czwartek, 13 czerwca 2019

Yasmine Azaiez! Everyday Things like Unusual Things!


Drogi Czytelniku! Proponuję, byś zakończył trwający już od wielu minut wytrzeszcz oczu, jaki spowodowała u Ciebie okładka płyty, którą będziemy dziś analizować! Czas posłuchać muzyki, a przedtem – być może – przeczytać o niej kilka dziarskich słów!

Yasmine Azaiez i skrzypce solo! Tunezyjska skrzypaczka, którą znamy głównie ze wspólnych płyt, poczynionych z Agusti Fernandezem, dziś debiutuje jako solistka, oczywiście w labelu katalońskiego pianisty. Płyta Everyday Things (Sirulita, CD 2019) trwa 53 minuty i 18 sekund, a składa się z jedenastu swobodnie improwizowanych części. Nagrana została w maju ubiegłego roku w Barcelonie, w miejscu zwanym L’Obrador, Sant Pere de Vilamajor. Dość wstępów - zaglądamy do środka licząc, że emocje porównywalne będą do tych, jakie stały się naszym udziałem w trakcie … oglądania okładki płyty. Uprzedźmy wypadki – nie zawiedziemy się!




Step through the door and begin. Suchy wielodźwięk, dość brutalna introdukcja, jakby struny wyły z boleści - rytuał codzienności czas zacząć! Śmierć pozornie delikatnej natury skrzypiec zdaje się dziać na naszych oczach. Gęsta narracja, która najwyraźniej ma ochotę … zgęstnieć jeszcze bardziej. Jakby dźwięk płynący z gryfu małego strunowca multiplikował się w przestrzeni spektaklu, jakby każdy kolejny układał się na tym, zagranym tuż przed chwilą. Preparacja i dekonstrukcja w fazie procesu permanentnego.

A beer with Evan. Skrzypce nabierają powietrza w nieistniejące płuca. Smyczek ślizga się po strunach, jak na torze saneczkowym. Yasmine pije piwo z Evanem (Parkerem), czyli językiem skrzypiec śpiewa jego cyrkulacyjne solówki na saksofonie sopranowym. Tańczy i zawodzi, krzyczy i śpiewa. Jest pewna siebie, wszystko czyni z wirtuozerską precyzją, wydaje się, że poziom jej kreatywności jest dalece kryminogenny.

My space. Rodzaj post-perkusyjnych wydarzeń na gryfie. Szlifowanie, piłowanie, polerowanie i łomotanie. Wyjątkowo szorstka uroda wielkiej sztuki. W dziedzinie preparacji, kolejny krok w ogrom bezgranicznej przepaści.

Lola's suite. Skrzypce niczym stado zmutowanych ptaków, którym ktoś pozamykał dzioby. One nadal śpiewają, ale dźwięk jakby pozostawał w ich wnętrzu. Dynamiczna, ale nisko osadzona, taneczna fonia. Od hałasu po kres ciszy. Szepty i krzyki. Kosmiczna technika panowania nad instrumentem. Kocia zwinność, lwia potęga brzmienia.

Bed time. Naprawdę chcę Ci zaśpiewać kołysankę, ale szczęśliwie smyczek nie jest mi całkowicie posłuszny. Ale ja i tak śpiewam, chroboczę i rwę struny. Potem boleśnie tańczę i sprawdzam, czy zrobiłam na Tobie wrażenie. Oczy mam dookoła głowy. Stoję na palcach, wypatruję niemożliwego. Tańczę z ogromem mojego bólu i powszechnego strapienia. Skrupulatnie i misternie tkam sieć i liczę, że znajdę Cię w samym jej środku.

Morning. Rwetes jak w ulu! Dźwięki otwieranego sarkofagu. Smyczek przyklejony do strun, próbuje bezskutecznie wznieść się do lotu. Szarpie się, boleśnie skowycze. Jakby tajemniczy sygnał alarmowy, skutecznie tłumiony włosiem smyczka, wiedział już, że nigdy nie zabrzmi.

Reflection - My things. Struny szepczą. Suche masy powietrza kłębią się wokół gryfu. Dźwięki zdają się powstawać niemal ponad strunami. Płacz spalonego słońcem świerszcza. Skrzypce, które oddychają wyjątkowo głęboko, a potem brną w taniec, jakby ich tu było całe stado. Smyczek robi ze strunami, co tylko zechce. Od krzyku przestrachu po ciszę podmuchu wyjątkowo wilgotnego powietrza.

Mixed state. Płynny strumień dźwięków, w którym nie ma miejsca na ciszę, który rezonuje w oczekiwaniu na jej nadejście. Śpiew, garść zabłąkanej melodyki. To skowyt wątpliwości czy nadmiaru szczęścia? Na wybrzmieniu długie frazy cyrkulacyjne.

Saturdays. Szorowanie strun, skwierczenie drzewia gryfu. Szorstka uroda wczesno sobotniej chwili. Cuda na gryfie, cuda spod strun – i znów świat dźwięków został wzbogacony o nowe elementy.  Dziwny przykład repetycji – dynamiczny krok w przód i jeszcze bardziej zmysłowy stopping. Jednocześnie niebo i ziemia. Tak, zdecydowanie – soboty bywają nieprzewidywalne.

Sundays. Łyk suchego powietrza, pojedyncze szarpnięcia strun, ach te niedziele, tuż po tych niesamowitych sobotach. Jakby struna traktowana arco gadała ze swoim odpowiednikiem pizzicato. Odrobina przekomarzania czyniona ze słodkiego lenistwa.

Everyday Things. Biegniemy wysokim wzgórzem. Podmuchy pustynnego powietrza rozwiewają nam włosy. Taniec, taniec i swawole, bez jednego łatwego dźwięku! Mozół codzienności, uroda chwili, każdy dźwięk, który mogę i chcę zagrać.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz