piątek, 10 lipca 2020

Hugo Antunes, Agustí Fernandez and Roger Turner with their Perspectrum!


Podczas pożegnalnego spotkania muzyków, wieńczącego drugą edycję Spontanoeus Music Festival – Drumming Now! w poznańskim Dragonie, zapytałem Rogera Turnera o wrażenia z pobytu w Poznaniu, a także samego koncertu, jakim kończył imprezę do pary z Witoldem Oleszakiem. Jowialny, starszy Brytyjczyk odpowiedział nieco kurtuazyjnie, że wszystko mu się niezwykle podobało, samo granie także, choć … w ostatnich latach nigdzie nie grało mu się tak dobrze, jak na pewnym koncercie w Portugalii, kilkanaście miesięcy temu (z ówczesnej perspektywy czasowej).

Dziś zapraszamy właśnie na ów koncert! Jesteśmy mniej więcej w połowie drogi między Lizboną a Porto, w trakcie Jazz ao Centro Festival, w październiku 2016 roku. Miejsce zwie się Convento São Francisco (Antiga Igreja). Na festiwalowej scenie – Hugo Antunes na kontrabasie, Agustí Fernandez na fortepianie oraz Roger Turner na perkusji i instrumentach perkusyjnych. Koncert składa się z setu głównego i drobnego encore, trwa łącznie 49 minut i 16 sekund, a na płycie CD zatytułowanej Perspectrum dostarcza go portugalski label JACC Records (2020). Z radością zaglądamy do środka, by już po kilku chwilach przekonać się, że jakość wspomnień Rogera Turnera była w pełni uzasadniona.




Aura otwarcia mówi nam wiele o tym, co może czekać nas w tak zwanej dalszej rozciągłości – kanciaste preparacje w pudle fortepianu, delikatne szarpanie za struny kontrabasu, wreszcie bystry drumming po krawędziach werbla i tomów. Narracja, budowana z niuansów i dramaturgicznych drobiazgów, płynie do nas trzema rożnymi, a jednak niezwykle bliźniaczymi strumieniami dźwięków. Posadowieni na flankach mistrzowie gatunku (Fernandez na lewej, Turner na prawej) stawiają na preparacje, często wzajemnie się imitując (wszak preparowane piano, to niemal percussion!), środkiem płynie zaś Antunes, portugalski młodziak (choć nad wyraz już artystycznie doświadczony, o czym wiemy na tych łamach bardzo dobrze!), który stawia cele i zwinnie je egzekwuje, nadto bystrze czuwa nad szaleństwami starszych kolegów. Od pierwszej sekundy wszystko odbywa się tu w niemal perfekcyjnej kooperacji, jakby ta trójka grała razem przynajmniej od pół wieku.

W połowie siódmej minuty natrafiamy na krótkie expo małych fraz ze strony każdego z muzyków, a wątek zgaszony zostaje błyskotliwie, niemal na raz. Oto moment, w którym każdy z artystów może zagrać frazę partnera, a trzy akustyczne instrumenty brzmią, jakby były jednym ciałem. Nigdzie się nie śpieszą, na wszystko mają czas, a swobodna improwizacja rodzi się pomiędzy nimi jakby samoczynnie. W połowie dziewiątej minuty Agusti po raz pierwszy używa klawiatury fortepianu, Roger sięga po dzwonki i małe talerze, a Hugo odnajduje smyczek. Wszyscy pięknie nabierają tempa i mocy. Po drodze jeszcze tylko krótka ekspozycja kontrabasu i już w połowie piętnastej minuty trio brzmi niczym post-akustyczna maszyna do cięcia metalu! Repetycja wątku prowadzi ich do fazy wyciszenia i wzajemnego rezonansu. Kilka pięknych chwil obcowania niemal z pełną ciszą, co doskonale rekapituluje smyczek, które zaczyna pośpiewywać na stronie. W tych okolicznościach spektaklu muzycy nie potrzebują jednak więcej niż dwie, trzy minuty, by ów na poły refleksyjny flow wprawić w ruch przypominający pracę maszyny parowej. Już na początku trzeciej dziesiątki minut proponują nam najgłośniejszy, jak dotąd, fragment koncertu, który w ułamku sekundy są w stanie wytłumić niemal do pojedynczego dźwięku. Brawo!

Faza rezonujących preparacji, to krok kolejny, mocno uzasadniony dramaturgicznie. Gdy już wszystkie przedmioty na scenie zaczną na siebie reagować w czysto fizycznym wymiarze, muzycy bez trudu budują nowy wątek. Kontrabasowe pizzicato i garść łagodniejszych preparacji na obu flankach wprowadzają nas do świata open jazzu. Agustí bystrymi klawiszami buduje tu posuwisty rytm i nadaje mu adekwatną dynamikę. Wraz z wybiciem trzydziestej piątej minuty koncertu narracja zdecydowanie jednak stopuje. Talerze rezonują, struny kontrabasu drżą i szeleszczą, a młoteczki piana stawiają mikro stemple jakości. Gra w urywane frazy, taniec tajemniczych przedmiotów na werblu - całość opowieści zdaje się nabierać wymiaru w pełni perkusjonalnego. Faza wieńczenia seta głównego zostaje rozpoczęta! Białe i czarne klawisze piana, subtelne struny basu (jakby każda z nich była osobnym instrumentem), zgrzyty i skrobanki na werblu. Flow gaśnie oddechem z samego dna fortepianu, szumem talerzy, rezonującym pudłem kontrabasu.

Encore! Skromny drumming po samych talerzach, deep piano ekstremalnie minimalistyczne i szarpane struny basu, który ma tu za zadanie – nie po raz pierwszy dziś – stanowić reguły dramaturgiczne. Stylowy chamber post-jazz, garść abstrakcyjnych dźwięków, trochę zadumy i finałowego suspensu. Pojedyncze struny kontrabasu, suche powietrze na flankach, wszystko drży w oczekiwaniu na finałowy grad oklasków.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz