Podczas pożegnalnego spotkania muzyków, wieńczącego drugą
edycję Spontanoeus Music Festival –
Drumming Now! w poznańskim Dragonie, zapytałem Rogera Turnera o wrażenia z
pobytu w Poznaniu, a także samego koncertu, jakim kończył imprezę do pary z
Witoldem Oleszakiem. Jowialny, starszy Brytyjczyk odpowiedział nieco
kurtuazyjnie, że wszystko mu się niezwykle podobało, samo granie także, choć …
w ostatnich latach nigdzie nie grało mu się tak dobrze, jak na pewnym koncercie
w Portugalii, kilkanaście miesięcy temu (z ówczesnej perspektywy czasowej).
Dziś zapraszamy właśnie na ów koncert! Jesteśmy mniej więcej
w połowie drogi między Lizboną a Porto, w trakcie Jazz ao Centro Festival, w październiku 2016 roku. Miejsce zwie się
Convento São Francisco (Antiga Igreja).
Na festiwalowej scenie – Hugo Antunes na kontrabasie, Agustí Fernandez na
fortepianie oraz Roger Turner na perkusji i instrumentach perkusyjnych. Koncert
składa się z setu głównego i drobnego encore,
trwa łącznie 49 minut i 16 sekund, a na płycie CD zatytułowanej Perspectrum dostarcza go portugalski
label JACC Records (2020). Z radością zaglądamy do środka, by już po
kilku chwilach przekonać się, że jakość wspomnień Rogera Turnera była w pełni
uzasadniona.
Aura otwarcia mówi nam wiele o tym, co może czekać nas w tak
zwanej dalszej rozciągłości – kanciaste preparacje w pudle fortepianu,
delikatne szarpanie za struny kontrabasu, wreszcie bystry drumming po krawędziach werbla i tomów. Narracja, budowana z
niuansów i dramaturgicznych drobiazgów, płynie do nas trzema rożnymi, a jednak niezwykle
bliźniaczymi strumieniami dźwięków. Posadowieni na flankach mistrzowie gatunku
(Fernandez na lewej, Turner na prawej) stawiają na preparacje, często wzajemnie
się imitując (wszak preparowane piano, to niemal percussion!), środkiem płynie zaś Antunes, portugalski młodziak
(choć nad wyraz już artystycznie doświadczony, o czym wiemy na tych łamach
bardzo dobrze!), który stawia cele i zwinnie je egzekwuje, nadto bystrze czuwa
nad szaleństwami starszych kolegów. Od pierwszej sekundy wszystko odbywa się tu
w niemal perfekcyjnej kooperacji, jakby ta trójka grała razem przynajmniej od
pół wieku.
W połowie siódmej minuty natrafiamy na krótkie expo małych fraz ze strony każdego z muzyków,
a wątek zgaszony zostaje błyskotliwie, niemal na raz. Oto moment, w którym każdy z artystów może zagrać frazę
partnera, a trzy akustyczne instrumenty brzmią, jakby były jednym ciałem. Nigdzie
się nie śpieszą, na wszystko mają czas, a swobodna improwizacja rodzi się pomiędzy
nimi jakby samoczynnie. W połowie dziewiątej minuty Agusti po raz pierwszy
używa klawiatury fortepianu, Roger sięga po dzwonki i małe talerze, a Hugo odnajduje
smyczek. Wszyscy pięknie nabierają tempa i mocy. Po drodze jeszcze tylko krótka
ekspozycja kontrabasu i już w połowie piętnastej minuty trio brzmi niczym post-akustyczna
maszyna do cięcia metalu! Repetycja wątku prowadzi ich do fazy wyciszenia i wzajemnego
rezonansu. Kilka pięknych chwil obcowania niemal z pełną ciszą, co doskonale rekapituluje smyczek, które zaczyna pośpiewywać na stronie. W tych okolicznościach spektaklu muzycy nie
potrzebują jednak więcej niż dwie, trzy minuty, by ów na poły refleksyjny flow wprawić w ruch przypominający pracę
maszyny parowej. Już na początku trzeciej dziesiątki minut proponują nam najgłośniejszy,
jak dotąd, fragment koncertu, który w ułamku sekundy są w stanie wytłumić
niemal do pojedynczego dźwięku. Brawo!
Faza rezonujących preparacji, to krok kolejny, mocno
uzasadniony dramaturgicznie. Gdy już wszystkie przedmioty na scenie zaczną na
siebie reagować w czysto fizycznym wymiarze, muzycy bez trudu budują nowy
wątek. Kontrabasowe pizzicato i garść
łagodniejszych preparacji na obu flankach wprowadzają nas do świata open jazzu. Agustí bystrymi klawiszami buduje
tu posuwisty rytm i nadaje mu adekwatną dynamikę. Wraz z wybiciem trzydziestej
piątej minuty koncertu narracja zdecydowanie jednak stopuje. Talerze rezonują,
struny kontrabasu drżą i szeleszczą, a młoteczki piana stawiają mikro stemple
jakości. Gra w urywane frazy, taniec tajemniczych przedmiotów na werblu - całość
opowieści zdaje się nabierać wymiaru w pełni perkusjonalnego. Faza wieńczenia
seta głównego zostaje rozpoczęta! Białe i czarne klawisze piana, subtelne
struny basu (jakby każda z nich była osobnym instrumentem), zgrzyty i skrobanki
na werblu. Flow gaśnie oddechem z
samego dna fortepianu, szumem talerzy, rezonującym pudłem kontrabasu.
Encore! Skromny drumming po samych talerzach, deep piano ekstremalnie minimalistyczne
i szarpane struny basu, który ma tu za zadanie – nie po raz pierwszy dziś –
stanowić reguły dramaturgiczne. Stylowy chamber
post-jazz, garść abstrakcyjnych dźwięków, trochę zadumy i finałowego suspensu. Pojedyncze struny kontrabasu,
suche powietrze na flankach, wszystko drży w oczekiwaniu na finałowy grad
oklasków.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz