Czy myśleliście kiedyś, jak brzmiałaby muzyka osławionej
grupy The Doors, gdyby jej twórcy definitywnie przekroczyli owe równie słynne drzwi do wiecznej percepcji? A czy
kiedykolwiek zastanawialiście się, co by się stało ze słynnym warholowskim
bananem z okładki płyty The Velvet
Undergroud And Nico, gdyby Lou Reed, John Cale i reszta załogi kardynalnie
postawili na swobodną improwizację? Być może odpowiedzi na te dziwne (jakże
kwaśne!) pytania poznać możemy słuchając dwóch najnowszych płyt francuskiego
tria Toc!
Jérémie Ternoy (piano Fendera), Ivann Cruz (gitary) i Peter
Orins (perkusja), pod skromnym akronimem Toc, funkcjonują już artystycznie od
ponad dekady, a dwie najnowsze ich płyty, którym za moment poświęcimy mnóstwo czasu,
to siódma i ósma pozycja w dorobku zespołu. Petera Orinsa znamy na tych łamach
doskonale (głównie wszak z incydentów free improv), gitarzyście Cruzowi także poświeciliśmy
już onegdaj kilka salw recenzenckich zachwytów. Nie wiele wiemy natomiast o
pianiście Ternoyu, ale już teraz zapewniamy, iż po lekturze i odsłuchu płyt,
owa niewiedza będzie stanem definitywnie minionym. Wydawcą nagrań jest świetnie
nam znany francuski label Circum-Disk, a płyty CD będą miały swoją światową
premierę na początku września.
Zapraszamy do krainy hipnotycznego post-rocka, połamanego
post-jazzu i wszelkich odmian kwasowości
w muzyce. Posmak legend rocka, wspomnianych w preambule tego tekstu, będzie nam
bowiem towarzyszyć nieprzerwanie w trakcie odsłuch obu nowych płyt Toc. A ich
nieco pandemiczne tytuły nie pozwolą nam nawet na moment zapomnieć, jak wygląda
świat za oknem.
Indoor
Zaczynami od Toc w wersji saute! Ternoy – Fender Rhodes,
piano bass, moog i fortepian, Cruz – gitara elektryczna i akustyczna, Orins –
perkusja. Osiem utworów (skomponowanych Improwizacji?), 41 i pół minuty muzyki.
Nagranie studyjne z roku 2019.
Muzycy budują swoją Indoor
drama bardzo pieczołowicie. Utwory nieparzyste, to krótkie interludia, utwory
parzyste, to samo mięcho! A w drugiej
części płyty, już wyłącznie … to drugie! Mechanika fenderowego prądu stałego (te dźwięki nie mają w ogóle wymiaru
akustycznego!), szelest perkusji i elektryka swobodnej gitary – dobrze
zakwaszone post-fussion zaprasza nas
do środka! Drugi utwór zabiera nas na bystry trip bez słowa wyjaśnienia – szybkie intro płynnej gitary, linia basu podawana z klawisza i rytm rocka wijący
się spod upoconych pach perkusisty. Acid
post-jazz-rock, który narasta z mocą davisowskiego Dark Magus! Pozornie filigranowa gitara kręci pętle ze zwinnością najlepszej
kurtyzany świata, a klawisze błyszczą olejem silnikowym. Orins, niczym tłusty
pająk buduje bezmiar sieci, którą ogarnia szaleństwa Cruza i Ternoya. Tak
brzmieć mogliby The Doors bez Jima Morrisona, wyposażeni wszakże w cały arsenał
jego medykamentów stymulujących kreatywność. Hipnotic dance for loosers! Na finał tej części wspaniała pyskówka gitary i fendera!
Kolejne short story
stawia na ambient gitary i smugi cienia malowane czarnymi klawiszami. Ten tajemniczy
sen nie jest udziałem perkusji. Ta ostatnia jedynie pręży muskuły, by od samego
startu utworu czwartego… podać bystry rytm! Gitara czyni to samo, a plamy
ciepłego moczu zdają się spowijać podłogę studia nagraniowego. Mantra złych
chłopców nabiera niezbędnej siarczystości. Serce perkusji bije niczym metronom.
Na stronie ktoś zdaje się grać trzecie pasmo kwasu, ale nie wiemy, kto zacz. Narracja toczy się od ściany do
ściany – muzycy szukają zwady, ich narzędzia pracy kotłują się i plączą w zeznaniach.
Muzyka eksploduje! Tymczasem krótkie interludium perkusji i basu, upstrzone elektrowstrząsami
gitary, płynnie przenosi nas do szóstej opowieści (muzycy nie trwonią tu czasu na
przerwy pomiędzy utworami!). Ambientowy psychodelik podawany wprost do uszu!
Gdy znamiona rytmu pojawiają się na horyzoncie, nie mamy już wyboru. Riders On The Storm bez kropli wody
prowadzą nas do ekscytującego miejsca, pełnego rockowego hałasu gitary, pulsującej
magmy fendera i strzałów perkusji, ostatniej żywej istoty na tej planecie.
Przed nami ściana dźwięku, a zaprzyjaźniona załoga The Doors odpada po drodze.
Siódma pieczęć bólu – gitara świszcze ciepłym prądem, fender buduje pasma
post-rytmu, perkusja krwawi mulistą cieczą. Każdy z instrumentów plecie swoją
mantrę improwizacji, część z nich multiplikuje się – w sumie słyszymy cztery
pasma dźwiękowe, nie licząc perkusji. Zdaje się, że cała historia kreatywnego fussion niesie Toc na ramionach i wyje z
zachwytu! Ósmy epizod, jak coda… Klawisze
pulsują martwym rytmem, gitara plami obficie, bogate perkusjonalia stymulują
grozę finałowej ballady. Relaxing in
post-oriental tiredness! Nierówny oddech (efekt końcowych wybuchów endorfin?)
zdaje się doskwierać wszystkim, po obu stronach nieistniejącej sceny. Ostatni
dźwięk smakuje kolejną nierozwiązaną tajemnicą.
Closed for Safety Reason
Tym razem Toc w wersji rozbudowanej, a w roli gości - na
saksofonie altowym i tenorowym Dave Rempis, a w ostatnim utworze, także na
saksofonie tenorowym - Sakina Abdou. Cztery skomponowane (?) improwizacje, 52 i pół minuty muzyki. Dodajmy, iż Cruz grał będzie tylko na gitarze elektrycznej,
a Ternoy nie użyje tym razem mooga,
ani fortepianu, reszta jak wyżej. Nagranie studyjne z roku 2019.
Od pierwszej sekundy słyszymy, iż panowanie nad nami
rozpoczyna zwarty, kwartetowy strumień gęstej, improwizowanej fuzji rocka i
jazzu. Fender buduje masywny flow
basu, czerstwy drumming stawia
zasieki, dronizujący saksofon zawłaszcza wyższe partie przestrzeni dźwiękowej,
zaś ekspresyjna, płynna gitara topi się w czeluści post-rockowych eksperymentów,
niepozbawionych elektronicznej poświaty. Każdy z muzyków buduje swoją
improwizację, a każda z nich wplata się pomiędzy szprychy współpartnerów.
Nieustające pasmo mikro erupcji pięknie przygasa w połowie szóstej minuty,
czara psychodelii rozlewa się całą szerokością ulicy, po czym utwór pięknie
dogorywa. Druga przygoda zaczyna się piskami i zgrzytami elektroakustycznej
proweniencji. Saksofon buduje free jazzowe pasmo, reszta instrumentów zagęszcza
ścieg i hałasuje, stoi wszakże w miejscu i czeka na sygnał z departamentu rytmu
i dynamiki. Po pewnym czasie Orins spełnia oczekiwania tłumu i wraz niskimi
klawiszami fendera rusza w podróż. Free-noise-jazz
quartet zdaje się miażdżyć wszystko, co napotyka na swoje drodze. Po kilku
przebiegach ów wulkan ekspresji zmysłowo przygasa w obłokach gitarowego
post-ambientu.
Sucha tuba saksofonu i woda lejąca się przez gitarowe pick-upy czynią wprowadzenie do najdłuższej
opowieści. Obok szelest percussion i
szum wystudzonego fendera. Po upływie trzeciej minuty ten ostatni wypuszcza na
pierwszą linię frontu basowy przebieg. Cała czwórka muzyków pięknie kręci loda narracji.
Free jazzowy saksofon pędzi samym środkiem, na flankach eksplodują kolejne epicentra
psychodelii. W połowie siódmej minuty muzycy osiągają stan wrzenia. Bas fendera
nie oddaje batuty szefa przedsięwzięcia. Jego jazzy taste rozpoczyna małą batalię z wyjątkowo kwaśną ekspozycją
gitary. Każda wojna wymaga ofiar – flow
gaśnie, stylowo obumiera do poziomu ciszy, a rolę przewodnika duchowego
przejmuje mantryczny drumming. Zabawa
zaczyna się jakby od nowa – post-dark
ambient w elektroakustycznej poświacie. Pierwszy wybudzać zdaje się saksofon, któremu
wtóruje spowolniony błysk gitary i kropelki potu na klawiaturze fendera.
Perkusja włącza tryb nieustannych powtórzeń, very hypnotic trip! Kwartetowy Toc być może osiąga właśnie najpiękniejszy
moment swojego krótkiego życia – pętle z dołu do samej góry, soczyste reakcje.
Zaraz potem do brygady dokleja się drugi saksofon i Toc rozpoczyna swoje życie
kwintetowe. Najpierw jednak cisza ambientu, filigranowe pulsacje z klawiatury,
leniwa, na poły śpiąca elektroakustyka zaczynają lepić się w jeden strumień
fonii. Dark dreaming for lazy busters!
Wyraźna linia basu rodzi się dopiero w połowie piątej minuty, powtarza frazy i
kreuje nową opowieść. Gitara zdaje się być wyjątkowo łagodna, co innego dwa rozjuszone
tenory, które rozpoczynają bystry taniec. Perkusja bije na alarm, a fender śpiewa
na boku. True psycho drive prze ku zatraceniu.
Piękny, rozchełstany strumień kwaśności z rockowym posmakiem naspidowanego The Velvet Undergroud! Z
czasem flow gęstnieje i coraz efektowniej
hałasuje! Saksofony na ostrym wydechu toczą bratobójczą potyczkę ku chwale
improwizacji. Po upływie kwadransa czynności w zakresie finalizacji spektaklu biorą
na siebie gitara i perkusja, by po paru głębszych oddechach skutecznie
zwieńczyć owe dźwiękowe szaleństwo.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz