wtorek, 25 czerwca 2024

Emilie Škrijelj & Tom Malmendier in two direct actions!


Akordeonistka Emilie Škrijelj i perkusista Tom Malmendier tworzą duet Les Marquises od przynajmniej dekady. Dużo koncertują (bywali w Polsce), sporo nagrywają, od czasów pandemii prowadzą też label, który zwie się eux sæm. Wszystko to doskonale wiedzą Czytelnicy Trybuny, albowiem o dokonaniach tej dwójki wciąż jeszcze młodych artystów europejskiej sceny muzyki improwizowanej informujemy na bieżąco.

Emilie i Tom w duecie popełnili dotąd bodaj dwie płyty, znacznie częściej możemy ich usłyszeć na albumach nagrywanych w większych składach. Wystarczy spojrzeć na nieduży katalog ich labelu. Aż cztery pozycje, to nasza para w towarzystwie jednego, tudzież dwóch dodatkowych muzyków.

Dokładnie w tej konwencji dramaturgicznej posadowione są płyty, nad którymi dziś pochylamy nasze muzyczne zmysły. Najpierw kwartet Nuits, który ma już w dorobku album pod auspicjami eux sam, a teraz wraca do nas w wersji koncertowej (uzupełniają go wiolonczelista Stéphane Clor i elektronik Armand Lesecq), potem trio Bruine, w szeregach którego dostrzegamy naszego dobrego znajomego z Berlina, klarnecistę Michaela Thieke. Kwartet zaprasza nas na podróż definitywnie elektroakustyczną, z kolei trio teoretycznie bazuje na instrumentach akustycznych, ale ponieważ wystawia je na pastwę całej armii głośników (speakers), efekt foniczny zdaje się być nie tyle elektroakustyczny, co zdecydowanie post-industrialny.



 

Nuits Concert à Bruisme (Ligne de Crête, CD 2023). Emilie Škrijelj – akordeon, sampler, Stéphane Clor – wiolonczela, Tom Malmendier – perkusja oraz Armand Lesecq – elektronika. Nagrane w trakcie Festiwalu w Bruisme, Francja, 2021. Jedna improwizacja, 41 minut.

Początek koncertu lepi się z drobnych, elektroakustycznych szmerów, drżących strun i subtelnego, ale już udramatyzowanego drummingu. Narracja urokliwie rozkwita, przypomina pierwsze poranne promienie słoneczne. Akordeon dygocze ambientem, elektronika wije się wężowatym strumieniem, pracują perkusyjne szczoteczki. Medytująca improwizacja niepodziewanie zaczyna szukać podskórnej dynamiki. Jeszcze tylko dwa głębsze oddechy i nabiera niemal post-industrialnych barw, trzęsąc się niczym budyń czekoladowy na wybojach. Z każdą pętlą opowieść zdaje się być szyta coraz dłuższymi frazami. Cello zaczyna śpiewać, reszta intensywnie szeleścić. Po dwunastej minucie można donieść wrażenie, ze muzycy chowają się za kotarą ambientu, a jednym żywym w tym gronie pozostaje perkusista. Narracja nabiera szczególnej urody – dominują żywe frazy, a mgła elektroniki dopełnia obrazu całości. Lewitacja, która szuka drobin rytmu, echo, które wydaje się być dziełem live processing, frazy czyste i ocean fraz preparowanych. Oniryczny post-taniec! Ale gdybyśmy mieli teraz precyzyjnie wskazywać źródła pochodzenia poszczególnych dźwięków, niechybnie polegniemy! Prawdziwy festiwal fake sounds!

W połowie seta muzycy przeoblekają się w orszak perkusjonalistów. Akordeon i elektronika dygoczą, cello nuci pod nosem, a krawędziowy, na poły preparowany drumming snuje nić życia. Po kilku chwilach opowieść traci jednak walory dynamiczne. Wszyscy jakby zastygli, pogrążeni w tlącym się pogorzelisku. W tle ktoś gada, powietrze pełne jest szmerów i tajemniczych szelestów, coś popiskuje, a nawet gwiżdże. Z czasem ów konglomerat fake sounds zaczyna gęstnieć. Akordeon pulsuje, smyczek preparuje, coś mości się na perkusyjnym werblu. Akustyka lepi się w dron, wokół którego rozpościera się chmura elektroniki. Akordeon brzmi teraz wyjątkowo syntetycznie, wiolonczela przebiera szaty rockowej gitary, a perkusja szuka kolejnej porcji dynamiki. Ale i tak wszystko drży i szeleści. Od końca trzydziestej szóstej minuty opowieść zaczyna systematycznie przygasać. Mroczne drony, małe zgrzyty, kłębiaste szelesty – żywy post-ambient niesiony ostatnimi oddechami perkusji.



 

Michael Thieke, Emilie Škrijelj & Tom Malmendier Bruine (eux sæm, CD 2024). Michael Thieke – klarnet, głośniki, Emilie Škrijelj – akordeon, głośniki oraz Tom Malmendier – instrumenty perkusyjne, głośniki. Nagrane w Césaré, Reims, Francja, kwiecień 2024. Trzy improwizacje, 41 minut.

Trzy akustyczne instrumenty wzmocnione czeredą głośników od startu budują tu gęstą, zwartą opowieść. Wszystko chrobocze, stuka, drży i szeleści. Improwizacja wyłania się z mroku, ale dość szybko zaczyna błyszczeć post-industrialną poświatą i serwować nam czerstwe ochłapy hałasu. Całość pulsuje, zdaje się być wielką, perkusjonalną maszyną. Dodatkowo coś pracuje jak metronom doładowany sterydami. Ów siarczysty dron mechaniki akustycznych instrumentów ma swój rytm, swoje wewnętrzne życie. W trakcie pierwszej odsłony flow uspokaja się dopiero na ostatniej prostej. Drugą opowieść otwiera dynamiczny, ale okazjonalne delikatny drumming. Wokół niego pulsuje akustyczna wszechmoc akordeonu, który dygocze gęstą siecią głośników. Narracja znów płynie perkusjonalną strugą, w której coraz trudniej wskazać źródło danego dźwięku. Mechaniczna, znów na poły industrialna faktura zaczyna przybierać na sile. To już nie ochłapy hałasu, ale prawdziwa ściana dźwięku. Tworzą ją zarówno strumienie post-drummingowej furii, jak i plejady drobnych stukotów, obcierek i powiewów gorącego powietrza. W okolicach dziesiątej minuty mamy efektowną kulminację, z opresji której artyści wychodzą niemal suchą stopą. Co klasa, to klasa!

Trzecią część tego horroru otwiera akordeon, który buduje ambientowy, ale gęsty, niemal smolisty flow. Perkusjonalia drżą, klarnet ciężko oddycha. Zdaje się, że poziom post-industrialnego hałasu muzycy osiągają tu jeszcze szybciej niż w poprzednich epizodach. Młoty pneumatyczne, uszkodzone trafostacje, zardzewiałe suwnice przemysłowe. Po szóstej minucie następuje mimowolne uspokojenie - mamy wrażenie, że na moment wyszliśmy z piekła wprost w objęcia czyśćca. Wszystko piszczy i zgrzyta na wydechu. Pulsacje, ambientowe drony i post-mechaniczne obcierki na werblu. Koniecznie trzeba to zobaczyć, by uwierzyć! W okolicach dziesiątej minuty poziom hałasu znów sięga nieba, ale brzmienie całości wydaje się być bardziej selektywne - jesteśmy w stanie wskazać, jaki instrument jest odpowiedzialny za poszczególne frazy. Opowieść nabiera teraz free jazzowej ekspresji, sięga kolejnej ściany dźwięku, by po upływie kwadransa wystudzić się i z gracją powrócić do świata żywych. Akordeon teraz dyszy, jak zepsuty silnik elektryczny, perkusyjne pałeczki delikatnie stukają o krawędź werbla, a klarnet szumi coraz zimniejszym powietrzem. Improwizacja umiera w pozycji stojącej.


 

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz