Postać angielskiego saksofonisty Trevora Wattsa wykuta jest
na Trybunie Muzyki Spontanicznej w
złotej skale! Muzyk ten nie potrzebuje jakichkolwiek introdukcji, pisanie o
jego muzyce nie wymaga powtórki z historii muzyki improwizowanej. Bowiem on sam
jest tą historią i to bodaj jedną z tych najważniejszych!
Dziś czas odpowiedni na omówienie dwóch tegorocznych premier
płytowych Trevora! Kwartet i duet! A na koniec drobny suplement na piano solo,
oczywiście bez udziału saksofonisty, poczyniony przez jednego z jego
współczesnych partnerów w żmudnym procesie improwizacji.
Dialogues With Strings!
Pytanie, czy formuła improwizowania w kwartecie może być
twórczym rozwinięciem takiejż czynności, uprawianej w duecie, jest oczywiście
retoryczne, ale gdybyśmy usilnie potrzebowali powodu rzeczowego, przykładem
niech będą Dialogi ze Strunami. Wieloletnia i wielopłytowa współpraca Trevora
Wattsa z pianistą Veryanem Westonem właśnie osiągnęła stan wzmożonej potrzeby
czegoś więcej. Doproszenie do duetu dwóch wyjątkowo atrakcyjnych muzycznie artystek, jakimi są skrzypaczka Alison Blunt i wiolonczelistka Hannah Marshall,
jest zatem naturalną konsekwencją wyżej zastanej sytuacji.
Pierwszy koncert nowego kwartetu odbył się wiosną tego roku.
Potem pojawiła się płyta, która miała swą premierę w trakcie koncertu czwórki na
warszawskim Festiwalu Ad Libitum. A na rzeczonej płycie, właśnie ów pierwszy
koncert.
Rzecz działa się 23 kwietnia br. w Cafe Oto w Londynie. Dziś
słuchamy tego na CD, wydanym przez Fundację Słuchaj!, a zatytułowanym właśnie Dialogues With Strings. Trzy odcinki
muzyczne (tytuły sugerują, iż są to fragmenty większej całości). Godzina
zegarowa i jedna minuta konkretnie wartościowych doznań muzycznych przed nami.
Każdy z muzyków płynnie wchodzi w zadaną konwencję
estetyczną (gramy muzyką komponowaną, stworzoną oczywiście w drodze jak
najbardziej swobodnej improwizacji!). Wiolonczela ma delikatnie upalone
brzmienie, czym łechta zmysły recenzenta od pierwszej do ostatniej minuty
koncertu. Piano stąpa pojedynczymi akordami, wprost z klawiatury, skrzypce na
boku, w stanie łagodności, a saksofon w oczekiwaniu na pierwszy podmuch swojej
tuby. Jakby wzdychanie narkotyzującej się filharmonii przed pierwszym uderzeniem
w batutę. Alt Wattsa wchodzi ostrożnie, jest odrobinę słodki, nienachalny.
Skupienie, ale i odwaga, nawet bezczelność. Gęsta narracja, ciało w ciało, bez
pustych przebiegów. Piano ewidentnie nawołuje do tańca, strunowce nie mówią „nie”. Trevor stara się tonizować emocje młodszej falangi tego kwartetu, ale nie jest w tym do końca skuteczny.
Czupurność Alison i Hannah, pewna zuchwałość Veryana, sprawiają, iż alcista
puszcza wodze fantazji i pozwala, by cały kwartet poszedł na całość! Dwóch starszych
Panów i dwie bystre Panny na wydaniu. Trochę kabaretu damsko-męskiego z wyjątkowo dobrym skutkiem dla tej
improwizacji. Narracja płynie wytrwale, trochę w stylu down and up, ale bez kameralistycznych dłużyzn – dzieje się!
Czasami to narowisty strumyk, innym razem rwący potok. Jedynie piano Westona
zdaje się być w tym zestawie mniej wywrotowe.
10-minuta, pierwszy głębszy oddech improwizacji, ale w dobrym guście, smakowite
five o’clock. 14 minutę zdobi szalona
jazda saksofonu sopranowego. Brudne, wyuzdane brzmienie strunowców wzmaga efekt
dramaturgiczny fragmentu. Na finał pierwszego Dialogu, dynamiczne incydenty w pełnym galopie, a potem szybkie down to the silence.
Perkusyjne piano budzi do życia kwartet po sekundzie przerwy
regeneracyjnej. Filtrujący przestrzeń
saksofon. Odrobina agresji i zabawy na strunach. Skrzypce brzmią jak dęciak. Dęciak pachnie strunami. Prawdziwe kameleony! Jakby się wszyscy
wzajemnie imitowali. Artystyczny mezalians! Idą w urocze tango i mizdrzą się do
siebie! Synergia i empatia szczytują bezboleśnie. Jakby całe życie tylko
w tym gronie trwonili czas.
Znów Weston – jurnymi uderzeniami w klawiaturę - ogłasza
start kolejnego Dialogu. Stawia rytm,
jest precyzyjny i raczej nieskory do akceptowania zdań odrębnych. Taneczny krok dobrze
służy także tej improwizacji (strunowce
znów w zalotach, urzekająco piękne). Boogie? Ragtime?
Watts rozwiewa jednak wszelkie wątpliwości – dmie w tubę i przypomina,
że gramy krwiste free improve!
Wybrzmienie tej akurat eskalacji okraszone sonorystyką skrzypiec i wiolonczeli
(ach! – wzdycha recenzent). W 6 minucie Panie giną w konwulsjach nieoczywistych
dźwięków, Panowie mają zaś ochotę na kameralistyczny spacer! Ot, ciekawy
dysonans! W 10 minucie Strings wchodzą w dół, Panowie brną raczej górą. Wymiana
poglądów, że aż iskrzy! Konsensus osiągnięty w mgnieniu oka (to częsty
przypadek w tym kwartecie). Jakby
kolejny orgazm tej improwizacji. Zaraz potem szczypta hałaśliwego galopu. Gęsto
i soczyście! Po 20 minucie, spowolnienie, które nie nosi cech kameralistyki,
jest bowiem ogniście piekielne! Cztery zwarte ciała, błyskotliwe interakcje!
Watts, jak przystało na najstarszego w tym gronie, napędza improwizację i
nadaje jej freejazzowy wręcz sznyt! Brutalny, acz piękny stop, to okolice 24 minuty, wprost w
otchłań sonorystyki. Także one
step to chamber! Na dużej swobodzie!
Tak, na tej płycie zdarzyć się może doprawdy wszystko! Finał jest dynamiczny,
pełnowymiarowy, bez niedomówień. Tłusty od tylko dobrych reakcji, czupurnych
odpowiedzi i sążnistych znaków zapytania. Na wybrzmieniu, uszy stają nam dęba!
No, i burza oklasków!
All There Is!
W nieco innych okolicznościach artystycznych odnajdujemy Trevora
Wattsa na płycie poczynionej w duecie z pianistą Stephenem Grew. Poprzedniej
zimy zawieszaliśmy ucho na ich duecie Con
Fluent …nagranym korespondencyjnie. Na nowej płycie muzycy grają już
zdecydowanie w tym samym miejscu i czasie, a czynią to w trakcie dwóch
tegorocznych, styczniowych popołudniówek w kościele w Lancaster. Dokument
fonograficzny nazwali All There Is
(Discus, 2017). Siedem improwizacji (z czystej przekory nazwanych composed by…), godzina zegarowa.
Dodajmy, iż Watts gra oczywiście na sopranie i alcie, Grew zaś na kawai mini grand piano.
Chytry sopran,
pnący się ku górze w opozycji, a może w kompozycji, z nadpobudliwym, szybkim piano, wprost z klawiatury.
Błyskotliwa technika, lisia zwinność i lamparcia dynamika. Piano ma lekkie,
nieco mniej przestrzenne niż zwykle brzmienie. Alt i sopran niczym woda
święcona. Rzec można, nieskomplikowana, free jazzowa ekspozycji z dużą porcją
emocji i wzajemnego szacunku (można to nazwać empatią). Maksimum efektu
dramaturgicznego, osiąganego przy ograniczonym nakładzie sił i środków,
zwłaszcza w spokojniejszych odcinkach muzycznych. Grew używa całego spektrum
dźwiękowego swojego mini grand piano,
choć jeśli w ogóle stosuje preparacje, to są one subtelne, nieoczywiste i
raczej okazjonalne. Woli smak niedopowiedzenia, niż nadmierne gadulstwo. Ten
rodzaj artystycznego minimalizmu dobrze robi improwizacjom Wattsa, zostawia im
czas i przestrzeń, bez zbytniej kontroli. Także klasycystyczne naleciałości w
pianistyce Grew stawiają saksofonistę w obliczu konieczności podejmowania
intrygujących decyzji. Watts gra swoje, wiecznie rozpoznawalne pasaże
(zwłaszcza na sopranie), ale nie sposób nie zachwycić się ich tembrem i
dramaturgią. Także wysoką dyspozycją dnia!
W trzecim fragmencie muzycy plotą uroczy dialog w niemal stojącej narracji. Niskie piano, silnie sonorystyczny alt! Grew silniej pobudza do
aktywności improwizatorskiej Wattsa, niż choćby bardziej wycofany, chwilami
klasycyzujący Veryan Weston. Potrafi grać agresywnie, pyskato, nie przestaje
być dynamiczny, nawet gdy gra wystudzone pasaże. W czwartym utworze piękne
pasaże bardzo szorstkiego altu, z odpowiednią dawką melodii na dyszach i potu w
samej tubie. Zachwyty recenzenta nie kończą się w trakcie piątej ekspozycji – krzepiące
galopady pianisty komentowane wyrafinowanymi eksplozjami saksofonu. W szóstym, przykład sytuacji akcja! reakcja! eksplozja! w dobrym, free jazzowym idiomie.
Siódmy, ostatni numer to stempel, sygnatura jakości! Brawo!
The Delicate Gates Of The Spirit
Jeśli zdołałem dziś zaintrygować Was postacią Grew, warto
byście sięgnęli po jego ostatnią płytę solową The Delicate Gates Of The Spirit (póki co, nagranie ma status selfreleased, dostępne do odsłuchu na
stronie muzyka). Sześć improwizacji pochodzi z roku 2016, trzy kwadranse do odsłuchania.
Nagranie cechuje proste, szorstkie, ale niebywale płynne
brzmienie fortepianu. Krótkie, nieagresywne palcówki z klawiatury, z zaszytym wewnętrznym nerwem, rodzajem artystycznego
niepokoju. Narracja na ogół jest szybka, pozbawiona romantycznej zadumy, z
pewną dozą angielskiej powściągliwości, wyposażona wszakże w odpowiednią dawkę
ekspresji. Muzyk nie stroni od bystrych galopad, ale szczęśliwie daleko mu do
natręctw, typowych dla pianistów free jazzowych. Czuć w tej muzyce posmak klasycznego wykształcenia muzycznego.
Bez wątpienia Grew, to przykład pianisty osobnego, który podąża swoimi
indywidualnymi ścieżkami. Często jego wybory dramaturgiczne są nieoczywiste i
potrafią zaskakiwać. Nie stroni od poszukiwań nowych środków wyrazu, bazując jednak na
tym, co dać może zwykła klawiatura
fortepianu. Czerpie z doświadczeń współczesnej kameralistyki, pozostając wszakże przede wszystkim zwinnym improwizatorem. Grew potrafi być silny, jak tur, by za
moment sprawiać wrażenie bezbronnego słowika na gałązce jemioły.
Gdy decyduje się na pozostawienie na moment klawiatury,
wchodzi w minimalistyczne preparacje i czyni je z dużym smakiem. Szczypta
repetycji, może zapach serializmu (?). Na pewno konsekwencja, precyzja,
technika gry, to atuty muzyka. Także krnąbrność i rzadka cecha muzyków
korzystających z tego instrumentu – nie potrafi przynudzać!
Na finał tej płyty znów dostajemy skromną porcję preparacji.
Choć ekspresja w tym momencie zdaje się czuwać na zaciągniętym ręcznym,
wybrzmienie jest stylowe i naprawdę smakowite!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz