czwartek, 16 kwietnia 2020

Alex Ward! The three new kicks!


Brytyjski gitarzysta i klarnecista Alex Ward nie wymaga na łamach Trybuny jakichkolwiek introdukcji. Jeden z najciekawszych przedstawicieli europejskiej muzyki improwizowanej, którego od niedawna zaliczamy już do wiekowej klasy średniej (45+), systematycznie dostarcza nam nowych nagrań, a my równie konsekwentnie opisujemy je czerstwymi metaforami Pana Redaktora.

Dziś czas na trzy zupełnie świeże jego produkcje. Najpierw kwartet zwany Item 4 (poniekąd traktować go możemy jako zredukowany tentet, zwany Item 10), potem ekspozycja solowa (jedynie na gitarę elektryczną), wreszcie pełnokrwisty duet Noonward.

Zapraszamy do odczytu, potem odsłuchu, wreszcie do zakupów. Wspierajmy muzyków improwizujących w czasach zarazy!




Alex Ward Item 4  Where We Were (Relative Pitch Records, CD 2020)

Dwie londyńskie okoliczności koncertowe: Set Dalston Lane oraz Cafe Oto, wrzesień 2018 roku. Na scenie: Alex Ward (klarnet i gitara elektryczna), Charlotte Keeffe – trąbka i flugelhorn, Otto Willberg – kontrabas oraz Andrew Lisle – perkusja. Cztery kompozycje Alexa (nazwijmy je mianem scenariuszy improwizacji!), blisko 74 minuty.

Kwartet od pierwszego dźwięku koncertu w Set Dalston bierze się kolektywnie do pracy – zadziorny klarnet, masywna trąbka i mocna sekcja rytmu, niestroniąca także od smyczka. Drobny szkic scenariuszowy (zwany przez Warda kompozycją) daje muzykom dużo swobody, od razu wyprowadza ich w otwartą formułę improwizacji. W kilka minut po dość ostrym otwarciu kwartet na moment schodzi w obszar ciszy, by po chwili znów skoczyć ku górze. Błyskotliwą, choć krótką ekspozycję solową proponuje klarnet, galopująca sekcja świetnie mu wtóruje. Gdy powraca trąbka, free jazz quartet stawia już wyłącznie mistrzowskie stemple. Kolejne spowolnienie ma miejsce w momencie, gdy swoje bystre expo proponuje trębaczka. Jej solo błyskawicznie przeradza się w indywidualny krok kontrabasu, traktowanego smyczkiem. Rezonans talerzy i pomruki dęciaków płynnie wprowadzają nas w drugą część pierwszego koncertu. Trąbka zaczyna śpiewać, kontrabas zaś zmysłowo jęczeć. Szczoteczki drummerskie i melodyjny klarnet budują slow motion flow, który potraktować możemy jako … prezentację tematu kompozycji. Muzycy mozolnie brną w kierunku mrocznej improwizacji - kontrabas ryje bruzdy w ziemi, klarnet smutnie zawodzi, trąbka prycha suchym powietrzem, a obrazu całości dopełnia deep drumming. Akcja nad wyraz kolektywnego free jazz quartet nabiera rumieńców. Nim do gry po raz pierwszy wejdzie gitara Warda, kontrabas zdąży jeszcze zaprezentować nam masywne pizzicato, oparte o werbel perkusji. Zmiana instrumentu przez Warda dość istotnie wpływa na gęstość strumienia narracji. Post-rock gitary rozgrzewa sekcję aż do momentu, gdy smyczek na kontrabasie rozpocznie jej delikatne studzenie. Powrót trąbki stanowi jednak asumpt, by znów podgrzać emocje. Gitara parska post-psychodelią. W momencie kolejnego stoppingu, piękny barokowy flow proponuje bowed double bass. W ułamku sekundy zdolny jest on wypuścić cały kwartet w kompulsywny, ognisty galop, płynący czterema strumieniami błyskotliwego impro, co dość sprawnie, ale i niespodziewanie szybko doprowadza nas do finału pierwszego koncertu.

Drugi koncert (Cafe Oto) początkowo budowany jest na barkach melodyjnego kontrabasu. Pozostałe instrumenty sprawiają wrażenie, jakby rysowały temat, ale już po chwili wszyscy uczestnicy spektaklu zdają się wbijać w indywidualne, improwizowane tory. Dynamika, tempo, bystry rytm – dramaturgiczne wrzenie i gotowość na każde rozwiązanie! Świetną zmianę daję trąbka, jazzem i funkiem zdobi zaś całość niebywale aktywna gitara. Kwartet zwinnie gasi narrację i płynnie przechodzi do drugiej części drugiego koncertu. Znów odrobina jazzu pojawia się na strunach gitary, sekcja łagodnie płynnie tuż pod nią, a ciepła trąbka dopełnia obrazu dramaturgicznego spowolnienia. Muzycy sprawiają wrażenie, jakby grali temat, ale smyczek jątrzy i sieje kreatywny ferment. Faza small chamber z akcentami call & responce, to jednak cisza przed burzą. Muzyków z letargu wyrywa Lisle i jego wyposzczona perkusja. Każdy z nich zaczyna dokładać swoje trzy grosze do bulgoczącej od pomysłów narracji. Piękny moment duetowy kontrabasu i trąbki! W okolicach 10 minuty formułuje się już pełny kwartet i zaczyna gra na całego – dancing & singing! Smyczek zdaje się ciągnąć narrację, która po niedługiej chwili przygasa i zostawia przestrzeń dla solowej ekspozycji perkusji. Gdy wybije 18 minuta tej części płyty, semicko brzmiący klarnet (wielki powrót!) zaprasza wszystkich do rubasznych podskoków. Trąbka wchodzi w klimat bez zmrużenia oka! Free jazz quartet rusza na finałowe łowy – każdy z muzyków proponuje solowe ekspozycje, ale dzieją się one symultanicznie, łączą w dialogi, śpiewają i pokrzykują na siebie. Na ostatniej prostej, to kontrabas zdaje się mieć najwięcej do powiedzenia. Jego bystre pizzicato zmysłowo gasi flow, a dźwięki poszczególnych instrumentów rozlewają się szerokim korytem. Tuż przed ostatnim dźwiękiem powraca jeszcze gitara – jej oniryczna, niemal ambientowa poświata gasi światło. Brawo!




Alex Ward  Frames (Relative Pitch Records, CD 2020)

Stowaway Studios, dwa dni lutego ubiegłego roku. Sześć kompozycji (precyzyjnie skonstruowanych dowodów na niebywałą erudycję muzyczną autora!) na solową gitarę elektryczną, 49 minut i kilka sekund.

Opowieść zaczyna gitara pełna rockowych emocji, ociekająca … południowo-amerykańskim bluesem! Zadziorna i niecierpliwa, pełna dynamiki i dzikiej frywolności. W drugiej części noga muzyka ląduje na hamulcu – brudne, tłuste brzmienie in slow motion. Post-rockowa narracja budowana krok po kroku, raz głośna, raz cicha, misternie zaplanowana budowla, w mniejszym stopniu improwizowana, ale niepozbawiona wewnętrznego ognia. Trzeci kompozycja odejmuje gitarze prądu, a dodaje open jazzowej lekkości. Gitara brzmi wręcz elektroakustycznie – część gryfu rzęzi rockiem, inna część szeleści jazzem. Po pewnym czasie obie frakcje wchodzą w bardziej energetyczną narrację - free fire guitar in impro rock & psycho! W kolejnej części owa gitarowa dychotomia trwa dalej. Narracja zdaje się mieć dużo przestrzeni i dramaturgicznego luzu – mnogość pomysłów i proponowanych rozwiązań podkreśla ów stan sprawy. Rock in! Post-rock out! Nieco przegadany fragment, który moglibyśmy określić, jako swobodne wariacje na temat Deep Purple In Rock. W drugiej części nagrania tempo nieco siada, muzyk decyduje się na skromne, ale wydatne preparacje. Post-rockowe niuanse zwinnie gaszą temat.

Piąta kompozycja, najdłuższa na płycie, rodzi się niemal w ciszy, pełna minimalistycznej zadumy i zwinnych repetycji. Po czasie muzyk oczywiście odnajduje prawdziwie rockową kipiel, którą jednak błyskotliwie kontrapunktuje palcówkami open jazzu. Dramaturgia rocka, ekspresja psychodelii i precyzja impro jazzu – tygiel wspaniałości! W połowie narracja znacząco zwalnia. Gitarowe pick-up’s modulują dźwięk, struny skowyczą, całość zaś szuka emocji, po drodze odnajdując melodię i cytaty z historii muzyki rockowej. W głowie Warda kołaczą nawet grepsy gitarowej klasyki, które prowadzają muzyka … na powrót do estetyki przypominającej najlepsze chwile życia Deep Purple! Ostra kipiel, tłumiona emocjami post-bluesa w niezwykle otwartej formule. Ostatnia, szósta improwizacja zdecydowanie stawia już na kojenie naszych emocji – niemal klasycznie brzmiąca gitara, prawie pozbawiona dopływu prądu. Semi-barokowa narracja, uroczy chill-out z dużą klasą prowadzi nas do ostatniego dźwięku.




Noonward  Noonward (Copepod, CD 2020)

Czas na zapowiadany duet – Alex Ward na gitarze elektrycznej i klarnecie oraz Sean Noonan na perkusji, instrumentach perkusyjnych i wokalu. Muzycy na okoliczność tego nagrania (październik ubiegłego roku, Resolution Way, Londyn) przygotowali dziewięć kompozycji (precyzyjnych scenariuszy ze ściśle określoną przestrzenią na improwizowane szaleństwa!), w tym cztery autorstwa Warda, które łącznie trwają 58 i pół minuty.

Płyta zaczyna się prawdziwym trzęsieniem ziemi, a potem jest jeszcze lepiej! Rockowy dryl, masywny strumień gitary, która brzmi, jakby jednocześnie była także basówką, głośny, progresywny drumming tworzą wrzący tygiel emocji i pozytywnego hałasu. Drugi utwór dla odmiany, tudzież kontrastu (często stosowany na całej płycie zabieg dramaturgiczny!), zaczyna delikatny klarnet i niemal jazzowa synkopa perkusji. Taneczne, frywolne intro dość szybko przeradza się w hard rockową kipiel, po drodze hacząc o slide’ową gitarę i surfingową wokalizę. Emocje kipią do tego stopnia, iż Ward wydaje się grać jednocześnie na obu swoich instrumentach. Prawdziwy chaos kreatywności! Rockowe riffy i psychodeliczny wokal! Trzeci utwór nieco wyhamowuje rozszalałą narrację – klimat nowojorskiego No Wave sprzed czterech dekad rozpoczyna swoje panowanie. Narracja skacze z samego dołu od równie efektownej góry – od delikatnych fraz, po gitarowe przestery. Dużo brawury i posmak psychodelii ala Television. Na koniec utworu coś na kształt powykręcanego, nowofalowego bluesa.

Czwarty utwór, a na wejściu znów taneczny klarnet i delikatny drumming. Gitara podłącza się po wielu sekundach, perkusja nie przestaje być jednak lekka – taki kalifornijski surf rock dla małych i niebogobojnych! Połamane rytmy, krwiste riffy, ale i ciekawe zejście w ciszę bogatych perkusjonalii. Jest i namiętny głos Seana, skomentowany powracającym klarnetem. Piąty utwór od startu stawia na moc hc/punkowej ekspresji, by po paru przebieżkach, zejść w … taniec klarnetu i talerzy perkusyjnych. Gdy gitara powraca, całość zaczyna znów smakować No Wave, a nawet rytmicznie pokiereszowanym The Minutemen. Potem już tylko krótka faza … ciężkiego rocka i surfowy oddech. Szósta kompozycja ponownie sięga po dramaturgiczny kontrast – semicki flow klarnetu i zmysłowy deep drumming. Ward bystrze i z nie bywałą klasą wchodzi w fazę bardzo swobodnej improwizacji, po czym całość nabiera wręcz free jazzowego wigoru.

Siódmą historię zaczyna gitara, która brzmi niczym naelektryzowana bałałajka, wspierana bystrymi stemplami perkusji. Narracja nabiera ostrości, znów smakuje dobrym, starym No Wave. Zamiast kipieli dostajemy jednak kilka fraz … uspokajającego klarnetu, który wchodzi na poziom kongenialnej, swobodnej ekspozycji. Brawo! Gitara, co prawda szybko powraca, ale klarnet … nie milknie. Krok w kierunku zadumanego rocka, który gaśnie tylko dobrymi emocjami. Ósma piosenka! Taneczny, frywolny klarnet – znamy ten wątek! Gitara powraca chwiejnym krokiem, ma usta pełne rozwichrzonego rocka. Całość brzmi, niczym wczesne Talking Heads! Zwinne, szykownie skrojone tańce-połamańce! Ward także na gitarze ma swoje eksplozywne solo, moc jest z nim do tego stopnia, iż mamy wrażenie, że grają dwie gitary! Powraca klarnet, tonie w miłosnych zalotach i znów stawia nas pod dramaturgiczną ścianą. Gitara nie daje za wygraną i wraz z psychodelicznym wokalem kończy tę szaleńczą podróż. Czas na definitywny finał Noonwarda! Łagodna gitara, talerze i szczoteczki, ballada na strapionych krętą drogą. Ale tu nie będzie ciszy! Post-rockowy ogień rozpala się w mgnieniu oka. Połamane rytmy, strzeliste, ostre frazy. Jest skok ku surfowaniu, jest atak szalonej gitary. Rock in! Finał na raz stawia nas przed znakiem zapytania. Play it again?


The whole thing you want is here: https://alexward.bandcamp.com/


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz