czwartek, 30 kwietnia 2020

Paul Lytton & Nate Wooley! Known or Unknown as you want!


Recenzja powstała na potrzeby portalu jazzarium.pl i tamże została pierwotnie upublikowana.


Jeśli w epoce wykuwania się gatunku muzyki swobodnie improwizowanej (zatem jakieś pięćdziesiąt lat temu z okładem) głównym partnerem duetowym Paula Lyttona był Evan Parker, o tyle z perspektywy ostatnich kilkunastu lat na takie miano zasługuje z pewnością Nate Wooley.

Protoplaści gatunku przypomnieli o sobie całkiem niedawno, wydając płytę Collective Calls – Revisited (jubilee), duet zaś współczesny proponuje nam płytę Known/ Unknown, którą dostarcza Fundacja Słuchaj! Nowa robota Lyttona i Wooleya składa się z trzech części, trwa 77 minut i 7 sekund.




Known. Szum wokół tuby trąbki i szczebiot mikroperkusjonalii na werblu tworzą strumień dźwięków, żywych, preparowanych, podlanych elektronicznym sosem, wchodzących w drobne interakcje. Znój tworzenia ogarnia muzyków - Wooley charczy i podśpiewuje, Lytton szuka wewnętrznego rytmu i gęstej tekstury dźwięków. Już po 3 minucie narracja nabiera dynamiki po raz pierwszy, ale po niedługiej chwili ginie w szumie generowanym przez obu muzyków. Mikrokosmos drobnych fonii, spora garść ciszy – stan permanentnego poszukiwania nowych dźwięków i wchodzenia we wzajemne relacje. Po 5 minucie muzycy tkają prawdziwie molekularną sieć dźwięków, niemal dotykają ciszy, nie bez udziału elektroniki, za którą odpowiada Wooley (Lytton preparuje bardziej w sferze amplifikacji). Po 12 minucie rośnie ilość tajemniczych fonii z niezidentyfikowanych źródeł. Okablowana trąbka czyni same cuda, nawet podaje syntetyczny półrytm. Żywy Lytton ciekawie to kontrapunktuje. Ten wątek narracji kończy intrygujące przejście z aury elektroakustycznej do całkowicie akustycznej, któremu na wybrzmieniu towarzyszy oddech … tropikalnej ciszy. Zmiana goni tu zmianę, niektóre wątki muzycy porzucają dość szybko, nim zdążą się one w jakikolwiek sposób rozwinąć. Kolejne, warte odnotowania zjawiska – rezonujący ambient w towarzystwie gwizdów i mgławych dronów, faza dalekowschodniej meta perkusjonalistyki, a tuż po nich mrok suchej elektroniki. Dwaj sztukmistrze, prestigitatorzy zdolni są nam zafundować niemal każde elektroakustyczne wydarzenie. Na finał pierwszej części proponują nam bardziej linearną narrację, której bliższe są brzmienia akustyczne, mającą swoją wewnętrzną dynamikę.

Unknown. Chrobot post-techno z zaplątaną wokół kabli trąbką, w tle skromne perkusjonalia – zaczynamy nieznany epizod. Cisza przyjmuje rolę ważkiego elementu dramaturgicznego spektaklu. Pomysł toczy się za pomysłem, a myśl za myślą – znów muzycy kreują epopeję nadmiaru. Znów w ułamku sekundy są w stanie zbudować błyskotliwą narrację, by równie szybko dany wątek porzucić. Między piątą a dziewiątą minutą proponują nam fragment całkowicie akustyczny, potem robią krok w kierunku bystrej elektroakustyki – trąbka śpiewa, zdobiona drobnym pasmami post-syntetyki, perkusja liczy swoje krawędzie i sprawdza jakość naciągów. Kolejna faza stawia wyłącznie na elektronikę, a wyobraźnia Wooleya bucha nadkreatywnością w stopniu mniej przyswajalnym dla recenzenta. W połowie 17 minuty, po kolejnej zmianie scenerii dźwiękowej, muzycy budują nową opowieść z drobnych, rezonujących fonii. Ambient Wooleya i mały koncert na akustyczne misy, to kolejne akty dramatu. Natrafiamy też na perkusyjne preparacje i trębackie, żywe drony. Od 24 minuty zaczynamy creme de la creme całej sesji nagraniowej – akustyka wiedzie prym, dynamika rośnie. Wooley pokrzykuje wraz z podmuchami trąbki, Lytton trzyma się muskularnego drive’u. Zejście w ciszę zdaje się być równie zmysłowe. W dalszej kolejności – krótki epizod solowy Lyttona, elektroakustyczne pół drony Wooleya i bystre wejście w fazę gaszenia opowieści małymi perkusjonaliami. A w niedalekim tle dogorywa burza.

Untitled. Szumiąca trąbka obwieszcza ostatni akt spektaklu. Czerstwy oddech perkusjonalii, elektroakustyczny background, głównie dzięki amplifikacjom Lyttona. Piękny moment podkreśla ciepła i delikatna trąbka. Potem tempo rośnie, by … zaraz spaść. Zabawa z ciszą i pojedynczymi dźwiękami buduje niebywały suspens. Nate stawia stemple genialnej techniki, Paul bije w gong i szmera szczoteczkami. Trąbka niemalże puka do bram nieba! Muzycy rozpoczynają finałowy taniec, z ambientem w tle. Uroda tej chwili rekompensuje wiele.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz