poniedziałek, 13 kwietnia 2020

Tom Malmendier & Emilie Škrijelj and their Les Marquises!


W ramach zakrojonej na szeroką skalę eksploracji kolejnych etapów łamania akustycznych barier we współczesnej muzyce improwizowanej, z jaką mamy do czynienia w Barcelonie (patrz: post poprzedni, czekaj na post następny), proponujemy chwilę artystycznego wytchnienia przy akordeonie i perkusji! Jednakże, iż uwagi na fakt, iż oba skromne instrumenty akustyczne podłączone zostaną pod zwoje kabli i dodatkowo wspierane będę urządzeniami, które pozwalają na permanentny proces dekonstrukcji żywego dźwięku, a także samplowanie, czeka nas raczej przygoda z improwizowaną muzyką … post-techno!

Pani zwie się Emilie Škrijelj, Pan zaś Tom Malmendier. Ten drugi odpowiada za brzmienie perkusji i tzw. obiektów, zaś cała szalona reszta dźwięków, to dzieło tej pierwszej. Płytę formacji Les Marquises (bo tak ta para nazwała się przy okazji debiutu fonograficznego w roku ubiegłym) dostarcza na tegorocznej płycie CD label Eux Saem. Całość składa się z trzech improwizacji, a trwa 39 minut i kilkadziesiąt sekund.




Bystry drumming, z ekspozycją stopy na bębnie basowym, zanurzony w onirycznej poświacie syntetyki i pasma wielobarwnej, elektronicznej post-akustyki, oto dźwiękowy obraz otwarcia Les Marquises. Całość narracja ma wymiar nade wszystko perkusyjny – syntetyka z zębem, akustyka z posmakiem post-rockowej brawury. Emilie sprawia wrażenie, jakby prowadziła permanentny live proccesing dźwięków generowanych przez Toma, jakkolwiek domyślamy się, iż nie jest to główny zakres jej obowiązków scenicznych. Opowieść będąca dobrym przykładem, iż elektronika i akustyka mogą śmiało współtworzyć całkiem udany marsz równości. Ta pierwsza wydaje się być niezwykle kreatywna – raz repetuje, innym razem skrzeczy, a samplowane głosy ludzkie dodają całości zagadkowej poświaty. Ta druga dba o dynamikę, jest niebywale plastyczna, trzyma jądro narracji na właściwym miejscu. W okolicach trzynastej minuty drummer najpierw milknie na kilka sekund, a potem rozpoczyna proces preparowania własnych dźwięków. Narracja toczy się nieco wolniej, pełno w niej pisków, szumów i bliżej niezidentyfikowanych fonii. Powrót do dynamicznej narracji znów kieruje improwizację w wymiar perkusyjny, mocno podładowany elektroniką. Recenzent nie może nie podzielić się swoim muzycznym skojarzeniem: bystre, zwinne post-techno spod znaku Mouse On Mars!

Druga improwizacja zaczyna się … żywym dźwiękiem akordeonu (a jednak!). Zaraz podłącza się do niego równie akustyczny drumming. Elektroniczne dekonstrukcje czają się jednak w zakamarku sceny i czekają na swój czas. Po niedługim czasie elektronika, z dużym rozmachem, rozpoczyna budowanie swojej opowieści, w tle zaś perkusja czyni to o wiele spokojniej, sprawiając, iż całość staje się ciekawym dysonansem. Po chwili elektronika płynie jednak w zadumie, a to perkusja zdaje się nakręcać spiralę narracji. Na powrót akustycznego brzmienia akordeonu musimy poczekać do dziewiątej minuty opowieści. Wracają także głosowe sample i aktywny drumming. Na to wszystko nakłada się matowa poświata elektroniki. Wszyscy i wszystko rusza do tańca! Samo wybrzmiewanie odbywa się jednak bardzo filigranowymi dźwiękami.

Ostatnia, najkrótsza improwizacja, buduje się w nieco wolniejszym tempie. Tom szlifuje krawędzie i talerze swojego drummerskiego zestawu, Emilie podaje meta rytm z akordeonu, samplowane głosy zaś lepią całość w opowieść, która smakuje dalekowschodnią post-muzyką Muslimgauze’a! Na finał płyty powraca czysty, akustyczny dźwięk akordeonu. Śpiewa przy akompaniamencie circle drumming. Syntetyczna poświata dodaje całości niebywałej urody. Znów elektronika i akustyka kreują artystyczny marsz równości, choć w dalece innej estetyce, niż miało to miejsce w pierwszej części. Ostatnia prosta - znów proces wybrzmiewania zdaje się być wyjątkowo pieczołowicie skonstruowany.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz