piątek, 24 września 2021

Guilherme Rodrigues in two quartets as introduction to Spontaneous Music Festival 2021!


Portugalski wiolonczelista Guilherme Rodrigues będzie kolejnym znaczącym gościem piątej edycji Spontaneous Music Festival, która pod prowokacyjną nazwą własną Are You Spontaneous? rozpocznie się w Poznaniu dokładnie za siedem dni!

Z nagraniami tego muzyka jesteśmy w zasadzie na bieżąco, dziś zatem kilka słów jedynie o dwóch ostatnich płytach z udziałem wiolonczelisty. Obie są definitywnie demokratycznymi kwartetami, rzec można – niemalże klasycznie smyczkowymi, albowiem ich instrumentarium, to skrzypce, altówka, wiolonczela i … ten jedyny, którego udział sugeruje, iż swobodna improwizacja może tu być podstawową metodą pracy, czyli kontrabas. Bez zbędnych wstępów zapraszamy na dwie niedługie płyty, które bez cienia wątpliwości przeniosą nas do krainy free chamber, ale też – od razu zaznaczmy – nie będą ckliwymi melodramatami, tudzież melancholijnymi komediami obyczajowymi, ale definitywnie filmami akcji! Będzie się działo, zapewniam!

 


Dietrich Petzold, Ernesto Rodrigues, Guilherme Rodrigues & Matthias Bauer  Ulrichsberg (Creative Sources, CD 2021)

Tytuł płyty słusznie sugeruje, iż muzyków spotykamy na corocznym festiwalu muzyki improwizowanej, który odbywa się w mieście o takiej właśnie nazwie. Jesteśmy na edycji tegorocznej, dokładnie w pierwszy dzień maja. Na scenie: Dietrich Petzold - skrzypce, klawikord i metalowy smyczek (sic!), Ernesto Rodrigues – altówka, Guilherme Rodrigues – wiolonczela oraz Matthias Bauer – kontrabas. Niemiecko-portugalski kwartet zagra dla nas trzy improwizacje, trwające łącznie niemal pełne 40 minut.

Zapowiadany film akcji, to nade wszystko dwie pierwsze improwizacje, podczas których muzycy stawiają na ogół na dość czyste brzmienie i całe mnóstwo zmysłowych, chwilami dynamicznych interakcji. Pierwsze dźwięki, to oczywiście leniwe badanie sytuacji scenicznej, wdechy i wydechy, strunowe piski i pojękiwania. Małe, rwane frazy z rzadka przeplatane są tu dłuższymi pociągnięciami smyczków. Niektóre z tych ostatnich tańczą, inne skaczą pod strunach, jeszcze inne czynią szybkie przebieżki po zroszonych porannym deszczem gryfach. Całość zdaje się być ulotna, ale podszyta nerwem niepokoju. Artyści po niedługim czasie świetnie odnajdują się w komnacie mroku i ciszy. Po szybkiej reanimacji opowieść skrzy się zaś całą paletą bardziej zadziornych fraz, ale nie stroni też od delikatnych smagnięć smyczkiem. Pierwsza, jakże kameralna odsłona wieńczy swój żywot pięknym post-barokowym rozkołysaniem, ubarwionym śpiewnymi frazami każdego instrumentu. Druga odsłona startuje kilkoma preparowanymi frazami, a także swobodnym trybem pizzicato na kontrabasie i wiolonczeli. Pojawia się subtelny rytm i niebanalny suspens dramaturgiczny. Taniec short-cuts kreują teraz już cztery smyczki, z których każdy równocześnie łka i pośpiewuje pod nosem. Kolejne zejście w ciszę jest jeszcze bardziej efektowne, czynione na wyjątkowo nisko ugiętych kolanach. Nieuchronny powrót do świata żywych skutkuje natomiast dalece gęstym zakończeniem.

Trzecia improwizacja, zdecydowanie najdłuższa, z miejsca przenosi nas z sali filharmonicznej do małego zakładu szlifierskiego. Szorowanie, ostrzenie i piłowanie strun, coś na kształt semi-pizzicato, szmery, tajemnicze plejady fake sounds. Tu nawet kontrabas zdaje się brzmieć niczym skrzypce! Dynamika pojawia się w tej narracji jakby znienacka, budowana niemal rockowymi riffami, czyniona w tempie godnym punkowych eksplozji! Po chwili na scenie zjawia się nowy instrument, to zapewne anonsowany klawikord. Przez moment sam prowadzi narrację suchym, matowym brzmieniem udręczonych strun. Pozostałe instrumenty powracają w dużym skupieniu, szukają rezonansu i bardziej mrocznych fraz. Prawdopodobnie słyszymy kolejny nowy instrument, to metalowy smyczek, który kreuje całkiem zaskakujący, post-barokowy industrial. Ten wątek, jakże intrygujący, kończy swój żywot w ciszy. Tym, który wybudza kwartet z letargu okazuje się kontrabasista. Reszta wtóruje mu powtórzeniami i kreuje dość nerwowy flow, skupiając się głównie na szarpaniu strun. Skrzypce i altówka zaczynają śpiewać, po chwili to samo czynią pozostali uczestnicy spektaklu. Ów mały, finałowy harmider dobrze robi naszym emocjom – cztery smyczki w dramaturgicznych spazmach prowadza nas na skraj koncertu, wybrzmiewając kolektywnie i dronowo.

 


Julia Brüssel, Ernesto Rodrigues, Guilherme Rodrigues & Klaus Kürvers  Fantasy Eight (Creative Sources, CD 2021)

O nagraniu kolejnego kwartetu wiemy jedynie tyle, iż powstało w Berlinie (prawdopodobnie w okolicznościach studyjnych) dokładnie 16 maja bieżącego roku. Tu skład kwartetu jest następujący: Julia Brüssel – skrzypce, Ernesto Rodrigues – altówka, Guilherme Rodrigues – wiolonczela, Klaus Kürvers – kontrabas. Tym razem muzycy proponują nam aż osiem improwizacji, których łączny czas trwania nie przekracza 32 minut.

Kwartet Fantazyjnej Ósemki, choć mieści się w gatunku filmu akcji, w przeciwieństwie do uprzednio omawianej płyty, częściej stawia na subtelne, bardzo zmysłowe rozgrywki, szuka brzmieniowych niuansów i co do zasady jest zwolennikiem krótszych form. Świetnie obrazuje to dźwiękiem improwizacja otwarcia. Ptasie świegotania smyczków – jedne brzmią bardzo matowo, inne zdają się być jakby naoliwione. Jedne drą frazy na drobne strzępy, inne produkują niekończące się westchnienia. Skaczą z samego dołu do błękitnego nieba, nie szczędząc sobie kolektywnych pokrzykiwań. Moc niskich fraz idzie wprost z gryfów wiolonczeli i kontrabasu, zwiewność i ulotność nadlatuje na skrzydłach altówki i skrzypiec. W kolejnych utworach pojawiają się brzmienia godne muzyki dawnej, wytłumione, bardzo precyzyjne i takież piękne. Każdy z instrumentów frazuje zarówno czystym tembrem, jak i brudzi swe brzmieniem szukając bystrych preparacji. Ten ostatnie zjawiska szczególnie dobrze funkcjonują w części trzeciej. Choć większość muzyków pracuje tu w trybie arco, akcenty pizzicato zdają się być równie zmysłowe, czego doświadczyć możemy choćby w części czwartej.

Piąta opowieść wydaje się być tkana doprawdy z nanodźwięków. Struny pracują mechanicznie, ich życie wewnętrzne nie ma dla nas tajemnic. Lamentują, wzdrygają się złymi emocjami, przypominają stukot pociągu pędzącego po ołowianych szynach. W szóstej części stają w szranki zawodów tanecznych, nerwowo śpiewają, ale w poszukiwaniu łagodności docierają jedynie do sfery delikatności. Przedostatnia improwizacja tonie w mroku matowych, preparowanych fraz. Wszystko zdaje się tu jęczeć i skrzypieć. Szczęśliwie finałowa część przynosi strunom dużo ukojenia. Rozkołysane, pozostające w niemal wiecznej repryzie, mruczą z zadowolenia, chroboczą niczym skorupiaki na kamienistej plaży, pełne obłych kantów, poddawane smolistym ruchom smyczków. Kończą zaś ową piękną podróż w oparach post-barokowych westchnień i leniwych pociągnięć pędzlem.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz