wtorek, 3 grudnia 2024

The November/ December’ Round-up: MYL! Belorukov & Džukljev! LBB! Serries in duos! Guy & Mazur! Hyvärinen & Kääriäinen! Olsson! Sly & The Family Drone! Kensho!


Zapraszamy na ostatnią w tym roku zbiorówkę recenzji! Łączone wydanie listopadowo-grudniowe przynosi dziesięć albumów tradycyjnie utrzymanych w estetyce od sasa do lasa!

Tym razem dyktat swobodnej improwizacji będzie bezdyskusyjny. Unikając jazzowych naleciałości (acz nie bez wyjątków) odpłyniemy w bezkres elektroakustyki i instrumentalnych preparacji ze szczególnym uwzględnieniem gitar i instrumentów pochodnych. Ten zestaw recenzji zwieńczymy post-elektroniczną grą w dwa ognie i ekstremalnie wycofaną, minimalistyczną, predefiniowaną improwizacją.

Naszą podróż zaczniemy w Skandynawii (ale bez udziału Skandynawów), potem odwiedzimy serbski Nowy Sad, Francję, Niemcy, Belgię, zahaczymy o Kraków i Helsinki, naładujemy baterie ponownie odwiedzając Skandynawię (tym razem z udziałem Skandynawów), zahaczymy o Zjednoczone Królestwo, by ostatecznie umrzeć snem sprawiedliwego w dalekim Tokio.

So welcome to heaven and hell of multi-coloured improvisation!



 

MYL Trio (Mia Zabelka, Yoko Miura, Lawrence Casserley) Parallel Universes (Setola di Maiale, CD 2024)

Göteborg/ Sztokholm/ Ostrawa, wrzesień 2023: Mia Zabelka – skrzypce, głos, Yoko Miura - fortepian, melodika oraz Lawrence Casserley - signal processing instrument. Sześć improwizacji, 58 minut.

Na dobre otwarcie danie wyjątkowo smakowite! Minimalistyczne, nasączone post-klasycznym sznytem piano, ekstremalnie kreatywne skrzypce doposażane głosem i realizowana na żywo elektronika, która kreuje narrację, ale też transponuje akustyczne frazy na język onirycznej, migotliwej syntetyki. Album konsumuje fragmenty dwóch szwedzkich koncertów tria i kilkuminutowy encore zarejestrowany w Ostrawie.

Pierwszy fragment trwa kwadrans i jest efektownym wprowadzeniem do świata zbilansowanej elektroakustyki. Oniryczna aura, niespieszność, ale też głęboko zakorzeniona wola tworzenia czegoś zaskakującego. Pianistka, to ocean nostalgii, skrzypaczka - bezkres kreatywności, a elektronik – dramaturgiczny rozmach. Pieczołowicie budowana opowieść w fazie wielominutowej finalizacji zapewnia intrygujące spiętrzenie. Kolejne dwie historie są nieco krótsze – ta pierwsza, to rodzaj zabawy z rozkołysanym rytmem, ta druga, lepiona z drobiazgów, zdaje się bazować na dysonansie wystudiowanego piana i zjednoczonych sił skrzypiec oraz live processingu. Czwarta część, najdłuższa w zestawie, to crème de la crème albumu. Delikatny start, nerwowe, rytmiczne rozwinięcie, kreatywny minimal w fazie uspokojenia, a w ramach puenty dodatkowy instrument (melodika) i wejście na poziom intensywnej … medytacji w klimatach AMM. Utwór piąty przynosi dramaturgiczny spokój i garść brzmieniowych niespodzianek, z kolei finałowa opowieść, mimo, iż stanowi koncertowy bis, generuje mnóstwo emocji – od elektronicznych wiwatów, przez skrzypcowe mikro eksplozje, po preparowany falling down z udziałem melodiki.



 

Ilia Belorukov & Marina Džukljev Everything Changes, Nothing Disappears (Acheulian Handaxe, DL 2024)

MSUV, Nowy Sad, Serbia, od grudnia 2002 do lutego 2024: Ilia Belorukov – saksofon altowy, obiekty oraz Marina Džukljev – fortepian, preparacje. Siedem improwizacji, 40 minut.

Ilia i Marina, to artyści, których na tych łamach cenimy i staramy się często o nich pisać. Ten album, to bodaj ich pierwsze wspólne nagranie. Saksofonista, którego znamy także ze świata elektroakustycznego eksperymentu, tu stawia na konkret. Albo jest free jazzowym potworem, albo wysublimowanym preparatorem. Z kolei pianistka zdaje się mieć tysiące twarzy, ale w każdej z nich jest definitywnie przekonywująca. Świetnie radzi sobie zarówno na rozgrzanej klawiaturze, jak i w głębokich odmętach pudla rezonansowego. I jeszcze sygnalizuje wyjątkowo wyczulony zmysł rytmiczny. Innym słowy – świetny album! Spójny, doskonale skonstruowany, choć jest sumą kilku improwizowanych spotkań.

Początek jest minimalistyczny i bazuje na metalicznym rezonansie. Narracja urokliwie pęcznieje, niesiona równym, doboszowym rytmem pianistki. Drugi epizod, to free jazzowy wrzask. Emocje w dętej tubie świetnie tu korelują z narracją piana, realizowaną from inside to outside. Trzecia opowieść jest neurotyczna, pachnie dalekim wschodem, rysowana najgłębszymi strunami piana i saksofonowym bezdechem. Kolejna opowieść także pozbawiona jest dynamiki, ale kasą jeszcze większą urodą. To oniryczna ballada, matowo brzmiąca, sycona minimalistyczną repetycją. Piątka, to kłęby kurzu unoszące się nad free jazzowym pogorzeliskiem. To sekwencja instynktownych preparacji, realizowanych na ekstremalnie połamanej rytmice. Przedostatnia historia sięga po jazz, ale tylko po to, by jego idee zdeptać energią drapieżnej, silnie unerwionej improwizacji. Album wieńczy mroczna, definitywnie piękna koda, osadzona na post-rytmicznych preparacjach strun i dętej tuby.



 

Lenglet/ Bodart/ Bramnk L'humeur des non jours (Circum-Disc, CD 2024)

La malterie, Lille, czerwiec 2023: Philippe Lenglet – gitara akustyczna, elektronika, Samuel Bodart – fortepian preparowany oraz Falter Bramnk – instrumenty perkusyjne, preparacje. Dziewięć improwizacji, 55 minut.

Trójka mniej rozpoznawalnych francuskich improwizatorów upichciła wielominutową improwizację, która warta jest przynajmniej kilku skupionych odsłuchów. Narracja bazuje na dźwiękach preparowanych, podana w dziewięciu częściach ma zgrabnie udramatyzowany ciąg przyczynowo-skutkowy. Ostry, wyrazisty początek, fazę rozbudowanych medytacji i garść eksperymentów w końcowych utworach. Nazwiska muzyków zapisujemy w naszych kajetach grubym flamastrem!

Zgodnie z anonsem dwie pierwsze improwizacje stawiają nas do pionu. Otwierane na raz, wyraziste ekspozycje, rodzaj permanentnie tłuczonej akustyki gitary, piana i instrumentów perkusyjnych. Muzycy świetnie na siebie reagują. Nawet w sytuacjach dynamicznych wyczuleni są na niuanse brzmieniowe, zdolni do riposty w każdym momencie. Począwszy od trzeciej odsłony ich opowieści stają się leniwe, rozwarstwione, osadzone w aurze niedopowiedzenia. Bywają teraz delikatni, dobrze czują się w mroku, w poświacie subtelnego rezonansu. Chętnie wchodzą w strefę minimalizmu, choć incydentalnie przejawiają skłonności do dynamizowania narracji. Ich piąta historia karze zadać pytanie o definicję muzyki konkretnej. W kolejnej części ich egzystencjalny dygot z jednej strony tonie w echu, z drugiej nabiera lokalnej intensywności. Dwie końcowe opowieści, w tym szczególnie ta najdłuższa, przedostatnia, to obszar poszukiwania nowych rozwiązań. Dostajemy garść dźwięków, których pochodzenia nie jesteśmy w stanie precyzyjnie wskazać. Muzycy korzystają zapewne z elektroniki - brzmienie ich instrumentów wydaje się amplifikowane. Chętnie sięgają po smyczki, a arsenał metod preparowania rośnie z każdą chwilą. Ostatnia prosta przynosi drobne spiętrzenie, jakby artyści chcieli nas wybudzić nim wydadzą ostatni dźwięk.



 

Schneider & Serries Schneider Serries (Schneider Collaborations, LP 2024)

The Loundry Room, Hückelhoven, Niemcy, czerwiec 2023: Dirk Serries – gitara elektryczna oraz Jörg A. Schneider – perkusja. Pięć improwizacji, 36 minut.

Belgijskiego gitarzystę Serriesa znamy na tych łamach doskonale – zarówno jak wrażliwego, improwizującego akustyka, jak i dark-ambientowego elektryka. Tu, w duecie z niemieckim perkusistą Schneiderem, mamy niepowtarzalną okazję poznać go jako instrumentalistę niemalże noise rocka. To z pewnością jeden z jego najgłośniejszych albumów.

Pierwsza odsłona albumu świetnie dokumentuje fakty zasugerowane zdanie wcześniej. Noise rockowa gitara skulona w kłębie post-bluesa wraz z samonapędzającą się maszyną circle drums systematycznie buduje tu ścianę dźwięku. To także rodzaj prog-rocka w stanie agonii, w chmurze dogorywającej psychodelii. Kolejny utwór pogłębia ów stan, ciekawie balansując pomiędzy ginącą melodią i kreatywnym hałasem. Ta część albumu przywołuje w pamięci nagrania Fear Falls Burning, ale zagubione w nieznośnym upale południowego Texasu, zatopione w magmie repetycji. Trzecią część wypełnia płonąca gitara hard-rocka, a kumulujący się wokół niej drumming dopełnia miana power duo. W czwartym epizodzie Serries przypomina epigona ambientu, dla którego jedynym ratunkiem jest ucieczka w psychodelię. W ostatniej części jego gitara wpada w wieczną pętlę powtórzenia. Jej brzmienie zagęszcza się z każdą sekundą, skutecznie tłamsząc melodykę, choć samo frazowanie wydaje się najłagodniejsze z możliwych.



 

Christian Vasseur & Dirk Serries Floating Similarities (Creative Sources, CD 2024)

Kapel Oude Klooster, Brecht, styczeń 2024: Christian Vasseur – siedmiostrunowa gitara klasyczna, strojona ćwierćtonowo, głos oraz Dirk Serries - archtop guitar. Siedem improwizacji, 43 minuty.

Teraz dla odmiany zanurzymy się w bezkresie gitarowej akustyki. Serries przesiada się na swój ulubiony archtop, a jego partner Vasseur sięga po instrument klasyczny, ale stroi go dalece nietypowo. Efekt jest więcej niż udany – bystra dramaturgia, moc soczystego brzmienia i niczym nieskrępowana kreatywność, na koniec ubarwiona efektownymi wokalizami.

Muzycy zdają się tu toczyć batalię o najpiękniejszy dźwięk, a zaczynają ją od smyczkowego frazowania. Jedna gitara śpiewa, druga rzęzi jak gruźlik. Moc kreacji jest z nimi w każdym momencie, zarówno wtedy, gdy cedzą dźwięki w trybie minimalistycznymi, jak i wtedy, gdy ekspresja niesie ich na wysokie wzgórze. Lubią rytm, potrafią być naprawdę delikatni, ale nie przestają kąsać ciętymi ripostami. W trzeciej odsłonie śpiewają razem rozdygotaną mantrę, w części kolejnej pachną onirycznym post-bluesem, nie bez autoagresji, by w epizodzie piątym pieścić struny, poszukiwać zjawisk definitywnie post-akustycznych i ostatecznie popaść w intrygującą repetycję. W części szóstej artyści koncentrują się na dźwiękach preparowanych. Najpierw szemrają po kątach, potem nabierają dynamiki i sieją zamęt. Ostatnia improwizacja jest tą najdłuższą i mieni się wszystkimi kolorami tęczy. Flażolety, drobne szarpnięcia, brzmienia niemal gamelanowe, a w ramach reasumpcji wokaliza mezuina, niesiona bystrym rytmem.



 

Barry Guy & Rafał Mazur Harmony in Diversity (Not Two Records, LP 2023)

Alchemia, Kraków, listopad 2021: Barry Guy – kontrabas oraz Rafał Mazur – akustyczna gitara basowa. Osiem improwizacji, 36 minut.

Spotkanie perfekcyjnie brzmiącego kontrabasu i akustycznej gitary basowej, do tego w takim personalnym wykonaniu, nie mogło nie stać się czymś wyjątkowym. Artyści świetnie ze sobą kooperują, doskonale się słuchają, a ich instrumenty bystrze interferują, ale chyba największym zaskoczeniem jest fakt, iż kontrabas i akustyczna basówka potrafią brzmieć na tyle bliźniaczo, że nie zawsze jesteśmy pewni, który z instrumentów odpowiada za dany dźwięk. Muzycy prezentują nam osiem improwizacji, z których ledwie trzy przekraczają pięć minut. Zatem forma, dramaturgia, zapewne także selekcja materiału, to elementy, nad którymi także warto się tu pochylić.

Od startu emocji nie brakuje. Początek tkany jest z drobnych fraz, gdzie arco może oznaczać subtelne szarpnięcie za struny, a rozśpiewane pizzicato maźnięcie zamaszystym pędzlem. To lekko udeptany post-barok, tudzież kameralny post-jazz, niesiony intuicją i kreatywnością jednego muzycznego ciała, rozsiewającego często dźwięki brzmiące imitacyjnie. Muzycy szczególnie dobrze czują się w momentach wzrostu dynamiki i intensywności przekazu. Precyzja wykonania trzyma ich temperament w ryzach, ale i tak wokół każdego unoszą się tumany kurzu. W drugiej części ich wspólne arco śpiewa, a na etapie rozwinięcia pojawia się mnóstw szumów i szmerów. Swoją rolę odrywa tu podskórna warstwa rytmiczna, choć jej linearność bywa zmyślnie komplikowana. Szczególną jakość wnosi czwarta, ponad dziesięciominutowa opowieść. Na jej starcie artyści wydają się agresywni, rozgrzani do czerwoności. Dociskają struny, uderzają w pudła rezonansowe, ale potem zanurzają w gęstwinie preparowanych fraz. Słyszymy delikatne flażolety i niedźwiedzie pomruki, mroczne westchnienia i plamy rezonansu. Ostatnie cztery improwizacje trwają łącznie krócej niż ich poprzedniczka. Dużo w nich drobnych akcji i zaskakujących wolt dramaturgicznych. Perkusjonalne zrywy, melodyjne interwały, post-barokowe zjazdy i podjazdy. Wszystko w kongenialnej komunikacji.



 

Lauri Hyvärinen & Jukka Kääriäinen Pulled Apart by Horses (Bokashi Records, CD 2024)

Helsinki, od grudnia 2023 do stycznia 2024: Lauri Hyvärinen i Jukka Kääriäinen – gitary elektryczne. Pięć improwizacji, 34 minuty.

Naszą gitarową przygodę kontynuujemy w Helsinkach. Na scenie dwóch tamtejszych gitarzystów i zapewne kilogramy przetworników, wzmacniaczy i tego wszystkiego, co służy do stymulowania brzmienia gitary elektrycznej. Efekt pracy artystów jest więcej niż imponujący, choć momentami można odnieść wrażenie, że narzędzie pracy jest tu ważniejsze niż efekt końcowy. Finowie wiedzą jednak, co to umiar, dbają o komfort naszych narządów słuchu, zatem koński album zdecydowanie polecamy, nie tylko dlatego, iż jego odsłuch zajmuje niewiele ponad dwa kwadranse.

Muzycy od startu nie kryją, iż wiele ich akcji bliskich będzie miana hałasu – improwizacje nieustannie sycą przesterami, sprzężeniami, spiętrzeniami i dość syntetycznie brzmiącymi grzmotami. Ich palce są wyjątkowo zwinne, a wzmacniacze ogniste. Na obu flankach narracji nie brakuje ciekawych i zaskakujących brzmień, w czym wiedzie prym lewa strona. Tego typu zjawisk artyści nie skąpią nam szczególnie na początku drugiej i trzeciej części. Za pierwszym razem kroczymy po dnie zamulonego jeziora, za drugim drgamy i dajemy się wieść dubowej poświacie. Efektem każdej z tych akcji jest zdrowa porcja noise guitars na etapie rozwinięcia. Muzycy wskazują nam kilka konotacji gatunkowych, ale jeśli do którejś jest im najbliżej, to zapewne do post-rockowej. W części trzeciej nie szczędzą nam martwych plam ambientu i posmaku post-industrialu. Czwarta odsłona zdaje się być tą najbardziej dynamiczną, pełną dobrej energii i szczypty psychodelii, budowaną także post-gitarowymi pasmami, które brzmią niczym noworomantyczny syntezator. Ostatnia, najkrótsza opowieść, to kłęby gitarowych nerwów, brak zgody na ciszę, prawdziwa burza z piorunami.




Henrik Olsson Hand of Benediction II (Barefoot Records, CD 2023)

Miejsce i czas nieznane: Henrik Olsson – gitara elektryczna, syntetyczne przetworniki, Egil Kalman – syntezator modularny, Jeppe Skovbakke – bas elektryczny oraz Rune Lohse – perkusja. Piętnaście utworów, 40 minut.

Ile dramaturgicznych pomysłów i zasobów niespożytej energii można pomieścić na albumie trwającym niespełna trzy kwadranse? Wedle Henrika Olssona – nieskończenie wiele! Niestygnący temperament, iście zornowska dezynwoltura, nieustanna zmienność akcji i niewyczerpalna, artystyczna bezczelność. Tym karmi się druga edycja Hand Of Benediction – instrumentalnie poszerzona w stosunku do jedynki o syntezator modularny. Oto muzyka, która nie bierze jeńców!

Start mówi tu wiele – połamany, punkowy rytm, roztańczona, ribotowska gitara, czerstwy śpiew syntezatora i elektryczny bas sunący rockowym krokiem. Mimo narracyjnego szaleństwa całość jest ścisłe zaprogramowana, a porcje czasem dalece swobodnych improwizacji dopasowane do struktury i poziomu emocji danego epizodu. Z jednej strony funkowe rytmy, z drugiej intrygujące plamy syntezatora (choćby intro do szóstej opowieści), który wnosi do HOB nowy, niekiedy zagadkowy, ale zawsze wartościowy element. W tej grze wszystko jest możliwe, a nawet wskazane. W ósmej opowieści mamy dyskotekowy motyw syntezatora, funkowy bas, zmutowany hard-rock gitary i perksyjne kłęby dymu. Za każdym rogiem czai się tu niespodzianka – brzmieniowa lub dramaturgiczna, albo obie na raz. W jedenastym epizodzie dopada nas prawdziwie rockowe solo gitary, a w dwóch ostatnich piosenkach dominuje free jazzowa perkusja, której definitywnie po drodze ze srogo usposobionym syntezatorem.



 

Sly & The Family Drone Moon is Doom Backwards (Self-released, LP/DL 2024)

Larkins Farm, wrzesień 2021: James Allsopp – reeds, klarnet basowy, Kaz Buckland – perkusja, elektronika, reeds, Matt Cargill – elektronika, głos, instrumenty perkusyjne, Ed Dudley – elektronika, głos oraz Will Glaser – perkusja, elektronika. Siedem utworów, 33 minuty.

Ten brytyjski band zwykliśmy uważać za dość szaleńcze combo. Rytm, niewyczerpalne złoża ekspresji i spore porcje hałasu, to atrybuty ich dotychczasowych, niezwykle energetycznych performansów. Na nowym albumie Sly pokazują spokojniejsze oblicze. Introdukcje pierwszych sześciu utworów są wyważone, nawet odrobinę liryczne, a moc ich rytmicznej artylerii ukryta jest na backstage’u. Dopiero po kilku minutach polirytmiczne perkusje wchodzą do gry, a wtedy można już tylko tańczyć lub uciekać.

Na starcie pierwszej opowieści pulsuje elektronika, słyszymy perkusyjne talerze i ciepły tembr dęciaka. Po kilku minutach ta odsłona Księżyca nabiera znamion post-jazzowego hippie trip. Każda kolejna introdukcja szyta jest innym ściegiem – czasami to rwane, post-elektroniczne pulsacje, doposażone saksofonem zanurzonym w chmurze pogłosu, innym razem, to plama rezonansu, która napotyka na akustyczne frazy, zagubione w przestrzeni kosmicznej. Bywa, że grę inicjuje tu dęciak, wokół którego panoszy się syntetyka, ścieląc pasmo, po którym za moment przetoczy się rozwarstwiony, wielopłaszczyznowy rytm. Utwór szósty rozpoczynają dzwonki, suche podmuchy saksofonu i elektroniczny szmer backgroundu. Uśpione przez całą ekspozycję perkusje budzą się do życia dopiero w ostatniej, dwuminutowej opowieści. Tu króluje stary Sly - krzyczy, dmie, urokliwie hałasuje w pierwotnym rytuale tańca.



 

Taku Sugimoto, Masahiko Okura, Wakana Ikeda & Pere Xirau 見性 kensho (Blu-Rei Records, Kaseta 2024)

Ftarri, Tokyo, lipiec, 2024: Taku Sugimoto – gitara, Masahiko Okura – klarnet, Wakana Ikeda – flet oraz Pere Xirau – glockenspiel. Dwie kompozycje, 37 minut.

Kataloński perkusista i perkusjonalista Pere Xirau od pewnego czasu spędza wiele chwil w dalekiej Japonii. Dużo tam muzykuje, a efekt jednego ze spotkań prezentuje w lokalnym (ze swojego punktu widzenia) labelu na przaśnej kasecie magnetofonowej. Obie jej strony zawierają rozbudowane kompozycje konsumujące dźwiękowe plamy gitary, klarnetu, fletu i perkusjonalii poprzedzielane niekończącymi się buforami ciszy. Nagranie ma definitywnie medytacyjny charakter, wynosi ideę minimalizmu do rangi sztuki wysokiej, a nade wszystko uczy cierpliwości – po obu zresztą stronach sceny.

Atrybuty nagrania wylistowane w poprzednim zdaniu szczególnie dobitnie prezentuje strona pierwsza. Tworzą ją pojedyncze frazy fletu i klarnetu, mikro dźwięki z gitary i równie rozlegle w czasie porcje metalicznie brzmiących dźwięków glockenspiel. W początkowej fazie nagrania cisza trwa tu z pewnością dłużej niż ekspozycja instrumentalna. Ta ostatnia na ogół lepi się w krótkotrwały dron realizowany wspólnie przez wszystkich uczestników spektaklu. Wraz z upływem czasu można odnieść wrażenie, że w strudze leniwej narracji pojawiają się nowe, drobne elementy, na ogół z obszaru, za który odpowiedna Xirau. Mantra ciszy, oddechu i wyczekiwania nie ma tu realnego końca. Druga strona kasety zdaje się być odrobinę bardziej … dynamiczna. Porcje ciszy są krótsze, zdarza się, że partie instrumentalne następują jedna po drugiej bez pauzy. W dalszej fazie ekspozycji bywa, że Katalończyk realizuje coś na kształt drummingu. Sam finał grany jest na jednym, dość długim, jak na kanony tego nagrania, posuwistym wydechu.