Od swobodnego jazzu po jazz uformowany w zgrabne opowieści z
tytułami, a w tak zwanym międzyczasie post-awangarda w szerokim bukiecie estetycznym!
Od Nowego Jorku po Buenos Aires, a pomiędzy nimi trochę soczystej Europy!
Ot, kolejna trybunowa
zbiorówka świeżych albumów z naszą ukochaną muzyką improwizowaną! Welcome!
Daniel Carter, Leo Genovese, William Parker & Francisco
Mela Shine Hear, Vol. 1 (577
Records, CD 2023)
Sear Sound, Nowy
Jork, lipiec 2021: Daniel Carter – saksofony, Leo Genovese – fortepian, William
Parker - kontrabas, gralla, shakuhachi oraz Francisco Mela –
perkusja, głos. Trzy improwizacje, 38 minut.
Daniel Carter, legenda free jazzu, w dziewiątej już dekadzie
życia, nie ustaje w dostarczaniu nam nowych nagrań. Rzadko się nad nimi
pochylamy, albowiem silnie zanurzone są one w jazzowym main-streamie i nie wnoszą nic nowego do dorobku tego wybitnego
artysty. Album Shine Hear zdaje się
być wyjątkiem potwierdzającym regułę. Po pierwsze - smakowity skład z kolejną
legendą gatunku, Williamem Parkerem, po drugie niebanalna instrumentacja,
albowiem kontrabasista gra tu częściej na egzotycznych dęciakach niż na swoim bazowym
strunowcu. I jeszcze śpiewający latynoskie evergreeny
perkusista. Dla fanów swobodnego jazzu lektura obowiązkowa, dla wielbicieli
free improv akustyczna ciekawostka.
Album składa się z dwóch kilkunastominutowych improwizacji,
które oddziela post-jazzowa ballada, trwająca niewiele ponad pięć minut. Otwarcie
jest dalece jazzowe, szybko chłonie klimat davisowskiego jazzu modalnego z lat
60. ubiegłego stulecia. Carter frazuje dość łagodnie, głównie na alcie, wydaje
się być tu strażnikiem czystości gatunkowej. Reszta załogi swawoli jednak na
całego. Pianista kocha free jazz, bystry drummer
podśpiewuje, a Parker dość szybko zamienia kontrabas na wesołe, ale ostro brzmiące
i rozśpiewane shakuhachi. Po
wspomnianej balladzie, gdzie Parker sięga po kolejny egzotyczny instrument,
wracamy do wątku zapoczątkowanego w pierwszym utworze. Perkusista znów nuci
latynoskie melodie, ale jego drumming
przypomina pracę krewkiego dobosza. Pianista syci flow poprzecznymi pasażami, a Parker, często w dialogu z wokalistą,
dba o ekspresję. Carterowi znów pozostaje rola kojącego emocje. W drugiej fazie
improwizacji Parker powraca do kontrabasu, a my w ramiona main-streamowego jazzu. Na etapie finalizacji improwizacja
przyjmuje postać cool-jazzowej
ballady z rozśpiewanym smyczkiem.
Barre Phillips & Giancarlo Nino Locatelli Danze Degli Scorpioni (We Insist!
Records, CD 2023)
Jazzatelier Ulrichsberg, maj 2008: Barre Phillips –
kontrabas oraz Giancarlo Nino Locatelli – klarnet, klarnet basowy. Cztery
improwizacje, 51 minut.
Kolejna legendarna postać muzyki improwizowanej, Barre
Phillips ogłosił retirement już kilka
lat temu. Zatem, by posłuchać jego nowych nagrań, musimy cofnąć się do końcówki
pierwszej dekady nowego milenium. Spotkanie z włoskim klarnecistą, jakie miało
miejsce w trakcie jednego z najważniejszych europejskich festiwalu muzyki
kreatywnej, zaspakaja wszelkie potrzeby wielbiciela swobodnej improwizacji,
zarówno tej osadzonej w mrocznej kameralistyce, jak i tej, sięgającej po
post-jazzowe atrybuty. Klasa kontrabasisty nie podlega tu dyskusji, cieszyć
natomiast może świetna robota jego partnera. Definitywnie wartościowy album!
Koncert składa się z czterech części, z których pierwsza trwa
ponad 25 minut. Na starcie muzyków niesie niemal rockowa ekspresja – smyczek
smaga struny, zadziornie pokrzykuje, nakłuwa post-barok na ostrze free jazzu!
Klarnet, tu na ogół w formie filigranowej, świetnie łapie klimat i co rusz
staje do intensywnych potyczek z silnie pobudzonym kontrabasem. W dalszej części
improwizacji muzycy tonują emocje i szukają mrocznych zakamarków. Kontrabasista
podejmuje wyłącznie udane decyzje – pięknie łączy nostalgiczne arco z wystudzonym, post-jazzowym pizzicato. Ma także wyjątkowo urokliwą ekspozycję
solową. W końcowej fazie improwizacji pojawia się klarnet basowy, który wplata intrygujące
frazy pomiędzy szarpane struny i perkusjonalne efekty. Trzy kolejne części
trwają po kilka minut, a muzycy nazwali je m.in. dark moon music. Kameralne półśpiewy, dronowe pasaże, majestatyczna
powolność chwili. Jeśli głośniej, to bardzo boleśnie, jeśli spokojniej, to w
mglistej aurze niedopowiedzenia. Trzecia odsłona koncertu budowana jest
drobnymi, urywanymi frazami, z kolei czwarta z jednej strony syci się
repetującym kontrabasem, z drugiej korzysta z ekspresji, jaką podsyła
potężniejsza wersja klarnetu. Samo zakończenie dostarcza sporych emocji. Barre
gra tu całym pudłem rezonansowym, Giancarlo wspina się zaś na wysokie wzgórze, a
potem jakże efektownie opada.
Unmute Unmute
(Discordian Records, DL 2023)
BCN Arts,
Barcelona, 2023: Yexza Lara – głos, Pablo Selnik – flet, Marta Warelis –
syntezator, Seba Ramírez – cajón,
instrumenty perkusyjne, Vasco Trilla – instrumenty perkusyjne oraz Nasim
López-Palacios – perkusja. Trzy improwizacje, 28 minut z sekundami.
Barceloński Discordian Records dobrze czuje się w każdych
okolicznościach gatunkowych, ale w mroku niedopowiedzenia i dramaturgicznego
suspensu zdaje się być szczególnie szczęśliwy. Doskonale w ów estetyczny
mezalians wpisuje się okazjonalny sekstet Unmute stworzony zarówno lokalnymi
silami, jak i zaciągiem paragwajsko-polskim. Nagranie niecodzienne niemal z
każdego puntu widzenia - demoniczny wokal i flet w permanentnej interakcji,
fermentujący syntezator w rękach pianistki i potrójny, niekiedy egzotyczny,
zestaw perkusjonalny.
Początek nagrania to stonowany, elektroakustyczny
rozgardiasz – mroczny szept, pomruki fletu, syczący jak waż syntezator i bogate
tło post-perkusyjne. Z czasem każdy dźwięk wchodzi tu w interakcje z innym dźwiękiem,
a linearna narracja dobrze konsumuje zarówno frazy akustyczne, jak i syntetyczne.
Druga improwizacja zdaje się tu być kluczowa, choćby z racji generowania niekończących
się emocji. Nerwowy początek zapewnia flet, doposażony w gardłowe westchnienia.
Dużą aktywność wykazują perkusjonalia i syntezator, który najpierw generuje
chmurę skwierczącego ambientu, potem wychodzi na czoło pochodu, ale wydaje się lekki,
jakby ulatywał w kosmos. Flecista i wokalistka toczą tu niekończący się dialog,
który wspiera dramaturgicznie reszta załogi. Dynamiczna improwizacja na ostatniej
prostej nabiera jeszcze większej intensywności, a gaśnie w chmurze fletowych oddechów.
Trzecia odsłona, to piękne, dronowe lamenty grane na wydechu. Zgrzyty, trzaski,
perkusjonalne obcierki, ambient talerzy, flet i glos w pogłębiającej się
rozpaczy. Samo zakończenie jest mroczne, tajemnicze, perfekcyjnie tłumione
jednym strumieniem dźwiękowym.
Jérôme Noetinger & Anthony Pateras 15 Coruscations (Bandcamp’
self-released, CD 2023)
Rives/ Castlemaine, 2020-21: Jérôme Noetinger - elektronika
oraz Anthony Pateras – elektronika. Piętnaście kompozycji, 40 minut.
Prawdziwe spotkanie na szczycie kreatywnej muzyki
współczesnej, tej komponowanej, opartej na częstym lub wyłącznym użyciu
syntetycznego instrumentarium. Żaden z artystów nie wymaga rekomendacji, także na
łamach świadczących usługi pisarskie w obszarze muzyki improwizowanej. Zarówno
Noetinger, jak i Pateras, to wszak mistrzowie improwizacji, którą przyoblekają
w szaty współczesnej kompozycji. Kreują strumienie jakże bogate w dźwięki,
jakże efektownie udramatyzowane. Klasa sama w sobie, choć album nerwowy, jakby
porwany na strzępy, na piętnaście Przebłysków,
degenerowanych porywami kompozytorskich namiętności.
Na owych piętnaście opowieści Francuza i Australijczyka składają
się zarówno rozbudowane, wielominutowe, niemal epickie narracje o
niepoliczalnych zasobach piękna, tu jakże przewrotnie rozumianego, jak i drobne
fragmenty narracji, kilkudziesięciosekundowe plamy elektronicznych trzasków i
zgrzytów. Utwór otwarcia tworzą zarówno ambientowe plamy, jak i filigranowe,
niemal akustyczne fonie, sprawiające wrażenie field recordings. W części drugiej pojawiają się dźwięki bardziej syntetyczne,
niekiedy dość groźnie brzmiące. Całość kołysze się tu na silnym wietrze, niczym
zmutowane drum’n’bass. Kolejne mikro opowieści
nie pozwalają nam stracić koncentracji, szybkimi strumieniami dźwięków
rozsadzają receptory słuchu. Podobać się mogą szczególnie te, które zasadzają
się na repetytywnym, dubowym echu. Ostatnie trzy opowieści zdają się bardziej skupiać
na niuansach narracyjnych. Pierwsza z nich tonie w mrocznej, post-ambientowej
chmurze, kolejna przypomina dźwięk wody lejącej się na rozżarzone węgle.
Wreszcie ostatnia z nich, nierealistyczna, zawieszona w czasie i przestrzeni
struga mrocznego post-ambientu. Tu dźwięki definitywnie umierają, tracą jakąkolwiek
materialną postać.
Vitaliy Ovchinnikov Variants
(Extra Notes, DL 2023)
Petersburg Recording
Studio (set 1), Vavilov Loft (set
2), listopad i sierpień 2022: Vladimir Luchansky – saksofon altowy, obiekty, Christine
Kazarian – harfa, obiekty, Vitaliy Ovchinnikov – gitara akustyczna, obiekty, Andrey
Popovskiy – elektronika, obiekty (set 1) oraz Ilia Belorukov – elektronika,
obiekty (set 2). Trzynaście kompozycji, 30 minut.
Nowe nagranie gitarzysty Vitaliya Ovchinnikova, to dwa
kwadranse wytrawnej, minimalistycznej elektroakustyki podane w dwóch setach,
zrealizowanych w różnej czaso-przestrzeni, każdorazowo wszakże w kwartecie.
Zawiera bardzo skupione improwizacje, nastawione na niuanse brzmieniowe, bardzo
wyważone dramaturgicznie. Pierwszy set, to jedno lub dwie minutowe formy
zdominowane przez instrumenty akustyczne, drugi, to nieco dłuższe narracje, w
tym ostatnia nawet siedmiominutowa, w trakcie których elektronika ma nieco
więcej do powiedzenia. Zauważmy, iż obsługą elektroniki w każdym secie zajmuje
się inny artysta. Definitywnie lubimy takie zabawy z dźwiękiem, choć muzykom
dobrze zrobiłby większy zastrzyk ekspresji, szczególnie w secie pierwszym.
Set pierwszy składa się z ośmiu części i wydaje się być jednym
strumieniem dźwiękowym podzielonym na niespełna dwuminutowe odcinki. Króluje tu
kreatywny minimalizm - każdy z artystów cedzi dźwięki, niekiedy pojedyncze frazy,
dobrze słucha reszty i udanie współtworzy strukturę całości. Delikatna,
nieinwazyjna elektronika wije się pomiędzy akustycznymi frazami, pośród których
dużą rolę ogrywają obiekty, brzmiące chwilami bardzo perkusjonalnie. Najbardziej
żwawym fragmentem seta jest część ostatnia, zdobiona czystymi frazami harfy. W
secie drugim mamy pięć części, a rola elektroniki zdaje się być dominująca,
zwłaszcza w części dziesiątej i jedenastej. Podobać się może brzmienie
saksofonu, intrygująco wplecione w strugę syntetyki w części dziewiątej. W
rozbudowanej części końcowej mamy już narrację w pełnym wymiarze. Saksofonowe
drony, strunowe błyski i elektronika, która udanie współgra z akustycznymi
instrumentami, śpiewając piskiem szemrzących kabli. Przez dłuższy fragment
improwizacja bazuje tu na linearnym strumieniu dźwięków generowanych przez rytmicznie
drżące obiekty.
Jesper Nordberg Trio
(Gotta Let It Out, CD 2023)
Kopenhaga, styczeń 2023: Jesper Nordberg – kontrabas, Ruhi
Erdogan – trąbka oraz Stefan Pöntinen – skrzypce. Dziesięć utworów (siedem
kompozycji, trzy improwizacje), 37 minut.
Kontrabas, skrzypce i trąbka nieśmiało sugerują, iż przed
nami prawdziwie kameralna narracja. I tak też jest w istocie. Wysokie
kompetencje artystyczne muzyków czynią tu interesującą niemal każdą opowieść, choć
wiele z nich toczy się wedle precyzyjnych wskazań kompozytorskich. Tych
ostatnich być może jest zbyt wiele, o czym świadczy … jakość trzech opowieści, które
są po prostu swobodnymi improwizacjami i stanowią definitywny crème de la crème tego albumu. W trakcie
kolejnych realizacji tria zalecamy zatem, by zapisy na pięcioliniach pozostawić
przed drzwiami studia nagraniowego.
Utwór otwarcia tworzą tu dwa smyczki, które z odpowiednią
dozą ekspresji sugerują klimat post-baroku swobodnie improwizując. W drugiej
części podłącza się melodyjna, rzewna, nieco nostalgiczna trąbka. Zadekretowane
chamber inspiruje się tu zarówno
jazzem, jak i folkiem, tudzież klasyką. Nie brakuje miejsca na improwizację. Ta
króluje w trzeciej odsłonie. Drobne frazy wchodzą tu w bystre interakcje.
Skrzypce ciekawie preparują. W kolejnych trzech opowieściach konstytucją jest
temat kompozycji i zwarta struktura rytmiczna. Post-folkowe klimaty, jazzowe
frazy kontrabasu i trąbka, która stoi tu ponad podziałami, tarzając się w dość
prostej melodyce. Siódma część znów porzuca zapisy pięciolinii i zabiera nas w krótką,
ale intrygująco mroczną podróż. Dwa strwożone smyki i rozhuśtana trąbka. Trzy
ostatnie utwory wracają do etyki kompozycji. W części dziewiątej warto wszakże
podkreślić dynamikę i zadziorność niemal każdej frazy, mimo dalece klasycznego
rynsztunku. W części ostatniej rzeczona klasyka ostatecznie triumfuje, ale
muzykom nie da się odmówić klasy w improwizacjach.
Master Oogway A Lot
of Music About Everything (Nice Things Records, CD/LP 2023)
Athletic Sound Studio,
Norwegia, czas nieznany: Håvard Nordberg Funderud – gitara, Lauritz Heitmann
Skeidsvoll – saksofon tenorowy i sopranowy, Karl Erik Horndalsveen – kontrabas
i bas elektryczny oraz Martin Heggli Mellem – perkusja. Dwanaście utworów, 45 minut.
Kolejne spotkanie z artystami, którzy debiutują na tych
łamach, znów doposażonymi w instrumentarium, które dobrze kierunkuje nasze
stylistyczne przypuszczenia. Gęsta, szorstka sekcja rytmu, rozszalały saksofon
w chmurze pogłosu i gitara, która stanowi tu w dużej mierze o dramaturgii.
Także całe mnóstwo gatunkowych konotacji, którym wcale nie tak daleko do
cięższych odmian rocka. Narracja skrojona zgrabnymi kompozycjami, która są
jedynie pretekstem do niekiedy niezwykle krewkich improwizacji. Muzyka o Wszystkim, ale nieprzegadana,
zawsze na temat.
Na starcie artyści fundują nam nieco jazzrockowej estetyki.
Każdy instrument zdaje się tu być podłączony do prądu wysokiej mocy. Post-akustyczna
brawura, rockowe przełomy i dużo swobody w improwizacjach. Także bogate brzmienie,
czasami kwartet przypomina tu dużą orkiestrę. Norwegowie dobrze sobie radzą w
szybkich tempach, ale równie efektowni są w post-balladowych, rozhuśtanych
melodiach na saksofon i gitarę. Ta ostatnia wciąż szuka ciekawych brzmień,
preparuje, często korzysta z gitarowych pick-upów.
W części piątej muzycy pokazują, iż wystarczy im sekunda, by wejść w obszar
kreatywnego noise (znów brawa dla
gitary). Opowieści każdorazowo nie gubią jednak wytrwanej struktury rytmicznej.
W odsłonie szóstej narracja pachnie nasterydowanym Weather Report! Połamany rytm
i ogniste ekspozycje solowe, to kolejny walor tego utworu. W kolejnej części …
akustyczny przestanek na gitarę i kontrabas. Ale emocje nie gasną! Podobnie jak
w części dziewiątej, która płynie melodyjnym tematem jazz-rocka, ale bas i perkusja
burzą mury niemal hc-punkowym drive’em.
Dziesiąta historia stawia na wolniejsze tempo i brzmieniowe zagadki. W kolejnej
czas płynie przy niemal rockowych salwach całego kwartetu. Narracja pętli się,
zgrzyta, hałasuje i urokliwie puszcza oka do King Crimson, tych z początku lat
80. ubiegłego stulecia. Ostatnia opowieść znów szyta jest gęstym, niemal
post-punkowym ściegiem. Gitara staje tu w ogniu, bas ma solo, a saksofon kipi z
emocji.
Maximiliano Mas, Marcelo von Schulz & Juan Marco Litrica
Trio Preludio a La Siesta De Un Fauno -
Volumen Uno (Ramble Records, DL 2023)
Chela.exacta, Argentyna (?), wrzesień 2022: Marcelo von
Schultz – perkusja, instrumenty perkusyjne, Maximiliano Mas – gitary,
ćwierćtonowe grand piano oraz Juan
Marco Litrica – gitara elektryczna. Pięć improwizacji, 37 minut.
Dwie dalece ponadgatunkowo usposobione gitary z niewielką
dawką prądu i wytrwany drummer, tu
głównie perkusjonalista, którego na tych lamach zdążyliśmy już poznać.
Latynoskie trio w barwach australijskich przynosi nam nieoczywistą porcję
improwizacji, która miewa świetne momenty, ale nie unika chwil dramaturgicznego
zawahania, a raczej sytuacji, w których opcji wyboru jest zbyt wiele, zwłaszcza
po stronie stylistycznie niezdecydowanych gitar. Te ostatnie zaczynają w
klimatach post-jazzowych, potem nie skąpią nam bluesowych, czy nawet
post-folkowych fraz, w końcu z ochotą czerpią z zasobów pamięci post-rocka. Na
finał stawiają prawie hard-rockowy riff, który płonie wszakże wyjątkowo szybko.
W pierwsze improwizacji podoba nam się sposób, w jaki
perkusjonalista panuje nad parą jazzujących gitar. Najpierw stara się je
udobruchać, potem wypuszcza w dynamiczny marsz z rockowymi zdobieniami. W
części drugiej dzwonki i gitarowe pick-upy
budują suspens, który kruszy bluesowy szyk narracji właściwej. Na werblu
pojawia się odrobina preparacji, z kolei gitary szukają kolejnych punktów
odniesienia, frazując dość delikatnie. Trzecia opowieść zdaje się być wyjątkowo
ukrwiona. Samplowany głos w języku japońskim, preparowany, bystry drumming i gitary w solowych
ekspozycjach jakże dalekich już od jazzu. W części czwartej pojawia się piano,
które dodaje mroku i tajemniczości. Perkusja bije tu matowy rytm, ale wolny,
niemal leniwy. Finałową ekspozycję znów otwierają szemrzące gitarowe pick-upy. Narracja dość szybko zwiera
marszowy szyk i do końca nagrania nie przestaje być jedynie rytmiczną zabawą. W
ramach narracyjnych zdobień gamelanowo brzmiący drumming i wspominany wcześniej ciężki, rockowy riff.
Federico Solomiewicz Desde
el sur (Neue Numeral, DL 2023)
Doctor F studio,
Argentyna, czas nieznany: Federico Solomiewicz – bas, Martín Proscia – saksofon
tenorowy, Augusto Vega – gitara oraz Manuel Weil - perkusja. Pięć kompozycji,
22 minuty.
Na zakończenie dzisiejszej, w dużej części jazzowej
zbiorówki niewielka porcja jazz-rocka, zadekretowana kompozycjami basisty,
które koncertują się bardziej na ogrywaniu zadanego tematu bystrymi aranżacjami,
mniej zaś wydają się być skupione na samej improwizacji. Ale pośród pięciu niedługich
narracji znajdziemy jedną, która warta jest naszego wielokrotnego zainteresowania.
Argentyńczycy otwierają album melodyjną balladą, rzewną,
całkiem stylową, jakże niespieszną. Druga opowieść ma rytm marsza, w który wplecione
są intrygujące, dramaturgiczne przestoje. Gitara szuka tu bardziej rockowych emocji,
ale saksofon trzyma się sztywno gatunkowych ram. Trzecią opowieść otwiera
basowe intro, które przekształca się w melodyjny temat. Gitara snuje się wokół
post-ambientowym ściegiem, saksofon wydaje się tym razem bardziej
zaniepokojony. W czwartej części muzycy stawiają na improwizację i zdaje się, że
nic lepszego nie mogli zrobić! Rozmyta, mgława melodyka, zmysłowy smyczek,
rozbujane emocje siejące dramaturgiczny niepokój. W finałowym utworze powraca
melodia tematu. Gitarzysta frazuje wyjątkowo łagodnie, niczym Jim Hall, a
towarzyszy mu solówka kontrabasu, jeśli ucho recenzenta nie zawodzi.