piątek, 28 lipca 2023

Mezei, Csanyi & Trilla! Look In To My Eyes, I​’​m Watching You!


Fundacja Słuchaj zaprasza na długą, swobodnie improwizowaną podróż po bezdrożach Serbii i Węgier. Skrzypce, kontrabas i zestaw perkusjonalnych świecidełek, to narzędzia dźwiękowe tejże przygody. Spędzimy ją w towarzystwie doskonałych instrumentalistów, których znamy i szanujemy z przeróżnych okazji, zatem radość i metafizyczny niemal spokój ducha będą z nami od pierwszej do ostatniej sekundy. Jeśli macie wolne prawie dwie i pół godziny, nie możecie ich lepiej spożytkować.

Koncertowy album zawiera nagrania z czterech koncertów – trzech serbskich, jednego węgierskiego. Mieści w sobie cztery rozbudowane, wielominutowe improwizacje i cztery krótsze, które być może stanowiły bisy lub są ekstraktami z pozostałych części danego spektaklu.



Pierwszy koncertowy epizod trwa prawie dwa kwadranse i zdaje się konsumować wszelkie walory improwizacji w trio skrzypce-kontrabas-perkusjonalia. Swobodne ślizgi po gryfie Mezeia, kontrabasowe stemple pizzicato i długie smugi smyczkowego wzdychania Csynyia, wreszcie armia dźwięków, jakie generuje Trilla moszczący się w swym umiarkowanie rozbudowanym siedzisku perkusjonalisty. Narracja bywa tu gęsta, ale nie przestaje być zaskakująco frywolna, czasami pachnie post-jazzem, innym razem kłębi się w chmurze post-kameralnej zadumy. Każdy wątek narracyjny stwarza tu mnóstwo przestrzeni dla każdego z artystów, z czego szczególnie chętnie korzysta perkusjonalista, którego umiejętność budowania z drobiazgów efektownej i emocjonalnej narracji znamy przecież doskonale. Ów hipisowski spleen sprzyja tu niemal każdej sytuacji dramaturgicznej. Zdaje się, że najpiękniej bywa, gdy skrzypce urokliwie, niemal post-folkowo śpiewają, smyczek na gryfie kontrabasu trzeszczy, a Trilla łączy oba wątki kolejnym capstrzykiem cudów na werblu. Muzycy równie dobrze radzą sobie w momentach ekspresyjnych spiętrzeń, gdy niezwykle im blisko do free jazzu, ale ten scenariusz realizują stosunkowo rzadko. Chętniej uciekają w bezmiar spokojnych, rezonujących fraz. Dwie kolejne improwizacje stanowią dogrywkę do seta pierwszego, trwają po sześć minut z sekundami. Pierwszą wypełnia kameralny smyczek, dronowe szumy perkusjonalii i ogromne połacie dramaturgicznej ciszy. W części kolejnej dominuje echo, rezonująca przestrzeń i skrzące się w tej fonicznej aureoli plejady post-akustycznych short cuts. Na koniec ceremoniał gongów przekształca się w filigranowe tango.

Czwartą i piątą część dysku wypełnia muzyka z kolejnego koncertu. Najpierw wielominutowy set zasadniczy, który w fazie początkowej wydaje się całkiem dynamiczny i ekspresyjny w kontekście całości albumu. Rozśpiewane skrzypce, wielowymiarowy drumming i kontrabas, który rzewne arco po czasie porzuca dla jurnego pizzicato. Improwizacja ma tu wyjątkowo urokliwą sekwencję środkową, skupioną na frazach preparowanych i drobnych dialogach w podgrupach. Końcowa część nagrania, to powrót do post-jazzowego frazowania, wypełniony śpiewem skrzypiec i fantastycznym tłem budowanym perkusjonalnym rezonansem. Ostatnie dźwięki, to z kolei post-kameralna retoryka smyczków. Dogrywka drugiego koncertu budowana jest na dużej wysokości. Przypomina beztroski taniec swobodnych smyczków, bogacony uderzeniami small sticks.

Trzeci koncert relacjonują także dwie odsłony, długa i nieco krótsza. I znów wstępna faza improwizacji jest dalece dynamiczna. Dużo w niej emocji, energii i pewnej masywności, także w brzmieniu wszystkich instrumentów. Po niej toniemy w kłębowisku szumów, z których muzycy dość sprawnie przechodzą w niezwykle piękny strumień rzewnych, melodyjnych stepów pogrzebowych. Szybki powrót do post-jazzu i efektownych dźwięków preparowanych, realizowanych na sporej dynamice, daje improwizacji dużo dobrych emocji, które po kilku chwilach gasną rezonującą post-akustyką. Druga część budowana jest na ogół krótkimi interakcjami. Strunowce niezobowiązująco rozmawiają, a perkusjonalia rozpościerają wokół nich mgłę onirycznych, tajemniczych fonii.

Ostatni koncert zawarty w omawianym dwupaku ma nieco inną specyfikę. Pierwsze kilkanaście minut muzycy spędzają w dramaturgicznym letargu. Kameralne oddechy, rezonujący ambient i drobne post-dźwięki z obu gryfów. Owa mantra tłumionych emocji nabiera tempa po wielu pętlach, w których nie brakuje solowych ekspozycji, co nie było regułą poprzednich koncertów. W połowie nagrania Mezei przesiada się na fortepian, a narracja nabiera prawdziwego jazzowego wigoru. Końcowa faza koncertu, to solowa ekspozycja kontrabasu, post-folkowe zaśpiewy skrzypiec i rezonujący orszak perkusyjnych talerzy.                                                 


Szilard Mezei/ Zoltan Csanyi/ Vasco Trilla Look In To My Eyes, I’m Watching You (Fundacja Słuchaj!, 2CD 2023). Szilárd Mezei – skrzypce, fortepian (ostatni utwór), Zoltán Csányi – kontrabas oraz Vasco Trilla – instrumenty perkusyjne. Nagrania koncertowe z czterech lokalizacji: KC Lab, Nowy Sad, RCA, Magyarkanizsa, Samo Pivo, Subotica (wszystko Serbia) oraz Korzó Zeneház, Szeged (Węgry). Łącznie osiem improwizacji, 143 minuty.


*) niniejsza recenzja powstała na potrzeby portalu jazzarium.pl i tamże została pierwotnie opublikowana, jakieś kilka tygodni temu

 

wtorek, 25 lipca 2023

Disorder at the Border! Kataklisma!


Pewne włosko-słoweńskie trio debiutowało fonograficznie kilka lat temu dzięki inicjatywie wydawniczej krajowego Not Two Records. Dziś powraca z drugą płytą, znów pod krajowymi sztandarami (tu akurat Fundacja Słuchaj!), tym razem z udziałem gościa (o jakże ponadgranicznej proweniencji paszportowej) i ponownie śle nam moc ciekawych, improwizowanych doznań. Ale jedno nie podlega dyskusji! Nazwa formacji jest doprawdy mistrzowska (tytuł albumu także!) i wciąż świetnie oddaje pokrętną rzeczywistość epoki VUCA/ szatańskiej/ name as you want, choć wymyślona została w czasach zdaje się nieco prostszych w ujęciu geopolitycznym.

Na nowym albumie D’Agaro, Maier, Delius i Kaučič zabierają nas do Słowieni, do roku 2017 i proponują swobodnie improwizowaną przygodę (tu nawet odyseję, patrz albumowe liner notes), w trakcie której sycą się free-jazzowymi namiętnościami, ale równie dobrze zachowują w sytuacjach dalece kameralnych. Koncert składa się z seta zasadniczego (40-minutowego) i trzech kilkuminutowych dodatków (zapewne bisów).



 

Dwaj łagodnie brzmiący saksofoniści, zawieszony w próżni kontrabasista, który dość szybko sięga po smyczek i perkusjonalista, który swoim rozbudowanym śmietniskiem metalowych przedmiotów ubarwia wstępną fazę improwizacji - oto podmioty wykonawcze narracji, która bez trudu łapie kolektywnego bakcyla, ale jej twórcy zdecydowanie donikąd się nie spieszą. Równie chętnie budują na poły dynamiczny flow, jak sięgają po solowe pizzicato, tudzież kameralny duet smyczka i klarnetu. Pierwsze dziesięć minut koncertu reasumuje krótki półgalop zainicjowany buchającym temperamentem słoweńskiego drummera (tu pracującego na różnych wysokościach). Kolejna faza koncertu, już po stłumieniu ekspresji, zdaje się być nad wyraz kameralna i wyciszona. Odrobina post-jazzu, ballada o bluesowym posmaku, kolejna solowa ekspozycja kontrabasu, wreszcie duet tego ostatniego z saksofonem. Nowa intryga zostaje uruchomiana dopiero po dwudziestej minucie. Saksofony wybierają tu free jazzowy tryb, z kolei smyczek kontrabasu przyjmuje na siebie rolę cerbera kameralnego porządku. Całość oddycha dynamiką perkusisty i brnie ku kolejnemu szczytowi. Ten następuje już po pięciu minutach i znów wywraca emocje do góry nogami - najpierw dostajemy duet syczących tub, potem trochę smyczkowych westchnień, wreszcie zakotwiczenie całego już kwartetu w bezpiecznej dolinie. Po kilku minutach zostaje podjęta decyzja o budowaniu kolejnego wzniesienia – tym razem bukietem radosnych zaśpiewów, gęstym drive’em kontrabasu i odrobiną bardziej przyziemnych perkusjonalii. Tempo rośnie, ale muzycy nie skaczą w ogień free jazzu, inteligentnie zwalniają, przechodzą w tryb rwanych, krótkich fraz i bez trudu, jakże kameralną ścieżką, docierają do końca zasadniczej części koncertu.

Pierwszą dogrywkę inicjują perkusjonalia. Leniwy start okazuje się być tu zaczynem dynamicznej, post-jazzowej ekspozycji. Uformowana w szeroki, kolektywny strumień dźwięków pozwala na prezentację ciekawych fraz każdego z uczestników podróży. Z kolei druga dogrywka stawia na kameralny suspens. Znów zaczyna ją Zlatko, pomaga mu smyczek Giovanniego i plejady dętych szumów Daniele i Tobiasa. W zwartej opowieści odnajdujemy sporo brzmieniowych subtelności, zwłaszcza ze strony kontrabasu. Wreszcie ostatnia dogrywka i kolejna zmiana klimatu. Ostra, niemal free jazzowa jazda z wysoko postawionym klarnetem i saksofonem, która pracuje w niższym rejestrze. Do tego twarda sekcja rytmu, która wiedzie kwartet aż do ściany burzliwych oklasków.

 

Disorder at the Border special guest Tobias Delius Kataklisma (Fundacja Słuchaj!, CD 2022). Tobias Delius – saksofon i klarnet, Daniele D’Agaro – saksofon i klarnet, Giovanni Maier – kontrabas oraz Zlatko Kaučič – perkusja, instrumenty perkusyjne. Nagranie koncertowe, Brda Contemporary Music Festival w Šmartno, Słowenia, sierpień 2017. Cztery improwizacje, 56:55.


*) niniejsza receznja powstała na potrzeby portalu jazzarium.pl i tamże została wieki temu opublikowana



piątek, 21 lipca 2023

Trinity! Live at Rock Palace!


W królewskim Madrycie, tamtejszym Pałacu Rocka, w marcu ubiegłego roku zebrała się trójka muzykantów – saksofonista Luis Erades, gitarzysta Pablo Rega i perkusista Fernando Lamas. Każdy przybył tu z innej części Hiszpanii, każdy po to, by zagrać ognisty koncert free inspirowany najprzeróżniejszymi gatunkami, nade wszystko zaś wolnym jazzem i jakże swobodnym rockiem. Dokumentacja fonograficzna tamtego spotkania dociera do nas na poręcznym dysku kompaktowym, wydanym w jakże odległym, z perspektywy stolicy największego królestwa Iberii, skromnym, słowiańskim Poznaniu.



 

Z atmosferą koncertu zaprzyjaźniamy się słuchając pomruków barytonu, zgrzytów i hałaśliwych zdobień gitary, wreszcie spokojnego, wyważonego drummingu. Z tego kłębowiska drobnych zdarzeń artyści budują linearną narrację nakierowaną na ekspresję prawdziwie free jazzową. Saksofonista frazuje nad wyraz oryginalnie, w dynamiczną ekspozycję wplata dźwięki preparowane, równie intrygująco brzmi tu gitarzysta, która w jednej pętli narracyjnej zdaje się konsumować wszelkie doświadczenia gatunkowe, wreszcie perkusista, który dba o rytm, pilnuje post-rockowego niemalże szyku pochodu. Już po pięciu minutach muzycy tłumią emocje. Dęciak milknie, gitara szuka ambientu, a werbel i tomy każdej ze swych krawędzi. Powrót saksofonu oznacza tu powolny, ale jakże intensywny potok dźwięków preparowanych ze strony każdego z uczestników spektaklu. Kreują leniwego post-bluesa wystudzonej gitary i nerwowego dęciaka.

Druga improwizacja startuje tu z piskiem opon. Gitarzysta sprzęga na potęgę, saksofonista krzyczy i popiskuje, perkusista uderza gwałtownie w glazurę werbla. Martwa jeszcze dynamika daje tu przestrzeń na kolejne dźwięki z jakże szerokiej palety technik rozszerzonych. Nerwowa perkusja wszakże nie czeka i narzuca stylowe tempo. Rysuje połamany rytm, który sprzyja produkowaniu dźwięków saksofonu i gitary, jakże nieoczywistych w zastanej sytuacji scenicznej. Opowieść robi się gęsta, głośna, czerstwa i dalece rockowa. Po upływie ósmej minuty ów szczebiot emocji gaśnie do poziomu wystudzonych perkusjonalii. Niespokojna cisza, preparowane frazy gitarzysty, być może doposażonego w smyczek. Zaskakujących dźwięków szuka tu także perkusista, a niespokojna, szemrana narracja łyka nowe porcje emocji. Ostateczny sygnał do free jazzowego ataku daje tu wyjątkowo hałaśliwa gitara. Improwizacja wrze!

Trzecią opowieść otwiera perkusista. Kleci dla nas rozbudową i niebanalną ekspozycję solową. Gitara wybudza się spokojnym, jazzowym frazowaniem, z kolei saksofon zuchwale pokrzykuje. Narracja szybko łapie dynamiczny drive, dobrze wsparta na gitarze, która brzmi teraz wyjątkowo basowo. Wszyscy idą tu na szczyt, niesieni post-rytmiczną strukturą narracji, tryskając złymi i dobrymi emocjami jednocześnie.

Czwartą improwizację otwiera dla odmiany gitarzysta. Kreuje minimalistyczny świat dźwiękowych niedopowiedzeń. W tubie saksofonu drobne kłęby dymu, na werblu coś delikatnie trzeszczy. Skromne drony, małe sprzężenia, perkusyjne szczoteczki. Gitara szuka dubowego pogłosu, dęciak cierpi, perkusja drży jak osika. Wszystko zdaje się tu pachnieć pożegnalną balladą. Ale to zasłona dymna! Najpierw samotny saksofon, potem w duecie z perkusją szykują bazę dla finalnej eksplozji. Powrót gitary to prawdziwe trzęsienie ziemi, psychodeliczna burza z piorunami. Rock Palace płonie!

 

Trinity Live at Rock Palace (Multikulti Project/ Spontaneous Music Tribune Series, CD 2023). Luis Erades – saksofon altowy i barytonowy, Pablo Rega – gitara elektryczna oraz Fernando Lamas – perkusja. Nagranie koncertowe, Rock Palace, Madryt, marzec 2022. Cztery improwizacje, 43 minuty.

 

*) uwaga, autor recenzji jest współwydawcą tej płyty!



wtorek, 18 lipca 2023

Rodrigues, Nuno, Faustino & Furioso! Lusco-fusco!


U progu ostatniej zimy w Lizbonie miały miejsca lokalne podtopienia związane z intensywnymi opadami deszczu. Duże ilości wody dostały się m.in. do pomieszczeń najbardziej znanego w stolicy Portugalii studia nagraniowego Naumoche. W kilka dni po tym wydarzeniu pojawiło się tam czterech muzyków, by zrealizować zaplanowaną sesję nagraniową. Na progu studia napotkali wilgoć, tajemnicze zapachy i ryzyko, że zamokły sprzęt nagraniowy nie zdoła zarejestrować ich szalonych dźwięków. Mimo tych wątpliwości nagrali materiał na płytę, która nazwali Zmierzch. Saksofon, gitara elektryczna (uwaga, z prądem!), kontrabas i perkusja - sześć w pełni improwizowanych utworów, czerpiących gatunkowe inspiracje zarówno z jazzu w jego jak najbardziej swobodnej formie, jak i psychodelicznego rocka. I doprawdy intrygujące brzmienie!



 

Pierwsze dwie improwizacje stawiają na gatunkową nieoczywistość. Długie, dronowe ekspozycje, niezmierzone połacie smyczkowej ekspresji kontrabasu, sporo nerwowych ruchów perkusji i pierwsze plamy gitarowej psychodelii. Improwizacja otwarcia dość szybko lepi się w gęsty strumień dźwięków, który zdaje się formować w imponujące crescendo – matowo brzmiący smyczek, małe perkusjonalia z preparacjami, delikatny, gitarowy rytm i saksofonowe westchnienia. Narracja wspina się na szczyt, po czym rozlewa szerokim korytem całkiem intensywnych post-fonii, którym blisko do estetyki post-industrialnej. Druga opowieść w początkowej fazie jest bardzo kameralna, osadzona na pojękującym smyczku. Saksofon podśpiewuje, a gitara sieje ponadgatunkowy ferment. Gdy kontrabas przechodzi w tryb pizzicato, improwizacja nabiera rumieńców, zdecydowanie szuka pierwszych objawów freejazzowej gorączki. Tempo rośnie, ekspresja także, a kontrabas i perkusja kreują niemal rockowe przełomy. Swoje dokłada hałaśliwie usposobiona gitara.

Kolejne opowieści kierują naszą uwagę w stronę jazzu, zarówno o ekspresji free, jak i tajemniczości post. Na czoło foruje się kontrabasowe pizzicato. Każdy dokłada tu szczyptę swojej wizji synkopy, a narracji w niektórych momentach nie brakuje dalece swingowego zacięcia. Jak zwykle w roli gatunkowego oponenta staje gitara, która raz za razem wznieca drobne, psychodeliczne pożary. Opowieść i tu ma swój szczyt, a potem niemal perfekcyjne stłumienie. W czwartej części kontrabas pracuje już na rytmicznej melodii. Reszta załogi ma teraz wyjątkowo dużo swobodny w kreowaniu improwizacji i skrzętnie z tego korzysta. Gitara w post-rockowych pląsach, saksofon zanurzony w melodyce, ale nad wyraz zadziorny i narzucająca bystre tempo perkusja.

Piąta improwizacja trwa niemal dziesięć minut i zdaje się konsumować wszelkie walory albumu. Rodzi się w mrocznej chmurze gitarowego post-ambientu. Kontrabas pracuje cichym pizzicato, a perkusyjne talerze delikatnie rezonują. Z tuby saksofonu wydobywa się szmer wystudzenia. Prawdziwe Lusco-fusco! Na repetującym basie artyści kreują definitywnie medytacyjną opowieść. W pewnym momencie do gry wkracza smyczek i narracja zaczyna stygnąć do postaci post-ballady. Zasugerowany przez gitarę rytm nadaje jednak końcowej fazie utworu dodatkową jakość. Końcowa improwizacja nasycona jest niespodziewanie dużą porcją emocji. Sprzęgająca gitara, free jazzowe pizzicato w tumulcie saksofonowych wydechów i rytmika łamana kołem zębatym. Opowieść pęcznieje teraz ekspresją saksofonisty, ale w drodze na dramaturgiczny szczyt swoją porcję ognia dokłada tu każdy z artystów. Okrzyki, chmura prądu o wysokim napięciu, garść urokliwych histerii. Zmierzch znamionuje tu dalece gorącą noc!

 

Guilherme Rodrigues/Jorge Nuno/ Hernâni Faustino/ Felice Furioso Lusco-fusco (Multikulti Project/ Spontaneous Music Tribune Series, CD 2023). Guilherme Rodrigues – saksofon, Jorge Nuno – gitara elektryczna, Hernâni Faustino – kontrabas oraz Felice Furioso – perkusja, instrumenty perkusyjne. Nagrane w Namouche Studios, Lizbona, grudzień 2022. Sześć improwizacji, 38 minut.

*) uwaga, autor recenzji jest współwydawcą tej płyty!



piątek, 14 lipca 2023

The July’ Round-up: Carter! Phillips & Locatelli! Unmute! Noetinger & Pateras! Ovchinnikov! Nordberg! Master Oogway! Trio Preludio! Solomiewicz!


Od swobodnego jazzu po jazz uformowany w zgrabne opowieści z tytułami, a w tak zwanym międzyczasie post-awangarda w szerokim bukiecie estetycznym! Od Nowego Jorku po Buenos Aires, a pomiędzy nimi trochę soczystej Europy!

Ot, kolejna trybunowa zbiorówka świeżych albumów z naszą ukochaną muzyką improwizowaną! Welcome!



 

Daniel Carter, Leo Genovese, William Parker & Francisco Mela  Shine Hear, Vol. 1 (577 Records, CD 2023)

Sear Sound, Nowy Jork, lipiec 2021: Daniel Carter – saksofony, Leo Genovese – fortepian, William Parker - kontrabas, gralla, shakuhachi oraz Francisco Mela – perkusja, głos. Trzy improwizacje, 38 minut.

Daniel Carter, legenda free jazzu, w dziewiątej już dekadzie życia, nie ustaje w dostarczaniu nam nowych nagrań. Rzadko się nad nimi pochylamy, albowiem silnie zanurzone są one w jazzowym main-streamie i nie wnoszą nic nowego do dorobku tego wybitnego artysty. Album Shine Hear zdaje się być wyjątkiem potwierdzającym regułę. Po pierwsze - smakowity skład z kolejną legendą gatunku, Williamem Parkerem, po drugie niebanalna instrumentacja, albowiem kontrabasista gra tu częściej na egzotycznych dęciakach niż na swoim bazowym strunowcu. I jeszcze śpiewający latynoskie evergreeny perkusista. Dla fanów swobodnego jazzu lektura obowiązkowa, dla wielbicieli free improv akustyczna ciekawostka.

Album składa się z dwóch kilkunastominutowych improwizacji, które oddziela post-jazzowa ballada, trwająca niewiele ponad pięć minut. Otwarcie jest dalece jazzowe, szybko chłonie klimat davisowskiego jazzu modalnego z lat 60. ubiegłego stulecia. Carter frazuje dość łagodnie, głównie na alcie, wydaje się być tu strażnikiem czystości gatunkowej. Reszta załogi swawoli jednak na całego. Pianista kocha free jazz, bystry drummer podśpiewuje, a Parker dość szybko zamienia kontrabas na wesołe, ale ostro brzmiące i rozśpiewane shakuhachi. Po wspomnianej balladzie, gdzie Parker sięga po kolejny egzotyczny instrument, wracamy do wątku zapoczątkowanego w pierwszym utworze. Perkusista znów nuci latynoskie melodie, ale jego drumming przypomina pracę krewkiego dobosza. Pianista syci flow poprzecznymi pasażami, a Parker, często w dialogu z wokalistą, dba o ekspresję. Carterowi znów pozostaje rola kojącego emocje. W drugiej fazie improwizacji Parker powraca do kontrabasu, a my w ramiona main-streamowego jazzu. Na etapie finalizacji improwizacja przyjmuje postać cool-jazzowej ballady z rozśpiewanym smyczkiem.



 

Barre Phillips & Giancarlo Nino Locatelli  Danze Degli Scorpioni (We Insist! Records, CD 2023)

Jazzatelier Ulrichsberg, maj 2008: Barre Phillips – kontrabas oraz Giancarlo Nino Locatelli – klarnet, klarnet basowy. Cztery improwizacje, 51 minut.

Kolejna legendarna postać muzyki improwizowanej, Barre Phillips ogłosił retirement już kilka lat temu. Zatem, by posłuchać jego nowych nagrań, musimy cofnąć się do końcówki pierwszej dekady nowego milenium. Spotkanie z włoskim klarnecistą, jakie miało miejsce w trakcie jednego z najważniejszych europejskich festiwalu muzyki kreatywnej, zaspakaja wszelkie potrzeby wielbiciela swobodnej improwizacji, zarówno tej osadzonej w mrocznej kameralistyce, jak i tej, sięgającej po post-jazzowe atrybuty. Klasa kontrabasisty nie podlega tu dyskusji, cieszyć natomiast może świetna robota jego partnera. Definitywnie wartościowy album!

Koncert składa się z czterech części, z których pierwsza trwa ponad 25 minut. Na starcie muzyków niesie niemal rockowa ekspresja – smyczek smaga struny, zadziornie pokrzykuje, nakłuwa post-barok na ostrze free jazzu! Klarnet, tu na ogół w formie filigranowej, świetnie łapie klimat i co rusz staje do intensywnych potyczek z silnie pobudzonym kontrabasem. W dalszej części improwizacji muzycy tonują emocje i szukają mrocznych zakamarków. Kontrabasista podejmuje wyłącznie udane decyzje – pięknie łączy nostalgiczne arco z wystudzonym, post-jazzowym pizzicato. Ma także wyjątkowo urokliwą ekspozycję solową. W końcowej fazie improwizacji pojawia się klarnet basowy, który wplata intrygujące frazy pomiędzy szarpane struny i perkusjonalne efekty. Trzy kolejne części trwają po kilka minut, a muzycy nazwali je m.in. dark moon music. Kameralne półśpiewy, dronowe pasaże, majestatyczna powolność chwili. Jeśli głośniej, to bardzo boleśnie, jeśli spokojniej, to w mglistej aurze niedopowiedzenia. Trzecia odsłona koncertu budowana jest drobnymi, urywanymi frazami, z kolei czwarta z jednej strony syci się repetującym kontrabasem, z drugiej korzysta z ekspresji, jaką podsyła potężniejsza wersja klarnetu. Samo zakończenie dostarcza sporych emocji. Barre gra tu całym pudłem rezonansowym, Giancarlo wspina się zaś na wysokie wzgórze, a potem jakże efektownie opada.



 

Unmute  Unmute (Discordian Records, DL 2023)

BCN Arts, Barcelona, 2023: Yexza Lara – głos, Pablo Selnik – flet, Marta Warelis – syntezator, Seba Ramírez – cajón, instrumenty perkusyjne, Vasco Trilla – instrumenty perkusyjne oraz Nasim López-Palacios – perkusja. Trzy improwizacje, 28 minut z sekundami.

Barceloński Discordian Records dobrze czuje się w każdych okolicznościach gatunkowych, ale w mroku niedopowiedzenia i dramaturgicznego suspensu zdaje się być szczególnie szczęśliwy. Doskonale w ów estetyczny mezalians wpisuje się okazjonalny sekstet Unmute stworzony zarówno lokalnymi silami, jak i zaciągiem paragwajsko-polskim. Nagranie niecodzienne niemal z każdego puntu widzenia - demoniczny wokal i flet w permanentnej interakcji, fermentujący syntezator w rękach pianistki i potrójny, niekiedy egzotyczny, zestaw perkusjonalny.

Początek nagrania to stonowany, elektroakustyczny rozgardiasz – mroczny szept, pomruki fletu, syczący jak waż syntezator i bogate tło post-perkusyjne. Z czasem każdy dźwięk wchodzi tu w interakcje z innym dźwiękiem, a linearna narracja dobrze konsumuje zarówno frazy akustyczne, jak i syntetyczne. Druga improwizacja zdaje się tu być kluczowa, choćby z racji generowania niekończących się emocji. Nerwowy początek zapewnia flet, doposażony w gardłowe westchnienia. Dużą aktywność wykazują perkusjonalia i syntezator, który najpierw generuje chmurę skwierczącego ambientu, potem wychodzi na czoło pochodu, ale wydaje się lekki, jakby ulatywał w kosmos. Flecista i wokalistka toczą tu niekończący się dialog, który wspiera dramaturgicznie reszta załogi. Dynamiczna improwizacja na ostatniej prostej nabiera jeszcze większej intensywności, a gaśnie w chmurze fletowych oddechów. Trzecia odsłona, to piękne, dronowe lamenty grane na wydechu. Zgrzyty, trzaski, perkusjonalne obcierki, ambient talerzy, flet i glos w pogłębiającej się rozpaczy. Samo zakończenie jest mroczne, tajemnicze, perfekcyjnie tłumione jednym strumieniem dźwiękowym.



 

Jérôme Noetinger & Anthony Pateras  15 Coruscations (Bandcamp’ self-released, CD 2023)

Rives/ Castlemaine, 2020-21: Jérôme Noetinger - elektronika oraz Anthony Pateras – elektronika. Piętnaście kompozycji, 40 minut.

Prawdziwe spotkanie na szczycie kreatywnej muzyki współczesnej, tej komponowanej, opartej na częstym lub wyłącznym użyciu syntetycznego instrumentarium. Żaden z artystów nie wymaga rekomendacji, także na łamach świadczących usługi pisarskie w obszarze muzyki improwizowanej. Zarówno Noetinger, jak i Pateras, to wszak mistrzowie improwizacji, którą przyoblekają w szaty współczesnej kompozycji. Kreują strumienie jakże bogate w dźwięki, jakże efektownie udramatyzowane. Klasa sama w sobie, choć album nerwowy, jakby porwany na strzępy, na piętnaście Przebłysków, degenerowanych porywami kompozytorskich namiętności.

Na owych piętnaście opowieści Francuza i Australijczyka składają się zarówno rozbudowane, wielominutowe, niemal epickie narracje o niepoliczalnych zasobach piękna, tu jakże przewrotnie rozumianego, jak i drobne fragmenty narracji, kilkudziesięciosekundowe plamy elektronicznych trzasków i zgrzytów. Utwór otwarcia tworzą zarówno ambientowe plamy, jak i filigranowe, niemal akustyczne fonie, sprawiające wrażenie field recordings. W części drugiej pojawiają się dźwięki bardziej syntetyczne, niekiedy dość groźnie brzmiące. Całość kołysze się tu na silnym wietrze, niczym zmutowane drum’n’bass. Kolejne mikro opowieści nie pozwalają nam stracić koncentracji, szybkimi strumieniami dźwięków rozsadzają receptory słuchu. Podobać się mogą szczególnie te, które zasadzają się na repetytywnym, dubowym echu. Ostatnie trzy opowieści zdają się bardziej skupiać na niuansach narracyjnych. Pierwsza z nich tonie w mrocznej, post-ambientowej chmurze, kolejna przypomina dźwięk wody lejącej się na rozżarzone węgle. Wreszcie ostatnia z nich, nierealistyczna, zawieszona w czasie i przestrzeni struga mrocznego post-ambientu. Tu dźwięki definitywnie umierają, tracą jakąkolwiek materialną postać.



 

Vitaliy Ovchinnikov  Variants (Extra Notes, DL 2023)

Petersburg Recording Studio (set 1), Vavilov Loft (set 2), listopad i sierpień 2022: Vladimir Luchansky – saksofon altowy, obiekty, Christine Kazarian – harfa, obiekty, Vitaliy Ovchinnikov – gitara akustyczna, obiekty, Andrey Popovskiy – elektronika, obiekty (set 1) oraz Ilia Belorukov – elektronika, obiekty (set 2). Trzynaście kompozycji, 30 minut.

Nowe nagranie gitarzysty Vitaliya Ovchinnikova, to dwa kwadranse wytrawnej, minimalistycznej elektroakustyki podane w dwóch setach, zrealizowanych w różnej czaso-przestrzeni, każdorazowo wszakże w kwartecie. Zawiera bardzo skupione improwizacje, nastawione na niuanse brzmieniowe, bardzo wyważone dramaturgicznie. Pierwszy set, to jedno lub dwie minutowe formy zdominowane przez instrumenty akustyczne, drugi, to nieco dłuższe narracje, w tym ostatnia nawet siedmiominutowa, w trakcie których elektronika ma nieco więcej do powiedzenia. Zauważmy, iż obsługą elektroniki w każdym secie zajmuje się inny artysta. Definitywnie lubimy takie zabawy z dźwiękiem, choć muzykom dobrze zrobiłby większy zastrzyk ekspresji, szczególnie w secie pierwszym.

Set pierwszy składa się z ośmiu części i wydaje się być jednym strumieniem dźwiękowym podzielonym na niespełna dwuminutowe odcinki. Króluje tu kreatywny minimalizm - każdy z artystów cedzi dźwięki, niekiedy pojedyncze frazy, dobrze słucha reszty i udanie współtworzy strukturę całości. Delikatna, nieinwazyjna elektronika wije się pomiędzy akustycznymi frazami, pośród których dużą rolę ogrywają obiekty, brzmiące chwilami bardzo perkusjonalnie. Najbardziej żwawym fragmentem seta jest część ostatnia, zdobiona czystymi frazami harfy. W secie drugim mamy pięć części, a rola elektroniki zdaje się być dominująca, zwłaszcza w części dziesiątej i jedenastej. Podobać się może brzmienie saksofonu, intrygująco wplecione w strugę syntetyki w części dziewiątej. W rozbudowanej części końcowej mamy już narrację w pełnym wymiarze. Saksofonowe drony, strunowe błyski i elektronika, która udanie współgra z akustycznymi instrumentami, śpiewając piskiem szemrzących kabli. Przez dłuższy fragment improwizacja bazuje tu na linearnym strumieniu dźwięków generowanych przez rytmicznie drżące obiekty.



 

Jesper Nordberg  Trio (Gotta Let It Out, CD 2023)

Kopenhaga, styczeń 2023: Jesper Nordberg – kontrabas, Ruhi Erdogan – trąbka oraz Stefan Pöntinen – skrzypce. Dziesięć utworów (siedem kompozycji, trzy improwizacje), 37 minut.

Kontrabas, skrzypce i trąbka nieśmiało sugerują, iż przed nami prawdziwie kameralna narracja. I tak też jest w istocie. Wysokie kompetencje artystyczne muzyków czynią tu interesującą niemal każdą opowieść, choć wiele z nich toczy się wedle precyzyjnych wskazań kompozytorskich. Tych ostatnich być może jest zbyt wiele, o czym świadczy … jakość trzech opowieści, które są po prostu swobodnymi improwizacjami i stanowią definitywny crème de la crème tego albumu. W trakcie kolejnych realizacji tria zalecamy zatem, by zapisy na pięcioliniach pozostawić przed drzwiami studia nagraniowego.

Utwór otwarcia tworzą tu dwa smyczki, które z odpowiednią dozą ekspresji sugerują klimat post-baroku swobodnie improwizując. W drugiej części podłącza się melodyjna, rzewna, nieco nostalgiczna trąbka. Zadekretowane chamber inspiruje się tu zarówno jazzem, jak i folkiem, tudzież klasyką. Nie brakuje miejsca na improwizację. Ta króluje w trzeciej odsłonie. Drobne frazy wchodzą tu w bystre interakcje. Skrzypce ciekawie preparują. W kolejnych trzech opowieściach konstytucją jest temat kompozycji i zwarta struktura rytmiczna. Post-folkowe klimaty, jazzowe frazy kontrabasu i trąbka, która stoi tu ponad podziałami, tarzając się w dość prostej melodyce. Siódma część znów porzuca zapisy pięciolinii i zabiera nas w krótką, ale intrygująco mroczną podróż. Dwa strwożone smyki i rozhuśtana trąbka. Trzy ostatnie utwory wracają do etyki kompozycji. W części dziewiątej warto wszakże podkreślić dynamikę i zadziorność niemal każdej frazy, mimo dalece klasycznego rynsztunku. W części ostatniej rzeczona klasyka ostatecznie triumfuje, ale muzykom nie da się odmówić klasy w improwizacjach.




Master Oogway  A Lot of Music About Everything (Nice Things Records, CD/LP 2023)

Athletic Sound Studio, Norwegia, czas nieznany: Håvard Nordberg Funderud – gitara, Lauritz Heitmann Skeidsvoll – saksofon tenorowy i sopranowy, Karl Erik Horndalsveen – kontrabas i bas elektryczny oraz Martin Heggli Mellem – perkusja. Dwanaście utworów, 45 minut.

Kolejne spotkanie z artystami, którzy debiutują na tych łamach, znów doposażonymi w instrumentarium, które dobrze kierunkuje nasze stylistyczne przypuszczenia. Gęsta, szorstka sekcja rytmu, rozszalały saksofon w chmurze pogłosu i gitara, która stanowi tu w dużej mierze o dramaturgii. Także całe mnóstwo gatunkowych konotacji, którym wcale nie tak daleko do cięższych odmian rocka. Narracja skrojona zgrabnymi kompozycjami, która są jedynie pretekstem do niekiedy niezwykle krewkich improwizacji. Muzyka o Wszystkim, ale nieprzegadana, zawsze na temat.

Na starcie artyści fundują nam nieco jazzrockowej estetyki. Każdy instrument zdaje się tu być podłączony do prądu wysokiej mocy. Post-akustyczna brawura, rockowe przełomy i dużo swobody w improwizacjach. Także bogate brzmienie, czasami kwartet przypomina tu dużą orkiestrę. Norwegowie dobrze sobie radzą w szybkich tempach, ale równie efektowni są w post-balladowych, rozhuśtanych melodiach na saksofon i gitarę. Ta ostatnia wciąż szuka ciekawych brzmień, preparuje, często korzysta z gitarowych pick-upów. W części piątej muzycy pokazują, iż wystarczy im sekunda, by wejść w obszar kreatywnego noise (znów brawa dla gitary). Opowieści każdorazowo nie gubią jednak wytrwanej struktury rytmicznej. W odsłonie szóstej narracja pachnie nasterydowanym Weather Report! Połamany rytm i ogniste ekspozycje solowe, to kolejny walor tego utworu. W kolejnej części … akustyczny przestanek na gitarę i kontrabas. Ale emocje nie gasną! Podobnie jak w części dziewiątej, która płynie melodyjnym tematem jazz-rocka, ale bas i perkusja burzą mury niemal hc-punkowym drive’em. Dziesiąta historia stawia na wolniejsze tempo i brzmieniowe zagadki. W kolejnej czas płynie przy niemal rockowych salwach całego kwartetu. Narracja pętli się, zgrzyta, hałasuje i urokliwie puszcza oka do King Crimson, tych z początku lat 80. ubiegłego stulecia. Ostatnia opowieść znów szyta jest gęstym, niemal post-punkowym ściegiem. Gitara staje tu w ogniu, bas ma solo, a saksofon kipi z emocji.




Maximiliano Mas, Marcelo von Schulz & Juan Marco Litrica  Trio Preludio a La Siesta De Un Fauno - Volumen Uno (Ramble Records, DL 2023)

Chela.exacta, Argentyna (?), wrzesień 2022: Marcelo von Schultz – perkusja, instrumenty perkusyjne, Maximiliano Mas – gitary, ćwierćtonowe grand piano oraz Juan Marco Litrica – gitara elektryczna. Pięć improwizacji, 37 minut.

Dwie dalece ponadgatunkowo usposobione gitary z niewielką dawką prądu i wytrwany drummer, tu głównie perkusjonalista, którego na tych lamach zdążyliśmy już poznać. Latynoskie trio w barwach australijskich przynosi nam nieoczywistą porcję improwizacji, która miewa świetne momenty, ale nie unika chwil dramaturgicznego zawahania, a raczej sytuacji, w których opcji wyboru jest zbyt wiele, zwłaszcza po stronie stylistycznie niezdecydowanych gitar. Te ostatnie zaczynają w klimatach post-jazzowych, potem nie skąpią nam bluesowych, czy nawet post-folkowych fraz, w końcu z ochotą czerpią z zasobów pamięci post-rocka. Na finał stawiają prawie hard-rockowy riff, który płonie wszakże wyjątkowo szybko.

W pierwsze improwizacji podoba nam się sposób, w jaki perkusjonalista panuje nad parą jazzujących gitar. Najpierw stara się je udobruchać, potem wypuszcza w dynamiczny marsz z rockowymi zdobieniami. W części drugiej dzwonki i gitarowe pick-upy budują suspens, który kruszy bluesowy szyk narracji właściwej. Na werblu pojawia się odrobina preparacji, z kolei gitary szukają kolejnych punktów odniesienia, frazując dość delikatnie. Trzecia opowieść zdaje się być wyjątkowo ukrwiona. Samplowany głos w języku japońskim, preparowany, bystry drumming i gitary w solowych ekspozycjach jakże dalekich już od jazzu. W części czwartej pojawia się piano, które dodaje mroku i tajemniczości. Perkusja bije tu matowy rytm, ale wolny, niemal leniwy. Finałową ekspozycję znów otwierają szemrzące gitarowe pick-upy. Narracja dość szybko zwiera marszowy szyk i do końca nagrania nie przestaje być jedynie rytmiczną zabawą. W ramach narracyjnych zdobień gamelanowo brzmiący drumming i wspominany wcześniej ciężki, rockowy riff.



 

Federico Solomiewicz  Desde el sur (Neue Numeral, DL 2023)

Doctor F studio, Argentyna, czas nieznany: Federico Solomiewicz – bas, Martín Proscia – saksofon tenorowy, Augusto Vega – gitara oraz Manuel Weil - perkusja. Pięć kompozycji, 22 minuty.

Na zakończenie dzisiejszej, w dużej części jazzowej zbiorówki niewielka porcja jazz-rocka, zadekretowana kompozycjami basisty, które koncertują się bardziej na ogrywaniu zadanego tematu bystrymi aranżacjami, mniej zaś wydają się być skupione na samej improwizacji. Ale pośród pięciu niedługich narracji znajdziemy jedną, która warta jest naszego wielokrotnego zainteresowania.

Argentyńczycy otwierają album melodyjną balladą, rzewną, całkiem stylową, jakże niespieszną. Druga opowieść ma rytm marsza, w który wplecione są intrygujące, dramaturgiczne przestoje. Gitara szuka tu bardziej rockowych emocji, ale saksofon trzyma się sztywno gatunkowych ram. Trzecią opowieść otwiera basowe intro, które przekształca się w melodyjny temat. Gitara snuje się wokół post-ambientowym ściegiem, saksofon wydaje się tym razem bardziej zaniepokojony. W czwartej części muzycy stawiają na improwizację i zdaje się, że nic lepszego nie mogli zrobić! Rozmyta, mgława melodyka, zmysłowy smyczek, rozbujane emocje siejące dramaturgiczny niepokój. W finałowym utworze powraca melodia tematu. Gitarzysta frazuje wyjątkowo łagodnie, niczym Jim Hall, a towarzyszy mu solówka kontrabasu, jeśli ucho recenzenta nie zawodzi.

 


wtorek, 11 lipca 2023

Vasco Trilla: duos with Mars Williams and Ra Kalam Bob Moses, and … himself!


Katalońsko-portugalski perkusista i perkusjonalista Vasco Trilla zdaje się mieć na tych łamach status porównywalny z pozycją prezentowanego w ubiegłym tygodniu Collina Webstera. Innymi słowy, wiemy o nim wszystko i z radością donosimy o każdej nowej inicjatywie artysty.

Wiosna i raczkujące lato wspaniałego roku bieżącego przyniosły wiele nowych albumów muzyka, w tym trzy, na których teraz skupimy naszą uwagę. To niezwykle dla Trilli ważne płyty. Pierwsza, to duet z amerykańskim saksofonistą Marsem Williamsem, muzykiem dla Katalończyka szczególnym, współpracę z którym ceni sobie nad wyraz. To ich drugi wspólny album, znów wydany … w Polsce. Kolejny duet, to spotkanie Vasco z legendą free drummingu, Ra Kalamem Bobem Mosesem. Dwupłytowa epopea, w trakcie której perkusja jest jedynie pretekstem, jednym z wielu narzędzi do budowania niezwykłych, improwizowanych opowieści. Na koniec dzisiejszego trójpaku szósta już solowa płyta Trilli, tym razem wyjątkowo mroczna, brzmiąca niekiedy wręcz demonicznie. Po prawdzie, w jeszcze jakże gorącej ocenie Pana Redaktora, być może najlepsza z dotychczasowych solówek tego artysty.



 

Mars Williams & Vasco Trilla Critical Mass (Not Two Records, CD 2023). Mars Williams – instrumenty dęte drewniane i zabawki oraz Vasco Trilla – perkusja i instrumenty perkusyjne. Nagrane w sierpniu 2021, Thriller Underground Facilities, Barcelona. Pięć improwizacji, 63 minuty.

Drugie spotkanie Marsa i Vasco, to pięć kilkunastominutowych improwizacji, budowanych w dużym skupieniu, za wyjątkiem ostatniej części nastawionych na solowe introdukcje, często wielominutowe. Dużo rytuału, trochę folkloru i niezmierzone połacie emocjonalnie zrównoważonego free jazzu.

Otwarcie pierwszej części spoczywa na Vasco. Perkusjonalista buduje monumentalną, niemal sakralnie brzmiącą introdukcję, niebywale spokojną, dalece nieśpieszną. Mars pojawia się w grze równie stonowanym, melodyjnym strumieniem dźwięku, który mości się w błysku perkusyjnych talerzy. Muzycy potrzebują tu niemal dziesięciu minut, by z wyważonej narracji przejść w ramiona free jazzu, w typowym zestawie saksofon i perkusja. Finał utworu kipi od emocji, nie brakuje w nim zawadiackich gwizdów. Drugą opowieść otwiera Mars, który frazuje na drobnym instrumencie dętym, mającym dalece folkowy zaśpiew. Tu także czekamy na drugiego muzyka wiele minut. Vasco wchodzi z dużą dozą delikatności, ale jego drumming trzyma niezłe tempo. Przez moment Mars milknie, tymczasem Vasco równa szyk i czeka na zadęcie saksofonu altowego. Dalszy przebieg improwizacji skrzy się już typowymi dla free jazzu emocjami.

Trzecia odsłona powstaje w chmurze talerzowego rezonansu. Sporo w niej fraz preparowanych, także ze strony saksofonisty. Z tego tygla akustycznych subtelności muzycy budują zwartą narrację, ale tym razem nie ma ona na celu free jazzowej eskalacji. Artyści szukają zwinnej melodyki, kreują dronowe ekspozycje, cieszą się chwilą, która dogasa w samotnym strumieniu saksofonowych westchnień. Początek czwartej improwizacji znów należy do Vasco. Muzyk wypuszcza w bój swoją małą armię wibrujących przedmiotów. Korzysta z gongów, szarpie też za bliżej nieokreślony instrument strunowy (cytra?). Filigranowa narracja zostaje tu wzięta w nawias humoru, gdy Mars sięga po dźwięki dziecięcych zabawek. Potem pojawia się saksofon i opowieść nabiera cech delikatnie nerwowej ballady. Z czasem Vasco zaczyna wspinać się na szczyt niemal dronowej ekspozycji, z kolei Mars ustępuje pola i zdaje się słuchać partnera z niekłamanym zachwytem. Jego komentarz ogranicza się tu do rubasznych toys. Wreszcie finałowa improwizacja, zgodnie z anonsem startuje na raz, wprost w ramiona pełnokrwistego free jazzu. Bez zbędnych subtelności muzycy wpadają w taniec. Mars krzyczy, a Vasco oplata go drummingiem, niczym ośmiornica. Pod koniec nagrania muzycy tłumią emocje, grają coraz ciszej, a Mars powraca do folkowo brzmiącego, małego dęciaka.



 

Vasco Trilla & Ra Kalam Bob Moses Singing Icons (Astral Spirits, 2CD 2023). Vasco Trilla – perkusja, tympani, dzwony, kuranty, taśma magnetyczna, inne obiekty i przedmioty oraz Ra Kalam Bob Moses – perkusja, kontrabas, flety naturalne, instrumenty perkusyjne, dumbek, melodica, głos i inne metalowe instrumenty. Nagrane w Golden Apple oraz Native Pulse, Barcelona, 2021. Szesnaście utworów, 90 minut.

Spotkanie dwóch perkusistów/ perkusjonalistów tylko pozornie wydać się może przewidywalne. Już bowiem sama analiza listy instrumentów, jakie muzycy dotargali na sesję nagraniową, wskazuje, że czekają nas naprawdę duże emocje. Po prawdzie nie wiemy, czy muzycy rejestrowali swoje dźwięki razem, czy każdy z osobna, ale w kontekście całości podwójnego albumu nie ma to najmniejszego znaczenia. Wspaniały album, tajemniczy, chwilami magiczny, niczym mroczna Afryka!

Początek albumu drży i szeleści perkusjonaliami – talerze, gongi, chrobot obiektów na werblach, gęste echo, szczypta rezonansu i garść strunowych fonii. Druga odsłona dodaje brzmienie fletu, przyczajonego w zaroślach i głos, który mantrycznie kołysze narracją. Trzecią część otwierają gongi, ale główny nurt budują dwie perkusje, tworzące nieco nerwowy ceremoniał narracyjnej delikatności. W kolejnej opowieści muzycy dostarczają nam nieco bardziej melodyjne frazy. Glazura werbla trzeszczy, muzycy grają dłońmi, używają gongów i dzwonków, pojawia się folkowa poświata, która zdaje się przypominać soundtrack do słynnej Misji, udanie zreasumowany …. kontrabasowym pizzicato. W piątej części w strumieni akustycznej fonii pojawia się smuga elektroakustyki z nieznanego źródła. Pulsuje echo, jest też rytm, z czasem dość masywny i głośno artykułowany. Kolejna narracja najpierw jest chmurą rezonansu, potem tylko warstwą drummingu, pięknie sprowadzoną do brzmieniowych niuansów. Opowieść siódma wydaje się być typową narracją post-dronową Vasco. Gdy ta dojdzie do punktu kulminacyjnego Bob komentuje ją fletem i głosem. Ósmą historię buduje drumming i odgłos szarpania za struny. Rozbujany głos, narracyjny step o posmaku afrykańskiej polirytmii, z ekspozycją na bongosach.

Opowieść dziewiątą otwiera śpiew rezonujących przedmiotów, a elementem siejącym dramaturgiczny ferment jest melodica. Narracja nabiera mrocznego klimatu, a tworzy ją wyjątkowo dużo elementów składowych. Utwór kolejny otwiera glos i kontrabas, narracja łapie rytm, a strunowe frazy wydają się płynąć aż trzema strumieniami. Całość przypomina nerwowy drum’n’bass. Z kolei w części jedenastej otwarcie perkusyjne pachnie dobrym … jazzem! Opowieść tworzą dwie perkusje, które nie szukają bardziej skomplikowanych rozwiązań. Ciekawie pracuje tu tło, które z czasem zawłaszcza sobie przestrzeń improwizacji. W kolejnych utworach nie brakuje emocji, niebanalnych brzmień oraz tekstur. W części dwunastej słyszymy głos i flet, w trzynastej mrok rezonujących powierzchni płaskich, a w czternastej taniec talerzy. W piętnastej opowieści … wszystkie ręce na pokład – rezonują talerze, dudnią bongosy, ktoś mruczy pod nosem, zewsząd płyną drobne dźwięki strunowe, a wszystko toczy się w dość bystrym tempie. Ostatnia opowieść stawia na frazy preparowane, fletowe odgłosy i pogłos mrocznej dżungli. Finałowa prosta zdaje się tonąć w melodii. Wieczny spokój zostaje osiągnięty.



 

Vasco Trilla A Constellation of Anomaly (Thanatosis Records, CD 2023). Vasco Trilla – instrumenty perkusyjne. Nagrane w La Isla Estudio, Barcelona, maj-czerwiec 2022. Dziesięć utworów, 42 minuty.

Na wstępie zacytujmy opis wydawcy: Płaskie rosyjskie dzwony traktowane smyczkiem i współgrające z wibrującymi przedmiotami, kotły timpani pełne nakręcanych pozytywek i doprawione głośnikiem przetwornikowym, stara cytra uderzana jak bęben z dwoma werblami jako rezonatorami, irańskie okrągłe dzwony miksowane z częściami gamelanu, styropian i trójkąty....

Od lat zachwycamy się perkusjonalnym szaleństwem, jakie uprawia Trilla, rzadziej zaś pochylamy się nad szczegółowym opisem akcesoriów, jakie muzyk używa do odprawiania swoich akustycznych czarów. W wypadku jego najnowszej plyty instrumentarium wydaje się podobne do tego, jakie stosował dotychczas, efekt wszakże, przynajmniej w opinii niżej podpisanego, zdaje się być bardziej mroczny, demoniczny, zdecydowanie wciągający słuchacza w tajemniczą grę, której efekt końcowy trudno jest przewidzieć. Nam pozostaje opis zjawiska, które kiedyś na tych łamach nazwaliśmy the mastering of no drumming percussion.

Trilla jest mistrzem budowania dramaturgii. To także wiemy, to także zdaje się być ważnym atrybutem nowej solówki. Dziesięć opowieści, które łączą się w pary o podobnej proweniencji brzmieniowej i szósty, kluczowy utwór, najdłuższy na płycie, epicki poemat mroku, skupienia i kreowania egzystencjalnej trwogi. Przez moment można odnieść wrażenie, że narracji brakuje jedynie demonicznego głosu Lisy Gerard!

Rytuał otwarcia kreuje drżąca membrana werbla i pierwsza chmura rezonansu. Druga część wnosi do trillowej historii nowy element. Narzędzia podobne, efekt dalece zaskakujący - strunowe tarcia i śpiewy, uderzenia akustycznego młota, które rezonują małym drummingiem, narracyjny suspens na każdym kroku. Opowieść trzecia i ósma, to dwie bliźniacze miniatury zbudowane drummingiem na dzwonach i podobnych przedmiotach. Czwarta narracja zdaje się być nad wyraz głośna, pachnie postindustrialnie, ma także środkową partię, która szuka ciszy. Część piąta, to wstęp do kluczowej szóstej narracji. Trilla samymi talerzami buduje tu post-akustyczny ambient. W części kolejnej najpierw pracuje na dzwonach, których warstwy nakłada jedna na drugiej, aż do uzyskania efektu masywnego i zawieszonego w czasie dronu. W dalszej części tej niesamowitej ekspozycji zaczyna bić dzwon, z mocą londyńskiego Big Bena. Zakończenie utworu jest prawdziwie majestatyczne, i tylko głosu pewnej kobiety brakuje. Siódma opowieść syci się rytmem, mrocznym, choć trochę mechanicznym. Opowieść Vasco do końca albumu wydaje już być uczepiona pewnej ulotnej struktury rytmicznej. Przypomina bicie zegara, nakręcanie jego sprężyn i nakładanie warstwy na warstwie. Pracuje też cytra, melodii dodaje mała pozytywka. W dziewiątej części do wyżej wspomnianych elementów winniśmy jeszcze dodać prawdziwe mroczne tło, które pulsuje czystym złem. W ostatnią podróż Trilla zabiera swoją armię robaczków i innych wibrujących przedmiotów. Ta swoista polifonia cudu akustyki zaczyna śpiewać, a barwi ją dodatkowo brzmienie gamelanowego drummingu. 

 

 

czwartek, 6 lipca 2023

Colin Webster i Andrew Lisle w czwartej odsłonie digitalnej Spontaneous Live Series


(informacja prasowa)


„Spontaneous Live Series”, to nazwa, która firmuje jednocześnie dwa wydarzenia na scenie muzyki improwizowanej. Jednym z nich jest cykl koncertów, organizowany przez Trybunę Muzyki Spontanicznej w poznańskim Dragon Social Club, drugim seria albumów, które dokumentują wspomniane koncerty na trwałych i elektronicznych nośnikach dźwięku.

Cykl płytowy doczekał się jak dotąd jedenastu edycji kompaktowych oraz trzech digitalnych. Ta druga inicjatywa dokumentuje starsze koncerty, które z różnych względów nie znalazły się na wydanych do tej pory płytach. Kolejnych albumów kompaktowych winniśmy się spodziewać w październiku b.r., w trakcie siódmej już edycji Spontaneous Music Festival.

Dodajmy, iż ramach serii digitalnej ukazały się w pierwszej połowie bieżącego roku koncerty iberyjskiego tria Low Vertigo, niemiecko-szwajcarskiego tria Mein Freund Der Baum, czyli Rudi Mahalla, Floriana Stoffnera i Paula Lovensa oraz klasycznie festiwalowego składu „ad hoc” - Gonçalo Almeidy, Diego Caicedo i Witolda Oleszaka.



W lipcowy piątek „bandcampowy” (portal rezygnuje tego dnia z opłat, zatem pieniądze za zakupione woluminy niemal w całości wpadają w ręce wydawców i muzyków) ukazuje się czwarta edycja digitalna Spontaneous Live Series. Zawiera ona koncert, jaki dali dwaj wyśmienici improwizatorzy z Londynu – Colin Webster i Andrew Lisle w trakcie drugiej edycji Spontaneous Music Festiwal w listopadzie 2018 roku. Był to pierwszy ich pobyt w Polsce, do dziś pamiętany, jako jedna z najgorętszych chwil w historii festiwalu. Nagranie składa się z seta głównego (w dwóch częściach) i ognistego bisu.

Doniesienia prasowe z rzeczonego koncertu Brytyjczyków dobrze podsumowuje kilka zdań poniżej, zamieszczonych symultanicznie na Jazzarium.pl i Trybunie Muzyki Spontanicznej:

Colin Webster i Andrew Lisle – choć zaliczamy ich zdecydowanie do młodej generacji brytyjskich improwizatorów – mają w dorobku wiele płyt, zarówno duetowych, jak i w triach i kwartetach. Znają się doskonale, wiedzą, że grając razem mogą pozwolić sobie na wszystko. Podczas wcześniejszych występów na scenie Dragona (podczas pierwszego dnia festiwalu, przyp. autora), zarówno Webster, jak i szczególnie Lisle, zdawali się nie odkrywać wszystkich kart, w niektóre improwizacyjne spięcia wchodzili z delikatną tremą. Tu, w swoim bazowym duecie, dali prawdziwy popis. Webster stąpał po krawędziach chmur, Lisle był tuż obok niego. Zażartowałem w kuluarach, że powinniśmy na kolejne edycje festiwalu zaprosić kilku bardziej uznanych saksofonistów w Europie i na świecie, ale nie po to, by grali w Dragonie, ale żeby usiedli wśród publiczności i posłuchali, jak świeżo i odkrywczo można grać na saksofonie altowym. Brawo Colin!

 

Spontaneous Live Series D04: Colin Webster and Andrew Lisle „Live at 2nd Spontaneous Music Festival, 2018” (Spontaneous Music Tribune, DL 2023). Colin Webster – saksofon altowy oraz Andrew Lisle – perkusja. Trzy improwizacje, 31 minut. Nagrane w Dragon Social Club, Poznań, 10 listopada 2018 roku.

 

Link do albumu: https://spontaneousliveseries.bandcamp.com/album/spontaneous-live-series-d04



 

Colin Webster na płytach cyklu:

Spontaneous Live Series 002: Colin Webster & Vasco Trilla with Michał Dymny

Spontaneous Live Series 005: Tonus - Intermediate Obscurities III

 

Andrew Lisle na płytach cyklu:

Spontaneous Live Series 004: Yedo Gibson and Paweł Doskocz with Andrew Lisle and Vasco Furtado

Spontaneous Live Series 005: Tonus - Intermediate Obscurities III

 

www.spontaneousliveseries.bandcamp.com



 

wtorek, 4 lipca 2023

Colin Webster Large Ensemble and First Meeting!


Stali Czytelnicy tych łamów wiedzą o brytyjskim saksofoniście Colinie Websterze dokładnie wszystko. Znają jego wszystkie płyty, bywali na jego licznych koncertach w Polsce, z uwagą śledzą jego wciąż rozwijającą się karierę free jazzowego improwizatora. Wiedzą także, iż muzyk w tym roku obchodzi okrągłe urodziny, zaś jego label Raw Tonk Records ma się równie wyśmienicie.

Z radością zatem odnotujmy fakt, iż Webster podjął się zadania skrzyknięcia dużego składu, który tytularnie opatrzył swoimi danymi personalnymi. Muzyk nie stworzył jednak na tę okoliczność kompozycji, ani nawet zrębów predefiniowanej improwizacji. Po prostu puścił ośmioosobowy skład w żywioł free jazzu i oczywiście wygrał w cuglach, zbierając wyłącznie złote laury!

Saksofonista zaprosił do Large Ensemble siedmioro muzyków, bez wątpienia swoich muzycznych przyjaciół. Poza kompanami z Kodian Trio, jest John Edwards, mistrz syntetyki Graham Dunning, a także trzyosobowy dęty zaciąg kobiecy, który wraz z liderem tworzy intrygującą ścianę saksofonów – altowego, tenorowego i barytonowego, wspartego małym blaszakiem. Na miejsce koncertu wybrali londyńskie Cafe Oto, bo gdzieżby indziej, a swoją debiutancką płytę, będącą rejestracją tego koncertu nazwali Pierwsze Spotkanie. Bo tak też było w istocie – Large Ensemble Collina Webstera, to wszak klasyczny skład ad hoc!



 

Set pierwszy trwa tu dwa kwadranse z sekundami. Rozpoczyna go strumień dźwięków realizowany kolektywnie, skoncentrowany na drobnych, zaczepnych frazach, ale już z zarysowaną dalszą dramaturgią koncertu. Instrumenty dęte paradują środkiem sceny, pozostając w nieustannej rozmowie, gitara i bas czynią swoje na prawej flance, perkusja zaś zdaje się zawłaszczać większy obszar przestrzeni fonicznej. W tle sączy się stale obecna, ale dalece nieinwazyjna, lekko szemrząca elektronika. Pierwsze spowolnienie nadchodzi dość szybko, a koncertuje się na bystrym, odrobinę rozkołysanym dialogu trąbki i gitary. Następująca niedługo potem krótka wymiana dętych zdań staje się zaczynem nowego wątku, wzrostu dynamiki i eskalacji emocji. Kilka pętli i znów małe spowolnienie, znów oparte na dialogu trąbki i gitary. Wokół nich snuje się drobny circle drumming, pojawia się także kontrabasowy smyczek. Tym razem narracja odbudowuje się dość leniwym krokiem, pęcznieje w poprzek, nie gna zaś do przodu. Nabiera siły, woli walki i determinacji. Gdy osiągnie stan wrzenia, śmiało zdaje się przypominać dziki ryk godny brotzmannowskiego Machine Gun! W okolicach 20 minuty flow stylowo wchodzi w mgłę szmerów, szumów i dźwięków preparowanych, głównie dętych. Znów pracuje smyczek, obok smęci elektronika, a gitara buduje małą chmurę ambientu. Podczas gdy dęte na powrót zaczynają wewnątrzpartyjną dyskusję, perkusja zaczyna budować podwaliny pod bardziej dynamiczną ekspozycję. Finał seta przychodzi szybko, jakby wbrew woli części załogi.

Drugi set trwa dwa kwadranse i sześć minut. Tym razem introdukcja przypada w udziale duetowi saksofonu i perkusji. W tle pracuje elektronika, a po chwili budzą się do życia inne instrumenty – trąbka, kolejne saksofony, wreszcie gitara z kontrabasem. Wszyscy biorą teraz głęboki oddech i przypuszczają atak całą szerokością sceny. Ale nie budują ściany dźwięku, wręcz odwrotnie – część dęciaków wydaje z siebie zaskakujące pomruki. Po krótkim wzniesieniu, już w stu procentach kolektywnym, łagodnie gasną wprost w objęcia nostalgicznego smyczka. Definitywnie uspokajają jednak emocje dopiero po upływie kwadransa. Bawią się w kameralistykę - trąbka pracuje ze smyczkiem, pozostałe dęciaki komentują ten związek. Powrót gitary oznacza wzrost emocji, tu niemalże post-rockowych. Swoje dokłada też perkusja. Cały Ensemble zaczyna teraz pięknie zawodzić smutną melodią, jakby odgrywał memoriał dla Brötzmanna. Nowy wątek inicjuje kontrabasowe pizzicato. Dwa, trzy ukradkowe spojrzenia i cały oktet idzie w tango z uśmiechem na ustach. Z czasem płyną coraz szerszym korytem, dużą ilością melodii, ale i gitary łagodzącej obyczaje. Niedługo potem dotykają ciszy, a trąbka wydaje przeciągłe westchnienia. Krótka faza oniryzmu, post-ciszy i miłosnych pląsów dość szybko skłania muzyków do budowania finałowego rozdania. Dęte pichcą ostrą potrawę, pokrzykują na siebie, sekcja rytmu kleci bazę dla dynamicznej ekspozycji. Nie śpi elektronika! Sam finał jest oczywiście kolejnym szczytem ekspresji, ale w trakcie tych prawie siedemdziesięciu minut Ensemble potrafił już grać głośniej. Emocje najpierw buzują, potem stygną, a sama improwizacja gaśnie na repecie kontrabasu.

 

Colin Webster Large Ensemble First Meeting (Raw Tonk Records, CD 2023). Colin Webster – saksofon altowy, Rachel Musson – saksofon tenorowy, Cath Roberts – saksofon barytonowy, Charlotte Keeffe - trąbka, flugelhorn, Graham Dunning – elektronika, Dirk Serries – gitara elektryczna, John Edwards – kontrabas oraz Andrew Lisle – perkusja. Nagranie koncertowe, Cafe Oto, Londyn, sierpień 2022 roku. Dwie improwizacje, 66:55.