Fundacja Słuchaj zaprasza na długą, swobodnie improwizowaną podróż po bezdrożach Serbii i Węgier. Skrzypce, kontrabas i zestaw perkusjonalnych świecidełek, to narzędzia dźwiękowe tejże przygody. Spędzimy ją w towarzystwie doskonałych instrumentalistów, których znamy i szanujemy z przeróżnych okazji, zatem radość i metafizyczny niemal spokój ducha będą z nami od pierwszej do ostatniej sekundy. Jeśli macie wolne prawie dwie i pół godziny, nie możecie ich lepiej spożytkować.
Koncertowy album zawiera nagrania z czterech koncertów – trzech
serbskich, jednego węgierskiego. Mieści w sobie cztery rozbudowane,
wielominutowe improwizacje i cztery krótsze, które być może stanowiły bisy lub są
ekstraktami z pozostałych części danego spektaklu.
Pierwszy koncertowy epizod trwa prawie dwa kwadranse i zdaje się konsumować wszelkie walory improwizacji w trio skrzypce-kontrabas-perkusjonalia. Swobodne ślizgi po gryfie Mezeia, kontrabasowe stemple pizzicato i długie smugi smyczkowego wzdychania Csynyia, wreszcie armia dźwięków, jakie generuje Trilla moszczący się w swym umiarkowanie rozbudowanym siedzisku perkusjonalisty. Narracja bywa tu gęsta, ale nie przestaje być zaskakująco frywolna, czasami pachnie post-jazzem, innym razem kłębi się w chmurze post-kameralnej zadumy. Każdy wątek narracyjny stwarza tu mnóstwo przestrzeni dla każdego z artystów, z czego szczególnie chętnie korzysta perkusjonalista, którego umiejętność budowania z drobiazgów efektownej i emocjonalnej narracji znamy przecież doskonale. Ów hipisowski spleen sprzyja tu niemal każdej sytuacji dramaturgicznej. Zdaje się, że najpiękniej bywa, gdy skrzypce urokliwie, niemal post-folkowo śpiewają, smyczek na gryfie kontrabasu trzeszczy, a Trilla łączy oba wątki kolejnym capstrzykiem cudów na werblu. Muzycy równie dobrze radzą sobie w momentach ekspresyjnych spiętrzeń, gdy niezwykle im blisko do free jazzu, ale ten scenariusz realizują stosunkowo rzadko. Chętniej uciekają w bezmiar spokojnych, rezonujących fraz. Dwie kolejne improwizacje stanowią dogrywkę do seta pierwszego, trwają po sześć minut z sekundami. Pierwszą wypełnia kameralny smyczek, dronowe szumy perkusjonalii i ogromne połacie dramaturgicznej ciszy. W części kolejnej dominuje echo, rezonująca przestrzeń i skrzące się w tej fonicznej aureoli plejady post-akustycznych short cuts. Na koniec ceremoniał gongów przekształca się w filigranowe tango.
Czwartą i piątą część dysku wypełnia muzyka z kolejnego
koncertu. Najpierw wielominutowy set zasadniczy, który w fazie początkowej
wydaje się całkiem dynamiczny i ekspresyjny w kontekście całości albumu.
Rozśpiewane skrzypce, wielowymiarowy drumming
i kontrabas, który rzewne arco po czasie
porzuca dla jurnego pizzicato.
Improwizacja ma tu wyjątkowo urokliwą sekwencję środkową, skupioną na frazach
preparowanych i drobnych dialogach w podgrupach. Końcowa część nagrania, to
powrót do post-jazzowego frazowania, wypełniony śpiewem skrzypiec i
fantastycznym tłem budowanym perkusjonalnym rezonansem. Ostatnie dźwięki, to z
kolei post-kameralna retoryka smyczków. Dogrywka drugiego koncertu budowana
jest na dużej wysokości. Przypomina beztroski taniec swobodnych smyczków,
bogacony uderzeniami small sticks.
Trzeci koncert relacjonują także dwie odsłony, długa i nieco
krótsza. I znów wstępna faza improwizacji jest dalece dynamiczna. Dużo w niej
emocji, energii i pewnej masywności, także w brzmieniu wszystkich instrumentów.
Po niej toniemy w kłębowisku szumów, z których muzycy dość sprawnie przechodzą
w niezwykle piękny strumień rzewnych, melodyjnych stepów pogrzebowych. Szybki powrót do post-jazzu i efektownych dźwięków
preparowanych, realizowanych na sporej dynamice, daje improwizacji dużo dobrych
emocji, które po kilku chwilach gasną rezonującą post-akustyką. Druga część budowana
jest na ogół krótkimi interakcjami. Strunowce niezobowiązująco rozmawiają, a perkusjonalia
rozpościerają wokół nich mgłę onirycznych, tajemniczych fonii.
Ostatni koncert zawarty w omawianym dwupaku ma nieco inną specyfikę.
Pierwsze kilkanaście minut muzycy spędzają w dramaturgicznym letargu. Kameralne
oddechy, rezonujący ambient i drobne post-dźwięki z obu gryfów. Owa mantra tłumionych
emocji nabiera tempa po wielu pętlach, w których nie brakuje solowych ekspozycji,
co nie było regułą poprzednich koncertów. W połowie nagrania Mezei przesiada
się na fortepian, a narracja nabiera prawdziwego jazzowego wigoru. Końcowa faza
koncertu, to solowa ekspozycja kontrabasu, post-folkowe zaśpiewy skrzypiec i rezonujący
orszak perkusyjnych talerzy.
Szilard Mezei/ Zoltan Csanyi/ Vasco Trilla Look In To My Eyes, I’m Watching You (Fundacja Słuchaj!, 2CD 2023). Szilárd Mezei – skrzypce, fortepian (ostatni utwór), Zoltán Csányi – kontrabas oraz Vasco Trilla – instrumenty perkusyjne. Nagrania koncertowe z czterech lokalizacji: KC Lab, Nowy Sad, RCA, Magyarkanizsa, Samo Pivo, Subotica (wszystko Serbia) oraz Korzó Zeneház, Szeged (Węgry). Łącznie osiem improwizacji, 143 minuty.
*) niniejsza recenzja powstała na potrzeby portalu jazzarium.pl i tamże została pierwotnie opublikowana, jakieś kilka tygodni temu
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz