piątek, 29 września 2023

John Butcher in three bodies: Angles Of Enquiry! Fanthom! The Very Fabric!


John Butcher, to muzyk, który w mediach związanych z muzyką kreatywną, improwizowaną, czy free jazzową nie wymaga introdukcji, ani podkreślenia, jak ważnym jest artystą dla historii gatunku. To wspaniała sprawa, iż ciągle dostarcza nam nowych płyt. Raz jest ich więcej, innym razem mniej, ale zawsze jego nowy album jest powodem do eksplozji naszych endorfin.

Dziś trzy albumy, które ujrzały światło dzienne w trakcie minionego lata. Każde nagranie jest inne – najpierw post-jazzowe zabawy z dźwiękiem prowadzone w gronie prawdziwych weteranów brytyjskiego free impro (tu blisko 70-letni Butcher zdaje się być doprawdy młodziakiem), potem rasowy free jazz kwartetu gorących nazwisk sceny jak najbardziej współczesnej, wreszcie pierwsze od dekady nagranie solowe, poczynione w gigantycznej wieży ciśnień. Welcome!



 

Max Eastley/ Terry Day/ John Butcher  Angles of Enquiry (Confront Records, CD 2023)

Iklektic, Londyn, wrzesień 2022: Terry Day – perkusja, Max Eastley – elektroakustyczny monochord, instrumenty perkusyjne, bird call oraz John Butcher – saksofony. Sześć improwizacji, 48 minut.

Nagranie trzech improwizatorów, którzy w momencie rejestracji mieli łącznie ponad 200 lat na karku, skrzy się intrygującą narracją, budowaną niekiedy dość nieoczywistymi metodami i nade wszystko brzmieniem, generowanym przez monochord, instrument zbudowany z jednej struny, czasami brzmiący niczym kontrabas, czasami, podłączony pod niewielkie zasilanie przypominający uszkodzony syntezator modularny. Trochę ponad trzy kwadranse zaskakujących sytuacji dramaturgicznych, dużo jakości i kilka chwil delikatnie przegadanych w najdłuższej improwizacji. Sam koncert wydaje się być nieprzerwanym ciągiem zdarzeń fonicznych, choć co do tego, nie mamy stuprocentowej pewności.

Muzycy zaczynają smukłą, dystyngowaną narracją w klimatach post-jazzu. Małe perkusjonalia, saksofonowe przedechy i monochord, który pracuje nisko na nogach, sycąc opowieść elektroakustyką swojego arco. Drugi fragment koncentruje się na dramaturgicznych detalach, budowany drobnymi, ale urokliwymi interakcjami. Sporo preparowanych subtelności dętych, trochę zjazdów i podjazdów strunowca, perkusyjne dodatki. Narracja z czasem nabiera tu mroku, po czym zostaje spuentowana, z inicjatywy saksofonisty, całkiem emocjonalnym spiętrzeniem. W trzeciej odsłonie monochord brzmi jak syntetyzator modularny tuż przed wizytą serwisanta. Produkuje rozbudowane intro, które zostaje udanie skomentowane przez dęte drony i błyszczące perkusjonalia. I znów puentą jest opowieść nasycona jazzowymi atrybutami. Czwarta część zdaje się być nerwową, lekko zdeformowaną emocjami post-balladą. Preparacje, drobne wzniesienia i rozkołysane powroty. Udanie kontrapunktuje tu swobodnie frazujący perkusista. Piąta opowieść trwa ponad trzynaście minut, a jej pierwszą połowę wypełnia solowa ekspozycja monochordu. Day pracuje tu dużo na talerzach, Butcher budzi się dopiero o pięciu minutach, ale niekoniecznie ma pomysł na ciąg dalszy, skupia się na prostej melodyce. Dopiero po perkusyjnej solówce narracja nabiera życia, najpierw tworzona w duecie, potem już w dość energetycznym trio. Koncert wieńczy pożegnalna trzyminutówka, w początkowej fazie dość filigranowa, potem nasączona sporą intensywnością, niepozbawiona melodii i strunowego rozhuśtania.



 

John Butcher/ Pat Thomas/ Dominic Lash/ Steve Noble  Fathom (577 Records, CD/LP 2023)

Cafe Oto, Londyn, październik 2021: John Butcher – saksofon tenorowy i sopranowy, Pat Thomas – fortepian, Dominic Lash – kontrabas oraz Steve Noble – perkusja. Trzy improwizacje, 37 minut.

Współczesny, brytyjski free jazz w modelowym wydaniu! Ciekawa dramaturgia albumu - każdy wydzielony fragment koncertu jest dłuższy od poprzedniego, każdy wnosi do obrazu całości nowe intrygujące elementy. Choć być może całość jest tu nieprzerwanym ciągiem dźwiękowym, przynajmniej połączenie drugiej i trzeciej części na to wskazuje. Artyści wchodzą w pierwszą narrację całkiem dynamicznym krokiem. Dbają o detale, są bardzo precyzyjni, a ogień free jazzu wypada im zza pazuchy już na pierwszym zakręcie. Roztańczony tenor, piano zarówno w formule inside, jak i outside, świetna, punktowa gra kontrabasu i bystrej perkusji. Muzycy doskonale panują nad dramaturgią, od czasu do czasu folgują sobie kameralnymi interludiami wspartymi na soczyście brzmiącym smyczku kontrabasu. Bywa, że pianista zdaje się być zaskakująco liryczny, bywa, że akcje tenoru nabierają zmysłowej filigranowosci.

W trakcie drugiej części koncertu można odnieść wrażenie, że noga mniej dociska gaz, przynajmniej w fazie początkowej. Na starcie mały festiwal preparowanych dźwięków, w wielu momentach z trudnym do umiejscowienia źródłem ich pochodzenia. Smyczek jęczy, a punktowe inside piano buduje nieoczywisty suspens. Jedni rezonują, drudzy wznoszą kocie lamenty. Dźwięki lepią się do siebie, a rosnący poziom ich intensywności sprawia, że improwizacja szybko staje się free jazzowa. Butcher pracuje teraz na sopranie i krzyczy wniebogłosy! Kwartet wspina się na efektowne wzniesienie, ale faza opadania spoczywa wyłącznie na kontrabasie i perkusji. W trzeciej części znajdujemy się dość płynnie. Ostre klawisze piana i sekcja, która stawia stemple mocy, rysują tu nerwowy i energetyczny ścieg. Tenorzysta powraca w porcją cmoknięć i westchnień. Świetne momenty serwuje nam kontrabasista – gra jednocześnie pizzicato i arco! Improwizacja nabiera free jazzowych rumieńców – wszyscy idą w tango z uśmiechem na ustach. Życiodajną mocą kipi Butcher, Lash generuje czarny groove wspierany ekspresją Thomasa, a Noble wpada w ogień piekielny. W połowie ponad 15-minutowej, trzeciej odsłony koncertu narracja stylowo wyhamowuje. Smyczek w krótkiej, ale dosadnej ekspozycji solowej, swobodny drumming, nieco balladowe śpiewy saksofonu. Opowieść przez moment zdaje się stawać w miejscu i pytać o kierunek dalszej drogi. Na szczęście jazz wyciąga tu pomocą rękę i pcha improwizację ku szczęśliwemu zakończeniu, bazując na wybitnych preparacjach saksofonisty. Z kolei sama finalizacja jest dziełem dogasającego smyczka.



John Butcher  The Very Fabric (hittori by Ftarri, CD 2023)

Brønshøj Water Tower, Kopenhaga, czerwiec 2022: John Butcher – saksofon tenorowy i sopranowy, feedback tenorowy w utworze czwartym. Jedenaście improwizacji, 46 minut.

Jeśli chce się poznać miejsce powstania tego nagrania, wystarczy zajrzeć na bandcampową stronę muzyka i obejrzeć zdjęcia, jakie ilustrują album. Masywny, owalny, betonowy budynek, którego naturalna akustyka jest pełnoprawnym uczestnikiem spektaklu, który zwie The Very Fabric. Dodajmy, iż w trakcie jedenastu improwizacji muzyk sześciokrotnie sięga po saksofon tenorowy, czterokrotnie po sopranowy, a raz mamy do czynienia we wspomnianym wcześniej, tenorowym feedbackiem.

W pierwszych trzech utworach Butcher improwizuje na tenorze. Charakterystyczne brzmienie, lekko zabrudzone, precyzja każdego oddechu, każdej porcji dźwięków. Te ostatnie tuż po opuszczeniu tuby dostają się w wir pogłosu – czystego, naturalnego, definitywnie nieskończonego. Muzyk dawkuje nam emocje, dba o adekwatną melodyjność. W drugiej części cedzi przez ustnik prawdziwie mikroskopijne dźwięki. Pogłos z każdego z nich robi małe arcydzieło akustyki. To jakby rozmowa z ciszą. Kolejna tenorowa zagrywka ma już charakter dalece medytacyjny. Mantra śpiewu, prostej melodyki. W części czwartej pojawia się oniryczny ambient tenorowego feedbacku. Aura jak z horroru. Tu każda, najdrobniejsza porcja fonii może być tą ostatnią. Nagranie skrzy się nierealną syntetycznością.

W kolejnej części muzyk po raz pierwszy sięga po sopran. Kreuje filigranowe frazy, które budzą pogłos, żyjący już teraz własnym życiem. Akcje nabierają z czasem pewnej taneczności, niczym płatki księżycowego puchu w locie wznoszącym. W dwóch kolejnych improwizacjach powraca tenor. Najpierw jest brudny, tłusty, ociekający potem. Wznosi lamenty ku niebu. Zaraz potem ten sam tenor frazuje wyjątkowo wysoko, zdaje się być lekki, niemal niematerialny. Zaraz po ekspozycjach tenorowych dwa epizody sopranowe, znów zderzone dysonansem ekspresji. Pierwszy szybuje bardzo wysoko, drugi tapla się w mroku i każdy jego dźwięk wydawany jest jakby półgębkiem. Na końcu przypomina szmer. W przedostatnim utworze powraca sopran i szyje nam melodyjną opowieść, która nabiera emocji dzięki oddechowi cyrkulacyjnemu. Finałowa opowieść, to rozmarzony tenor, który skrawkami melodii buduje dość gęstą, jak na kanony tego albumu opowieść.



 

wtorek, 26 września 2023

Sjöström, Hirt, Wachsmann and Lytton improvise Especially For You!


Kilkanaście miesięcy temu donosiliśmy na tych łamach o reaktywowaniu elektroakustycznego kwartetu XPact, który kilka dekad temu stylowo jednoczył improwizowane siły niemieckie i brytyjskie. W czasach jak najbardziej współczesnych Stefan Keune (w zastępstwie zmarłego Wolfganga Fuchsa), Hans Schneider, Erhard Hirt i Paul Lytton nie dość, że wydali doskonałą płytę XPact II, to zagrali jeszcze kilka koncertów w tak zwanej Europie Zachodniej. Na jeden z nich nie mogli dojechać Keune i Schneider, dzięki czemu powstała konieczność (sprzyjająca okoliczność), by z Hirtem i Lyttonem zagrały dwie kolejne legendy gatunku - Harri Sjöström i Philipp Wachsmann.

W tej zacnej dramaturgicznie sytuacji powstał nowy kwartet, który niemal dokładnie rok temu improwizował w Monachium. Dziś możemy ów koncert celebrować w naszych odtwarzaczach dzięki inicjatywie wydawniczej Bead Records, którą wspomniany wyżej Wachsmann osobiście powołał do życia ładnych kilkadziesiąt lat temu. Monachijski koncert składa się w dwóch setów zasadniczych i tyluż bisów. Całość zamyka się w godzinie zegarowej i zdaje się, nie tylko dla fanów soczystego free impro, smakować wyjątkowo dobrze. Zapraszamy do odczytu i odsłuchu!



 

Na scenie odnajdujemy mały saksofon Sjöströma, gitarę Hirta, skrzypce Wachsmanna (dwa ostatnie instrumenty doposażone elektronicznie) oraz zestaw perkusyjny Lyttona, jak zwykle bogaty we własne urządzania elektroakustyczne, które wspomagają jego lekki, ale jakże kompulsywny drumming. Pierwszy set trwa pełne trzydzieści minut, a jego otwarcie spowija chmura filigranowej akustyki moszczącej się w elektroakustycznym szumie. Muzycy reagują tu nie tylko na siebie, ale także na wszechobecną ciszę. Saksofon wydaje się skory do igraszek, z kolei skrzypce wyczekują, a wokół snują się elektroniczny kurz i stylowe flying percussion. Narracja jest jednocześnie łagodna i zadziorna, pachnie dobrymi, pionierskimi latami free impro. Opowieść czwórki mistrzów raz po raz nabiera incydentalnej dynamiki, a dzieje się tak na ogół dzięki akcjom Lyttona. Sporo fermentu wprowadza tu Hirt i jego gitara, z kolei Sjöström i Wachsmann raczej stoją na straży melodyjnego porządku, chętnie śpiewają, równie chętnie boleśnie pojękują. Długa improwizacja ma mnóstwo faz i podrozdziałów. Bywa, że elektronika z niemal trzech źródeł potrafi pokazać lwi pazur, bywa, że wszyscy pracują w trybie minimalistycznymi i prowadzą improwizowane dialogi w konwencji call & responce, są także momenty, gdy narracja pogrąża się w niemal onirycznym mroku. Po dwudziestej minucie opowieść nabiera zaskakująco post-klasycznego posmaku. Muzycy prawie topią się w ciszy, ale mistrz perkusjonalii nie pozwala na wiele i wyciąga kwartet na efektowne wzniesienie. Ostatnie zdanie należy jednak do saksofonu i skrzypiec.

Drugi set, prawie dwudziestominutowy, rozpoczyna się dość spokojnie. Smukły saksofon, posmak analogowej elektroniki i preparowane frazy gitary. Pod ten strumień dźwiękowy wślizguje się szeleszczący drumming i znów wynosi narrację na drobne spiętrzenie. Sopranino i skrzypce nie dają jednak za wygraną i snują efektowną kołysankę. Lytton nie odpuszcza i improwizacja przez moment zdaje się być wyjątkowo hałaśliwa. Kolejna faza koncertu, to próba łączenia wody i ognia – post-barokowe śpiewy płyną teraz na ramionach perkusyjnych szczoteczek pracujących na niezłej dynamice. W tle żyje emocjonalnie rozchwiana gitara, która stawia raz za razem drobne kontrapunkty dla wspomnianej wymiany uprzejmości. Emocje biorą tu jednak gorę, a dobrym komentarzem okazuje się gęsta cisza.

Koncertowe bisy trwają w sumie około siedmiu minut. Pierwszy jest dość żwawy, zainicjowany kolektywnie. Narracja syci się tu nawet pewną tanecznością i koncentruje na rytmicznych zabawach. Gitara frazuje jazzem, reszta szybko przechodzi w fazę intrygujących preparacji. Trochę humoru, akustycznej groteski i gitarowe wyciszenie. Drugi bis, zgodnie z nazwą utworu zawartą na płycie, jest już typową farewell song. Saksofon i skrzypce znów zatopione w śpiewnej post-klasyce, rezonujące percussion i delikatnie sfermentowana gitara. Na dalekim tle garść elektroakustycznych mikro zdarzeń buduje ciekawy dysonans. Po ostatnim dźwięku kilkudziesięciosekundowe oklaski. A jakże!

 

Sjöström/ Hirt/ Wachsmann/ Lytton Especially For You (Bead Records, CD 2023). Harri Sjöström – saksofon sopranowy, sopranino, Erhard Hirt – gitara, elektronika, Philipp Wachsmann – skrzypce, elektronika oraz Paul Lytton – perkusja, instrumenty perkusyjne, obiekty. Nagrane na żywo, MUG, Monachium, październik 2022. Cztery improwizacje, 57 minut.



 

piątek, 22 września 2023

The September’ Round-up: Jeito de Ferver! Corrosion! Mistério in Lisbon! Uragano! Loka, Deva & Citta! Spiritual Drum Kingship! Solot! Embalse!


Wakacje mają swoje prawa, zatem w sierpniu musieliśmy się obyć bez naszej ulubionej, comiesięcznej zbiorówki świeżych recenzji. Lato jednak przeszło do dumnej historii ludzkości, zatem z ochotą powracamy do naszej tradycji.

Dziś osiem (ale w sumie dziesięć) nowych albumów z muzyką improwizowaną! Jak zwykle mieszanka stylów, zróżnicowane poziomy ekspresji, na ogół wszakże podobna, wysoka jakość samego muzykowania. Z geograficznego punktu widzenia typowy world trip! Najpierw po szwajcarsku i austriacku, ale w barwach portugalskich, potem ciąg dalszy wątku zachodnio-iberyjskiego z brytyjskimi i polskimi dodatkami. Dwie kolejne plyty, to produkcje w pełni krajowe, choć jedna wydana w … Australii.  Tuż potem dwie ekspozycje perkusyjne – pierwsza duńsko-amerykańska, druga katalońska. A na finał urokliwa wycieczka do Argentyny!

W ujęciu stylistycznym, tudzież estetycznym zaczniemy od elektroakustycznego eksperymentu, potem będzie sporo post-jazzu, ale zawsze dość swobodnie improwizowanego, pojawi się także lawina dźwięków preparowanych. Zakończymy w klimatach delikatnie kameralnych, choć niepozbawionych eksperymentów dźwiękowych. Na liście płac mnóstwo nowych nazwisk, jak zawsze wartych zapamiętania, także kilku świetnych znajomych i parę jazzowych legend! So, welcome to heaven and hell of improvisation!



 

Thomas Rohrer/ Andreas Trobollowitsch/ Sainkho Namtchylak  Jeito de Ferver (Sonoscopia, LP/DL 2023)

Sumiswald i Poschiavo, 2021/22:Thomas Rohrer - rabeca, saksofon sopranowy, rekompozycja (1), Andreas Trobollowitsch – mechaniczne turntables własnej budowy, rekompozycja (2, 3, 4, 5, 6) oraz Sainkho Namtchylak – głos (2,4). Sześć utworów, 28 minut.

Na początek dalece tajemnicza przygoda elektroakustyczna. Szwajcar i Austriak z gościnnym udziałem legendy improwizowanej wokalistyki w krótkiej, dość enigmatycznej podróży, która nosi znamiona improwizacji, choć albumowe credits mówi nam o … rekompozycjach. Czy należy przez to rozumieć wyłącznie działania post-produkcyjne, czy też inne cuda technologicznej współczesności, do końca nie wiemy, ale nie ma to jakiegokolwiek znaczenia. Niespełna dwa kwadranse Jeito de Ferver godne są bowiem definitywnego polecenia!

Otwarcie albumu lepi się z elektroakustycznych szmerów i szelestów, którym towarzyszy plejada drobnych, ale definitywnie mechanicznych fonii tworzących delikatnie post-industrialny klimat. W tle płynie rezonujący ambient, który zresztą będzie tu stałym elementem gry. Druga opowieść wydaje się być bardziej akustyczna, a nade wszystko zdobi ją szept, a właściwie szczebiot wokalistki. Cała ekspozycja przypomina gęste fale radiowe średniej długości. W kolejnej narracji panuje oniryczny mrok. Szmery, jakby smyczkowe zawodzenia, ale także głęboki, matowy beat budują tu opowieść, która skrzy się pewną syntetycznością i tajemniczą melodyką. W czwartej odsłonie powraca Sainkho, definitywnie przybrana w demoniczne szaty złowrogiej szamanki. Towarzyszy jej post-perkusyjny dub i chmura elektroakustycznych fonii. Wokalistka zaczyna rzęzić i skrzeczeć, a potem śpiewać, warstwa instrumentalna sięga zaś po industrialne brzmienia. Piąta część wydaje się być początkowo dość niesyntetyczna, jakby silniczki elektryczne tańczyły na metalowej powierzchni. Pracuje mroczne echo, słyszymy też dźwięki przypominające smyczek na strunach kontrabasu. Owo foniczne śmieciowisko jest tu wyjątkowo urokliwe, dodatkowo zatopione w szarym ambiencie. Finałowa opowieść przypomina, iż jeden z muzyków korzysta tu z saksofonu! Dęte, zmutowane frazy wyłaniają się lękliwie z post-industrialnego drona. Tło narracji pulsuje, front drży i wzdycha. Post-melodyjne odgłosy wieńczą to niezwykłe nagranie.



 

Tavares/ Trocado/ Ward  Corrosion (Carimbo Porta-Jazz, CD 2023)

20to20k studios, Portugalia (?), luty 2022: Tom Ward – flet, saksofon altowy, klarnet, głos, Nuno Trocado – gitara, elektronika, Sérgio Tavares – kontrabas, głos. Dziewięć utworów, 49 minut.

Portugalsko-brytyjskie trio bez nazwy własnej gości u nas po raz drugi. Korozja, to ciekawe połączenie akustycznych brzmień kontrabasu i instrumentów dętych z gitarą elektryczną zaplątaną w elektronikę. Sporo kameralnych sytuacji, ale i zgrzytliwych, emocjonalnych porcji post-jazzu. Duża brawura wykonawcza, brak stylistycznych zahamowań. Z wyłączeniem kilku zbyt przesłodzonych sekund, mnóstwo smakowitej improwizacji.

Od okrzyków na starcie, po studzący ambient gitary i kontrabasowe pizzicato na sam koniec. W pierwszej opowieści podobać się może elektronika, która wplata się pomiędzy akustyczne frazy, momentami sprawiając wrażenie, jakby uprawiała live processing. Swobodna kameralistyka, wolna od z góry zaplanowanych scenariuszy, syci się tu brzmieniem klarnetu. W drugiej odsłonie pojawia się flet i dużo rytmicznych konstrukcji dramaturgicznych, kierujących opowieść w objęcia post-jazzu. Trzecia i czwarta narracja zwraca naszą uwagę na dźwięki preparowane, na ogół klarnetu, które efektownie błyszczą w syntetycznej poświacie pełnej echa. W kolejnej części pojawia się zabrudzony alt, który wije się wokół agresywnych fraz gitary i nieco zaborczego smyczka kontrabasowego. Narracja jest tu nerwowa, zdaje się stać u progu free jazzu. Szósta opowieść jest najdłuższa, każdy z muzyków dokłada do niej nowe elementy. Ciekawie pracują gitarowe pick-up’y, smyczek kąpie się w post-baroku, a największe emocje budzi spazmatyczny flet. Z kolei kontrabasowe pizzicato szuka jazzowych inklinacji. Ostatnie trzy utwory bardziej nakierowane są na kameralne wydarzenia, choć w części siódmej nie sposób nie docenić rockowych emocji gitarzysty. W tej fazie albumu bywają momenty delikatnie przesłodzone, ale końcowe, preparowane dźwięki smyczka i fletu w poświacie elektroniki rekompensują te drobne ambiwalencje.



Andrzej Rejman & José Lencastre  Mistério in Lisbon (Bandcamp’ self-release, DL 2023)

Namouche Studio, Lizbona, marzec 2023: José Lencastre – saksofon altowy i tenorowy oraz Andrzej Rejman – fortepian. Osiem utworów, 36 minut.

Nieco zaskakujące, także dla samych muzyków, lizbońskie, improwizowane spotkanie polskiego pianisty i portugalskiego saksofonisty. Muzycy od pierwszej sekundy nagrania łapią tu świetny kontakt. Swój spacer po portugalskiej stolicy najpierw prowadzą spokojnym, rozważnym krokiem i ślą nam sześć urokliwych migawek. Potem, w dwóch ostatnich improwizacjach, które w wymiarze czasowym stanowią połowę albumu, dają już naprawdę do wiwatu. Improwizacja nieskomplikowana, melodyjna, ale jakże emocjonalna i wartościowa artystycznie.

Pierwsza opowieść prowadzona jest w wolnym, minimalistycznym trybie, pełna nostalgii i lizbońskiego saudade. W drugiej części muzyczne rozmyślania przyjmują formę dalece taneczną. W trzeciej pojawiają się zadziorne, bardziej masywne frazy. Saksofonista wskazuje na jazzowy kierunek, który pianista podejmuje w oka mgnieniu. W czwartej i szóstej improwizacji artyści brną w dźwięki preparowane, urokliwe inside piano i rezonujące, dęte wyziewy. W części piątej z kolei na ekspresyjne salwy pianisty saksofonista odpowiada spokojem i wytrawną melodyką. Potem już czas na dwie ostatnie, rozbudowane ekspozycje. Pierwsza z nich kipi emocjami pełnokrwistego free jazzu. Budowana pieczołowicie, zaopatrzona w melodię i niezbędną dynamikę, wreszcie niekończące się emocje w tubie saksofonu. Finałowa opowieść w pierwszej fazie zdaje się być typową farewell song, pełną klasycznego piękna fortepianu i smutnej melodyki saksofonu. Zakończenie wszakże zaskakuje. Muzycy wspinają się na efektowne wzniesienie, których w Lizbonie nie brakuje i sycą swoją improwizowaną opowieść prawdziwą brawurą!



 

Perforto  Uragano (Ramble and Torto Editions, CD 2023)

Bydgoszcz, listopad 2022: Ola Rzepka – fortepian preparowany oraz Łukasz Marciniak – gitara elektryczna. Sześć utworów, 38 minut.

Preparacje grand piano czynione dłońmi artystki, która jest też perkusistką zdają się gwarantować duże emocje i intrygującą amplitudę dźwięków. Jeśli dodamy do tego gitarzystę, który równie dobrze czuje się w roli scenicznego freelancera, jak i skupionego kompozytora i dramaturga, otrzymujemy miksturę improwizowanych zdarzeń fonicznych, obok której nie sposób przejść obojętnym. Duet Perforto poznaliśmy w wersji koncertowej w poznańskim Dragonie ubiegłej jesieni. Dziś zanurzamy się w efekty ich studyjnej pracy.

Pierwsze dwie improwizacje stawiają nas do pionu intensywnością, akustyczną brawurą i plejadą brzmieniowych detali, budujących jakość ekspozycji. W pierwszej odsłonie pianistka uderza w struny w rytmie bijącego serca, w drugiej owe struny po prostu demoluje. Posmak post-industrialu, to naturalna kolej rzeczy, ale swoje dokłada tu także gitarzysta, który z jednej strony jest kolejnym uczestnikiem strunowego drummingu, z drugiej generuje smugi rockowych powtórzeń i pewną ukrytą taneczność. W trzeciej części chwila oddechu – minimalistyczny rytuał budowania filigranowej ekspozycji. Z czasem formuje się ona w efektowne crescendo zapętlonej gitary i piana brzmiącego niczym wielka orkiestra perkusyjna. W czwartej odsłonie jakby odrobinę spokojniej. Rozhuśtane frazy inside piano i gitarowy post-ambient, który przeobleka się w preparowane dźwięki szukające hałasu. Piąta narracja trwa ponad dziesięć minut i budowana jest rytmicznym szarpaniem i uderzaniem w struny. Siła powtórzenia i konsekwencja obranej strategii narracyjnej skutkują tu zjawiskową, mantryczną ekspozycją, która brzmi niczym zatopiony gamelan, która ani przez moment nie traci sił witalnych. Po takich emocjach pieśń pożegnania nie może nie być rodzajem ballady. Z jednej strony ambient gitary, z drugiej czarne klawisze fortepianu, którego struny kłębią się pod ciężarem przedmiotów, jakie znalazły się nieprzypadkowo w pudle rezonansowym. Minimal step till to death.



 

Michał Giżycki & Piotr Dąbrowski  Loka, Deva & Citta (Torf Records, 3xDL 2023)

Bydgoszcz, Poznań, Warszawa, lipiec i wrzesień 2022: Michał Giżycki – saksofon sopranowy (Loka), saksofon tenorowy (Deva), klarnet basowy (Citta) oraz Piotr Dąbrowski – perkusja. Sześć improwizacji, 114 minut.

Trzy koncerty (w tym dwa jednego dnia!), trzy różne instrumenty dęte w konfrontacji z rytualnym drummingiem. W takim zestawie instrumentalnym szukać moglibyśmy estetyki free jazzowej i po prawdzie incydentalnie ją odnajdujemy, wszakże muzykom, w kontekście całości prawie dwóch godzin swobodnego improwizowania, bliżej do tybetańskich medytacji i całkiem naturalnej w tym wypadku nieśpieszności dramaturgicznej.

Loka bazuje na saksofonie sopranowym. Po krótkim intro perkusisty następuje filigranowe i dość żwawe otwarcie. Muzycy szybko toną jednak w ciszy i zdają się wykazywać odrobinę dramaturgicznego niezdecydowania. Od czasu do czasu podejmują próby wyrwania się z jarzma duetowej narracji. Saksofonista czyni tu wiele, by wzniecać ogień - swobodnie tańczy, stosuje oddech cyrkulacyjny, lamentuje jak kot. Perkusista wycofany, podejmuje dużo ciekawych wątków, ale niekiedy porzuca je w pół zdania. Deva, to saksofon tenorowy. Początek seta delikatnie lewitujący – cyrkulacja, drony i rodząca się energia wewnętrzna, która skłoni ostatecznie muzyków do większej aktywności. Narracja jest tu bardziej zwarta, ma mniej przestojów. Pojawia się smakowita porcja free jazzu na modłę aylerowską, a potem nawet swingu. Środkowa część seta zdominowana jest przez delikatne perkusjonalia. Po niej następuje najdłuższa w zestawie faza rasowego free jazzu – eksplozje soczystego tenoru i emocjonalny drumming. Dogrywka drugiego koncertu toczy się w estetyce farewell song – małe melodie, drobne kontakty perkusyjnej pałeczki z krawędziami werbla. Wreszcie Citta, czyli klarnet basowy. Nieśpieszny początek z dużą porcją talerzy i melodyjnego dęciaka, ukochane igraszki z ciszą i nieśmiałe poszukiwania emocji free jazzu. W drugim, nieco dłuższym secie huśtawka nastrojów. Wydaje się, że muzycy najprzyjemniej czują się jednak w okolicach ciszy, nawet w incydentach solowych. Pod koniec koncertu dają nam wszakże więcej emocji, także za sprawą figlarnego gardłotoku perkusisty.



 

Kresten Osgood/ Bob Moses/ Tisziji Muñoz  Spiritual Drum Kingship (Gotta Let it Out, CD 2023)

Sound of Music Studios, Richmond, Virginia, czerwiec 2022: Kresten Osgood – perkusja, Bob Moses – perkusja oraz Tisziji Muñoz – gitara. Cztery utwory, 44 minuty.

Dwie free jazzowe perkusje, za ich sterami dwie legendy gatunku, każda w swoim wymiarze i improwizująca, rockowa gitara elektryczna pod jurysdykcją kolejnej ważnej postaci historii gatunku, choć po prawdzie, z tej strony Łaby, jakby mniej rozpoznawalnej. Baza dla wybuchowej, ekspresyjnej, nawet psychodelicznej płyty jest tu niemała. Efekt wszakże nie powala na kolana, jakby pomysłu na więcej niż jedną improwizacje zabrakło, a może po prostu nasze oczekiwania były w tym przypadku zbyt duże.

Każda z improwizacji trwa tu kilkanaście minut, każda ma swoją introdukcję, rozwinięcie, środkową fazę perkusyjnego duetu i na ogół ekspresyjną kodę. Pierwszą otwiera gitarzysta, który brzmi melodyjnie, z nutą pewnej rockowej gotyckości. Perkusiści wchodzą do gry stopniowo, dawkują emocje, ale prowadzą dość spójną, chwilami imitacyjną narrację. Finał tej części plyty wydaje się być szczytem ekspresji tego tria. W drugiej opowieści pojawia się nieco afrykańskiego posmaku, zarówno we grze gitarzysty (zwłaszcza na początku), jak i polirytmicznych perkusji w części duetowej. Na starcie trzeciej części znów dużo ognia na gryfie gitary, która w dalszej fazie nagrania serwuje nam odrobinę preparacji, realizowanych trochę nie w tempie perkusistów. Z kolej w części ostatniej gitara najpierw pachnie post-klasyką, potem zaś stonowanym Hendrixem. Gra perkusistów typowa dla wszystkich improwizacji. Prowadzą linearną narrację, silnie w sobie zasłuchani, ale mało kreatywni, zwłaszcza na dłuższym dystansie.



Ramon Prats  Solot (Sirulita Records, CD 2023)

Estudis Ground, Cornellà del Terri, Girona, kwiecień 2023: Ramon Prats – perkusja, instrumenty perkusyjne. Pięć utworów, 40 minut.

Jeden z naszych ulubionych katalońskich drummerów, po latach muzykowania w duetach (choćby kilkunastoletni Duot z Albertem Cirerą!) i większych składach free jazzu, czy też swobodnej improwizacji, doczekal się w końcu albumu solowego. Nagrany na raz, jednym ciągiem dźwiękowym, który na potrzeby wydawnictwa płytowego został pokrojony na pięć odcinków specjalnych. Prats nie sili się tu na wymyślne preparacje, budowanie wielowarstwowych opowieści, czy też uszczęśliwianie drummingowej narracji dodatkowymi instrumentami. Stawia na proste rozwiązania, na jakość brzmienia standardowego zestawu perkusyjnego i swoją niezaprzeczalną kreatywność. Oczywiście wychodzi z tego zadania zdecydowanie obronną ręką.

Ramon buduje perkusyjną opowieść spokojnie, skrupulatnie i konsekwentnie. Zaczyna od ugniatania przedmiotów na werblu, której to czynności nadaje pewną powtarzalność. Liczy krawędzie werbla i tomów, sprawdza giętkość talerzy. Kreuje lekką, ale dynamiczną narrację, po czym zwalnia, ale stawia na moc i dopiero po tej sekwencji zdarzeń flow przyjmuje w pełni drummingowe oblicze. Kolejne fazy linearnej narracji, to efektowna brzmieniowo ekspozycja talerzowa, potem pełna blasku mała gra na perkusjonalnych akcesoriach, wreszcie przejście w stadium drobnych, delikatnych preparacji. Po tych wydarzeniach artysta wraca do dynamicznego, ale znów lekkiego frazowania. Na początku czwartej części najpierw się uspokaja, potem wspina na ekspresyjny szczyt, a następnie stygnie w blasku drżących talerzy. Zatapia się w echu, szuka mrocznych, głębokich fraz. Skupia się na drobiazgach, szuka suspensu, by na końcowym odcinku zdecydowanie zagęścić opowieść i zbudować emocje dzięki dużej ilości małych, metalicznych przedmiotów, dygoczących na werblu w ślad za drummingową ekspozycją. Jeszcze tylko końcowe spiętrzenie i można gasić światło.



Angles/ Kaegi  Embalse (Neue Numeral, DL 2023)

Auditorium of the Urquiza Library, Río Tercero, Córdoba, Argentyna, wrzesień 2022: Silvia Angles - preparowane piano, obiekty, field recordings, sample, głos, Julio Kaegi – trąbka, głos oraz Evangelina Arce – flet, melodica, głos. Trzynaście utworów, 45 minut.

Muzyka improwizowana z dalekiej Argentyny cieszy się na tych łamach dużą popularnością, nie mniejszą niż mistrzowskie wyczyny kopaczy z tamtej części świata. Zawsze dużo jakości i każdorazowo element taktycznego zaskoczenia. Dziś spotkanie nad wyraz kameralne, dość swobodnie improwizowane (acz pewnie dobrze zaplanowane), gdzie pomiędzy instrumentalne i niekiedy głosowe frazy wplecione są nagrania terenowe. Całość pocięta jest na kilkanaście odcinków. Czasami wtręty field recordings wydają się tu być zbyt nachalne, ale jak całość, trwająca trzy kwadranse opowieść z Cordoby, dobrze koi nasze zszargane rzeczywistością lokalną zmysły.

Pierwsze kilka części argentyńskiego opowiadania zdaje się być nieprzerwanym ciągiem zdarzeń akustycznych fortepianu, trąbki, fletu, a także odgłosów szumiącego oceanu. Spokojne suspended free chamber, które syci się zarówno czystymi frazami, jak dźwiękami preparowanymi. W dalszej części płyty fragmenty field recordings często są wprowadzeniem do danego utworu. Są to uliczne rozmowy, medytacyjne recytacje, czy też odgłosy miasta. Czasami improwizowane frazy instrumentalne zdają się tu być inspiracją dla kolejnych projekcji nagrań terenowych. Te ostatnie w kontekście chwilami abstrakcyjnego muzykowania nabierają pewnej melodyki, nawet taneczności, ale też niemal filozoficznej zadumy. W tych meta akustycznych koincydencjach jest dużo przypadku, pewnej dramaturgicznej umowności. Z drugiej wszakże strony albumowi jako całości brakuje linearnej narracji i pewnej konsekwencji w budowaniu napięcia. Płyta bywa chwilami dość relaksacyjna, ale jej pozorny spokój bywa burzony salwami ekspresji trąbki, tudzież inside piano. Bywa, że w momencie dużej ekspozycji field recordings nagranie przypomina nerwowe, niespokojne słuchowisko radiowe. W drugiej części albumu poza trębackimi salwami podobać się może śpiew i kocie mruczenia, podpierane abstrakcyjnymi frazami fortepianu.



środa, 20 września 2023

Flamingo Trio na złoty jubileusz Spontaneous Live Series


(informacja prasowa)

 

Cykl koncertów muzyki improwizowanej, organizowany przez Trybunę Muzyki Spontanicznej i poznański Dragon Social Club, zaprasza na pięćdziesiąte wydarzenie pod szyldem „Spontaneous Live Series”! Odbędzie się ono w piątek 22 września.

 

Złoty jubileusz spontanicznego cyklu koncertowego świętowany będzie w … akustycznej ciszy i głębi klarnetu kontrabasowego, wzmocnionego sprzężeniem zwrotnym kontrabasu i mrocznego werbla doposażonego w tajemnicze obiekty.

Duńsko-amerykańskie Flamingo Trio dotrze do Poznania z multikulturowego Berlina i definitywnie zapanuje nad receptorami słuchu i wzroku dragonowej publiczności. Zafunduje nam post-akustyczne neverending story, podróż jedyną w swoim rodzaju.

Klarnecista Chris Heenan, kontrabasista Adam Pultz Melbye i perkusista Christian Windfeld powołali do życia formację Flamingo w połowie ubiegłej dekady. W tym układzie personalnym (czasami wzmacnianym czwartym, bardziej okazjonalnym uczestnikiem) wnikliwie badają dźwięk, teksturę i dynamikę fonicznej narracji. Ich improwizowana opowieść czasami graniczy z progiem słyszalności, innym razem wplątana bywa w gęste warstwy i fale dźwiękowe. Całość tworzy poetycką przestrzeń, w której - na tle nieskończonej ciszy - rodzą się czyste zjawiska dźwiękowe, uformowane na ogół w długie struktury, rozwijające się niekiedy bardzo leniwie.

Muzycy nagrali do tej pory trzy albumy wydane przez nowojorski The Relative Pitch Records i kopenhaski Barefoot Records.




Spontaneous Live Series, Vol. 50

22 września 2023 roku, Poznań, Dragon Social Club, Zamkowa 3, godzina 20.00

Flamingo Trio:

Chris Heenan - klarnet kontrabasowy

Adam Pultz Melbye - FAAB (kontrabas wzmocniony sprzężeniem zwrotnym)

Christian Windfeld - werbel i obiekty

 

Bilety:

Przedsprzedaż - 35 zł

Na bramce w dniu koncertu - 45 zł

Ulgowy przedsprzedaż (studenci / uczniowie / 60+) - 25 zł*

Ulgowy na bramce w dniu koncertu (studenci / uczniowie / 60+) - 35 zł*

Bilety do kupienia tu >>> https://tiny.pl/cfxg9

 

https://flamingoberlin.bandcamp.com/music

https://www.adampultz.com/flamingo

 

Adam Pultz Melbye, to duński kontrabasista, kompozytor i improwizator działający w obszarze brzmienia akustycznego i elektronicznego. Twórczość Adama obejmuje występy na żywo, instalacje dźwiękowe, dźwięki do tańca, teatru, filmu, multimediów, rzeźby, projektowania algorytmicznego i budowy instrumentów. Występował i wystawiał swoje prace w Europie, Australii, USA i Japonii, pojawiając się na blisko pięćdziesięciu albumach. Adam często występuje z półautonomicznymi systemami sprzężenia zwrotnego, takimi jak FAAB (Feedback-Actuated Augmented Bass) – kontrabas ze sprzężeniem zwrotnym stworzony we współpracy z Halldòrem Ùlfarssonem.

Chris Heenan jest amerykańskim kompozytorem/wykonawcą i twórcą muzyki eksperymentalnej, mieszkającym w Berlinie. Występuje na saksofonach, klarnecie basowym, klarnecie kontrabasowym i syntezatorze analogowym, zarówno solo, jak i w dużych grupach. Heenan wykorzystuje te instrumenty do badania nowych form muzycznych, hałasu i improwizacji, zarówno w swojej twórczości solowej, jak i we współpracy z kompozytorami i wykonawcami, takimi jak muzycy, tancerze i artyści wizualni.

Christian Windfeld, to duński perkusista/ perkusjonalista, posiadający bogate doświadczenia na polach wielu stylistyk – od akademickiej klasyki po swobodne, dźwiękowe, elektroakustyczne eksploracje.



 

wtorek, 19 września 2023

Swell, Tokar & Kugel For The People Of The Open Heart!


Spotkanie doskonałego amerykańskiego puzonisty Steve’a Swella z jedną z bardziej rozpoznawalnych i zgranych, europejskich sekcji rytmicznych, czyli Tokar-Kugel, nie mogło nie zakończyć się pełnym sukcesem. W tym zakresie nie ma zatem zaskoczenia, jest nim raczej fakt, jak wyśmienicie zrealizowali tu swoje zadanie ukraiński kontrabasista i niemiecki perkusista. Muzyczna elokwencja, precyzja każdego ruchu, dynamika, niesamowity groove godny porównania do pracy zamorskiego pierwowzoru, czyli Parker-Drake, wszystko to sprawia, że puzonista ma tu w zasadzie proste zadanie do wykonania – swobodnie płynąć na fali strumienia dźwiękowego kontrabasu i perkusji. Czyni to wszakże w wyjątkowo urokliwy sposób, zatem efekt całości po prostu rzuca nas na fale rozszalałego oceanu wspaniałej muzyki improwizowanej.

Opowieść dla ludzi o otwartych sercach zdaje się posiadać prawdziwie hitchcockowskie otwarcie. Najpierw trzęsienie ziemi, a potem jest jeszcze ciekawiej! Sprawdźmy szczegóły.



 

Pierwsza opowieść trwa ponad jedenaście minut i zdaje się konsumować wszelkie walory artystyczne albumu. Trio startuje na raz, z przełomami masywnego kontrabasu, zwinną perkusją i rozkrzyczanym od pierwszej sekundy puzonem. Skalista narracja nabiera tempa bez nadmiernego pośpiechu. Czasami popada w drobne didaskalia, ale nie traci mocy, nawet, gdy kilka zgrabnych kwestii dopowiada tu kontrabasowy smyczek. Pętle sekcji rytmu systematycznie gęstnieją, ale puzon nie odpuszcza choćby na ułamek sekundy. Pośród intensywnych podmuchów wspaniałości gemu otwarcia warto jeszcze odnotować passus perkusjonalnych zdobień Kugela oraz puzonowe preparacje budowane na delikatnym drummingu. Drugą część inicjuje perkusja, która w oczekiwaniu na przebudzenie kontrabasu pracuje jedynie przy akompaniamencie puzonu. Po chwili muzycy łykają tanecznego bakcyla i ruszają w kolejne zmysłowe tango. Trzecią opowieść otwiera dla odmiany puzon, który urokliwie preparuje. Podobny tryb pracy przyjmują pozostali, dzięki czemu ten fragment albumu śmiało zaliczyć możemy do tych pozornie wystudzonych, wysyconych licznymi plamami rezonansu. Kolejna opowieść w swej pierwszej fazie kontynuuje wątek dźwięków preparowanych. Gdy wydaje się, że cisza jest blisko, sekcja włącza autopilota i odpływa w przestworza kosmicznego groove.

Początek piątej opowieści należy do puzonu. Tu historia klei się z drobnych, urywanych fraz, pojawia się także smyczek i prawdziwie post-barokowe ornamenty. Swoje dokłada Kugel świecąc mocą perkusjonalnych akcesoriów. Po serii kilku rozhuśtanych i incydentalnie wystudzonych opowieści, szósty utwór swoją dynamiką rzuca nas na kolana. Od startu gęsty, siarczysty groove sprawia, iż narracja gna na złamanie karku. Kugel ma tu swoje solo, a Swell niespodziewanie sięga po flet, którym bez trudu podsyca płomień narracji. Taneczne, silnie stymulowane tempo rodzi kolejne emocje, a powrót puzon tylko dopełnia obrazu jednej z kluczowych, prawdziwie ognistych pieśni albumu. Siódma część początkowo zapowiada się na post-bluesową balladę, ale wraz z rozwojem sytuacji dramaturgicznej urokliwie przeistacza się we free jazzowy marsz. Ostatnie dwa utwory nie studzą emocji, serwując nam kolejne porcje melodii i tanecznego szyku. Ekspresja przyjmuje tu wysokie wartości, a perkusista zdaje się wpadać w trudną do opanowania furię. Finałowa narracja na starcie sprawia wrażenie delikatnie relaksującej, ale to tylko pozory. Nie ma tu pustych przebiegów do samego końca. Puzon rozgadany, jak przekupka na targu rybnym, kontrabas i perkusja, wielcy malarze twardych, wybuchowych pętli.

 

Steve Swell/ Mark Tokar/ Klaus Kugel For The People Of The Open Heart (Fundacja Słuchaj!, CD 2023). Steve Swell – puzon, flet, Mark Tokar – kontrabas oraz Klaus Kugel – perkusja. Nagrane w lutym 2020 roku, Evinger Schloss, Dortmund, Niemcy. Dziewięć utworów, 59:20.


*) niniejsza recenzja powstała na potrzeby portalu jazzarium.pl i tamże została pierwotnie opublikowana



piątek, 15 września 2023

Circum-Disc’ new outfit: Škvíry & Spoje! Trapeze!


Francuski label Circum-Disc i dwie jego absolutne nowości! Najpierw album (podwójny, winylowy), który premierę miał kilkanaście dni temu, potem srebrny dysk, który wejdzie w tryby rzeczywistości ciągłej sprzedaży na początku października. Francuska precyzja marketingowa może robić wrażenie.

Nas wszakże interesuje nade wszystko dobra muzyka, a tej na obu płytach nie brakuje. Rzec nawet można już dziś, że te dwa albumy z dużą dozą prawdopodobieństwa trafią na nasze roczne podsumowanie najlepszych krążków minionych dwunastu miesięcy. Bo oba są doprawdy wyśmienite!

W pierwszej kolejności kwartet czesko-słowacki o urokliwej nazwie, która w języku Szekspira brzmi Cracks and Joints i po prawdzie przynosi definitywnie psychodeliczną, kwaśną improwizację. Nazwa ponoć jest tu metaforą, ale kto tam wie, czym muzycy żyli w trakcie dwóch fantastycznych sesji nagraniowych.

W dalszej kolejności kwartet, który łączy akustyczne frazy naszych ulubionych muzyków europejskich (Abdou, Müller, Orins!) i wpuszcza pomiędzy nie gramofonowe pląsy. Wszystko czynione tu jest z taką gracją, precyzją, ale jednocześnie emocjami, iż efekt całości może zaskakiwać nawet w wypadku tak doskonałych improwizatorów.



Škvíry & Spoje

Gitara, trąbka naprzemiennie z klarnetem (oba instrumenty okazjonalnie zaplątane w elektronikę), wibrafon i perkusja, to narzędzia pracy dwóch Czechów i dwóch Słowaków pod jakże narkotyczną nazwą własną. Wedle dość zawiłego, ale jednak enigmatycznego liner notes pierwszy krążek albumu zawiera nowe nagrania kwartetu, drugi zaś nagrania, dla których inspiracją były pierwsze próby kwartetu mniej więcej sprzed dekady. Album zawiera trzy ponad dwudziestominutowe improwizacje, a na trzeciej stronie dokłada do tego trzy krótsze. Całość wszakże nie pomieściłaby się na jednym dysku kompaktowym, gdyby artyści mieli kaprys udostępnić nam swoją muzykę w tym poręcznym formacie.

Muzycy budują pierwszą improwizację od startu kolektywnie, ale dalece nieśpiesznie, jakby nie chcieli odkrywać w trakcie introdukcji wszystkich swoich kart. Klimat otwarcia, to swobodne, post-jazzowe fussion. Spokojny wibrafon, wytłumiona trąbka, stabilne rytmicznie drums i elektroniczne, na poły dubowe zdobienia, tu będące zapewne dziełem gitary. Narracja prowadzona jest linearnie, ale chętnie tonie w incydentalnych onomatopejach. Ów rozkołysany, delikatnie unerwiony suspens sprzyja zarówno dźwiękowym plamom, jak i posuwistym ich strumieniom. Jeśli flow jest spowolniony, całość nasączoną jest dużą kwasowością i zdaje się tracić energię do życia, gdy tempo rośnie, klimat bliższy jest post-jazzowi, nieco lounge’owy, bardzo luźno ubrany w ramy kontrolowanej improwizacji. Muzycy sycą opowieść całym mnóstwem mniejszych lub większych preparacji. Elektronika trębacza/klarnecisty, gitarowe pick-up’y czynią tu niekiedy pre-noise’owe spustoszenie, ale dramaturgia całości ani przez moment nie stawia pytań o kierunek dalszej drogi. Środkowa faza improwizacji skupia się detalach brzmieniowych, toczy się w wolnym tempie. Faza końcowa zyskuje na dynamice, między innymi dzięki większej aktywności perkusisty, który daje rytm i tempo, ale także porządkuje urokliwy rozgardiasz czyniony przez pozostałe instrumenty. Wówczas to dość konsekwentna dramaturgicznie opowieść zdaje się trawestować początkowy fragment i pięknie wpada w psychodelię, tudzież rockowe emocje. Zakończenie jest jednak niemal oniryczne, budowane szeleszczącymi perkusjonaliami, drżącym tembrem wibrafonu i ambientem tła.

Druga opowieść znów zaczyna się w post-jazzowym klimacie fussion, budowanym na dużej swobodzie, zdobionym dodatkowo hippisowskimi ornamentami. Pewna post-psychodeliczna powolność, delikatna kwasowość. W tle zmysłowo pracuje elektronika. Tymczasem gitara dorzuca rockowe niepokoje, potem zaś wchodzi w dyskurs poznawczy z trąbką. Nie bez dbałości o brzmieniowe subtelności akcja improwizacji nabiera dużej dynamiki i krwistej intensywności. Po efektownej eskalacji całość tonie w post-industrialnym spowolnieniu, które po niedługiej chwili zaczyna przypominać … post-electro, typowe dla millenialnego przesilenia. Muzyka zyskuje także pewną taneczność, ale pełna jest tajemniczego, onirycznego smutku. Na ostatniej prostej gitara wpada w repetycje, a trąbka krzyczy.

Trzecia strona winyla zawiera trzy krótsze improwizacje, które zdają się być mniej nasączone psychodelią. Drobne kwasy pojawiają się dopiero pod koniec ostatniej z nich. Najpierw mamy perkusyjne otwarcie, które wiedzie wprost w rozkołysane, dronowe ekspozycje każdego z muzyków. Najaktywniej pracuje tu perkusja, która ciągnie za uszy leniwe frazy gitary, wibrafonu i klarnetu. Czwarta improwizacja bazuje na post-jazzowym rytmie. Dużo emocji, nerwów, wszystko wszakże podane niemal akustycznym brzmieniem. Piątą odsłonę otwierają perkusja i wibrafon w braterskim, jakże rytmicznym uścisku. Gitara szuka tu hałasu, trąbka długich pociągnięć czystym brzmieniem. Bardzo energetyczne nagranie z czasem zyskuje lekko dubowe echo i łapie drobne cząstki psychodelii. 

Ostatnia improwizacja zajmuje tu całą czwartą stronę winyla i trwa ponad 22 minuty. Jest początek zdaje się być delikatnie lunatyczny, rozmarzony, nieco oniryczny. Muzycy czysto frazują i lepią się do zadanego przez perkusję rytmu. Nie stronią od post-rockowych powtórzeń. Tu czas działa na ich korzyść. Z mozołem, precyzją, ale i dużą swobodą budują mantryczną narrację, która z każdym okrążeniem zdaje się nabierać psychodelicznego posmaku. Wibrafon szklisty, manieryczny, gitara na poły taneczna, zwichrowana, ale i rozśpiewana trąbka. Na koniec kwartet wpada w prawdziwie opętańczy taniec. Wielkie emocje, gitarowe kwasy i hałaśliwa trąbka. Efektowne zakończenie doskonałej płyty!



 

Trapeze

Saksofon, puzon, gramofony i perkusja, to narzędzia fonicznych tortur użyte do produkcji albumu kwartetu Trapeze. Pięć zwartych improwizacji i długi, kilkunastominutowy poemat zamknięcia. Dzieje na tym albumie doprawdy wiele dobrego, także w zakresie zaskakujących sytuacji dramaturgicznych.

Początek pierwszej improwizacji spełnia kryteria gry rozpoznawczej. Drżące instrumenty dęte, drobne tajemniczości z gramofonów i rodzący się głęboko pod ziemią skromny drumming. Narracja gęstnieje i przypomina parostatek w fazie rozruchu. Dynamika rodzi się tu zarówno dzięki perkusji, jak i działaniom na gramofonach, których strzępy fonii kleją się w linearną opowieść. Na zakończenie improwizacja przyjmuje prawdziwie free jazzowe szaty. Druga część bazuje na rytmicznej ekspozycji perkusji. Reszta załoga prowadzi niezobowiązujące dialogi w podgrupach. Z jednej strony drobiny hałasu, z drugiej pewna zaskakująca, niemal folkowa taneczność. Tempo rośnie, emocje także, głównie dzięki spazmatyczności puzonu i saksofonu. Kolejna opowieść zabiera nas w mrok preparowanych fraz i dramaturgicznych niedopowiedzeń. Szumy, szmery, drżące talerze i mikro zdarzenia z gramofonów.

Czwartą narrację inauguruje saksofon i nadaje jej pewien jazzowy sznyt. Puzon rechocze, gramofony fermentują i brzmią niczym trzeci dęciak, a zwinny drumming zdaje się umiejętnie porządkować ów kreatywny chaos chwili. W takiej sytuacji wystarczy chwila, by bystry kwartet nabrał free jazzowej ekspresji. Muzycy świetnie panują tu na dramaturgią i na starcie kolejnej opowieści fundują nam moc wytłumionych szmerów i plejady innych, drobnych, preparowanych dźwięków. Z gracją baletnicy zyskują tu dynamikę, moc, ale i odrobinę niemal teatralnej groteski, głównie za sprawą dość rozhuśtanej ekspresji puzonu i saksofonu. Finał skrzy się niemal wybuchową tanecznością, znów nie bez udziału wyjątkowo kreatywnych gramofonów. Ostatnia opowieść, zgodnie z zapowiedzią, trwa tu wiele minut i budowana jest dalece nieśpiesznie. Od filigranowych, na poły preparowanych fraz i wyjątkowo urokliwych short-cuts, po finałowe eksplozje ekspresji. W tak zwanym międzyczasie mnóstwo efektownych zdarzeń fonicznych – trochę wulkanizacji, odrobina hydrauliki, perkusjonalne fajerwerki i niespodzianki spod winylowych igieł. Końcowa prosta syci się wyjątkowymi emocjami – dęte okrzyki, perkusja, która bije rytm, niczym serce świata i kilka kolejnych perełek od turntables.

 

Škvíry & Spoje Hotel Spojár (Circum-Disc, DL/2LP 2023). Michal Matejka – gitara, Petr Vrba – klarnet, trąbka, elektronika, Jozef Krupa – perkusja oraz Dalibor Kocián – wibrafon. Nagrane w Dom zvuku (strona pierwsza i druga) oraz Kamoo Studio (strona trzecia i czwarta), czas rejestracji nieznany. Sześć improwizacji, 85 minut.

Trapeze Level Crossing (Circum-Disc, CD 2023). Sakina Abdou – saksofon, Matthias Müller – puzon, Joke Lanz – gramofony oraz Peter Orins – perkusja. Nagrane w Lille i Ronchin, grudzień 2022. Sześć improwizacji, 50 minut.

 

 

wtorek, 12 września 2023

Dirk Serries, Benedict Taylor & Friso Van Wijck at Le Sud!


Dane personalne belgijskiego gitarzysty Dirka Serriesa i angielskiego altowiolinisty Benedicta Taylora zostały na tych łamach odmienione przez wszystkie przypadki. Stali Czytelnicy znają każdą z nagranych przez nich płyt w duecie, a pewnie także tych nagranych w większych składach, takich, jak choćby Tonus. Ale płyty nagranej w trio z holenderskim drummerem Friso Van Wijckiem nie znają. My do niedawna też! Zatem czym prędzej do niej zajrzyjmy! A jest czego słuchać, grubo ponad godzina zegarowa zapisu koncertu z Rotterdamu.




Początek koncertu sprawia wrażenie, jakby muzycy zastygli w bezruchu. Strunowe mikro zgrzyty, kameralne westchnienia i okołoperkusyjne półdźwięki. Wolna, niemal majestatyczna narracja potrzebuje czasu, by zacząć okazjonalnie pęcznieć i budzić uśpione porcje ekspresji. Gdy tak się dzieje, oba strunowce wchodzą w imitacje, a leniwe perkusjonalia zdobią ścieg ich podroży mikroelementami. Narracja kołysze się na wietrze, z jednej strony szumi ciszą, a drugiej śpiewa subtelnymi frazami gitary i altówki. Każdy z muzyków kreuje tu dźwięki preparowane, każdy z rozwagą stawia kolejny krok, preferując na ogół minimalistyczną zadumę. Sporo dzieje się na perkusyjnym werblu, ale drummer w tej fazie koncertu definitywnie woli pozostawać w cieniu kolegów. Pierwszy zdecydowany peak emocji muzycy serwują nam po upływie kwadransa. Szczególnie dużo dzieje się wówczas po stronie perkusjonalii. W dalszej części seta narracja raz za razem łyka porcję energii, po czym opada na dno i tapla się w ciszy. Dbałość o detale brzmieniowe i skłonność do powstrzymywania się od nadmiaru akcji rodzi tu wszakże niebywale piękne sytuacje foniczne. Tak dzieje się choćby w okolicach 25 minuty. Kilka minut później narracja przyjmuje formę dronową, by na trzy minuty przed końcem seta zgasnąć do poziomu ciszy absolutnej. Jeszcze tylko kilka nerwowych ruchów perkusjonalii, tudzież szumiących oddechów strun i set pierwszy możemy uznać na zakończony.

Start drugiej opowieści obwieszcza basowym stemplem perkusista. Gitara i altówka przez moment sprawiają wrażenie, jakby ich struny wzajemnie się zaplątały. Równomiernie bije zaś zegar perkusjonalii i zdaje się wyznaczać tor dalszej improwizacji. Małe melodie altówki, skromne narracje gitary – tak, minimalizm jest tu definitywnie królem polowania. Perkusjonalia sycą opowieść drobnymi preparacjami i rezonansem wystudzonych talerzy. Nagle pojawia się dźwięk harmonijki, ale nie wiemy, kto jest sprawcą zdarzenia. Narracja klei się teraz z prawdziwych drobiazgów. Dopiero po 10 minucie muzycy zaczynają sprawiać wrażenie żywych artystów, którzy pragną budować bardziej zdecydowane frazy. Ale cisza wciąż stoi tuż za ich plecami. Przez dłuższą chwilę improwizacja zdaje się być urokliwie rozkołysana, wałęsa się po scenie i czerpie radość z kreatywnego lenistwa. Incydentalnie muzycy nasycają opowieść drobnymi płatami ekspresji. Tuż przed upływem 20 minuty proponują nam kolejną, jakże zmysłową fazę szumów i szelestów, po 22 minucie skrzypią i trzeszczą w posadach. Początek dwudziestej piątej minuty obwieszcza głośny, teatralny gong. Muzycy toną teraz w dramaturgicznym suspensie, znów szumią, jęczą i wzdychają. Finał koncertu zaczyna realizować się po upływie trzydziestej minucie. Wydaje się być wyjątkowo mroczny i tajemniczy. Efekt całości dopełnia plejada rezonujących talerzy.

Dirk Serries, Benedict Taylor & Friso Van Wijck Le Sud (Creative Sources, CD 2023). Dirk Serries - gitara (archtop), Benedict Taylor – altówka oraz Friso Van Wijck – perkusja, instrumenty perkusyjne. Nagranie koncertowe zarejestrowane w Koffie & Ambacht’s Le Sud, Rotterdam, wrzesień 2022. Dwie improwizacje, 70 minut.



 

piątek, 8 września 2023

Lesiak & Damasiewicz On the Way to Skawa!


Współpraca gitarzysty Grzegorza Lesiaka i trębacza Piotra Damasiewicza zacieśnia się! Intrygująco łączy, z jednej strony wieloletnie doświadczenie improwizującego gitarzysty rockowego w ramach wyjątkowo oryginalnej formacji Tatvamasi, z drugiej jazzowe portfolio trębacza, którego zwykliśmy kojarzyć z wieloma odmianami zacnego gatunku z synkopą w herbie rodowym.

Lesiak i Damasiewicz zaprezentowali w ostatnich miesiącach dwa wspólne nagrania, które scalają nie tylko ich drogi artystyczne, ale także … naszych ulubionych muzyków z Barcelony! Postawili na improwizację, którą być może delikatnie predefiniowali, ale na ogół rzucali się w wir swobodnych zabaw dźwiękowych. Obie zatem plyty świetnie się uzupełniają, choć są od siebie nieco różne. Ich dość wnikliwą analizę uzupełnimy ostatnim nagraniem rzeczonej formacji Tatvamasi, która także postawiła na improwizację. A kto w roli jednego z gości kwartetu? Oczywiście Piotr Damasiewicz! Zapraszamy na trzy krwiste podróże, każda z dużą dawką zdrowych, improwizowanych emocji.



On the Way

Na dobry początek spotkanie z czerwca ubiegłego roku, z Lublina. Wówczas do pary naszych dzisiejszych bohaterów dołączyła najlepsza sekcja rytmiczna wschodniej części Półwyspu Iberyjskiego, czyli kontrabasista Alex Reviriego i perkusista Vasco Trilla. Koncert nagrany został na jednym oddechu, ale na potrzeby płyty podzielonym na cztery części. Ta ostatnia trwa niemal 25 minut i wykonana została w zasadzie w trio, albowiem nie słyszymy trąbki, ani harmonium Piotra. Być może używa on w tej części koncertu, opisanych w albumowym credits, instrumentów perkusyjnych.

Muzycy na starcie koncertu wykonują dość powolne ruchy, ale nie przeszkadza im to budować masywnego, kwartetowego strumienia dźwiękowego. Bazą jest tu groźnie brzmiący kontrabas, który choć preparuje, nie przestaje kreować linearnej narracji. Trębacz także szuka ciekawych dźwięków (dodatkowo recytuje), a gitara płynie szmerem, który dobrze komponuje się z talerzowymi ekspozycjami drummera. Narracja nabiera rumieńców dynamiką perkusji i ostrym, czystym frazowaniem trąbki, kreując urokliwy spiritual free jazz w tendencji wzrostowej. W drugą część koncertu wchodzimy przy dźwiękach harmonium i ambiencie gitary. Potem pojawia się kontrabasowy smyczek i gamelanowe brzmienia perkusjonalii. Ów intrygujący folk free chamber nabiera niespodziewanie mrocznej poświaty. Jest wokaliza trębacza i fermentacja gitary. Wszystko z czasem lepi się w hałaśliwy dron, pięknie uzupełniany armią przedmiotów drżących na werblu.

Dramaturgiczne spowolnienie jest tu okazją do zmiany numeru traku na dysku i zmysłowej inwokacji kontrabasu w trybie pizzicato. Z jednej strony ambient gitary, z drugiej preparowane frazy trąbki niosą nas niespodziewanie do małej świątyni post-jazzu. Kwartet rośnie tu w siłę w pełni kolektywnie, a dodatkowe emocje gwarantuje rozhisteryzowany smyczek. Trąbka stawia na free jazz, gitara na psychodelicznego rocka! Ognisty strumień zamienia się tu ostatecznie w masywny dron. Po tym wydarzeniu spotyka nas chwila ciszy i dość niemrawa ekspozycja otwarcia części czwartej. Szmery i gitarowy ambient, trzeszczenie na werblu, post-jazzowe plamy. Opowieść nabiera mocy z każdą chwilą, aż uformuje się w szyk bojowy godny miana power trio (z milcząca trąbką, dodajmy). Nim jednak do tego dojdzie artyści serwują nam wielki bukiet preparowanych wspaniałości. Ów zapowiadany peak ekspresji następuje w okolicach 15 minuty, po nim zaś chwila w konwencji drum’n’bass i powrót gitary zagubionej w post-bluesowych pląsach. Na wytłumieniu znów dostajemy garść pięknych, preparowanych fraz kontrabasowego smyczka i gitarowych westchnień. Finał koncertu dostarcza nam mnóstwo tajemniczych, wyjątkowo urokliwych dźwięków. Smyczek, gitarowe przetworniki i słynne, drżące robaczki perkusjonalisty.



Skawa

Następne spotkanie Grzegorza i Piotra (a także Alexa i Vasco!) ma miejsce w Suchej Beskidzkiej, w październiku ubiegłego roku. Na scenie zatem czwórka muzyków, którzy kilka miesięcy wcześniej improwizowali w Lublinie i … kolejny gość z Barcelony, saksofonista Liba Villavecchia, muzyk osadzony w jazzowej, a szczególnie free jazzowej tradycji. Improwizacja nabiera tu silnie post-aylerowskiego klimatu, melodyjności i pewnej dramaturgicznej prostoty. Jest też bardziej zwarta w formie, choć czujemy, iż to, co dostajemy na krążku jest jedynie częścią nagrania, jakie zarejestrowano w Beskidach.

Kwintet startuje w pełni kolektywnie. Trąbka i saksofon snują melodię, pod nimi pracuje gęsty, masywny kontrabas, w tle zaś dygoczą z zimna rezonujące talerze i drobne, gitarowe półdźwięki. Narracja powoli wspina się na szczyt, w rytuale dostojnie free jazzowym. Sygnał do eskalacji daje tu solowa ekspozycja alcisty, wtóruje mu rozśpiewana trąbka. Po wybiciu dziewiątej minuty opowieść wchodzi w bardziej kameralna fazę. Kolejne kilka chwil koncertu należy do kontrabasu, który w trybie pizzicato serwuje nam dość energetyczne solo. Po nim artyści jakby wracali do początku swojej opowieści, dyktując dobre tempo, wyposażeni w odpowiednią porcję melodyjności. Post-barokowy smyczek, perkusjonalne świecidełka i jątrzące na boku dęciaki w dobrej komitywie z gitarą, to kolejne elementy składowe tej układanki. Końcowa część dwudziestominutowej improwizacji kipi od emocji. Najpierw dęte smażą nam smakołyki na samym podkładzie perkusji, potem rockowe oblicze pokazuje gitara. Efektowna kulminacja zgrabnie przygasa w melodyjnym trybie.

W drugiej części płyty pojawiamy się delikatnie spóźnieni. Opowieść trwa w najlepsze i właśnie przechodzi w stan perkusyjnego sola. Po niedługiej ekspozycji Vasco do gry podłączają się pozostali muzycy. Trochę dętych śpiewów i porcja gitarowego post-hałasu. Wspólnym wysiłkiem muzycy budują teraz bystrą, post-jazzową narrację. Dynamika i intensywność rosną - gitara dba o ponadgatunkowe zdobienia, reszta załogi idzie w jazzowe tango. Finalizacja tego dość krótkiego epizodu spoczywa tym razem na barkach kontrabasu. Trzecią odsłonę nagrania otwiera gitarzysta. Dęte znów śpiewają, a gęsty bas trzyma emocje na nisko ugiętych kolanach. Narracja nie szuka tempa, ale pęcznieję od dramaturgicznych spiętrzeń i smukłych melodii. W końcowych partiach improwizacji najwięcej do powiedzenia ma gitara, która nie szczędzi nam jazzowych fraz.



Etad Vai Tad

Jesienią 2019 roku Tatvamasi improwizowali w Lublinie w towarzystwie dwójki gości – wokalistki Marty Grzywacz i rzeczonego Piotra Damasiewicza. Kwartet, który na większości swoich dotychczasowych płyt bazował na materiale kompozytorskim Grzegorza Lesiaka, tym razem wypłynął na szerokie wody oceanu improwizacji bez jakichkolwiek podpórek scenariuszowych. Dodajmy, uprzedzając wypadki, iż bynajmniej nie zatonął.

Opowieść o tajemniczym tytule uformowana została w sześć odcinków dramaturgicznych. Pierwszy z nich bazuje na dysonansie – z jednej strony masywność basu i jego brzmieniowa usterkowość, z drugiej kraina łagodności głosu, gitary, trąbki i perkusyjnych szczoteczek. Narracja ma zgrabną strukturę, wiele akcji dzieje się w swobodnie tworzonych podgrupach. Trąbka udanie gada tu zarówno z saksofonem, jak i wokalem. Druga część bazuje na post-rockowej gitarze i perkusji, która kreuje rytmiczny szyk improwizacji. Całość klei się balladową dynamiką, pojawiają się też akcenty pianistyczne (tu zarówno Marta, jak i Piotr mogą być sprawcami zajścia). I to właśnie piano odpowiada tu za drugą, bardziej dynamiczną odsłonę tej części spektaklu. W trzeciej, która przypomina rozhuśtaną kołysankę, pojawiają się akcenty jazzowe (gitara) oraz dźwięki preparowane (trąbka). I tu opowieść po wstępnych dywagacjach łapie rytm i emocje opowiadania, które bez trudu wyswobodziło się z jarzma notyfikacji.

Czwarty fragment jest dość krótki, nie brakuje w nim rytmicznego piana i dialogów na linii gitara-trąbka. Jak zwykle swoje emocje dokłada tu kłębiący się w pomysłach basista. Piąta improwizacja skupia się na szczegółach i brzmieniowych subtelnościach. Tekst w recytacji, burza pomysłów dramaturgicznych, trochę gry na małe pola i końcowa eksplozja mocy. Finałowa opowieść toczy się pod dyktando basisty, który nie tylko rządzi i dzieli w kwestiach rytmicznych, ale także dodaje emocji swoimi recytacjami, a nawet okrzykami. Wybuchowe zakończenie dobrze konsumuje jakość całego nagrania. Ekspresja, ponadstylistyczna bezczelność i gigantyczna swoboda działania. Ot, cała uroda improwizacji!

 

Grzegorz Lesiak Essence connecting to Piotr Damasiewicz On the Way (L.A.S., CD 2022). Piotr Damasiewicz - trąbka, harmonium, głos, instrumenty perkusyjne, Grzegorz Lesiak – gitara, Alex Reviriego – kontrabas oraz Vasco Trilla – perkusja, instrumenty perkusyjne. Nagranie koncertowe, The Third Ear Music vol.7, Lublin, czerwiec 2022. Cztery utwory, 60 minut.

Piotr Damasiewicz/ Liba Villavecchia/ Grzegorz Lesiak/ Alex Reviriego & Vasco Trilla Skawa (L.A.S., CD 2023). Piotr Damasiewicz – trąbka, Liba Villavecchia – saksofon altowy, Grzegorz Lesiak – gitara, Alex Reviriego – kontrabas oraz Vasco Trilla – perkusja, instrumenty perkusyjne. Nagrane w domu Vinchu, Śpiwle, Sucha Beskidzka, październik 2022. Trzy utwory, 33 minuty.

Tatvamasi Etad Vai Tad (Requiem Records, CD 2022). Marta Grzywacz – głos, piano, Piotr Damasiewicz - trąbka, piano, Tomasz Piątek – saksofon tenorowy, Grzegorz Lesiak – gitara, daxophone, Łukasz Downar – gitara basowa oraz Krzysztof Redas – perkusja. Nagrane w Szeligowski Music School, Lublin, listopad 2019. Sześć utworów, 44 i pół minuty.



wtorek, 5 września 2023

Phonogram Unit’ fresh outfit: Spirit in Spirit & Rhizome!


Phonogram Unit, to portugalski label założony przez samych artystów, który dostarcza nam regularnie błyskotliwych dźwięków i ciekawych dramaturgicznie sytuacji sceniczno-studyjnych. Czytelnicy tych łamów wiedzą to doskonale!

Dziś czas na eksplorację dwóch letnich nowości wydawnictwa z Lizbony. Tym razem tylko w digitalu, ale i na tym nośniku muzyka broni się każdym swoim fonicznym przejawem. Dwa tria, same znane nazwiska, nic tylko czytać, słuchać i zamawiać!



Spirit in Spirit

Na dobry początek free/open jazzowe, portugalsko-holenderskie trio na saksofon altowy, kontrabas i perkusję, czyli José Lencastre, Raoul Van der Weide i Onno Govaert. To drugie ujawnienie tego składu personalnego, równie jak pierwsze udane, choć odrobinę krótkie w wymiarze czasowym. Za to same konkrety!

Pierwsza i czwarta improwizacja są tu efektownie rozbudowane i stanowią o dramaturgii całości. Druga opowieść, to post-balladowa miniatura, z kolei część trzecia i piąta z jednej strony wydają się być fragmentem większej całości, z drugiej silnie korelują ze sobą estetycznie, zatem możemy chyba uznać je za części tej samej historii. Otwarcie śmiało możemy określić mianem open jazzu, który trzyma marszowy szyk, nie skąpi nam altowej melodyki, by w fazie końcowej efektownie puścić się w galop z dużą porcją saksofonowej ekspresji. W samym środku opowiadania odnotowujemy zmysłowe solo smyczka kontrabasowego, jak zwykle w przypadku Van Der Weide, barwione wyjątkowo indywidualnym brzmieniem.

Po awizowanej, miniaturowej balladzie muzycy zabierają nas na intrygujący trip, budowany aktywnym drummingiem, kontrabasowymi preparacjami i lekko zawieszonym flow saksofonu. Narracja zyskuje z czasem na ekspresji, bazuje na nieco połamanym rytmie, nie skąpi nam także perkusjonalnych obiektów, które wchodzą w interakcje ze strunami i budują ciekawy background. A na czele pochodu znów saksofonista! Część czwarta, ta rozbudowana, bazuje na cierpliwym budowaniu klimatu improwizacji. Wolne, post-bluesowe tempo, brzmieniowe niuanse, rezonujące frazy w poszukiwaniu nerwu narracji. Wszystko gęstnieje tu dzięki repetytywnemu kontrabasowi i rozhuśtanemu drummingowi. Muzycy snują się po scenie i raz za razem ślą nam dźwiękowe perełki. Ostatnia improwizacja, ta, która zdaje się być ciągiem dalszym trzeciej części, kreowana jest drobnymi, szeleszczącymi akcjami. Obiekty Raoula śpiewają jak pozytywki, perkusja bije post-rytm, a saksofon cedzi spokojne frazy niosąc post-jazzową melodię na kres albumu.



 

Rhizome

Kolejne trio także w składzie międzynarodowym – flagowe okręty portugalskiej improwizacji, kontrabasista Hernâni Faustino i pianista Rodrigo Pinheiro, spotykają w lizbońskim studiu nagraniowym amerykańskiego wiolonczelistę Daniela Levina. Tym razem czeka nas przygoda z definitywnie kameralną muzyką, której bliżej do post-klasycznej smugi cienia niż lwiego pazura post-jazzu. Niemal godzinna podróż potrafi tu zarówno ukoić nerwy dnia codziennego, jak i zainspirować intelektualną łamigłówką.

Pierwsza improwizacja pokazuje szerokie spektrum zainteresowań stylistycznych muzyków. Otwarcie należy do minimalistycznie repetującego fortepianu. Smyczki pojawiają się w grze z dużą atencją i wyczuleniem na niuanse dramaturgiczne. Kameralne wystudiowanie raz za razem syci się tu post-jazzowymi wtrętami, głównie ze strony kontrabasu. Swoboda, pewność każdego ruchu, zaduma i cisza powolności. Druga historia toczy się w dość nerwowej aurze, czemu sprzyja mroczny klimat wielu fraz. Dwa smyczki, delikatnie preparowane brzmienie piana, trochę dynamiki, dużo wystudiowanego lewitowania. Trzecia opowieść stawia na minimalizm i delikatność godną miana kameralnej post-ballady. Arco do pary z pizzicato, ale i spora przewidywalność tego, co może wydarzyć się za moment.

W czwartym opowiadaniu na czoło pochodu kameralistów wystawia się nerwowy wiolonczelista. Szarpie za struny, głęboko oddycha, buduje mroczne melodie. Dla kontrastu kontrabasista i pianista cedzą dźwięki i tłumią emocje. W dalszej części narracji pojawiają się drobne akcenty jazzowe. Finałowa opowieść jest tu najdłuższa, i zdaje się najciekawsza. Na starcie zgrzyty i miarowe stukania. Znów z dużą dawką minimalizmu, z naciskiem na wyjątkowo urokliwe gry na małe pola. Gdy kontrabasista zaczyna szarpać za struny opowieść natychmiast nabiera leniwej dynamiki. Emocje rosną, choć chwilami opowieść toczy się wedle dźwiękowej smugi pozostawianej przez dwa smyczki. Tempo raz rośnie, raz spada. O dodatkową dawkę hałasu dba wiolonczelista, który zmyślnymi preparacjami odnajduje w końcu ciszę. Pod koniec nagrania emocje znów rosną – smyczkowe preparacje i post-perkusjonalne igraszki sycą opowieść dużą ilością drobnych zdarzeń. Ostatnie słowo należy do rozśpiewanej wiolonczeli.

 

Spirit in Spirit: José Lencastre/ Raoul Van der Weide/ Onno Govaert Cinematico (DL, 2023). José Lencastre – saksofon altowy, Raoul Van der Weide – kontrabas, obiekty perkusjonalne oraz Onno Govaert – perkusja. Nagrane w Atelier 5, Amsterdam, październik 2022. Pięć improwizacji, 32 minuty.

Daniel Levin/ Rodrigo Pinheiro/ Hernâni Faustino Rhizome (DL, 2023). Daniel Levin – wiolonczela, Rodrigo Pinheiro – fortepian oraz Hernâni Faustino – kontrabas. Nagrane w Timbuktu Studio, Lizbona, październik 2022. Pięć improwizacji, 59 minut.



piątek, 1 września 2023

Akira Sakata & Entasis oraz Ido Bukelman w poznańskim Dragonie na początek drugiego półrocza Spontaneous Live Series


(informacja prasowa)

 

Spontaneous Live Series, cykl koncertowy organizowany przez Trybunę Muzyki Spontanicznej i Dragon Social Club, powraca po letniej przerwie z przytupem. Do Poznania zawita bowiem legenda światowego free jazzu, najbardziej krewki spośród japońskich mistrzów saksofonu, Akira Sakata. To niebywale wydarzenie już w drugą niedzielę września!

Weteran scen światowych (78 wiosen na karku) bywał już w ostatnich latach zaliczany do muzycznych emerytów (zdrowie nie zawsze dopisywało), ale sił fizycznych i mentalnych zdolności do kreowania nowych dźwięków ciągle mu nie brakuje. W Poznaniu muzyk pojawi się w znakomitym towarzystwie artystów dużo od niego młodszych, ale usposobionych definitywnie ponadgatunkowo, gwarantujących nam free jazzowy drive najwyższych lotów. Włoski keybordzista i pianista Giovanni di Domenico sprawdza się zarówno w pure jazzowych, akustycznych narracjach, jak i w pełni ognistych, psychodelicznych tripach kreowanych na elektrycznych instrumentach klawiszowych. Obok niego grecki gitarzysta Giotis Damianidis, którego impro-rockowe inklinacje winny gwarantować nam prawdziwe eksplozje mocy. Skład kwartetu uzupełnia ekspresyjny, dynamiczny perkusista, świetnie już znany ze scen krajowych, także Dragona, Serb Aleksandar Škorić. Muzycy wystąpią pod nazwą własną Entasis.



W roli równie ponadgatunkowego suportu wystąpi berliński gitarzysta Ido Bukelman, który zaprezentuje set solowych improwizacji na gitarze. Ten oryginalny multiinstrumentalista przez lata praktyki i ogrom scenicznego doświadczenia wyrobił swój charakterystyczny i unikatowy styl improwizacji. Mocno ekspresyjny i bardzo wyrazisty.

Czeka nas w Dragonie wyjątkowo gorący wieczór, w sam raz na podsumowanie odchodzącego lata. Lektura obowiązkowa dla wszystkich fanów free jazzu i nie tylko!

Dodajmy, iż poznański koncert kwartetu Entasis jest ich jedynym występem w Polsce. Dzień wcześniej muzycy grają natomiast w Berlinie. Z kolei Bukelman będzie gościem dziewiętnastej edycji Mózg Festival w Bydgoszczy, zagra tam 7 września, a w sobotę 9 września będzie gościem łódzkiego klubu Ignorantka.

 

Spontaneous Live Series Vol. 49

10 września 2023r., Dragon Social Club, Poznań, Zamkowa 3

19.00 Ido Bukelman – gitara solo

20.00 Entasis

Akira Sakata – saksofony

Giovanni Di Domenico – fortepian

Giotis Damianidis – gitara elektryczna

Aleksandar Škorić – perkusja

Bilety są dostępne online: https://tiny.pl/ccj42

 

https://elnegocito.bandcamp.com/album/h-ry-ji

https://akirasakata.bandcamp.com/

https://en.wikipedia.org/wiki/Akira_Sakata

https://www.idobukelmanmusic.com/

 

W ramach uzupełnienia powyższych informacji dodajmy, iż kolejny koncert cyklu spontanicznego odbędzie się 22 września. Zagra wówczas Flamingo Trio w składzie: Chris Heenan – klarnet kontrabasowy, Adam Pultz Melbye – kontrabas oraz Christian Windfeld – instrumenty perkusyjne i obiekty.

A już w pierwszy weekend października odbędzie się siódma edycja Spontaneous Music Festival. O jego szczegółach opowiemy wkrótce.


Patronem medialnym Spontaneous Live Series jest Radio Afera!