Wakacje mają swoje prawa, zatem w sierpniu musieliśmy się
obyć bez naszej ulubionej, comiesięcznej zbiorówki świeżych recenzji. Lato
jednak przeszło do dumnej historii ludzkości, zatem z ochotą powracamy do
naszej tradycji.
Dziś osiem (ale w sumie dziesięć) nowych albumów z muzyką
improwizowaną! Jak zwykle mieszanka stylów, zróżnicowane poziomy ekspresji, na
ogół wszakże podobna, wysoka jakość samego muzykowania. Z geograficznego punktu
widzenia typowy world trip! Najpierw
po szwajcarsku i austriacku, ale w barwach portugalskich, potem ciąg dalszy wątku
zachodnio-iberyjskiego z brytyjskimi i polskimi dodatkami. Dwie kolejne plyty,
to produkcje w pełni krajowe, choć jedna wydana w … Australii. Tuż potem dwie ekspozycje perkusyjne –
pierwsza duńsko-amerykańska, druga katalońska. A na finał urokliwa wycieczka do
Argentyny!
W ujęciu stylistycznym, tudzież estetycznym zaczniemy od elektroakustycznego
eksperymentu, potem będzie sporo post-jazzu, ale zawsze dość swobodnie
improwizowanego, pojawi się także lawina dźwięków preparowanych. Zakończymy w
klimatach delikatnie kameralnych, choć niepozbawionych eksperymentów
dźwiękowych. Na liście płac mnóstwo nowych nazwisk, jak zawsze wartych
zapamiętania, także kilku świetnych znajomych i parę jazzowych legend! So, welcome to heaven and hell of
improvisation!
Thomas Rohrer/ Andreas Trobollowitsch/ Sainkho Namtchylak Jeito de Ferver (Sonoscopia, LP/DL
2023)
Sumiswald i Poschiavo, 2021/22:Thomas Rohrer - rabeca, saksofon sopranowy, rekompozycja
(1), Andreas Trobollowitsch – mechaniczne turntables
własnej budowy, rekompozycja (2, 3, 4, 5, 6) oraz Sainkho Namtchylak – głos
(2,4). Sześć utworów, 28 minut.
Na początek dalece tajemnicza przygoda elektroakustyczna.
Szwajcar i Austriak z gościnnym udziałem legendy improwizowanej wokalistyki w
krótkiej, dość enigmatycznej podróży, która nosi znamiona improwizacji, choć
albumowe credits mówi nam o …
rekompozycjach. Czy należy przez to rozumieć wyłącznie działania
post-produkcyjne, czy też inne cuda technologicznej współczesności, do końca
nie wiemy, ale nie ma to jakiegokolwiek znaczenia. Niespełna dwa kwadranse Jeito de Ferver godne są bowiem
definitywnego polecenia!
Otwarcie albumu lepi się z elektroakustycznych szmerów i szelestów,
którym towarzyszy plejada drobnych, ale definitywnie mechanicznych fonii tworzących
delikatnie post-industrialny klimat. W tle płynie rezonujący ambient, który
zresztą będzie tu stałym elementem gry. Druga opowieść wydaje się być bardziej akustyczna,
a nade wszystko zdobi ją szept, a właściwie szczebiot wokalistki. Cała ekspozycja
przypomina gęste fale radiowe średniej długości. W kolejnej narracji panuje
oniryczny mrok. Szmery, jakby smyczkowe zawodzenia, ale także głęboki, matowy beat budują tu opowieść, która skrzy się
pewną syntetycznością i tajemniczą melodyką. W czwartej odsłonie powraca
Sainkho, definitywnie przybrana w demoniczne szaty złowrogiej szamanki. Towarzyszy
jej post-perkusyjny dub i chmura elektroakustycznych fonii. Wokalistka zaczyna rzęzić
i skrzeczeć, a potem śpiewać, warstwa instrumentalna
sięga zaś po industrialne brzmienia. Piąta część wydaje się być początkowo dość
niesyntetyczna, jakby silniczki elektryczne tańczyły na metalowej powierzchni.
Pracuje mroczne echo, słyszymy też dźwięki przypominające smyczek na strunach
kontrabasu. Owo foniczne śmieciowisko jest tu wyjątkowo urokliwe, dodatkowo
zatopione w szarym ambiencie. Finałowa opowieść przypomina, iż jeden z muzyków
korzysta tu z saksofonu! Dęte, zmutowane frazy wyłaniają się lękliwie z
post-industrialnego drona. Tło narracji pulsuje, front drży i wzdycha.
Post-melodyjne odgłosy wieńczą to niezwykłe nagranie.
Tavares/ Trocado/ Ward Corrosion (Carimbo Porta-Jazz, CD
2023)
20to20k studios,
Portugalia (?), luty 2022: Tom Ward – flet, saksofon altowy, klarnet, głos,
Nuno Trocado – gitara, elektronika, Sérgio Tavares – kontrabas, głos. Dziewięć
utworów, 49 minut.
Portugalsko-brytyjskie trio bez nazwy własnej gości u nas po
raz drugi. Korozja, to ciekawe połączenie
akustycznych brzmień kontrabasu i instrumentów dętych z gitarą elektryczną
zaplątaną w elektronikę. Sporo kameralnych sytuacji, ale i zgrzytliwych, emocjonalnych
porcji post-jazzu. Duża brawura wykonawcza, brak stylistycznych zahamowań. Z wyłączeniem
kilku zbyt przesłodzonych sekund, mnóstwo smakowitej improwizacji.
Od okrzyków na starcie, po studzący ambient gitary i kontrabasowe
pizzicato na sam koniec. W pierwszej opowieści
podobać się może elektronika, która wplata się pomiędzy akustyczne frazy,
momentami sprawiając wrażenie, jakby uprawiała live processing. Swobodna kameralistyka, wolna od z góry
zaplanowanych scenariuszy, syci się tu brzmieniem klarnetu. W drugiej odsłonie
pojawia się flet i dużo rytmicznych konstrukcji dramaturgicznych, kierujących opowieść
w objęcia post-jazzu. Trzecia i czwarta narracja zwraca naszą uwagę na dźwięki preparowane,
na ogół klarnetu, które efektownie błyszczą w syntetycznej poświacie pełnej
echa. W kolejnej części pojawia się zabrudzony alt, który wije się wokół
agresywnych fraz gitary i nieco zaborczego smyczka kontrabasowego. Narracja
jest tu nerwowa, zdaje się stać u progu free jazzu. Szósta opowieść jest najdłuższa,
każdy z muzyków dokłada do niej nowe elementy. Ciekawie pracują gitarowe pick-up’y, smyczek kąpie się w
post-baroku, a największe emocje budzi spazmatyczny flet. Z kolei kontrabasowe pizzicato szuka jazzowych inklinacji. Ostatnie
trzy utwory bardziej nakierowane są na kameralne wydarzenia, choć w części siódmej
nie sposób nie docenić rockowych emocji gitarzysty. W tej fazie albumu bywają
momenty delikatnie przesłodzone, ale końcowe, preparowane dźwięki smyczka i
fletu w poświacie elektroniki rekompensują te drobne ambiwalencje.
Andrzej Rejman & José Lencastre Mistério in Lisbon (Bandcamp’
self-release, DL 2023)
Namouche Studio,
Lizbona, marzec 2023: José Lencastre – saksofon altowy i tenorowy oraz Andrzej
Rejman – fortepian. Osiem utworów, 36 minut.
Nieco zaskakujące, także dla samych muzyków, lizbońskie,
improwizowane spotkanie polskiego pianisty i portugalskiego saksofonisty.
Muzycy od pierwszej sekundy nagrania łapią tu świetny kontakt. Swój spacer po portugalskiej
stolicy najpierw prowadzą spokojnym, rozważnym krokiem i ślą nam sześć urokliwych
migawek. Potem, w dwóch ostatnich improwizacjach, które w wymiarze czasowym stanowią
połowę albumu, dają już naprawdę do wiwatu. Improwizacja nieskomplikowana, melodyjna,
ale jakże emocjonalna i wartościowa artystycznie.
Pierwsza opowieść prowadzona jest w wolnym, minimalistycznym
trybie, pełna nostalgii i lizbońskiego saudade.
W drugiej części muzyczne rozmyślania przyjmują formę dalece taneczną. W trzeciej
pojawiają się zadziorne, bardziej masywne frazy. Saksofonista wskazuje na
jazzowy kierunek, który pianista podejmuje w oka mgnieniu. W czwartej i szóstej
improwizacji artyści brną w dźwięki preparowane, urokliwe inside piano i rezonujące, dęte wyziewy. W części piątej z kolei na
ekspresyjne salwy pianisty saksofonista odpowiada spokojem i wytrawną melodyką.
Potem już czas na dwie ostatnie, rozbudowane ekspozycje. Pierwsza z nich kipi
emocjami pełnokrwistego free jazzu. Budowana pieczołowicie, zaopatrzona w melodię
i niezbędną dynamikę, wreszcie niekończące się emocje w tubie saksofonu. Finałowa
opowieść w pierwszej fazie zdaje się być typową farewell song, pełną klasycznego piękna fortepianu i smutnej melodyki
saksofonu. Zakończenie wszakże zaskakuje. Muzycy wspinają się na efektowne wzniesienie,
których w Lizbonie nie brakuje i sycą swoją improwizowaną opowieść prawdziwą
brawurą!
Perforto Uragano
(Ramble and Torto Editions, CD 2023)
Bydgoszcz, listopad 2022: Ola Rzepka – fortepian preparowany
oraz Łukasz Marciniak – gitara elektryczna. Sześć utworów, 38 minut.
Preparacje grand piano
czynione dłońmi artystki, która jest też perkusistką zdają się gwarantować duże
emocje i intrygującą amplitudę dźwięków. Jeśli dodamy do tego gitarzystę, który
równie dobrze czuje się w roli scenicznego freelancera,
jak i skupionego kompozytora i dramaturga, otrzymujemy miksturę improwizowanych
zdarzeń fonicznych, obok której nie sposób przejść obojętnym. Duet Perforto
poznaliśmy w wersji koncertowej w poznańskim Dragonie ubiegłej jesieni. Dziś
zanurzamy się w efekty ich studyjnej pracy.
Pierwsze dwie improwizacje stawiają nas do pionu intensywnością,
akustyczną brawurą i plejadą brzmieniowych detali, budujących jakość
ekspozycji. W pierwszej odsłonie pianistka uderza w struny w rytmie bijącego
serca, w drugiej owe struny po prostu demoluje. Posmak post-industrialu, to
naturalna kolej rzeczy, ale swoje dokłada tu także gitarzysta, który z jednej
strony jest kolejnym uczestnikiem strunowego drummingu, z drugiej generuje smugi rockowych powtórzeń i pewną
ukrytą taneczność. W trzeciej części chwila oddechu – minimalistyczny rytuał
budowania filigranowej ekspozycji. Z czasem formuje się ona w efektowne crescendo zapętlonej gitary i piana
brzmiącego niczym wielka orkiestra perkusyjna. W czwartej odsłonie jakby
odrobinę spokojniej. Rozhuśtane frazy inside
piano i gitarowy post-ambient, który przeobleka się w preparowane dźwięki
szukające hałasu. Piąta narracja trwa ponad dziesięć minut i budowana jest
rytmicznym szarpaniem i uderzaniem w struny. Siła powtórzenia i konsekwencja
obranej strategii narracyjnej skutkują tu zjawiskową, mantryczną ekspozycją,
która brzmi niczym zatopiony gamelan, która ani przez moment nie traci sił
witalnych. Po takich emocjach pieśń pożegnania nie może nie być rodzajem
ballady. Z jednej strony ambient gitary, z drugiej czarne klawisze fortepianu, którego
struny kłębią się pod ciężarem przedmiotów, jakie znalazły się nieprzypadkowo w
pudle rezonansowym. Minimal step till to
death.
Michał Giżycki & Piotr Dąbrowski Loka, Deva & Citta (Torf
Records, 3xDL 2023)
Bydgoszcz, Poznań, Warszawa, lipiec i wrzesień 2022: Michał
Giżycki – saksofon sopranowy (Loka),
saksofon tenorowy (Deva), klarnet basowy
(Citta) oraz Piotr Dąbrowski –
perkusja. Sześć improwizacji, 114 minut.
Trzy koncerty (w tym dwa jednego dnia!), trzy różne
instrumenty dęte w konfrontacji z rytualnym drummingiem.
W takim zestawie instrumentalnym szukać moglibyśmy estetyki free jazzowej i po
prawdzie incydentalnie ją odnajdujemy, wszakże muzykom, w kontekście całości
prawie dwóch godzin swobodnego improwizowania, bliżej do tybetańskich medytacji
i całkiem naturalnej w tym wypadku nieśpieszności dramaturgicznej.
Loka bazuje na saksofonie
sopranowym. Po krótkim intro perkusisty następuje filigranowe i dość żwawe
otwarcie. Muzycy szybko toną jednak w ciszy i zdają się wykazywać odrobinę dramaturgicznego
niezdecydowania. Od czasu do czasu podejmują próby wyrwania się z jarzma
duetowej narracji. Saksofonista czyni tu wiele, by wzniecać ogień - swobodnie
tańczy, stosuje oddech cyrkulacyjny, lamentuje jak kot. Perkusista wycofany,
podejmuje dużo ciekawych wątków, ale niekiedy porzuca je w pół zdania. Deva, to saksofon tenorowy. Początek
seta delikatnie lewitujący – cyrkulacja, drony i rodząca się energia
wewnętrzna, która skłoni ostatecznie muzyków do większej aktywności. Narracja jest
tu bardziej zwarta, ma mniej przestojów. Pojawia się smakowita porcja free
jazzu na modłę aylerowską, a potem nawet swingu. Środkowa część seta zdominowana
jest przez delikatne perkusjonalia. Po niej następuje najdłuższa w zestawie
faza rasowego free jazzu – eksplozje soczystego tenoru i emocjonalny drumming. Dogrywka drugiego koncertu toczy
się w estetyce farewell song – małe
melodie, drobne kontakty perkusyjnej pałeczki z krawędziami werbla. Wreszcie Citta, czyli klarnet basowy. Nieśpieszny
początek z dużą porcją talerzy i melodyjnego dęciaka, ukochane igraszki z ciszą
i nieśmiałe poszukiwania emocji free jazzu. W drugim, nieco dłuższym secie huśtawka
nastrojów. Wydaje się, że muzycy najprzyjemniej czują się jednak w okolicach
ciszy, nawet w incydentach solowych. Pod koniec koncertu dają nam wszakże więcej
emocji, także za sprawą figlarnego gardłotoku perkusisty.
Kresten Osgood/ Bob Moses/ Tisziji Muñoz Spiritual Drum Kingship (Gotta Let
it Out, CD 2023)
Sound of Music Studios,
Richmond, Virginia, czerwiec 2022: Kresten Osgood – perkusja, Bob Moses –
perkusja oraz Tisziji Muñoz – gitara. Cztery utwory, 44 minuty.
Dwie free jazzowe perkusje, za ich sterami dwie legendy
gatunku, każda w swoim wymiarze i improwizująca, rockowa gitara elektryczna pod
jurysdykcją kolejnej ważnej postaci historii gatunku, choć po prawdzie, z tej
strony Łaby, jakby mniej rozpoznawalnej. Baza dla wybuchowej, ekspresyjnej,
nawet psychodelicznej płyty jest tu niemała. Efekt wszakże nie powala na
kolana, jakby pomysłu na więcej niż jedną improwizacje zabrakło, a może po
prostu nasze oczekiwania były w tym przypadku zbyt duże.
Każda z improwizacji trwa tu kilkanaście minut, każda ma
swoją introdukcję, rozwinięcie, środkową fazę perkusyjnego duetu i na ogół
ekspresyjną kodę. Pierwszą otwiera gitarzysta, który brzmi melodyjnie, z nutą
pewnej rockowej gotyckości. Perkusiści wchodzą do gry stopniowo, dawkują
emocje, ale prowadzą dość spójną, chwilami imitacyjną narrację. Finał tej
części plyty wydaje się być szczytem ekspresji tego tria. W drugiej opowieści
pojawia się nieco afrykańskiego posmaku, zarówno we grze gitarzysty (zwłaszcza
na początku), jak i polirytmicznych perkusji w części duetowej. Na starcie
trzeciej części znów dużo ognia na gryfie gitary, która w dalszej fazie
nagrania serwuje nam odrobinę preparacji, realizowanych trochę nie w tempie
perkusistów. Z kolej w części ostatniej gitara najpierw pachnie post-klasyką,
potem zaś stonowanym Hendrixem. Gra perkusistów typowa dla wszystkich
improwizacji. Prowadzą linearną narrację, silnie w sobie zasłuchani, ale mało
kreatywni, zwłaszcza na dłuższym dystansie.
Ramon Prats Solot
(Sirulita Records, CD 2023)
Estudis Ground,
Cornellà del Terri, Girona, kwiecień 2023: Ramon Prats – perkusja, instrumenty
perkusyjne. Pięć utworów, 40 minut.
Jeden z naszych ulubionych katalońskich drummerów, po latach muzykowania w duetach (choćby kilkunastoletni
Duot z Albertem Cirerą!) i większych składach free jazzu, czy też swobodnej
improwizacji, doczekal się w końcu albumu solowego. Nagrany na raz, jednym
ciągiem dźwiękowym, który na potrzeby wydawnictwa płytowego został pokrojony na
pięć odcinków specjalnych. Prats nie sili się tu na wymyślne preparacje, budowanie
wielowarstwowych opowieści, czy też uszczęśliwianie drummingowej narracji dodatkowymi instrumentami. Stawia na proste
rozwiązania, na jakość brzmienia standardowego zestawu perkusyjnego i swoją niezaprzeczalną
kreatywność. Oczywiście wychodzi z tego zadania zdecydowanie obronną ręką.
Ramon buduje perkusyjną opowieść spokojnie, skrupulatnie i
konsekwentnie. Zaczyna od ugniatania przedmiotów na werblu, której to czynności
nadaje pewną powtarzalność. Liczy krawędzie werbla i tomów, sprawdza giętkość
talerzy. Kreuje lekką, ale dynamiczną narrację, po czym zwalnia, ale stawia na
moc i dopiero po tej sekwencji zdarzeń flow
przyjmuje w pełni drummingowe
oblicze. Kolejne fazy linearnej narracji, to efektowna brzmieniowo ekspozycja
talerzowa, potem pełna blasku mała gra na perkusjonalnych akcesoriach, wreszcie
przejście w stadium drobnych, delikatnych preparacji. Po tych wydarzeniach artysta
wraca do dynamicznego, ale znów lekkiego frazowania. Na początku czwartej
części najpierw się uspokaja, potem wspina na ekspresyjny szczyt, a następnie
stygnie w blasku drżących talerzy. Zatapia się w echu, szuka mrocznych, głębokich
fraz. Skupia się na drobiazgach, szuka suspensu, by na końcowym odcinku
zdecydowanie zagęścić opowieść i zbudować emocje dzięki dużej ilości małych,
metalicznych przedmiotów, dygoczących na werblu w ślad za drummingową ekspozycją. Jeszcze tylko końcowe spiętrzenie i można
gasić światło.
Angles/ Kaegi Embalse
(Neue Numeral, DL 2023)
Auditorium of the
Urquiza Library, Río Tercero, Córdoba, Argentyna, wrzesień 2022: Silvia Angles
- preparowane piano, obiekty, field
recordings, sample, głos, Julio Kaegi – trąbka, głos oraz Evangelina Arce –
flet, melodica, głos. Trzynaście utworów, 45 minut.
Muzyka improwizowana z dalekiej Argentyny cieszy się na tych
łamach dużą popularnością, nie mniejszą niż mistrzowskie wyczyny kopaczy z
tamtej części świata. Zawsze dużo jakości i każdorazowo element taktycznego
zaskoczenia. Dziś spotkanie nad wyraz kameralne, dość swobodnie improwizowane
(acz pewnie dobrze zaplanowane), gdzie pomiędzy instrumentalne i niekiedy
głosowe frazy wplecione są nagrania terenowe. Całość pocięta jest na kilkanaście
odcinków. Czasami wtręty field recordings
wydają się tu być zbyt nachalne, ale jak całość, trwająca trzy kwadranse
opowieść z Cordoby, dobrze koi nasze zszargane rzeczywistością lokalną zmysły.
Pierwsze kilka części argentyńskiego opowiadania zdaje się
być nieprzerwanym ciągiem zdarzeń akustycznych fortepianu, trąbki, fletu, a
także odgłosów szumiącego oceanu. Spokojne suspended
free chamber, które syci się zarówno czystymi frazami, jak dźwiękami preparowanymi.
W dalszej części płyty fragmenty field
recordings często są wprowadzeniem do danego utworu. Są to uliczne rozmowy,
medytacyjne recytacje, czy też odgłosy miasta. Czasami improwizowane frazy instrumentalne
zdają się tu być inspiracją dla kolejnych projekcji nagrań terenowych. Te ostatnie
w kontekście chwilami abstrakcyjnego muzykowania nabierają pewnej melodyki,
nawet taneczności, ale też niemal filozoficznej zadumy. W tych meta akustycznych koincydencjach jest
dużo przypadku, pewnej dramaturgicznej umowności. Z drugiej wszakże strony albumowi
jako całości brakuje linearnej narracji i pewnej konsekwencji w budowaniu napięcia.
Płyta bywa chwilami dość relaksacyjna, ale jej pozorny spokój bywa burzony
salwami ekspresji trąbki, tudzież inside
piano. Bywa, że w momencie dużej ekspozycji field recordings nagranie przypomina nerwowe, niespokojne słuchowisko
radiowe. W drugiej części albumu poza trębackimi salwami podobać się może śpiew
i kocie mruczenia, podpierane abstrakcyjnymi frazami fortepianu.