Jak na faceta u progu piątej dziesiątki życia, uprawiającego
muzykę improwizowaną, dyskografia Alexa
Warda, angielskiego klarnecisty i gitarzysty, jest stosunkowo obszerna. Od
najmłodszych lat (debiut sceniczny u boku Dereka Baileya w wieku lat 13-u!)
aktywny muzycznie, ambitny, dużo inwestujący w wiedzę i wykształcenie, doczekał
się już pokaźnej listy ważnych wydarzeń w życiu artystycznym (pełna informacja na
stronie artysty: alexward.org.uk). Niczym cudownie uzdolniony Mozart,
przeniesiony do czasów renesansu, imał się gry na różnych instrumentach (obok
tych podstawowych, także saksofon altowy, piano, keybords, gitara basowa), nie
stronił także od uprawiania muzyki rockowej z udziałem własnego głosu.
Osobiście zetknąłem się z nim po raz pierwszy przy okazji
kwartetu Barkingside, którego całkiem interesujące improwizacje wydał
onegdaj w swym wspaniałym Emanem Records Martin Davidson. Wardowi (cl) w
poczynieniu koncertowych rejestracji kwartetowych towarzyszyli inni młodzi
gniewni, wykarmieni przez Królową Matkę
– Alexander Hawkins (p), Dominic Lash (b) i Paul May (dr). Polecam do
uważnego odsłuchu, jakkolwiek spokojnie możecie zrealizować ten pomysł w drodze
do pracy (w warunkach poznańskich potrzeba na to drogi z Komornik na Lutycką,
nawet bez dodatkowych korków).
Z gitarowym obliczem Warda (od razu zaznaczmy, wyłącznie
edycja elektryczna) zapoznałem się dzięki formacji N.E.W., w której swobodne
improwizacje czynią także John Edwards na kontrabasie i Steve Noble na perkusji
(nazwa zespołu nie jest zatem przypadkowa). Sama muzyka aż tak nowa, czy wręcz
nowatorska nie jest, ale ciekawie się jej słucha (i znów pomocny zdaje się być
czas, który marnujemy codziennie na przemieszczanie się z punktu A do punktu
B). Osobiście w moich odtwarzaczu lubi hulać winylowy rip w formacie kompaktowym, czyli akurat tu krążek Motion
(Dancing Wayang Records, 2014). Po prawdzie gitarzystą Alex nie jest jakimś
szczególnie wyjątkowym (a może jedynie zbyt mało tych prób wysłuchałem), dodatkowo
zafrapować mnie gitarowym szaleństwem w wydaniu elektrycznym nie jest łatwo.
Innymi słowy, nie z powodu najbardziej nawet udanej zabawy w trio N.E.W., czy
konsekwencji kwartetowych ujawnień z Barkingside, Alex Ward trafia na łamy
Trybuny Muzyki Spontanicznej.
Przyczynkiem to tego wystarczającym są zdecydowanie dwie płyty,
jakie ukazały się światu wartościowej muzyki w roku ubiegłym. I choć będziemy
słuchać muzyki improwizowanej (a jakże by inaczej!), to punktem wyjścia do
analizy obu krążków będzie zdecydowanie … kompozycja. Dodatkowo kompozycja
rozumiana w sposób, jaki przerobiliśmy dwa dni temu, opisując na tej stronie
dokonania Tony Oxleya i jego zespołów jakieś 45 lat temu, w tymże samym
Zjednoczonym Królestwie. A zatem znów przed nami gotowy scenariusz na wolną
improwizację, choć zapewniam, że Alex Ward w dziedzinie zapełniania zeszytów z
pięciolinią zdecydowanie przerósł mistrza.
Wydawnictwo Warda i jego kolegi improwizatora Luke’a Barlowa
- Copepod Records - wydało w roku 2015 dwa krążki z muzyką tego pierwszego.
Najpierw w kwietniu ukazał się krążek Alex Ward Quintet Glass Shelves and Floor,
a w listopadzie kolejny - Alex Ward Trios & Sextet Projected/ Entities/ Removal.
Chronologicznie wydarzenia kształtowały się następująco: 5
marca 2014 roku w Klubie Vortex – zdecydowanie zatem w okolicznościach „na
żywo” - kompozycję Glass Shelves and
Floor wykonał Kwintet, a po krótkiej przerwie na scenie pojawił Sekstet,
który wykonał kompozycję Removal. Dwa
dni później, tenże sam Kwintet, mając na grubej rolce pergaminu szczegółowo
rozpisane role, ponownie wykonał kompozycje Glass..,
tym razem w hermetycznych akustycznie warunkach Dalston Studios. Po 10
miesiącach (mamy już zatem styczeń 2015r.), tym razem w Stowaway Studios,
melduje się Trio (bez Warda!), które wykonuje kompozycję Entities. Mija jeszcze jeden miesiąc i w Audio Underground Studios
inne Trio gra Projected. Potem już
tylko trzeba było to wszystko wyprodukować i wydać na srebrnych krążkach. Na
tym pierwszym lądują dwa wykonania Glass…
(przy czym studyjne jako pierwsze), a na drugim trzy pozostałe epizody, w
kolejności jasno uwypuklonej przez tytuł wydawnictwa. I fakt topograficzny –
wszystkie wydarzenia mają miejsce w Londynie.
Czas przedstawić muzyków, którzy obok Warda (klarnet, gitara
elektryczna, efekty), przyczynili się do powyższego zamieszania. Najpierw Panie
– Hannah Marshall (wiolonczela) i Rachel
Musson (tenor sax), a teraz Panowie – Olie Brice (kontrabas), Tom Jackson
(klarnet, klarnet basowy) i Steve Noble (perkusja). Kwintet powstał przez
odjęcie od w/w muzyków Steve’a Nobla. Na dwa tria szóstka muzyków podzieliła
się następująco: Ward, Musson i Noble utworzyli Trio grające Projected, zaś Marshall, Brice i Jackson
– Trio zmagające się z kompozycją Entities.
Gdy znamy już absolutnie wszystkie niezbędne fakty, czas
przejść do omówienia efektów walki szóstki doskonałych improwizatorów, z niuansami
ukrytymi w zakamarkach wypełnionego po brzegi zeszytu z pięciolinią. A było co
studiować……
Na potrzeby kompozycji Glass
Shelves and Floor Alex Ward przygotował 14-stronicowy (sic!) dokument
opisujący poszczególne jej fragmenty (sekcje). Przy czym część sekcji została w
pełni notyfikowana (czyli wiadomo co grać), inne zaś zostały tylko częściowo
notyfikowane. Te drugie dopuszczają bowiem znaczący poziom wolności dla muzyków
w zakresie rytmu i dynamiki wykonania pomysłu kompozytora, przez co stworzona
zostanie niezbędna przestrzeń dla otwartych, kolektywnych lub solowych
improwizacji (uff! jesteśmy w domu!). Broszura (podręcznik?) zawiera także
opisy sposobów, w jaki muzycy… będą improwizować (tu – na szczęście – nie znam szczegółów, albowiem dotarłem jedynie do opisu dokumentu, słowami autora zresztą). No dobra, nie brnijmy w to
dalej….
Po tym wszystkim pozostaje hamletowska wręcz wątpliwość –
najpierw czytać o tej muzyce, czy najpierw jej wysłuchać? Cóż, osobiście
zacząłem od tego drugiego, dzięki czemu miałem okazję wynieść z tej przygody
dużo radości i satysfakcji. Tak się bowiem składa, że dwie wersje kompozycji Glass… zawarte na pierwszej z omawianych
dziś płyt zawierają w sobie naprawdę ogrom doskonałej muzyki, czyli w sumie nie
wiadomo w jakim celu męczyłem Was poprzednim akapitem.
W obu wykonaniach Glass…przestrzenny
układ instrumentów jest stały. Od lewej strony zaczynając: klarnet, wiolonczela,
kontrabas, tenor i klarnet. Muzyka snuje się wartko, momenty ewidentnie
sterowane bardzo często dominowane są przez wybuchy kolektywnych, czy solowych
improwizacji. Choć czujemy podskórnie, że muzycy mają delikatnie spętane nogi,
a raczej ręce, czy głowę i uważnie śledzą zapiski kompozytora w trakcie
wykonywania utworu. Bardzo udanie odnajduję dialogi kontrabasu i wiolonczeli
(potrafią fantastycznie pohałasować!), nie tylko zresztą one, bo dialogów w
różnych konfiguracjach instrumentalnych odnajdujemy tu sporo. Gitara, choć
pojawia się rzadko, potrafi zaatakować znienacka. Wersja studyjna kończy się fajnym finałowej z dużą porcją iście
free jazzowego hałasu. Wersja koncertowa (którą, przypomnę, poznajemy jako
drugą na płycie) pod względem ekspresji i poziomu sterowania nie odbiega od efektów działań studyjnych. Mam nawet
wrażenie, że jest … spokojniejsza. To w jej trakcie doszukałem się w tej muzyce
posmaku braxtonowskiej koncepcji Ghost
Trance Music (już na początku muzycy wpadają w delikatny trans i przez
kilka chwil dają się mu ponieść). Całość broni się bezapelacyjnie i tylko nie
wiem, czy dla tak dalece frapującego efektu końcowego, trzeba było
popełnić … 14-stronicową instrukcję.
Przejdźmy zatem do drugiego krążka. Tu moja wiedza o pracach
przygotowawczych Warda jest niewielka, zatem być może na tę akurat okoliczność
powstał mniej opasły dokument
kompozytorski. Co więcej, pierwsze Trio (klarnet, sax i perkusja –
przypomnę) śmiało nam udowadnia, że nie było o czym specjalnie pisać na etapie
komponowania – ostra jazda klarnetu Warda, do tego dynamiczny drumming Noble’a i kipiąca energią
Musson ze swym smukłym tenorem. Prawdziwa free jazzowa petarda zwana Projected i tyle opowieści w tym
temacie. 12-minutowa, bardzo kompetentna petarda, dodajmy zdecydowanie.
Kolejne Trio (wiolonczela, kontrabas i klarnet, także
basowy) pozwala nam delikatnie odpocząć, albowiem Entities dzieje się głównie w niskich częstotliwościach, w bardzo
stonowanej dynamice i w przeważającej części zdominowana jest przez pasaże obu
instrumentów strunowych. Klarnet sporo w międzyczasie psoci, stąd cala zabawa
jawi się nam przednio.
No i finał krążka (choć jak pamiętamy, powstały faktycznie
rok przed kompozycjami w trio), czyli sekstetowa Removal. Nie po raz pierwszy w tej opowieści, zaczynamy bardzo
dynamicznie i z dużą dawką energii ze strony wszystkich instrumentów, zwłaszcza
perkusji. Trwająca w sumie dobre trzy kwadranse kompozycja w dalszej części
delikatnie przyhamowuje, by słodko zwieńczyć wysiłki muzyków udanym finałem.
Dużo improwizacji, sporo smakowitych wycieczek w podgrupach i zdaje się, że
jednak zdecydowanie mniej instrukcji na etapie powstawania kompozycji. I bardzo
dobrze! Niech Żyje Wolna Improwizacja!
Co było do udowodnienia.