Musica Diablo - Anthony Braxton, epopeja niezakończona. Tezy do rozwinięcia

Tekst pierwotnie opublikowany na portalu diapazon.pl w roku 2008, a od roku 2012 jest dostępny także na portalu jazzarium.pl. W tej chwili spokojnie czeka na swą aktualizację, co być może w niedalekiej przyszłości nastąpi


Intro

Ilekroć docieram netowymi drogami do słów opisujących językiem nam ojczystym dokonania jednego z najważniejszych współczesnych muzyków – Anthony'ego Braxtona – tylekroć napotykam niemal w każdym tekście introdukcję ostrzegającą, iż sztuka kreowana przez naszego bohatera jest trudna w odbiorze i konieczny jest nie lada wysiłek intelektualny, by sprostać temu muzycznemu doświadczeniu. By z tego zestawu dźwięków cokolwiek zrozumieć.
Dodajmy, iż w polskich zasobach światowej sieci, tekstów traktujących o Braxtonie jest w ogóle bardzo mało. Poza okazjonalnymi, mniej lub bardziej wnikliwymi recenzjami poszczególnych pozycji jego ultrabogatej płytoteki, trudno trafić na choćby nieśmiałą próbę syntezy, zgrabnego resumé lub niebanalnej odpowiedzi na pytanie, ile znaczy dla historii muzyki współczesnej (najszerzej rozumianej) nazwisko Braxton.




Zrazu zastrzegam, iż sam bynajmniej nie chcę się wdać w poważniejsze egzegezy, choć przyznam, że moim jedynym usprawiedliwieniem jest amatorski charakter mojego jazzowego pisarskiego rękodzielnictwa i fakt, iż w temacie tym zapewne zginąłbym już w trakcie drugiego akapitu. Niech zatem ta skromna wypowiedź wielkiego, czasem intuicyjnego fana Braxtona, będzie czynnikiem mobilizującym tęższe głowy do poczynienia stosownej pracy domowej. Taki zarys spisu treści, który należy wypełnić bardziej kompetentnymi treściami.

Jedna wszakże teza musi paść na początek i nawet, jeśli jej szczegółowo nie uzasadnię, to będę się jej trzymał. Otóż uważam, iż twórczość Anthony'ego Braxtona nie jest wcale jakoś szczególnie trudna i niedostępna, co więcej, wiele jego jazzowych projektów jest naprawdę dla free-melomanów absolutnie przyswajalna. Bywa zmyślnie pokomplikowana, bywa pełna ciekawych kontrastów estetycznych, bywa przekorna, a nawet zabawna. Pikanterii tym muzycznym peregrynacjom dodają zmyślne graficzne - prezentacje kompozycji, dokonywane przez samego autora. Pooglądajcie je dokładnie. Moim zdaniem są naprawdę zabawne i im samym warto poświęcić osobną epistołę.

Trudniejszy w odbiorze wydaje się wątek twórczości na polu muzyki współczesnej, ale niech tu głos zabiorą znawcy gatunku, np. fani muzyki spektralnej. Niewykluczone, iż także z ich ust padnie zdanie o umiarkowanym stopniu zaawansowania komplikacji w muzyce AB. Oczywiście, gdy naczelne pismo muzyki współczesnej tworzone przez młodych muzykologów ("Glissando") jeden z numerów poświeciło dychotomii minimalizm-złożoność w muzyce, Anthony Braxton znalazł się w drugim z analizowanych nurtów.


Kim jest Braxton

Muzyk jazzowy? Nasz bohater pewnie by się obruszył. Aktywny od ponad 40 lat muzyk sam twierdzi, że jazz przestał grać jakieś 30 lat, poza tym w erze "po Aylerze" granie free jazzu przestało mieć jakikolwiek sens.

Muzyk współczesny? To brzmi tak banalnie, tak zachowawczo. Fakt, tworzy współcześnie. Ale robi to od czterech dekad. Choć sam jest profesorem akademickim, nie widzi siebie w tej szufladzie. Śmieje się, bo wie, że z każdej szuflady wystaje na pół pokoju.

Interesuje go każdy rodzaj kompozycji. Choć w przeciwieństwie do Zorna nie grywał dotąd deathmetalu. Najważniejsza jest kreatywność. Zarówno w trakcie komponowania, jak i improwizowania. Najgorzej, jak ktoś nie ma nic do powiedzenia. Jak nie ma własnego zdania, nie potrafi twórczo rozwinąć, tego co świat już zna lub poznać powinien.

Czy kiedyś zarobił na muzyce jakieś pieniądze? Już dawno stracił nadzieję. Raczej dopłaca, zwłaszcza do dużych projektów. Na szczęście od wielu lat jest na akademickim etacie, zatem ma co do garnka włożyć. Ciągle wszakże nie może wyjść ze zdumienia, gdy szef Leo Records (chyba największy wydawca dzieł Braxtona) informuje go od czasu do czasu, że znów ktoś kupił jego płyty. Wyobraźcie sobie, że ciągle są tacy ludzie. To fantastyczne!

Od lat grywa głównie z muzykami, których sam wychował w Wesleyan University. Jego koncepcje muzyczne ewoluują w takim kierunku, że muzykowi, który nie wyszedł spod jego profesorskiej ręki za długo musiałby tłumaczyć, o co w tym wszystkim chodzi.

Jest niezwykle uporządkowanym, ścisłym umysłem. Prawie wszystkie jego kompozycje nie posiadają odrębnych tytułów i są ponumerowane (o graficznej ich prezentacji już wspominałem – dla lepszego zrozumienia odsyłam do opisu płyty "19 (solo) Compositions (1988)"). Podobnie rzecz się ma z kolejnymi pozycjami jego płytowego katalogu. Już czytając sam tytuł wydawnictwa na ogół wiemy, ile kompozycji jest na nim zawartych (lub czy są to improwizacje), na jaki skład, kiedy powstało nagranie i często także – gdzie ono powstało. Jednym słowem – raj dla bibliofili.

Marzenie Braxtona? Chciałby, by kiedyś ktoś wykonał jego wszystkie kompozycje jednocześnie.


Z wysokiego C

Mając 23 lata nagrywa debiutancki krążek pod swoim nazwiskiem i ma czelność nazwać go "Nowym Jazzem". Jest rok 1968, kilka miesięcy po debiucie na krążku Muhala Richarda Abramsa. Leroy Jenkins na skrzypcach i wielu dodatkowych, figlarnych instrumentach, Leo Smith (jeszcze wtedy nie "Wadada") na trąbce i wielu dodatkowych, figlarnych instrumentach, Richard Abrams na pianie, wiolonczeli i altowym klarnecie, no i sam Braxton na saksofonach i klarnetach (już wtedy, a także potem - wszystkie możliwe rury za wyjątkiem tenoru). Czterdzieści kilka minut fascynujących poszukiwań uciekających harmonii, zagubionych w przestrzeni dźwięków, eleganckich mikrowojen, intrygująco brzmiących instrumentów. Bez bazy rytmicznej, na przekór oczywistym konwencjom, bo tak jest ciekawiej, bo tak gramy i słyszymy inaczej. Choć potem zmienił wielokrotnie obraz współczesnej muzyki improwizowanej, do dziś nie wiem, czy nie jest to jego najlepsza płyta.

Z Wadadą i Leroyem Jenkinsem popełnia jeszcze kilka krążków - w triu ("Silence") i w kwartecie z genialnym perkusistą Steve’em McCallem (dwie pozycje wydane we Francji dla Sunspots, seria Actuell - "Anthony Braxton" i "This Time..."). Ten wczesny okres działań muzycznych Braxtona wspaniale dopełnia jego solowe opus magnum - "For Alto" – 73 minuty kanonu freejazzowego saksofonu altowego. Gdyby potem nic już nie nagrał i tak byłby historią muzyki improwizowanej.


Standardy

Słuchając dziś nagrań Braxtona z końca lat 60., ciągle mamy świadomość obcowania z czymś absolutnie nowatorskim. Nie dziwi nas zatem, iż wtedy ta muzyka nie była zbyt dobrze odbierana, nawet jak na kanony free jazzu. Pierwszy zarzut, choć banalny, to wszakże narzucający się od razu - jest taki awangardowy, bo grać nie potrafi. Niech zagra standardy, niech pokaże, co potrafi jako melodyk i improwizator. Co na to Braxton? Jako człek bardzo ambitny podniósł tę rękawicę. Efekt okazał się powalający – dwie edycje standardów nazwał przekornie "In The Tradition" (reedytowane jeszcze bardziej przekornie jak "What’s New In The Tradition"), a nagrał je w klasycznym kwartecie, z sekcją rytmiczną. Posłuchajcie "Ornithology" granej na saksofonie kontrabasowym!

Od tego momentu do standardów wracał często, także jako pianista w kwartecie (np.czteropłytowy zestaw dla Knitting Factory). W 1993 r. nagrał dla Hat Hut Records swoją najpoważniejszą trawestację muzyki minionej – "Charlie Parker Project" (od tego momentu wiemy już, że prekursorem free był jednak Parker). Już po roku 2000 Leo Records wydało w dwóch czteropakach kolejne 43 standardy ("20" i "23 Standards"). To Braxton w wersji dla niestowarzyszonych – do śpiewania w trakcie długiej podróży samochodowej lub przy żonie. Braxton nigdy nie odrzucał tradycji. To dla niego niewyczerpane źródło inspiracji.


Duety

Nie sposób wskazać formacji Braxtona, którą w sposób szczególny hołubił. Od wielu wspaniałych nagrań solowych (stały dopływ nagrań przez wszystkie lata muzycznej aktywności), poprzez duety, tria, kwartety i kwintety, aż po większe zestawy, nawet kilkudziesięcioosobowe – w każdym z tych "mediów" miał swoją koncepcję, swoją muzykę, swoją strategię działania (choć przyznać trzeba, iż szereg kompozycji wykonywał wielokrotnie w różnych składach osobowych).

Duety to, nie tylko w moim przekonaniu, formuła muzyczna, w której najlepiej odbieramy muzykę Braxtona – zarówno tę komponowaną, jak i w pełni improwizowaną. Nawet można wysnuć istotną dla przebiegu dramaturgicznego tego opracowania tezę, iż w duecie muzyka Braxtona jest przyswajalna w stopniu najwyższym.

Zapamiętajmy zatem abstrakcyjne, oniryczne duety z Richardem Teitelbaumem (elektronika) – na pograniczu elektroakustyki, a nawet filharmonicznego zadęcia wczesny ‘Time Zones", czy późny "Duet: Live At Merkin Hall"). Wiele wspólnych przygód z gitarą Dereka Baileya – od separatystycznego "First Duo Concert" (Emanem 1974) po kongenialny koncert "Moment Precieux" (Victoriaville 1988), czyli opowieść o tym, jak dwaj skrajni indywidualiści stają się jednym muzycznym ciałem. Duety z saksofonistami - cała historia współczesnej muzyki improwizowanej – np. z Evanem Parkerem w Londynie (1993 – także opcja w triu z Paulem Rutherfordem, to samo miejsce i czas), z Josephem Jarmanem (wysublimowane studium dźwięków pierwotnych "Together Alone"), czy z Roscoe Mitchellem (lata 70., nagrania niedostępne na CD). Duety z perkusistami w konwencji hardbopowej (Max Roach, Andrew Cyrille), w formule free improvised (Gino Robair). Duety z trębaczami - powrót do wspólnych występów z Wadadą Leo Smithem (koncert z roku 2003 wydany na dwóch krążkach – "Organic Resonance" i "Saturn, Conjunct the Grand Canyon in a Sweet Embrace") i nagrania z Taylorem Ho Bynumem ("Duets (Wesleyan) 2002"), najczęstszym swoim współpracownikiem po roku 2000. I duety z basistami, ale o nich poczytacie na końcu.


Kwartety

Kwartet to formuła, w której najpełniej, w mojej opinii, docenić możemy kunszt kompozytorski i geniusz improwizatorski Braxtona. Skład ten był dominującym sposobem prezentacji jego muzyki przynajmniej od połowy lat 70. do połowy lat 90. ubiegłego stulecia. Oczywiście w czworo nagrana została już debiutancka płyta, kwartety pojawiają się także po roku 2000 (doskonała "2+2 Compositions"), ale w zakreślonym 20-leciu powstały kwartety o najbardziej doniosłym dla muzyki współczesnej znaczeniu. Dodajmy, iż były to kwartety z sekcją rytmiczną (od pierwszej połowy lat 80., z pełną sekcją, czyli także z fortepianem).

Szybkie wylistowanie najważniejszych pozycji omawianej tu grupy nagrań, nie sposób nie zacząć od kwartetu z Dortmundu (1976), z udziałem fenomenalnego puzonisty George’a Lewisa, z bardzo jazzową, europejską sekcją Dave Holland / Barry Altschul. Płyta – jak na wymogi intelektualne, jakie stawia nam na ogół muzyka Braxtona – niezwykle przystępna. Fundamentalny wszakże to asumpt dla określenia Braxtona (a także Lewisa) mianem absolutnie genialnych improwizatorów. Płyta ukazała się w wydawnictwie Hat Hut i ma obecnie niestety status "out of print" (podobnie jak nagrany rok później kwintet – a może kwartet plus? - z Bazylei, także z Lewisem, dodatkowo z Muhalem Richardem Abramsem – płyta, którą śmiało postawić można na półce tuż obok Dortmundu i to z powodów czysto muzycznych).

Historię kwartetów Braxtona bez instrumentu harmonicznego w latach 70. należy uzupełnić o nagrania z Kennym Wheelerem (aplikował on w kwartecie przed G. Lewisem), których niestety próżno obecnie szukać w formacie CD (doszukałem się nagrania z 1975 r., wydanego przez RCA – "The Montreux/Berlin Concert"; Wheeler występuje w części szwajcarskiej, w niemieckiej jest już Lewis), a także – a może przede wszystkim – o płytę "Performance" nagraną z kolejnym bogiem puzonu – Rayem Andersonem i już nowym (na kilka kolejnych lat) basowym medium Braxtona, wyjątkowym kontrabasistą Johnem Lindbergiem (koncert z Willisau, wydany niedawno przez Hat Hut; ten skład wydał też LP "Seven Compositions", ale niestety, jak wiele muzyki Braxtona z lat 70., nagrania te nie doczekały się edycji kompaktowej).

Dalsze opowieści kwartetowe należy zacząć od stosownej introdukcji. Otóż, w roku 1981 Braxton dokonuje nagrań w formule kwartetu (choć bez sekcji), w którym po raz pierwszy u jego boku pojawia się pianistka Marylin Crispell ("Compositions 98" - także Ray Anderson i Hugh Ragin). Zaś od roku 1984 rzeczona Crispell staje się już głównym partnerem muzycznym Braxtona, współtworząc z nim - w zasadzie do połowy kolejnej dekady - przede wszystkim genialny, klasyczny kwartet (sax, piano, bas i perkusja – incydentalnie zastąpił ją David Rosenboom, w trakcie włoskich koncertów w roku 1986).

W międzyczasie Braxton ujawnia światu jeszcze jeden "nieharmoniczny" kwartet "Four Compositions (Quartet) 1983", w którym pojawia się jeszcze George Lewis (jedno z ostatnich wspólnych nagrań), a po raz pierwszy towarzyszy mu na perkusji Gerry Hemingway (i on pozostanie w kwartecie równie długo, jak Crispell). Dysk ten stanowi niezbędne i wspaniałe uzupełnienie kwartetowych perełek z lat 70. (znów ten Lewis!).

Kwartet z Crispell zadebiutował na płycie "Six Compositions (Quartet) 1984". Gorąco polecam właśnie to wydawnictwo, gdyż jest to jedno z ostatnich nagrań Braxtona z Lindbergiem (szukajcie jeszcze praskiego koncertu z tegoż samego roku). Muzyka w kwartecie z tym basistą ma niebywałą dynamikę i ekspresję, pozostając prywatnie jednym z moich ulubionych kwartetów Braxtona (a już na pewno tych, z udziałem Crispell). W kolejnym roku Lindberga zastępuje Mark Dresser i jakkolwiek wielkim nie byłby on wirtuozem swego instrumentu, klasyczny kwartet Braxtona coś na rezygnacji z Lindberga jednak w moim odczuciu stracił. Nabrał odrobiny zadumy, swoistego wyciszenia, by nie rzec klasycyzującego zadęcia (jak na formułę bliską swobodnej improwizacji, uprawianej wszakże w obrębie znacząco zamkniętych dramaturgicznie kompozycji Braxtona).

Dresser debiutuje w kwartecie w trakcie jesiennej trasy koncertowej po Wielkiej Brytanii, wspaniale udokumentowanej trzema podwójnymi dyskami z koncertów w Londynie, Coventry i Birmingham. Uwadze wytrawnych wielbicieli Anthony’ego nie może ujść zwłaszcza ten londyński. Warto też zaznaczyć, że dostępna jest okrojona, bootlegowa wersja koncertu z Coventry (wieść cenna dla fanów z ograniczonymi możliwościami finansowymi – uwaga! bootleg ma dobrą jakość dźwięku!), zaś koncert z Birmingham zawiera także materiał słowny (wywiad).

Klasyczny kwartet powraca jeszcze trzykrotnie w pierwszej połowie lat 90. (np. na podwójnym dysku dla Music and Arts – "Twelve Compositions: Live at Yoshi's in Oakland, July 1993"). Potem Braxton sam postanawia zostać pianistą (kilka epizodów w połowie lat 90., zarówno w kwartecie, jak i solo, a także w kwintecie biorącym na warsztat standardy) i do dalszej współpracy z Marylin już nie dochodzi, co wyczerpuje wątek kwartetowy w niniejszym opracowaniu (temat oczywiście można by kontynuować w osobnym omówieniu).


Większe składy

Jeśli lata 60. ubiegłego stulecia były okresem intensywnego wykwitu free jazzu, to kolejną dekadę można uznać śmiało za lata kształtowania się nowej formuły dla wolnej muzyki – dużych składów, wieloosobowych orkiestr złożonych z muzyków freejazzowych. Jedną z wiodących postaci tego "nurtu" był oczywiście nasz bohater, który w ramach kilku Kreatywnych Orkiestr zaprezentował światu nowe widzenie kolektywnych, wieloosobowych improwizacji. Sam zresztą pojawiał się np. w bliźniaczych projektach Wadady Leo Smitha po tamtej stronie oceanu, czy też Alexa Von Schlippenbacha (Globe Unity Orchestra) lub Barry Guya (London Jazz Composers Orchestra) po stronie nam bliższej. Nie wszystkie nagrania z tamtego okresu, pionierskiego niechybnie, wytrzymały próbę czasu, ale z pewnością warto sięgnąć po "Creative Orchestra Music 1976" (wydana przez RCA!), czy "Creative Orchestra (Köln) 1978" (wydane na 2 CD w 1995 r. przez Hat Hut, wznowione w 2009 r.).


W poszukiwaniu nowych formuł - muzyka trójcentryczna

Dla melomanów gotowych na każde wyzwanie, mamy braxtonowską koncepcję muzyki trójcentrycznej. Jak sam nazwa wskazuje, muzyka ta jest tworzona przy użyciu trzech centrów dowodzenia, trzech dyrygentów, z których każdy traktuje skomponowany materiał z autonomicznego punktu widzenia i prowadzi "swoją" linię improwizacji. Wiele o tym może powiedzieć wam sam Braxton (odsyłam do numeru 7 "Glissando" z roku 2005). Skorzystajcie, jeśli choć trochę zrozumiecie. Po werbalnej walce ze zdolnościami percepcyjnymi Waszego umysłu, sięgnijcie po przykład muzyczny, czyli np. koncerty wydane na czterech dyskach – "4 Compositions (Ulrichsberg) 2005 - Phonomanie VIII". Dwa dyski zawierają kompozycje Braxtona w formule tricentric. Spróbujcie! Jak nie dacie rady, pozostaną do rozkosznego odsłuchu pozostałe dwa dyski z tego wielopaku – fantastyczne trio z elektroniką i trąbką Taylora Ho Bynuma (dla tej niespełna godziny muzyki warto kupić cały czteropak!), a także utwór na fortepian solo (miły dla ucha, na pewno kojący po przygodzie trójcentrycznej).


Po roku 2000 - każdy koncert na wagę złota dla wydawcy

Jakby na kanwie wyżej przywołanego wielopaku z festiwalu w Ulrichsberg, warto – skwapliwie wertując dyskografie mistrza - zauważyć, iż po roku 2000 zdecydowanie przybyło nagrań koncertowych z Braxtonem w roli tytułowej. Wydawcy dzieł niszowych, przy okazji każdej wizyty Braxtona na wielu organizowanych na świecie festiwalach, starają się jak najwięcej muzyki upamiętniać na płytach (Braxton ma 63 lata!, pewnie już więcej nie przyjedzie...). Oczywiście nie zawsze ilość przechodzi w jakość. Osobiście bardzo polecam w zasadzie wszystkie koncerty zarejestrowane w ostatnich latach w kanadyjskim Victoriaville (zwłaszcza fenomenalny "Sextet" z roku 2005), jednakże już nagranie z noisową formacją Wolf Eyes możecie bez uszczerbku dla Waszej percepcji dzieł Braxtona pominąć. Czasami, dla dokumentacji muzyki Braxtona zakłada się nawet wydawnictwo – myślę o inicjatywie Firehouse i dziesięciopaku nagranym jako 12+1tet - "9 Compositions (Iridium) 2006 (dla tych, którzy nie są skorzy do wydatku rzędu 110 USD, informuję, iż nagrania te są do odsłuchu w całości na stronie wydawnictwa – warto na pewno!!!). Ten sam skład wydał właśnie jednopłytowy koncert z ubiegłego roku – "12+1tet (Victoriaville) 2007" – zalecam jako zgrabną pigułę wyżej wymienionego wielopaku. A my cierpliwie czekamy na wizytę Braxtona w Polsce. Czekamy już czwarty rok, biorąc pod uwagę zapowiedziany koncert, jaki nie doszedł do skutku z uwagi na żałobę papieską. Liczymy, że Not Two wyda przynajmniej 12-pak!!!!


Ważne dla początkujących braxtonofili

Nie sposób w przyjętej w moim opracowaniu formule miniprzewodnika wyczerpać wszystkie wątki twórczości Anthony’ego Braxtona. Zasygnalizowałem tylko kilka istotnych, być może najistotniejszych, aspektów jego bogatej dyskografii. Zachęcam do zanurzenia się w tej wspaniałej muzyce. Dla tych, którzy dopiero zaczynają tę przygodę, kilka praktycznych uwag.

Bardzo wiele nagrań Braxtona z lat 70. nie doczekało się edycji kompaktowych, a wersje analogowe też są w zasadzie niedostępne. Wspominałem już o duetach z Roscoe Mitchellem, czy kwartetach z Kennym Wheelerem. Warto przywołać też nagrania dużych formacji - Creative Construction Company i Creative Music Orchestra, rejestracje solowe (np. z Moers), duety z Derekiem Baileyem, George'em Lewisem, czy Muhalem Richardem Abramsem, także cześć nagrań formacji Company (Bailey, Braxton, Evan Parker). Po szczegóły odsyłam do dyskografii wskazanej na końcu niniejszego artykułu. Przy okazji wskazanie dla bibliofili i niespełnionych wydawców. Odszukajcie te nagrania i wydajcie je. Historia wam tego nie zapomni.

Tym, których narządy słuchu są szczególnie wrażliwe na jakość dźwięku, jaka proponowana jest na wielu wydawnictwach reedycyjnych, dostępnych w świecie, zalecam pewną ostrożność w sięganiu po niektóre starsze nagrania Braxtona (on sam, mam wrażenie, nigdy nie demonizował problemów akustycznych). O ile słaba jakość paryskich rejestracji z końca lat 60., wydanych w ramach inicjatywy Actuell, nie dziwi (ta przypadłość nie ominęła także nagrań innych wykonawców z tej stajni, np. Art Ensemble Of Chicago, czy Sunny'ego Murraya), o tyle, gdy sięgamy po wspaniałe nagranie tria z Jamesem Emerym (gitara) i Rayem Andersonem (puzon), z roku 1980, wydane w złotej serii Leo Records ("Composition No. 94 - For Three Instrumentalists") i słyszymy dźwięk monofoniczny, to nasze zdumienie jest jednak niemałe. Chropowate i lekko "przegrzane" jest brzmienie saksofonu altowego na "For Alto".

O wielu nagraniach Anthony’ego Braxtona tu nie napisałem. Pominąłem wątek ekscesów na polu muzyki współczesnej (jak wielu wybitnie kreatywnych muzyków, np. Roscoe Mitchell, Braxton nie odmawiał sobie mierzenia się, od czasu do czasu, z gustami wielbicieli filharmonii).

Dzieło niniejsze wymaga zatem kontynuacji. Liczę na konstruktywną krytykę i twórcze rozwinięcie poruszonych wątków. 40 lat aktywnego życia zawodowego Braxtona w roli lidera właśnie mija i jest z czego wybierać, jest co omawiać. "3 Compositions Of New Jazz" powstały w marcu i kwietniu 1968 r. Wszystkiego Najlepszego, Anthony!!!!


Outro - co na początek

Od czego warto zacząć zmagania z Braxtonem? Na dobry początek proponuję duety z basistami! Jest ich sporo, są muzycznie bardzo komunikatywne, przy okazji dają wspaniały asumpt do zachwytów nad sonorystycznymi popisami naszego bohatera. Po szczegóły odsyłam do świetnej dyskografii: www.restructures.net/BraxDisco/BraxDisco.htm
Szczególnej uwadze polecam duety wydane w sponsorowanej przez amerykańskich podatników wytwórni Music and Arts (a zatem nie nadszarpną znacząco waszej kieszeni) - z Peterem Niklasem Wilsonem ("Eight Duets: Hamburg 1991") i Mario Pavone ("Duets (1993)"). W tej kategorii nie zapominajmy o jedynej polskiej płycie "ABCD" - duet z Chrisem Dahlgrenem (Not Two, 2006). Są duety z Johnem Lindbergiem i Joe Fondą. To na dobry początek. Potem będzie już z górki. Zapewniam!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz