Szkocki net-label Scatter Archive pracuje w tym roku wyjątkowo wytrwale i definitywnie wydajnie. Obok sukcesywnie uzupełnianych, brytyjskich archiwów (patrz: omawiany na tych łamach zestaw nagrań Alana Tomlinsona), w ofercie wydawnictwa z Glasgow pojawia się coraz więcej nagrań nowych, nad wyraz świeżych, pochodzących nie tylko z Great Britain (patrz: polskie trio z udziałem m.in. Pauliny Owczarek).
Czasu, ani pojemności serwera blogspot.com nie starczy, by
wszystkie nowości SA omawiać na bieżąco, zatem teraz pochylamy się jedynie nad
czterema wiosennymi nowościami. To zgrabne, niedługie, swobodnie improwizowane
opowieści – wśród nich odnajdziemy zarówno ekspozycje elektroakustyczne, jak i
minimalistyczne, do tego garść jakże londyńskich nagrań solowych z żywymi
odgłosami samego The City. Trzy z
nich, to akcje stuprocentowo brytyjskie, jedna w pełni skandynawska. I od tej
ostatniej zaczniemy nasz mini przegląd. So,
welcome to Scatter Life!
Niklas Fite & Martin Küchen Nödutgång får ej blockeras
Khimaira,
Sztokholm, listopad 2022: Niklas Fite - banjo, gitara akustyczna oraz Martin
Küchen - sopranino. Trzy improwizacje, 38 minut.
Międzypokoleniowe, skandynawskie spotkanie artystów, których
na tych łamach znamy i cenimy. Bardzo swobodne, doposażone w zabawne rozmowy
pomiędzy utworami, z pozoru nastawione na akcje minimalistyczne, na etapie
rozwinięcia urokliwie przepoczwarzające się w mniejsze lub większe kipiele emocji.
Od szczegółu do ogółu, od kompulsywnego minimalizmu do rozgrzanego free jazzu.
Od pierwszej sekundy nagrania słyszymy, że jesteśmy wraz z
muzykami w pewnej zadanej przestrzeni, gdzie obiektem zainteresowania naszych
uszu są nie tylko dźwięki czysto muzyczne. Muzycy coś do siebie szepczą, ich
drobny arsenał instrumentalny żyje swoim życiem, nawet bez zetknięciami z
palcami czy ustami artysty. Ów mały, kuchenny rozgardiasz szybko formuje się w
zwartą, interaktywną opowieść. Saksofonista krzyczy, gdacze, skowycze niczym
przydomowy zwierzyniec, gitarzysta (tu być może wyposażony w banjo) rozciąga zgrzytające
struny i buduje niemelodyjne post-riffy. Całość przypomina poranny spacer, ale
jeszcze przed tradycyjną kawą. Pojawiają się drobne, dęte śpiewy, na gryfie
gitary pierwsze, preparowane frazy. W drugiej fazie kilkunastominutowej
improwizacji muzycy chętnie wchodzą w zwarcia, zadają także drobne ciosy w półdystansie.
Zaczynają na siebie pyskować, kreować raz za razem zadziorne, dobrze
skonfigurowane akcje dźwiękowe. Pod koniec utworu poziom emocji nie wydaje się daleki
od free jazzu. Kolejne dwie kilkunastominutowe narracje budowane są na podobnej
zasadzie – kilka słów na wstępie, potem sekwencja minimalistycznych fraz, które
dość szybko lepią się w dobrze uformowaną improwizację. Jeśli saksofon zaczyna
piąć się ku górze, gitara efektownie wypełnia przestrzeń sypiąc riffami jak z
rogu obfitości. Gdy trzeba, muzycy zdejmują nogę z gazu i śmiało wkraczają w
bezmiar ciszy i dramaturgicznych subtelności. Część ostatnia zdaje się być nad wyraz
dynamiczna, a kocie ruchy artystów i ich dialogi płyną niesione namiastką
rytmu, klecone incydentalnie w estetyce call
& responce.
Matt Atkins & Mark Wastell Live at ARCH 1
ARCH 1, Londyn,
wrzesień 2023: Matt Atkins – odtwarzacze kasetowe, tape loops, obiekty, mikrofony kontaktowe, shruti box i przetworniki oraz Mark Wastell - 32" Paiste tam-tam, gongi and instrumenty perkusyjne. Jedna
improwizacja, 36 minut.
Ze Sztokholmu przenosimy się na ziemie Zjednoczonego
Królestwa. Najpierw londyńskie spotkanie dwóch znamienitych postaci
brytyjskiego free impro w szerokim rozumieniu tego pokrętnego terminu. Opowieść
definitywnie elektroakustyczna, choć słowo electro
bierzemy tu w duży cudzysłów – instrumentarium Atkinsa jest bowiem zdecydowanie
analogowe, w dużej części akustyczne. Z kolei Wastell pracuje na niezbyt
rozbudowanym zestawie perkusjonalnym, którego głównym elementem zdaje się być
duży tam-tam. Panowie budują set
trwający ponad dwa kwadranse z wyjątkową pieczołowitością, zarówno w zakresie
dramaturgii, jak i brzmienia.
Dźwiękowa aura otwarcia sugeruje nam dużą przestrzeń
koncertową, w której pracuje zwinne echo. Szeroko rozstawione perkusjonalia, mające
paramenty zarówno niskie (tam-tam), jak
i wysokie (talerze), wokół których panoszą się plejady szumów, szmerów i szelestów
nie do końca rozpoznanego pochodzenia, a także drobne plamy brzmiące na poły
syntetycznie. Opowieść faluje, wznosi się i opada, płynie powoli, okazjonalnie
nabiera jednak intensywności. Zdaje się być niekiedy rytualna, nieco ceremonialna,
a jej nerw kreacji nie gaśnie choćby na moment. Pojawiają się dźwięki samplowane,
zapewne podsyłane z kaset magnetofonowych, drobne akcenty rytmiczne i pętle –
wszystko toczy się w niemal medytacyjnym tempie. Po wybiciu trzynastej minuty
artyści podsyłają nam garść melodyjnych strumieni, także dźwięki ludzkich
głosów. Głównym wątkiem środkowej fazy improwizacji są drżące perkusjonalia
Wastella, oblepiane drobnymi frazami generowanymi przez Atkinsa z wielu źródeł.
Po dwudziestej minucie nowym elementem narracji są basowe pasma brzmiące dość syntetycznie.
Z kolei następująca tuż potem faza uspokojenia syci się melodyjnymi pętlami.
Improwizacja w swej końcowej fazie zdaje się być niemal wyłącznie
perkusjonalna. Zostaje jednak zreasumowana pulsującą, post-melodyjną retoryką
akcesoriów elektroakustycznych. Precyzyjnie finalizowana, ginie w mroku
ambientu.
Rhodri Davies & Andrew Leslie Hooker Deuawd
BBC Hall, University
of Wales Trinity Saint David, Abertawe, Walia, czerwiec 2018: Rhodri Davies
- harfa z przetwornikami, preparacje oraz Andrew Leslie Hooker - no-input mixing board, elektroniczne
filtry i amplifikacje. Jedna improwizacja, 25 minut.
Kolejny w zestawie brytyjski duet bez cienia wątpliwości
możemy zaliczyć do akcji elektroakustycznych. Walijski incydent łączy bowiem
preparowaną harfę i cały arsenał syntetycznych źródeł dźwięku, które tworzą
konglomerat zdarzeń i zjawisk godnych polecenia miłośnikom wszelkich estetyk,
także tym z nas, którzy do elektroniki podchodzą jak pies do jeża. Jak zwykle
bowiem diabeł tkwi w szczegółach – tu w kreatywności artystów i umiejętności
wzajemnego słuchania.
Koncert trwa mniej niż dwa kwadranse, zatem tylko konkret!
Początek jest więcej niż delikatny – syntetyka brzmi tu całkiem analogowo,
harfa pracuje zarówno na subtelnym przesterze, jak i brzmi akustycznie, a
traktowana smyczkiem nasyca opowieść nutą post-barokowej zadumy. Owa nieśpieszna
narracja zdaje się mieć dalece bogatą fakturę. Dużo dzieje się w samym wnętrzu opowieści,
tkanym z interakcji i dowodzącym tezy zawartej w poprzednim akapicie. Żaden dźwięk
nie ujdzie tu uwadze partnera. Davies preparuje klasyczny instrument z dużą
klasą, spod rąk i kabli Hookera rzadko dociera do nas coś zbyt inwazyjnego,
tudzież fonicznie dotkliwego. W drugiej części ekspozycji można odnieść
wrażenie, że muzycy nadają swym akcjom więcej intensywności. Pojawiają się
frazy usterkowej elektroniki, ale i one podawane są z umiarem i dramaturgiczną
precyzją. Śpiewy harfy chętnie łapią tu piasek w szprychy i kreują ciekawe
sytuacje brzmieniowe. Obok plam ambientu słyszymy, że pomiędzy struny hafty
dostają się przedmioty, powodując urokliwe ich rozdygotanie. Pod koniec
opowieść zdaje się wpadać w delikatny rytm – zarówno po stronie akustyki, jak i
syntetyki. Owa figuratywna taneczność doprowadza improwizację do szczęśliwego
zakończenia.
Sue Lynch Water Drips Clear
Oxo Tower Studios,
2024 (utwory 2-4, 6-8), Christchurch,
Blackfriars 2024 (1, 9), Sprinkler Room,
Oxo Tower 2020 (5) – wszystkie lokalizacje w Londynie; nagrania terenowe zarejestrowane
w centralnym Londynie – dzwony Garlickhythe, brzegi Tamizy i okolice, 2024 (9):
Sue Lynch – saksofon tenorowy, nagrania terenowe. Dziewięć utworów, 29 minut.
Na koniec spektakl prawdziwie londyński! Solowa ekspozycja
saksofonowa w wykonaniu Lynch zdaje się być konglomeratem miejskiego spleenu,
kreatywności artystki i wyważonego stosunku do dźwięków instrumentu i
otoczenia. Nagrania studyjne i koncertowe z dominującą krótką formą, a na
koniec wielominutowy spacer po Londynie z dętymi komentarzami niejako z off-u.
Klimatyczne i surowe, przewrotnie post-romantyczne, dobrze udramatyzowane,
niekiedy zastanawiająco smutne.
W dwóch pierwszych improwizacjach Sue śle nam delikatne,
tenorowe podmuchy napotykające na głuchą przestrzeń otoczenia. Najpierw serwuje
nam trochę czystego powietrza, potem brudnego, intrygująco preparowanego. Spokój
tej opowieści wydaje się być dość pozorny, wszystko podszyte jest bowiem
wewnętrznymi emocjami. Z jednej strony dramaturgiczna zaduma, z drugiej
prezentacja szerokiego wachlarza technik artykulacyjnych. Kolejne dwie piosenki sięgają po atrybuty jazzu, w
czwartej czujemy wręcz swingujący timing.
W następnych dwóch utworach artystka pracuje formą, szuka echa, wyczekuje
rezonujących odgłosów. Pojawiają się melodie dżdżystego poranka zamglonego
miasta. Siódma część zdaje się być zaskakująco dynamiczna, z kolei ósma szyta
jest sporą dawką melodyki. Sue łapie podmuch rezonującego powietrza i zanurza
się w mrok. Ostatnia opowieść trwa prawie osiem minut i jest dialogiem
saksofonistki z odgłosami miasta. Najpierw frazy preparowane, potem więcej
czystych wydechów i miasto, które żyje - dźwięki rzeki, szmer ulicznego
zgiełku, odgłosy rozmów. W drugiej fazie utworu garść melodii – zarówno z tenorowej
tuby, jak i tej, płynącej z zatłoczonych ulic. A na koniec bije dzwon – to
zapewne westminsterski Big Ben.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz