Drodzy Czytelnicy,
podsumowania najlepszych płyt mijającego roku 2018 oczekujcie, jak to mamy w
zwyczaju, dokładnie w ostatnim dniu roku. Dziś uchylić możemy jedynie rąbka
tajemnicy i na ucho wyszeptać, iż wyróżnionych płyt będzie tym razem … prawdopodobnie
aż czterdzieści cztery.
Wszakże nowych płyt z muzyką improwizowaną ciągle przybywa, zatem
w ramach przygotowań do rocznego resume,
prezentujemy poniżej pokaźną zbiorówkę świeżych recenzji. Pierwsza jej część
będzie silnie osadzona na naszym ulubionym półwyspie Iberyjskim, druga zaś zaakcentuje
polski świat improwizacji, nie unikając wątków z państw ościennych.
José
Lencastre Nau Quartet Eudaimonia (FMR Records, CD 2018)
Grudniowy spacer rozpoczynamy w Lizbonie (Timbuktu Studios). Przy instrumentach
meldują się: José Lencastre – saksofon altowy, Hernani Faustino – kontrabas, Rodrigo
Pinheiro – fortepian i João Lencastre – perkusja. Odsłuch sześcioczęściowej
opowieści, która powstała w kwietniu br., zajmie nam trzy kwadranse.
Nau Quartet, pod światłym przewodnictwem portugalskiego
saksofonisty wciąż młodego pokolenia, zabiera nas w podróż do samego środka wysokogatunkowego
jazzu, który śmiało możemy określić mianem bardzo swobodnego, dla którego bazą
wszelkich działań artystycznych jest improwizacja. A duch Johna Coltrane’a nie
opuści nas choćby na moment.
Pierwszą połowę płyty wypełnia rodzaj rozbudowanej suity (w
dwóch częściach), która startuje z poziomu ciszy (z głębi piana, z dna tuby,
delikatnie, w pełnym skupieniu), by w drodze kilku spektakularnych zwrotów
akcji, osiągnąć stan free jazzowej ekstazy. Niczym przywoływanie ducha wielkich
przodków, prekursorów gatunku, w tym także tego największego. Swoisty powrót do
korzeni, do duchowego rdzenia wolnego jazzu. Proces ten realizowany jest przez
bardzo demokratyczny kwartet, w którym saksofonista, od czasu do czasu,
świadomie schodzi na dalszy plan. Bardzo skupiony narrator, który równie często
opowiada w pierwszej, jak i trzeciej osobie. Konsekwencja w budowaniu
dramaturgii spektaklu, nieśpieszność i skrupulatność, sprawiają, iż pierwsza
erupcja emocji dopada nas dopiero po kwadransie nagrania.
Od trzeciego utworu muzycy zaspokajają nasze potrzeby poznawcze
kilkoma nowymi wątkami. W tymże trzecim, alt Jose zdaje się być bardziej kanciasty, niepokorny, wręcz buńczuczny,
a sama narracja lepiona jest z szorstkiej gliny. W czwartym kwartet znów robi
krok w przeszłość, która w tym wypadku oznacza akustyczną wersję Return to
Forever Chicka Corea. Punktem zapalnym jest tu doskonałe expose saksofonu altowego W piątym do głosu dochodzi strukturalna …
matematyka. Ducha m-base przywołuje
zatopiony w rytmie Faustino, a wspiera go doskonałą pianistyką Pinheiro. Sam
finał płyty jest niezwykle dynamiczny, reasumując jakość całego nagrania –
dobrze przemyślanego dramaturgicznie i świetnie zrealizowanego.
Ikizukuri Hexum
(Zona Watusa, Kaseta 2018)
W ramach kontrapunktu, przez kolejne 37 minut zanurzymy się
w intrygującym hałasie! Pod tajemniczą nazwą Ikizukuri ukrywają się nasi dobrzy
znajomi: Julius Gabriel na saksofonie tenorowym i elektronice, Goncalo Almeida
na gitarze basowej i Gustavo Costa na perkusji. Pierwsza strona kasety Hexum zawiera dziesięć szybkich,
hardcorowych miniatur, zarejestrowanych w studiu, druga zaś - blisko 19
minutowy koncert, który stanowi jeden utwór, w trakcie którego zabójcze trio na moment temperuje swój thrash
metalowy temperament i … wbija słuchaczy w fotel poziomem artystycznej kreacji.
Przy okazji udowadnia, iż w każdym muzyku improwizującym siedzi mały szaleniec.
Bass & drums w
estetyce mocnego, amerykańskiego hc/ punk sprzed dwóch, trzech dekad i rytmicznie
halucynogenny saksofon, tworzą trio pełne prawdziwego, gitarowego zgiełku … bez
gitary. Na pierwszej stronie kasety mamy 2 i pół minutową pieśń otwarcia, która określa warunki działania tego składu i … poziom
oczekiwań wobec słuchacza, a także ósmy fragment, ponad pięciominutowy, który
stawia nas na baczność czystym, dobitnym brzmieniem basu, progresywnym drummingiem i saksofonem, który bada
granice przesteru. Pozostałe osiem odcinków, to niespełna minutowe uderzenia
piorunów – fast noise, speed and thrash, protest punk, industrial z połamanym rytmem, furia rockowego dronu, heavy and noise w rozmytej perspektywie,
wreszcie - w estetyce polskiej czarnej
Siekiery - speedowy numer pełen
brudu, krwi i potu.
Koncert, zawarty na drugiej stronie kasety, pokazuje nam
inne oblicze Ikizukuri. Kind of living
electronic – piękny, spokojny i głęboki tembr basu, saksofon, który zwinnie
płynie po kablu amplifikacji, perkusja, która posiada szerszy wachlarz
obowiązków, niż wybijanie śmiertelnego rytmu. Uroda psychodelii, rockowego
transu i improwizacyjnego zawieszania narracji. Po 10 minutach muzycy włączają
drugi bieg, a dynamika narracji strzela po sam sufit. Na finiszu szalony peak saksofonu i galopada zagotowanej
sekcji rytmicznej. Samo wybrzmiewanie bardzo swobodne, pełne improwizacyjnego
zgiełku.
Chris
Pitsiokos/ Susana Santos Silva/ Torbjörn Zetterberg Child Of Illusion (Clean Feed, CD
2018)
Czas na łagodne spowolnienie naszej narracji. Studyjne
spotkanie na improwizowanym szczycie: na lewej flance amerykański Chris
Pitsiokos na saksofonie altowym, po środku szwedzki Torbjörn Zetterberg na
kontrabasie i po prawej – portugalska Susana Santos Silva na trąbce. Cztery
dość swobodne improwizacje, nagrane w grudniu ubiegłego roku w The House Of The Lord (gdzie to jest?) -
niepełna godzina muzyki.
Child of Illusion,
to nieśpieszna podróż po obrzeżach sonorystyki, często zahaczająca o estetykę
współczesnej kameralistyki. Narracja ma na ogół dwa zasadnicze strumienie –
osadzony centralnie kontrabas, który przy użyciu rozmaitych sił i środków,
pilnie strzeże ram swobodnej improwizacji i umiejscowione na przeciwległych flankach
instrumenty dęte, które nieustannie wchodzą w dialog, imitują się lub wzajemnie
napędzają. Sama temperatura improwizacji i emocje buzujące w głowach muzyków
nieustannie falują. Chwile temperamentnych wybuchów przedzielają wielominutowe
połacie tłumienia narracji i trzymania zabawy na zaciągniętym ręcznym. W ocenie
wymagającego recenzenta, po ekspozycjach takiego personelu możnaby oczekiwać
nieco więcej. Szczególnie osoba najmłodszego w tym gronie saksofonisty winna
stanowczo częściej gotować przebieg
improwizacji. Chwilami mamy wrażenie, iż muzykom brakuje odwagi, nie chcą
zaryzykować, wolą okopać się na flankach i czekać na to, co zagra partner.
Oczywiście bez trudu wskazać można momenty, gdy trio buduje
świetny flow, gdy kreatywność muzyków
nie napotyka na bariery stylistyczne i charakterologiczne. Choćby finał
pierwszego utworu, gdy dron z kontrabasu płynie samym dołem, a nad nim odbywa
się wyjątkowo bystry dialog suchej
trąbki i soczystego altu, pełen
zadziorności, artystycznych nieuprzejmości,
a nawet ognistych pyskówek. Niezwykle pieczołowicie budowany jest start drugiej
opowieści, gdy monolog kontrabasu uroczo komentowany jest przez mikro
ekspozycje saksofonu i trąbki, które głaskają się z ciszą, niczym wychłodzone
kocięta. W trzeciej części, w okolicach 9 minuty, trio włącza drugi bieg, a
emocje błyskotliwie narastają. Po czterech kolejnych minutach, dęciaki ciepło wybrzmiewają przy grzmotach
kontrabasu. Bardzo efektowna jest także ostatnia prosta na tej płycie. Muzycy,
którzy zdają się nie mieć nic do stracenia, ochoczo eksplodują wyłącznie
udanymi dźwiękami.
Karoline
Leblanc/ Ernesto Rodrigues/ Nicolas Caloia
Autoschediasm (atrito-afeito, CD 2018)
Kontynuujemy wątek improwizacji, tworzonej z dużą rozwagą I
odpowiedzialnością za pojedynczy dźwięk. Przenosimy się do Montrealu, w scenie
tamtejszego Konserwatorium Muzycznego meldują się, w roli gospodarzy - Karoline
Leblanc na fortepianie, także preparowanym oraz Nicolas Caloia na kontrabasie,
a w roli gościa – Ernesto Rodrigues na altówce, przy okazji wartościowy
kontynuator wątku iberyjskiego dzisiejszej zbiorówki. Na płytę składają się
trzy wątki - najdłuższy, krótszy i najkrótszy. Całość, zarejestrowana tego
lata, trwa niespełna trzy kwadranse.
Pierwsza opowieść, stanowiąca niemal połowę nagrania, upływa
nam na wyważonej, improwizowanej kameralistyce. Szumiące, chwilami wręcz
taneczne pasaże na strunach altówki, kontrabas traktowany naprzemiennie pizzicato i arco, wreszcie skupiona pianistyka na klawiszach. Wszystko odbywa
się w atmosferze świetnej komunikacji, jakakolwiek akcja nie pozostaje bez
reakcji. Liryka i dynamika, szeroki wachlarz wrażeń estetycznych. Szczególnie
urokliwe chwile, to 11-13 minuta, gdy muzycy decydują się na filigranowe
rozmowy z akcentami preparacji na fortepianie i altówce, a także chamber bowed bass tuż pod nimi. Pod
koniec trio dzieli się na następujące po sobie duety, które ubarwiają całą
narrację. Precyzja, styl, dystynkcja, to elementy konstytuujące jakość tego
nagrania.
Dwie krótsze improwizacje bardziej stawiają na sonorystykę,
zmienność akcji i moc intrygujących inspiracji ze strony każdego z muzyków. W
drugim fragmencie smakowity jest moment, gdy małe gierki toczą się niemal na
poziomie podłogi, cisza wokół skwierczy, a muzycy stawiają na stylowe
zaniechanie i przeurocze szuranie po strunach, także na dnie fortepianu.
Jeszcze atrakcyjniejsza akustycznie zdaje się być finałowa opowieść. Szumiąca altówka,
kontrabas, który trzeszczy niczym stara szafa w samym środku ciszy. Molekularna
zabawa w wyłącznie udane koincydencje. Na ostatniej prostej muzycy czynią
ciekawą pętlę narracyjną i wracają do kameralistycznej estetyki początku
nagrania, czyli free chamber with meta jazz
roots!
Àlex
Reviriego Blaue Tauben (Sirulita
Records, CD 2018)
Kontrabas solo, okoliczności studyjne, Barcelona ubiegłej
zimy. Osiem swobodnie zaplanowanych improwizacji, 40 minut i parę chwil. Àlex
Reviriego, kataloński improwizator, być może tym właśnie nagraniem, wchodzi do grona najbardziej wartościowych emancypatorów największego z instrumentów
strunowych.
Blaue Tauben –
opowieść o uderzaniu w półżywe struny, szarpaniu ich, przyciskaniu do gryfu.
Smyczek, który płynie w brytfannie ciekłego ołowiu, zdziera szkliwo strun,
buduje powykręcaną na wszystkie możliwe strony melodię i śpiewa krwawiąc
obficie. Drżenie, tarcie, rzężenie, spięcie, ból - sonorystyka maltretowanych
strun. Akustyka, która brzmi jak analogowa elektronika odcięta od zasilania,
przykład brutalnego poszerzenia brzmieniowych granic instrumentu. Faktura
samego dźwięku jest siarczysta, lśni cierpkim złotem, niczym elektroakustyka
bez amplifikacji. To doprawdy niebywałe, ale dźwięki, jakie do nas płyną, zdają
się balansować na granicy harsh-noise!
Tarcie przedmiotu o przedmiot powoduje, iż kontrabas brzmi niczym upalony
instrument dęty z policzalną ilością złamanych dysz. Pogłos elektrycznego pulsu, wypuszczania
zbędnych gazów ze skrupulatnie zamkniętej przestrzeni, tajemniczego szemrania
wewnątrz pudła rezonansowego.
Narracja, wraz z rosnącą dramaturgią całości, przybiera
strukturę wielowarstwowego drona. Piski, szmery, skowyt wiotkiej akustyki. To
muzyka, która jest równie dużym wyzwaniem dla muzyka, jak i słuchacza, a także
wytrzymałości fizycznej samego instrumentu. Próba werbalnego skatalogowania dźwięków, jakie generuje Alex na
kontrabasie, z pewnością przerasta możliwości każdego z języków świata, ale nie
poddawajmy się – szumiący stukot, kacze gęganie, tłuste przestery i lepkie
wodogrzmoty.
Siódmy fragment na krótką chwilę zabiera nas do świata
bardziej oczywistych dla kontrabasu dźwięków. Suchy smyczek, rodzaj
akustycznego zwarcia. Narracja multiplikuje się, warstwa kładzie się na
warstwie. Niżej i wyżej, wyżej i niżej. Smyk stawia warunki i nie akceptuje
zdania odrębnego. Sam finał tej niezwykłej płyty brnie śpiewnym tonem,
repetuje, tańczy zgodnie z formułą dźwięk-cisza, cisza-dźwięk i pomyślnie
dociera do zakończenia.
Hati &
Zdzisław Piernik Avant–garde out of Poland
(Requiem Records, CD 2018)
Na początek wątku krajowego, niezwykłe spotkanie legendy
awangardy muzyki współczesnej Zdzisława Piernika z nieco młodszą, ale już z
pewnością legendą trans-ambientowych perkusjonalii i dźwięków nieoczywistych - duetem
Hati. Tuba, także preparowana, perkusjonalia i obiekty w rękach tego pierwszego oraz rozbudowany arsenał gongów,
dzwonków, talerzy, obiektów drewnianych i plastikowych, fletów, piszczałek,
także innych perkusjonalii – w rękach i
sercach Rafała Iwańskiego i Rafała Kołackiego. Nagranie z lata 2017,
udostępnione nam w siedmiu odcinkach z tytułami, trwające 41 minut.
Wyjątkowo dźwięczna, bogata w wydarzenia, przestrzeń
foniczna. Potok perkusjonalii, jakby delikatnie podrasowanych elektroakustyką.
Zwarta, tłusta tekstura, zdobiona czymś na kształt meta rytmu. Wreszcie tuba brzmiąca donośnie, jak w niemych filmach
grozy początków kinematografii. Oto obraz wstępu do tej awangardowej przygody. Tuba zdaje się być elementem
ponadgatunkowym, niejednoznacznym, tajemniczym i pięknym. Czasami gada ludzkim
głosem, śle drony jakby z drugiej strony rzeczywistości. W tle brudny ambient,
szorstkie, wielowarstwowe powierzchnie płaskie. Rezonujące talerze, dęte
mikrodźwięki z różnych źródeł.
W trzecim fragmencie krzyk elektroniki, deep dron z samego dna życia tej muzyki. W czwartym zwarty strumień dźwiękowej metafizyki, która rodzi się jakby pomiędzy, szuka swojego miejsca na
ziemi. Bogactwo sił i środków, paleta dźwięków trudnych do zdiagnozowania.
Definitywnie, to muzyka do słuchania, a nie czytania o niej.
W piątej części tuba gra marsza na silnym pogłosie,
diametralnie zmieniając sytuację sceniczną. W ramach kontrapunktu załoga Hati
buduje dwa rytmiczne, niezależne od siebie scenariusze. W kolejnym utworze
muzycy zagłębiają się w temat. Tuba szuka bazy rytmicznej i dostaje, to czego
chciała, z każdej zresztą strony sceny. Na wybrzmieniu moc świecidełek, złoty
orszak z dalekiej Persji. Finał tej bogato zdobionej płyty czyni dramaturgiczną
pętlę. Wracamy do świata mikrodźwięków, posuwistych dronów tuby, czegoś na
kształt meta relaksacji. Na ostatniej prostej dęte zdobienia z fletu i
piszczałek, poranny śpiew tuby i kosmiczny rezonans, w ramach punktu
odniesienia.
Maciej Garbowski/
Ivann Cruz/ Peter Orins Lines
Of Flux (Circum-Disk, CD 2018)
Polsko-francuska przyjaźń w służbie całkiem swobodnej improwizacji:
Maciej Garbowski – kontrabas, Ivann Cruz - gitara elektryczna i Peter Orins –
perkusja. Dwanaście opusów, blisko 55
minut świetnej studyjnej roboty.
Przykład znacząco niebanalnej, osadzonej w idiomie
swobodnego jazzu, opowieści na sumienny i stylowy kontrabas, zwinną perkusję i
prawdziwie błyskotliwą gitarę z niedużym prądem. Muzycy bardzo rozważnie
odsłaniają przed nami swój pomysł na improwizację w trio. Snują drobne,
intrygujące opowieści, sygnalizują potencjał, czasami delikatnie tłumią emocje,
by w drugiej części płyty, z pewnością od dziewiątego opusa, zabrać nas w podróż, którą komentować można już w samych
superlatywach.
Gitara Cruza lubi ambientowy posmak, nie stroni od rockowej
ekspresji, zna też na pamięć wszystkie dokonania fussion jazzu, te z najwyższej półki. Kontrabas Garbowskiego
doskonale pilnuje ładu i porządku. Dba o wygląd zewnętrzny, zwartą strukturę, wreszcie
demokratyczny układ wewnętrzny. Raz po raz zdrowym walkingiem prowadzi trio przez zakamarki zawiłej improwizacji.
Perkusja Orinsa w każdej chwili gotowa jest na kąśliwy komentarz, uzupełnianie
popisów kolegów, czy akustyczny balans na talerzach (szkoła Paula Lovensa!) lub
galopujący small drumming.
Czasu zabraknie, by wymienić wszystkie udane momenty tej
płyty. Skupmy się zatem na samym jej finiszu. W ósmej części dobrą robotę robi,
trochę zbyt rzadko używany, smyczek. Gitara wspomina dobre czasu indie rocka i brzmi tak uroczo, jakby
wieńczyć miała kolejną świetną płytę nowojorskiego Interpol. W dziesiątym pole
walki oddane zostaje kontrabasowi traktowanemu pizzicato i talerzom. Napięcie buduje zaś gitara, która w zasadzie
milczy na stronie. Jedenasty eksploduje urodą! Skromny smyczek, brzęk i chrobot
gitarowych przetworników, tudzież perkusjonalnych zabawek – repetycja, szmery,
rodzaj filigranowej ekspozycji nasączonej ledwie sugerowanym z oddali rytmem.
Niemal sonorystyczna polirytmia. Ostatni opus
pachnie elektroniką, która sączy się po kablach, skwierczy i rezonuje. Gitara
dobywa ostatni już dziś płat psychodelii, a finał płyty osiągamy zanurzeni po
pachy w półpłynnym ambiencie.
Wojtek Kurek & Anna Jędrzejewska Copy Of Pianodrum (Plaża
Zachodnia, CD 2018)
Tytuł płyty mówi nam wiele o składzie instrumentalnym, zatem
Anna na fortepianie, a Wojtek na perkusji, by dopełnić szczegółów. Sześć
improwizacji (41 min). Kwiat krajowej młodzieży improwizującej przed nami i
tylko jedna wątpliwość. Copy or master, that is the main question!
Oto, i kolejna w naszym zestawie istotnie swobodna
improwizacja, silnie zakorzeniona we free jazzie i czerpiąca pełnymi garściami
z historii gatunku, acz przy tym ożywcza, świeża, niebanalna i doskonale
przyswajalna nawet dla mniej obytych. Zwinny, aktywny perkusista i
perkusjonalista, stopa, która wybija rytm świat, kocia przebiegłość. Obok
pianistka, która mieści się w każdym niemal idiomie współczesnej pianistyki.
Wyczulona na niuanse minimalistyki, obyta na salonach pełnych kameralnych incydentów, ale także
pełnokrwista, free jazzowa torpeda, której obawiać się mógłby nawet Alex von
Schlippenbach, i to w kwiecie wieku. Pomiędzy zaś muzykami dobra komunikacja,
wyczulenie na narracyjne drobiazgi i fura radości ze wspólnego grania.
Jeśli w pierwszym fragmencie szukamy korelacji między jazzem
a kameralistyką, to w drugim płoniemy już prawdziwym ogniem free. W trzecim
dokładamy duży stelaż preparacji, w których bogactwo Wojtka kontrapunktowane
jest skromnością Anny. W czwartym muzycy realizują się w krótkich, nerwowych
frazach, gonią za skrawkami szczęścia i często je odnajdują. Fajerwerki i kocie
pląsy na płocie. Emocje w fazie silnego wzrostu, a z twarzy recenzenta nie
znika uśmiech zadowolenia. W piątym muzycy ślą moc pozdrowień dla wspomnianego
już wcześniej niemieckiego pianisty, ogień buzuje, werbel wrze, a klawiatura
piana skacze pod sam sufit.
Wreszcie rozbudowany, niemal epicki finał. Fortepianowe
preparacje z samego dna pudła rezonansowego, echo po nieboskłon i cisza, jako ważny element dramaturgiczny. Obok szmery i małe dźwięki perkusji, która aż boi
się odezwać. Prawdziwe królestwo mikrobiologii dźwięków. Anna czyni honory
gospodarza domu, Wojtek skromnie łyżeczkuje. Narracja nadyma się i wygasa, pulsuje
i stawia stemple jakości w każdym zakamarku sceny. Na ostatniej prostej zmysły kipią, a dźwięki tańczą aż do nagłej śmierci całej płyty. Definitely Master Copy of Pianodrum!
Biliana Voutchkova & Vardan Ovsepian The Archaic Present (iTunes, download
2018)
Kontynuujemy damsko-męskie duety! Nasza absolutna faworytka
w branży improwizujących skrzypiec, Biliana Voutchkova, spotyka na swej drodze
pianistę Vardana Ovsepiana. Dziewięć fragmentów granych z serca i głowy, być
może delikatnie przed występem zaplanowanych. 43 minuty muzycznej przygody, w
trakcie której wątki improwizowane wplatać będziemy w zmysłową, kameralną
pianistykę.
Na starcie taniec po strunach skrzypiec, czyste brzmienie,
ale i odrobiona skrupulatnego zadzioru. Piano sunie bezboleśnie po klawiszach,
choć na brzegach fonii słychać jakby mikro amplifikacje. Sytuacja
dramaturgiczna zdaje się osadzać na skrzypcach, które rozrabiają, szukają
artystycznej zaczepki i fortepianie, który łagodzi obyczaje i przypomina o
obowiązkach wobec mniej doświadczonych na polu free improve słuchaczy. Biliana błyskotliwa, pełna werwy i
akustycznej urody, świetnie reaguje na podpowiedzi i komentarze Vardana. Ten
ostatni świetnie czuje się w swojej roli, jeśli nawet delikatnie służebnej, to
wyrazistej i stylowej.
W drugim fragmencie skrzypce śpiewają na tle ledwie sugerowanego
rytmu. W trzecim coś na kształt hinduskich pląsów na mokrych strunach,
zmysłowe, niemal taneczne łamanie dźwięku w relacji do minimalistycznego, ale
melodyjnego klawisza. W piątym ślizgom po strunach towarzyszy bukiet harmonii,
ładu i porządku ze strony fortepianu. Kolejny utwór, to prawdziwa perła –
ledwie 150 sekund swoistej polirytmii strun i głębokich klawiszy. Kind of
drum&bass in sonore! W szóstym odcinku muzykom towarzyszy cisza, która
zdaje się determinować ich decyzje. Molekularny dialog późną nocą.
Jak to często bywa w wypadku naprawdę doskonałych płyt,
finał skrzy się dźwiękowymi fajerwerkami. Instrument Vardana brzmi tu niczym
piano Fendera odcięte od zasilania. Biliana kroi powietrze i przeciska się
przez las pianistycznych stempli. W ósmym odcinku narracja wisi na strunie i
pojękuje. Skrzypaczka używa też głosu, a pianista spaceruje się po ciemnej
stronie klawiatury. Kameralistyczny dialog w ramach puenty. Muzycy kołyszą się,
jak nietoperze w trakcie zamglonego poranka.
Franziska Baumann &
Udo Schindler Blue
Sonic Vibrations (The Improx#3 Concert)
Creative Sources, CD 2018)
Najwyższy czas domykać przedświąteczną zbiorówkę. Znów duet
damsko-męski: klasycznie kształcona, z wielką skalą głosu, dziś już prawdziwie
wybuchowa improwizatorka Franziska Baumann (głos i elektronika) i Udo Schindler
(kornet, klarnet basowy, saksofon sopranowy), wieczny poszukiwacz nowych
punktów odniesienia dla brzmienia instrumentów dętych, często w kontakcie z
elektroniką. Na płytę składa się koncert duetu (cztery epizody) i trzy odcinki
solo, umieszczone pomiędzy fragmentami części zasadniczej. Trzy kwadranse z
minutami ośmiu improwizacji, które nazwane zostały przez muzyków kompozycjami.
Utwory nieparzyste, to koncert duetu. Spokojny saksofon sopranowy,
obok dźwięki z kobiecego gardła, lekki bulgot, który płynie ciekłą elektroniką,
multiplikuje się i śpiewa niczym chór penitencjariuszek zakładu zamkniętego.
Schindler, który zdaje się przyjmować tu rolę komentatora, doskonale słucha
tego, co czyni partnerka i w mig świetnie ją imituje na dęciaku. Baumann nie stroni od wycieczek w wysokie rejestry
(chwilami czujemy się jak w operze!), przy okazji umiejętnie łączy głos z
elektroniką. Jest widowiskowa, zmysłowa, choć recenzent nie kupuje tu każdego
dźwięku. W kolejnych utworach ciekawie brzmi kornet, który nie unika sytuacji sonorystycznych,
co intrygująco koreluje z niemal beat-boxingiem
wokalistki, tworząc duet … brzęczących chrząszczy. W piątym muzycy całują się z
ciszą i tworzą niebanalne sytuacje elektroakustyczne - podmuchy wiatru, szelest
liści, skowyt płoszonej zwierzyny. Nie gorzej dzieje się w trakcie finału całej
płyty – prychanie z tuby saksofonu,
elektroniczny ambient w tle, piski i pomruki fauny i flory. Przykład bardzo
dobrej improwizacji, silnie naznaczonej niemiecką szkołą kameralistyki
współczesnej.
Płytę uzupełniają trzy ekspozycje solowe. Odcinek Baumann
budowany na radiowych samplach, zdominowany jest przez syntetykę, zaś oba
odcinki Schindlera bazują na akustyce saksofonu sopranowego i klarnetu
basowego, wspomaganego kornetem.