Portugalczyk Gabriel Ferrandini, jeden z najbardziej
intrygujących perkusistów Półwyspu Iberyjskiego (palmę najbardziej kreatywnego
w tej części świata odebrać mu może chyba jedynie Vasco Trilla), funkcjonuje w
świadomości wielbicieli muzyki free jazz/ free improv niemal od zawsze, a
przynajmniej od dekady.
Stały członek dwóch najważniejszych portugalskich formacji w
gatunku – RED Trio i Motion Trio, współtwórca tak doskonałych płyt, jak Casa
Futuro (z Pedro Sousą i Johanem Berthlingiem), czy Lisbon Freedom Unit, a także
kilku polskich przedsięwzięć Piotra Damasiewicza (choćby Power Of The Horns), w
październiku br. skończy dopiero … 33 lata. To wspaniała wiadomość! Zatem prawdziwy
ocean wyśmienitych płyt z udziałem Ferrandiniego jeszcze przed nami.
Nic nie ujmując wyżej wspomnianym albumom, dopiero jednak rok
bieżący zdaje się stawiać muzyka na odpowiednim dla jego poziomu artystycznego
piedestale. Kilka tygodni temu wydał on bowiem pierwszą, w pełni autorską płytę
Volúpias, a do pary dorzucił równie smakowity
duet z rosyjskim alcistą Ilią Belorukovem, zatytułowany Disquiet. Dziś nad tymi właśnie płytami pochylamy się z dużą
pieczołowitością, albowiem bezwzględnie warto!
Gabriel
Ferrandini Volúpias (Clean Feed, CD
2019)
Zapraszamy na spacer po lizbońskiej dzielnicy Bairro Alto,
miejscu dla Ferrandiniego szczególnym, związanym z dorastaniem i zdobywaniem
pierwszych muzycznych doświadczeń, a także miejscu obecnego zamieszkania (muzyk
nie urodził się w Portugalii) oraz wielu aktywności artystycznych. Tytuły
kolejnych utworów na płycie, to nazwy ulic lub zakamarków niezwykłego wzgórza
położonego na zachód od centralnej części miasta, którą wyznacza Placa do Comercio. Utwory te możemy
śmiało określić, jako swobodne kompozycje open
jazzu (poza dwoma przypadkami, wszystkie są autorstwa perkusisty).
W tymże powolnym, acz wcale nie nostalgicznym spacerze, Ferrandiniego
wspierają – rówieśnik, także rezydent dzielnicy, saksofonista Pedro Sousa i
nieco od niego starszy, jeszcze lepiej rozpoznawalny medialnie, kontrabasista
Hernani Faustino. Muzyka nagrana została w lutym 2017 roku, w miejscu zwanym Fonte Santa, Alandroal. Zawiera dziewięć
utworów, które trwają łącznie 39 minut bez czterech sekund.
Volúpias jest
płytą niezwykłą z wielu względów, nim jednak poznamy szczegóły, słowo o samej
konstrukcji dramaturgicznej nagrania. Zaczyna się ono trzema bardzo krótkimi,
niemal cool jazzowymi introdukcjami,
muzyką czerstwą, ale zmysłową (volúpias!),
nie tyle ilustracyjną, co tworzącą w głowie słuchacza prawdziwe obrazy
tajemniczych miejsc Lizbony. Po nich otrzymujemy pierwszy nieco dłuższy fragment
bardziej swobodnej improwizacji, by zaraz potem znów wpaść w sidła krótkoterminowych
narracji, które określić możemy wręcz jako dark
jazzowe. Prowadzoną nas one do dwóch ostatnich utworów, najdłuższych na płycie
(łącznie niemal 16 minut), które eksplodują emocjami, jakie towarzyszyły
muzykom w trakcie poprzednich części, a były w wielu momentach silnie skrywane.
Rua Nova Da Piedade.
Saksofon tenorowy kreśli małe plamy, jakby śpiewał drobną melodię, która
grzęźnie mu w gardle. Towarzyszy mu mocny tembr kontrabasu i stosunkowo aktywny
drumming. Całość toczy się wszakże w
tempie marsza pogrzebowego, choć narracja bez trudu łapie swój wewnętrzny rytm
i specyficzne dla większości minut tego spaceru slow dynamic. Travessa De São
José. Marsz zdaje się być jeszcze spokojniejszy. W ruch idą szczoteczki, a
nad nieboskłonem jawi się duch Krzysztofa Komedy i jego muzyki filmowej. Jakby dwóch takich niosło szafę, ale z tej
strony Bairro Alto słabo jeszcze widać ocean. Rua De São Marçal. Dron wilgotnego powietrza wydobywa się z tuby
saksofonu. Masywna ścieżka pizzicato
leje się z gryfu kontrabasu. Cool masters
in work! Perkusja ledwie zaznacza swoją obecność. Rua Da Academia Das Ciências. Wyższy powiew tenorowego, sekcja
rytmu wciąż powolna, ciężka, z ołowiu i stali. Każdy krok na tej ulicy stawiany
jest z saperską precyzją. Strong cool!
Gęsta gra kontrabasu i perkusji, zmysłowy i upocony tenor, a wszystko w
warunkach niemal idealnej akustyki. Każdy szmer i powiew powietrza ma swoje
odzwierciedlenie w dźwiękach, jakie do nas docierają. W drugiej części narrację
ciągnie duo bez saksofonu. Świetną zmianę daje drummer, który zdobi ścieg opowieści złotymi cekinami. Saksofon
powraca śląc ciemne plamy, w tle solowa ekspozycja kontrabasu.
Rua De O Século.
Kolejna meta ballada. Tenor na
zaciągniętym ręcznym kreśli kolejny filmowy obrazek. Klimat białoczarnej
kliszy, metafizyczna równowaga pomiędzy wszystkimi elementami narracji. Saksofon buduje drony, inspirowane post-elektroniką.
Piękne, żółwie tempo. Rua João Pereira Da
Rosa. Introdukcja kontrabasu, cichy, suchy powiew saksofonu z lekkim
zaśpiewem. Perkusja wchodzi do gry po 90 sekundach i stawia stemple
artystycznego wyrachowania. Gibka oszczędność środków wyrazu, pełne garści emocji
poupychane po kieszeniach. Funeralne tempo zdaje się delikatnie nabierać wiatru
w żagle. Rua Dos Caetanos. Saksofon,
talerze, skromne szarpnięcia za struny, niepokój, brak snu i posmak
nieistniejącej elektroniki (as cymbals
drones). Jeszcze wolnej, jeszcze
gęściej, jeszcze dosadniej. Garść emocji wprost ze smyczka, który ślizga się po
strunach kontrabasu.
Travessa Dos Fiéis De Deus. Tenor rusza w przedostatnią
podróż z odrobiną zadzioru u nasady ustnika. Perkusja gotowa do uderzenia,
kontrabas burczy i ciągnie za struny, tnie powietrze na nierówne części. Step by step opowieść nabiera gęstości,
a spętany zaplanowaną dramaturgią flow
zaczyna rozkwitać trzema strumieniami fonii. Szczególnie aktywny moment
perkusji. Solowa ekspozycja kontrabasu na wybrzmieniu. Rua Da Barroca. Core number
całej płyty startuje niezwykle kolektywnie. Saksofon buduje dron, mroczny, zabrudzony,
ale jakże powabny. Już po 120 sekundach w tubie zdaje się rodzić moc, skłonna
wyrwać wszystkich z letargu oczekiwania. Sousa zostaje na chwilę sam i szuka
swojej pętli, po czym wpada w oddech cyrkulacyjny. Znakomity moment! Tuż przed
upływem 4 minuty powraca Ferrandini. Sytuacyjny duet PeterGarbiel nabiera tempa i emocji, po czym przyzywa kontrabas
Faustino. Ognista muzyka, ale pozbawiona free jazzowej furii, pełna emocji,
także tych nieujawnianych. Kontrabas schodzi smykiem do samej podłogi. Na osi
czasu 7:30 - muzycy delikatnie hamują, by nieznacznie zmodyfikować swój flow. Nowy wątek brnie po złote runo
przy wsparciu pizzicato. Trio unosi
się nad ziemią i stawia wszystkich do pionu. Smyczek powraca na ostatniej
prostej. Wraz z nim rozgrzany saksofon i kipiąca perkusja dają do wiwatu!
Gaszenie płomienia zdobi nutka melodyzującego posmaku zapomnianego saudade.
Ilia Belorukov/ Gabriel Ferrandini Disquiet (Clean Feed , CD 2019)
Na kolejne czterdzieści dwie minuty i kilkadziesiąt sekund
przenosimy się do studia nagraniowego w Saint-Petersburgu. Jest druga połowa
grudnia 2017 roku – Ilia Belorukov na saksofonie altowym oraz Gabriel
Ferrandini na perkusji i instrumentach perkusyjnych. Panowie zagrają pięć
całkowicie swobodnych improwizacji. Czas ich trwania zdążyliśmy już poznać.
Muzycy rozpoczynają swoją
niespokojną podróż w dużym skupieniu – wyciszona tuba saksofonu i mały
werbel brzmią na starcie niczym stylowe, duetowe Spontaneous Music Ensemble w
czasach, gdy obu Panów nie było jeszcze na świecie. Gabriel zmyślnie zagęszcza flow, Ilia płynie raz wysoko, raz bardzo
nisko, wyraziście, bez najmniejszych śladów melodyki. Free impro sax &
drums duo as pattern!
Muzycy dają prawdziwy popis kreatywności od pierwszej minuty nagrania. Rosjanin,
tu pozbawiony jakichkolwiek syntetycznych atrybutów, stawia sobie artystyczną
poprzeczkę niezwykle wysoko i spełnia wszelkie oczekiwania. To samo rzec można
o Portugalczyku. Taniec i śpiew przez zaciśnięte usta, bezczelne rytuały piękna
improwizacji. Druga opowieść budzi się w oparach lepkiej ciszy. Ilia wstaje
jako pierwszy, Gabriel sprawdza jakość naciągów na werblu, liczy krawędzie.
Ballada dla ponownie potępionych – saksofonowe półdrony i ślady drummingu. Narracja, która systematycznie
pęcznieje, budowana zarówno długimi, jak i krótkimi frazami. Po 5 minucie organiczna
dawka ekspresji doprowadza muzyków do szczęśliwego zakończenia.
Trzecia improwizacja – dysze prychają, znów liczba krawędzi
zestawu perkusyjnego zgadza się, co do sztuki. Subtelna gra w otwarte karty.
Alt tańczy, werbel trzyma go za gardło. Ciało w ciało, świetna komunikacja, bez
znaków zapytania. Ilia lubi zagęszczać brzmienie, preparować dźwięk, szukać
dronowej estetyki, choć nawet na moment nie opuszcza terytorium wolnego jazzu.
Tuż obok Gabriel – wybiera wyłącznie najlepsze rozwiązania, towarzyszy
saksofoniście w każdej frazie, nic nie pozostawia bez adekwatnego komentarza,
gra gęstym ściegiem, całym zestawem perkusyjnym, choć jest przy tym zwinny jak
kot, lekki jak pawie pióro. Na wybrzmieniu alt skutecznie szuka szorstkich
fonii, szumi jak lokomotywa na stacji końcowej.
Syczenie w tubie wyznacza start czwartej części. Talerze
drżą na dalszym planie. Zmysłowa cisza żywej akustyki. W kolejnym kroku,
repetycja wilgotnych dysz i preparacje na werblu. Bukiet perełek fonii buduje najspokojniejszy
fragment Niepokoju. Moc detali,
frapujących szczegółów, uroda pojedynczych niemal dźwięków – rezonans talerzy, czy
oddech suchej tuby, która chce śpiewać. Wejście w bardzo jazzową narrację
smakuje balladą, choć najeżoną emocjami. Na finał potencjometr mocy przesuwa
się w prawo, by nie było zbyt słodko. Wreszcie i pieśń zakończenia! Jakby wszystko w niej śpiewało – talerze, dysze,
tomy i werble, choć muzycy nie opuszczają bastionu ciszy i spokoju. Muzyka zdaje
się unosić w powietrzu z braku ciężaru właściwego. Po 4 minucie delikatne
zagęszczenie – alt skacze ku górze, perkusja zdobi dźwiękami każdy centymetr
sześcienny studia nagraniowego. A
jednak Disqueit!