Petersburski label Intonema, jak donosi podtytuł jego
strony internetowej, poświęcony jest muzyce improwizowanej, współczesnej,
eksperymentalnej i całej tej szalonej
reszcie! Artystycznie dowodzi nim bardzo ciekawy rosyjski saksofonista i
eksperymentator w zakresie dźwięków elektroakustycznych - Ilia Belorukov.
Być może na moment, w którym Trybuna baczniej przyjrzy się dokonaniom Intonemy, musielibyśmy
jeszcze trochę poczekać, ale szczęśliwie, za jej przyczyną, kilka tygodni temu
ukazała się druga płyta barcelońskiej formacji Phicus. To trio znamy i lubimy
tu wszyscy, bo nie dalej, jak jesienią ubiegłego roku, Ferran Fages, Alex
Reviriego i Vasco Trilla debiutowali fonograficznie w ramach serii wydawniczej Trybuny i Multikulti Project. Najnowsza
płyta nagrana została w towarzystwie właśnie Belorukova, zatem nie mogliśmy nad
tym faktem przejść do porządku dziennego, bez odpowiedniego komentarza.
Dodatkowo dzięki uprzejmości wydawcy, w odtwarzaczach
redakcji pojawiło się także kilka poprzednich płyt labelu, zatem czas dziś na
skromny overview katalogu Intonemy. Przegląd
zaczniemy, trzymając się znanej i lubianej na tych łamach zaburzonej chronologii,
od płyty najnowszej*), a potem skrupulatnie będziemy cofać się w czasie,
omawiając w sumie pięć ostatnich pozycji.
Phicus
& Ilia Belorukov K(nо́)t (Intonema 027, 2018)
Ubiegłoroczne lato w Barcelonie! Ferran Fages – gitara
elektryczna, Àlex Reviriego – kontrabas, Vasco Trilla – perkusja oraz Ilia Belorukov – saksofon altowy i mała elektronika. Cztery utwory z
tytułami trwają 40 minut bez kilkunastu sekund.
Od startu dobiegają nas dźwięki z samych głębin tuby,
rezonującego talerza, opiłek fonii na
gryfie gitary, czy szorowania pudła rezonansowego kontrabasu. Wszystkie one
dumnie kroczą, jeden za drugim, w oczekiwaniu na to, co może wydarzyć się za
moment. Oto Phicus w wersji medytacyjnej, bez akcentów rockowych, czy
post-rockowych, które niechybnie zdobiły ich debiutancki album Plom. Znacząca w tym moc sprawcza
rosyjskiego saksofonisty, który na ogół stroni od ekspresyjnych zachowań i
nierozważnych galopad. Świat fonii filigranowych dzwonków, prychów na dyszach, akustycznych ornamentów, migotliwych
świecidełek na skraju dnia, w glorii zachodzącego słońca, gdy czuć już zimną
nocą w powietrzu. Mikrobiologia improwizacji, mikrotonalność pojedynczego
dźwięku. A na finał pierwszej części bardzo udane próby budowania, wzajemnie
krzyżujących się, dronów z czterech akustycznych źródeł. Druga improwizacja,
najdłuższa na płycie, rodzi się z poziomu jeszcze bliższemu ciszy. Jeszcze
dostojniejsza, bardziej oniryczna (zwłaszcza na gryfach), metafizycznie
podwieszona w czasoprzestrzeni. Teraz mamy już chyba do czynienia w prawdziwą nanobiologią dźwięków - wielokolorowe
szumy, głęboki rezonans, drobinki ołowiu
w powietrzu. Narracja zaczyna delikatnie narastać, elektroakustyczna mieszanka
ciała i krwi – zmysłowe, cierpkie nieoczywistości fonii, z silnym akcentem małej elektroniki w samym środku tej
ekspozycji. Wytłumionej po niedługiej chwili szarpnięciami strun kontrabasu i
skromną sonorystyką altu. Jakby rodziło się nowe życie dla całej czwórki
muzyków. Więcej rwanych fraz, znaczące akcenty perkusyjne, drobne cuda na gryfie gitary. Szczypta dźwięków
z nierozpoznawalnych źródeł (raczej akustycznych). Dzwonki Trilli wieńczą
dzieło.
Czas na trzecią opowieść – klimat powolnej śmierci zostaje
zachowany. Cisza, mikrozgrzyty gitary, napięcie zaniechania, chłód oczekiwania.
Kontrabas wchodzi do gry jak niedźwiedź, nie do końca wybudzony ze snu
zimowego. Obok ledwie sugerowany drumming.
Narracja niczym upiorna kołysanka dla wyjątkowo niegrzecznych dzieci, z głęboko
zaszytą w sobie repetycją. Następny krok, to oniryczna sonorystyka, uprawiona
jakby w poprzek przebiegu wydarzeń. Drżenie upoconych rąk, niepokój chwili,
elektroakustyczny strach przed nieznanym. Jakby muzycy grali soundtrack do niemego horroru, jednego z
klasyków gatunku. Sepia okładki płyty nie mówi nam chyba wszystkiego o
intencjach jej twórców. Królestwo artystycznego minimalizmu zostaje osiągnięte.
Na finał płyty rodzaj czterominutowej kody. Elektroakustyczny szum, drobinki
akustycznych dźwięków ze strony wciąż jeszcze żywych instrumentów. Na tle tej narracji
tempo orszaku pogrzebowego, to niemal galop. Na sam już koniec, przez krótki
moment, nieco gęstsza faktura dźwięków, sonoryzujący Trilla, czyste dysze altu.
Na ostatniej prostej tłumienie dawno już wytłumionych emocji.
Konstantin
Samolovov & Alexey Sysoev Varietas
(Intonema 026, 2018)
Nadal lato roku ubiegłego, tym razem jednak moskiewski DOM
Cultural Center. Konstantin Samolovov – wybrane elementy perkusji, obiekty, radio, rejestrator głosu oraz Alexey
Sysoev - no input mixing board (stół mikserski bez danych na wejściu) plus
kilka, bliżej nieznanych obiektów elektronicznych. Dwie improwizacje, łącznie
37 minut bez kilku sekund.
Muzyczna przygoda z perkusją wspomaganą elektroakustyką lub
może inaczej – elektroakustyka napędzana snare
drummingiem. Zwarty, gęsty ścieg narracji, odrobina sampli, elektroniczne
ozdobniki. Jakkolwiek byśmy tego nie odbierali, improwizacja ma swój rytm,
swoją nieco powykręcaną, żywą dynamikę, umoczoną po pachy w preparacjach
czynionych na mikserze bez danych wejściowych (czyli takim muzycznym perpetum mobile). W wymiarze fonicznym,
improwizacja duetu przypomina chwilami ciąg produkcyjny dużego zakładu
szlifierskiego. Nerwowe, rozedrgane plamy dźwiękowe, silnie wszakże przykuwające
uwagę odbiorcy. Choć opowieść toczy się stosunkowo linearnie, bywa, że
skrupulatnie narasta w czasie i przestrzeni.
Na szczególną uwagę zasługuje końcowe 6-7 minut pierwszej,
dłuższej improwizacji, zatytułowanej Moto.
W natłoku wielowymiarowych dźwiękowych wydarzeń, wyjątkowo zwinnie wyłania się elektroakustyczny
dron, który z perspektywy pierwszego
piętra, fantastycznie komentuje skromny, zakleszczony do wewnątrz,
akustyczny snare drumming. Całość
efektownie pikuje w kierunku finałowej ciszy. Druga improwizacja Cycle zdaje się być bardziej stonowana,
skupiona na pojedynczych frazach, z delikatnie przesuniętym akcentem z soczystych
perkusjonalii na rozbudowaną, niebanalną, jakże żywą elektroakustykę.
Ilia
Belorukov/ Miguel A.García/ Jason Kahn/ Frantz Loriot Invanskrue (Intonema 025, 2017)
Szwajcarski
Zurich, grudzień 2016 roku. Ilia i Miguel w trakcie trasy koncertowej
spotykają tamtejszych rezydentów w osobach Jasona i Frantza. Propozycja wspólnej sesji nagraniowej
okazuje się strzałem w dziesiątkę! Ilia Belorukov - fluteophone,
contact microphone, effect pedals, sample, field recordings, Miguel A. García - laptop, elektronika, Jason
Kahn – perkusja oraz Frantz Loriot – altówka. Dwie improwizacje, 46 i
pół minuty.
Przykład wyjątkowo kompetentnej elektroakustyki z dużą dawką
żywych, niebanalnych, intrygujących dźwięków. Element pierwszy to domena gości,
drugi zaś to przywara gospodarzy tej sesji. Narracja pełna skupienia, dbałości
o szczegóły, bez brudu za paznokciami i zbytniego potu na czole. Struktura
improwizacji w trakcie dwóch opowieści jest na ogół dość stała. Chwilami prym
wiodą elektroniczne incydenty, w innych momentach piękno akustyki altówki i
perkusjonalii zdaje się mieć niepodważalny charakter. Zwinna sonorystyka żywych
instrumentów zwiera tu zgrabnie szyki z syntetyką ciekawej elektroniki.
Pierwsza improwizacja obfituje w wiele imponujących
ekspozycji Kahna, także w kameralistyczne grepsy na gryfie Loriota. Belorukov
skoncentrowany na elektroakustycznych perforacjach, Garcia zaś trzyma z nim
front, świetnie kooperując na kablach.
Rodzaj improwizowanej narracji, który nie eskaluje się bez potrzeby, która
perfekcyjnie dba o dramaturgię wydarzeń. Jej linearność, spójność artystyczna,
konsekwencja w budowaniu muzycznej opowieści, konstytuują jakość oceny
końcowej.
Druga opowieść zdaje się być bardziej intensywna, z większą
ilością kanciastych form. Rośnie
ilość dźwięków w jednostce czasu, okazjonalnie pojawiają się zmutowane melodie
z sampli i szczypta field recordings.
Ta narracja ma trzy, nawet cztery wątki, a wszystko dzieje się przy zachowaniu
autów pierwszej części. Już pod koniec 10 minuty muzycy schodzą na poziom ciszy
i balansują na granicy dźwięku. Po chwili skrupulatnie odbudowują narrację.
Wyrazisty Kahn stanowi świetny punkt odniesienia dla elektroakustycznego dzieła
gości w podróży. Loriot, od czasu do czasu, gotowy jest budować strzeliste
drony na gryfie altówki i łechtać ucho recenzenta w sposób ponad normatywny. Invanskrue to płyta, która stanowić może
doskonały przykład symbiozy żywych i syntetycznych pasaży dźwiękowych.
Dominic
Lash & Seth Cooke Egregore (Intonema 024, 2017)
Powracamy do duetu, tym razem w postaci dwóch Brytyjczyków. Muzyka zarejestrowana w dwóch miejscach, w dwóch momentach czasowych (2016 i 2017 rok). Nie
wiemy dokładnie, czy muzycy przebywali w trakcie procesu produkcji dźwięków
razem, czy też jeden dogrywał do drugiego. Dominic Lash – elektronika, Seth
Cooke – talerze, mikrofony. Godzina zegarowa bez 25 sekund. Jeden trak.
Kompozycja zbudowana głównie elektronicznie lub w drodze
amplifikowania działań akustycznych na talerzach. Rodzaj dźwiękowej instalacji,
projektu, bez znamion improwizacji. Jednostajny, gigantyczny dron wyrasta
bardzo powoli z ciszy. Jego struktura jest dość prosta, dźwiękowo jednorodna. Staje na środku wyimaginowanej sceny i
intensywnie trwa.
Recenzentowi pozostaje foniczna łamigłówka do rozwiązania –
znajdź choćby jeden szczegół, który stanowi o tym, że kolejne minuty tej
muzycznej formy czymkolwiek różnią się od siebie. Po 10-12 minutach można
zaryzykować tezę, iż poziom intensywności stojącego
dronu mikrotonalnie narasta. Ale to
tylko teza. Wibracja dźwięku, jakiej doświadczają nasze receptory słuchu po
kolejnym kwadransie jest być może jedynie efektem mechanizmu obronnego
naszego organizmu, nie zaś skutkiem działań muzyków. W dalszej części płyty
odbiorcy pozostaje już tylko własna wyobraźnia. Może coś wydarzy się w
monotonii dźwięków, może coś wejdzie z czymś w interakcję… Dron bowiem trwa,
czuwa, nie odpuszcza choćby na ułamek sekundy.
Kolejna nadzieja na jakiekolwiek wydarzenie pojawia się w
okolicach 35 minuty. Coś dzieje się na
dalszym planie. A może to tylko złudzenie
foniczne. W 50 minucie narracja wchodzi w stadium wygaszania. Opuszczanie
kotary trwa blisko 10 minut. Płyta, która stanowi jedno z większych wyzwań
recenzenckich. Niżej podpisany wytrwał do końca.
Horst Quartet Edged
Timbre (Intonema 023, 2017)
Na finał przeglądu najnowszych płyt Intonemy kolejna udana
lekcja elektroakustyki. Tym razem w wydaniu kwartetu muzyków fińskich. W podróż
na krawędź dźwięku zabierają nas
następujący wykonawcy: Tuukka Haapakorpi – elektronika, Lauri Hyvärinen –
gitara elektryczna, obiekty, Taneli Viitahuhta – saksofon altowy, obiekty i
piano, Hermanni Yli-Tepsa – skrzypce, obiekty. Pięć improwizacji z tytułami,
dwa kwadranse bez kilkudziesięciu sekund.
Od progu wita nas głucha i tajemnicza przestrzeń
elektroakustyczna (wilderness!).
Chrobot przedmiotów nieznanych, silne echo, pogłos instrumentów akustycznych,
skwierczenie na kablach, robotyka amplifikatorów. Filigranowa, acz gęsta,
delikatnie tkana pojedynczymi czasami dźwiękami, spokojna narracja. Pełna
niuansów, smaczków, nastawiona na odbiorcę, która ma chwilę na precyzyjny
odsłuch. Akcenty żywe i incydenty syntetyczne, dobra struktura, celnie ułożone
proporcje i wyważona dramaturgia wewnętrzna.
We fragmencie drugim intensywność ekspozycji ciekawie
narasta, brnąc niebanalnie w kierunku industrialnej estetyki brudnego,
niepokornego, zdeformowanego dźwięku. Procesowi temu towarzyszy rosnący udział
żywych instrumentów - saksofonu, gitary i skrzypiec. W tle pracuje duża amplifikacja i groźnie łypie okiem
na muzyków. W odcinku czwartym muzycy mierzą się z bezmiarem elektroakustycznej
ciszy. Z kolei w piątym po drodze im z odrobiną hałasu, który jest kontrapunktowany
krótkim pasażem wprost z klawiatury piana. Wszystko na tej płycie dzieje się w
granicach artystycznego rozsądku, co stanowi w tym wypadku bezwarunkowy atut
nagrania.
*) już w trakcie redakcji tego tekstu, ukazała się kolejna
płyta Intonemy, której Pan Redaktor jeszcze nie przetworzył. Chodzi o krążek tria Wozzeck
Fact I (Ilia Belorukov/ Mikhail
Ershov/ Konstantin Samolovov). Jego numer katalogowy - 028.