Ostatni miesiąc roku 2017 w pełni. Czas podsumowań,
reasumpcji i rozliczeń. Roczne the best
of zaczynają już hulać w sieci globalnej. Pełni ekscytacji muzycy i wydawcy liczą, że ktoś wreszcie doceni ich ciężką pracę.
Trybuna Muzyki
Spontanicznej swoje podsumowanie zaprezentuje dopiero na przełomie roku.
Tak, by jak najmniej tytułów datowanych na rok 2017, umknęło uwadze redakcji. A
zatem Siedemnaście Mgnień Roku 2017 szukajcie
na stronie w okolicach zabawy sylwestrowej.
Dziś natomiast stosunkowa obszerna zbiorówka recenzji płyt,
które trafiły tej jesieni – najprzeróżniejszymi kanałami – do redakcyjnych
odtwarzaczy. Zestaw będzie wielogatunkowy, o dużej amplitudzie jakości, ale bez
wątpienia nienudny. Jak to ostatnio często bywa na tych łamach, padnie sporo
nowych, godnych zapamiętania nazwisk i tytułów wykonawczych. A od tych bodaj
najbardziej frapujących, przegląd ten zaczniemy.
Josue Amador/
Arvind Ganga/ Dirar Kalash Fading Ground (al-bayān)
Zaczynamy zatem z naprawdę wysokiego C. Spotkanie muzyczne, jakie miało miejsce w holenderskiej Hadze w
roku ubiegłym. Arvind Ganga – gitara elektryczna (kanał lewy), Dirar Kalash –
skrzypce i elektronika (pasmo środkowe) i Josue Amador – gitara elektryczna (kanał
prawy). Pięć opowieści o dużym ładunku emocji, trzy kwadranse bez
kilkudziesięciu sekund.
Gitarowo-skrzypcowa symfonia
na paręnaście strun, sporą dawkę prądu i szczyptę elektroniki. Rodzaj
konstruktywnego hałasu, który zdecydowanie nie boli. Wykluwa się z tej
narracji, jak pisklę ze skorupki, zwiastując nadciągające pokłady psychodelii.
Repetycje, zgrzyty i wiolinowe pochody dźwięków niebanalnych i często
zaskakujących dramaturgicznie. Umiarkowanie drapieżny rock, który kocha improwizować. Skrzypce zdają się być w tym gronie
najgroźniejsze, przypominają strzelistą, zmutowaną na kablach gitarę. Płyną środkiem i permanentnie prowokują obie
prawdziwe gitary, które suną przeciwległymi flankami.
Narracja trzeciego utworu brnie w ciężkich butach po kolana
w błocie, ale każdy gest, każdy pomysł ma swoją wartość. Mantryczność zachowań i interakcji, kłuje w oczy trupią radością życia w stanie ciągłej
podróży. To improwizacja, którą napędza repetycja. Obowiązki w tym zakresie
muzycy dzielą między siebie demokratycznie. Ich pasaże dźwiękowe mają lisią
zwinność i wciąż topią się w bystrej
psychodelii (przy czym, to znów skrzypce mają największe ciągoty ku transowi i kwaśnym rozwiązaniom). Dialog gitar w
czwartym fragmencie ma niemal barokową urodę. Rodzaj noise streaming po lewej i quasi
synkopy po prawej. Wejście zaś skrzypiec boleśnie piękne! Dużo prądu, mało
elektroniki, wiele żywych dźwięków. No i błyskotliwy, post-rockowy finał!
Wyśmienite!
Brandon
Lopez/ Chris Corsano/ Sam Yulsman Holy,
Holy (Tombed Visions)
Jedno z lepszych w tym roku nagrań muzyki improwizowanej zza
Wielkiej Wody, wydane w manchesterskim Tombed Vision (tym razem CD)! Szefem
przedsięwzięcia jest kontrabasista Brandon Lopez, a wspierają go Chris Corsano
na perkusji i Sam Yulsman na fortepianie. Trzy tytuły, trzy kwadranse muzyki,
która wedle autora jest skomponowana (rodzaj notowanych sugestii), a potem
twórczo rozwijana przez muzyków, którzy
są w całym procesie najważniejsi (innymi słowy – po prostu improwizacja!).
Od startu trzęsienie ziemi, a potem jest już tylko lepiej.
Trzyminutową introdukcję czyni sam kontrabasista, który zachowuje się, jakby grał
sonaty Bacha na black metalowym festiwalu dla penitencjariuszy domu dla
pozytywnie obłąkanych. Kosmiczny,
groźny,
brutalnie piękny sound. Wejście
partnerów jest równie błyskotliwe. Corsano nie stroni od sonorystyki, Lopez
zrywa podłogę, czyniąc cuda na smyku, a pianista stara się pełnić rolę
dynamicznego komentatora, który potrafi być też subtelny, niczym rozpalona
nastolatka (choćby popisowy pasaż w 11 minucie pierwszej części).
Lopez grzmi i dynamizuje każdy fragment notowanej improwizacji. Z gorącym smykiem w dłoniach jest
prawdziwie doskonały! Rzec
można przedświątecznie – New King of
double bass is born! Corsano jest równie perfekcyjny w swoich
poczynaniach. Może mniej niekonwencjonalny zdaje się być sam pianista, ale to
niczego płycie nie ujmuje. Sekcja L-C szczytuje raz za razem, a kto im pogrywa na trzeciego nie wydaje się szczególnie
istotne. Baa, myślę, że świetnie radziliby sobie nawet w towarzystwie zimnego
trupa Elvisa Presleya! Finałowy wycieczka do świata free jazzowej estetyki, już
bez smyka, to także Mountain of Bass!
Muzyka gęsta, jak olej silnikowy!
Sam Andreae/ David Birchall/ Otto Willberg A
Hair In The Chimney (Vernacular Recordings/ Heavy Petting)
Młoda (stosunkowo młoda) brytyjska scena improwizowana w
stanie permanentnego wzrostu. Nowe nagrania rodzą się jak grzyby po deszczu, a
nie jedno z nich zasługuje na miano wydarzenia artystycznego na Starym
Kontynencie. Dziś trio złożone w muzyków, których personalia nie raz już
pojawiały się na tych łamach, jakkolwiek nigdy w takiej właśnie trzyosobowej
konfiguracji. Sam Andreae na saksofonach, David Birchall na gitarze
elektrycznej i Otto Willberg na kontrabasie. Ponad godzinna, swobodna
improwizacja podana w trzech odcinkach.
Molekularna, dotkliwa akustycznie, gęsta i sowita
improwizacja. Akcja – reakcja – akcja - sanacja! Wyzwolona muzyka o delikatnie
punkowym zabarwieniu, pełna wewnętrznej anarchii i niezgody na proste
rozwiązania dramaturgiczne. Igraszki, przepychanki, swawole, trochę w klimatach ojców założycieli gatunku, choćby w ramach formacji People Band lat temu pięćdziesiąt.
Kontrabas ostro szarpie za struny. Gitara plami teren, lubi
wchodzić w klimaty slide, jest zdolna
do każdej reakcji, przygotowana na każdą sekwencję dźwięków. Drobne przestery,
smakowite i płynne potoki muzycznej świadomości. Saksofon kanciasty, zaczepny,
pyskaty, o brzmieniu, które lubi zawisnąć na dyszy, pomyśleć, co dalej. A wszystko
ubarwione czymś, co moglibyśmy nazwać instrumentalnym field recordings. Narracja uzupełniana jest szeregiem dodatkowych
dźwięków, które niekoniecznie mają swoje źródło w podanym na wstępie instrumentarium.
Mimo braku zestawu perkusyjnego, nie brakuje tu dźwięków o właśnie takim
charakterze. Powstają one na gryfie gitary, dudnią w pudle rezonansowym
kontrabasu.
Gęsta narracja, w której uczestniczy każdy z muzyków, mający przy okazji tysiąc pomysłów na sekundę w zakresie tego, co ma za chwilę
nastąpić. Muzyka dość szybko osiąga na tej płycie stan permanentnej zmiany. Rana kłuta, rwana i szarpana! Nie
brakuje udanych zejść w sonorystykę ciszy (choćby 20 minuta pierwszej części).
Gitara Birchalla zdaje się być multigatunkowa. Nie stroni nawet od upalonego blues grassu! Smakowitym
kąskiem są głosy wydawane przez muzyków otworami gębowymi (No borders! No limits!). A klasyka brytyjskiego free improv, i tak kłania się na każdym
kroku. Recenzentowi najbardziej podoba się ostatni fragment nagrania, gdy
muzycy chętniej sięgają po dłuższe, niemal free jazzowe frazy. Emocje gotują się, energia ścieka ze ścian. Na finał kilka doskonałych dźwięków z
rozgrzanych dysz saksofonu!
Lotte Anker Plodi (Klopotec)
Płyta Plodi, firmowana
przez duńską saksofonistkę Lotte Anker, to bodaj najdłuższe wydawnictwo w dzisiejszej
zbiorówce. Pełne 75 minut! Ale to nie jedyny… kłopot z nią związany. Łączy ona w
sobie aż trzy muzyczne spotkania, a ja nie do końca rozumiem, co przyświecało
Anker i wydawcy słoweńskiemu, by je pomieścić na jednym krążku, dodatkowo w
proporcjach czasowych, które nie pomagają w odbiorze całości.
Na początek dostajemy blisko 35 minutowy set solowy Anker,
zarejestrowany w obiekcie sakralnym (czyli ze sporym pogłosem). W ocenie nieco złośliwego recenzenta, nie
wszystkie fragmenty nagrania warte są tak obszernej prezentacji. Występ solo
jest wyzwaniem dla każdego muzyka. I to niestety słuchać w trakcie koncertu w
Kościele św. Marcina w Smartno.
Kolejne pół godziny na krążku wypełnia duet Anker ze Zlatko
Kauciciem (perkusja, perkusjonalia, zgodnie z opisem). Rejestracja z Domu
Kultury, także w Smartno (już zatem bez pogłosu). Wartość artystyczna
rejestracji rośnie znacząco. Anker gra kąśliwie, zadziornie i miejscami
naprawdę niebanalnie. Kaucić pięknie eksponuje walory swojej drummerskiej maszyny, która zdolna jest
wydać dowolny dźwięk. Każdy z czterech fragmentów jest odrobinę inną narracją,
a całość kupujemy bez mrugnięcia okiem.
Na finał dostajemy zaś prawdziwą wisienkę na torcie – to
samo miejsce, być może ten sam czas (brak dokładnych danych), a do duetu z
poprzedniej części dołączają … Artur Majewski na trąbce i Rafał Mazur na gitarze
basowej (zgodnie z opisem). Fragment trwa niestety tylko 10 minut (dlaczego
tylko tyle?). Błyskotliwa ekspozycja free
improv, która na pewno byłaby świetną całością na samodzielnej płycie. Ale
nie jest. Szkoda.
Oriol Roca Trio Mar (El
Negocito Records)
Pure jazz trio!
Powiedzmy to od razu - by rozwiać wszelkie wątpliwości - jazz, jak najbardziej w swoim
głównym nurcie. Oriol Roca – perkusista, główny kompozytor, postać tytularna
tego trzyosobowego składu, pochodzi z Barcelony, Giovanni Di Domenico –
pianista, to muzyk włoski, rezydujący w Belgii, wreszcie Manolo Cabras – kontrabasista, jest obywatelem właśnie tego ostatniego kraju. Dodajmy, iż na froncie okładki
pojawiają się także personalia pianisty i kontrabasisty.
Płyta Mar zawiera
siedem kompozycji i płynie przez nasze uszy wartkim, acz nieśpiesznym
strumieniem. Wrażliwość, skupienie, dbałość o szczegóły konstytuują mainstreamową jakość tej muzyki.
Oczywiście jeśli tak jest w istocie, recenzent może nieco ponarzekać na brak
stałego dopływu spontaniczności w ekspozycjach tych trzech dżentelmenów (jesteśmy wszak na Trybunie!), ale samej
muzyce nic to nie ujmuje.
Jeśli szukać punktu odniesienia dla tego nagrania, to
koniecznie wskazać winniśmy na trio Aurora Agusti Fernandeza, Barry Guya i
Ramona Lopeza. To podobna estetyka, porównywalna dbałość o melodykę, harmonie i
tonacje, także ów wewnętrzny, szlachetny
spokój narracji, w której zaszytych jest wiele wyrafinowanych improwizacji. Oczywiście
nie jest to propozycja dla free jazzowych zapaleńców, ale to już problem tych
ostatnich.
Noise Of
Wings Frozen Songs (bandcamp/selfreleased)
Nazwa formacji i jej skład instrumentalny (dwa tenory, goła sekcja) wskazywałby na prawdziwie
free jazzową jatkę na płycie Frozen Songs.
A jednak to właśnie tytuł wydawnictwa bardziej oddaje nastrój tego nagrania.
Tak, nastrój, albowiem kwartetowy incydent dokonany przez
Raya Dickaty’ego (saksofon tenorowy), Macieja Rodakowskiego (saksofon
tenorowy), Wojtka Traczyka (kontrabas) i Huberta Zemlera (perkusja) zawiera
istotnie spokojną i nad wyraz refleksyjną muzykę.
Sekcja rytmiczna jest niezwykle czujna i intrygująco plącze
opowieści snute przez dwa tenory. Opowieści oparte na kompozycjach jedynego
niepolskiego muzyka na krążku i zdecydowanie głównej siły sprawczej tej muzyki.
Dodajmy, że tenory - w trakcie 44 minut nagrania - najczęściej snują lekko melodyzujące
pasaże, rzadko (niestety) wchodząc w szranki improwizacji. Ten artystyczny
wybór z jednej strony pozbawia muzykę kwartetu jazzowej krwi, z drugiej jednak
- nadaje jej inny, nieco medytacyjny, chwilami wręcz transowy wymiar. Gdy Frozen Songs brną w tym kierunku, robi
się naprawdę ciekawie. Najlepszym przykładem, najdłuższy na płycie Hymnal. Repetycje i symultaniczność
saksofonów, na tle ruchliwego kontrabasu i niebanalnego drummingu, sprawiają, iż ta muzyka zaczyna żyć zupełnie w innym
wymiarze, niż moglibyśmy oczekiwać od kwartetu jazzowego, czy free jazzowego.
The Owl On The Way (Fundacja Słuchaj!)
Nie brakuje w dzisiejszej opowieści jazzu środka! Oto
kolejny przykład. Krajowe trio The Owl - Marcin Hałat na skrzypcach (autor
skomponowanej części tego dwupłytowego wydawnictwa), Maciej Garbowski na
kontrabasie i Krzysztof Gradziuk na perkusji (przy okazji zatem, w składzie formacji 2/3 RGG
Trio).
Skrzypce, jak zresztą większość instrumentów strunowych,
należą do moich ulubionych przedmiotów wydających dźwięki, zatem nie ukrywam,
iż On The Way słucham z ogromną
przyjemnością. Brzmienie skrzypiec jest czyste, tłuste, ale lekkie jak pawie
pióro. Tematy - pełne melodii i niebanalnych harmonii - zgrabne i dające się
bezboleśnie podśpiewywać przy goleniu. Kompetencje muzyków, jakość wzajemnej
komunikacji, umiejętność błyskotliwego reagowania na poczynania partnerów, nie
budzą wątpliwości w jakimkolwiek wymiarze.
Obok utworów skomponowanych przez Marcina, płyta zawiera
także pięć fragmentów nazwanych Vision
Fugitive, pod którymi podpisuje się cała trójka muzyków. Ta ponad
półgodzinna część On The Way nosi
wyraźne znamiona swobodnych improwizacji. Chyba nie zaskoczy nikogo na tych
łamach konstatacja recenzenta, iż te chwile zdają się być na płycie najbardziej
frapujące.
Sundogs Sundogs
(Fundacja Słuchaj!)
Kolejna (prawie) krajowa nowość Fundacji Słuchaj! Z duetem
klarnetowo-kontrabasowym Mateusz Rybicki – Zbigniew Kozera spotkaliśmy się
całkiem niedawno, przy okazji ich debiutu fonograficznego Xu. Słowa recenzenta były wówczas ciepłe i rokowały na przyszłość.
Na tej płycie spotykamy obu muzyków z podobnym
instrumentarium (przy czym obaj dodają preparacje), w towarzystwie trzeciego
muzyka, jakim jest Samuel Hall, który uprawia rozbudowaną perkusjonalistykę, także z użyciem elektroniki, dokonując przy tym stosownych
preparacji.
Nagrania dokonano w Galerii na Czystej, we Wrocławiu,
wykorzystując naturalną akustykę tego dość obszernego (jak sądzę)
pomieszczenia. Echo i interaktywna przestrzeń w procesie swobodnej improwizacji.
Muzyka Sundogs brnie wyjątkowo
spokojnie, jest nieinwazyjna i mile łechta ucho nawet zmęczonego słuchacza. Narracja
stąpa z nogi na nogę, dostarczając wielu ciekawych dźwięków, także na polu
szeroko rozumianej elektroakustyki. Jednak jako całość (blisko godzina muzyki)
pozbawiona jest odpowiedniej dawki emocji i dramaturgii, by recenzenta zagonić
w kozi róg i wzbudzić większy entuzjazm.
Patrick
Shiroishi Tulean Dispatch (Mondoj)
Saksofonista z Los Angeles, o japońskim nazwisku i polskich
korzeniach. Dodatkowo publikujący w nowym… polskim labelu na kasecie
magnetofonowej! To nie może nie być intrygujące.
Solowy, półgodzinny set na baryton, alt i … preparowane
piano. Ciekawe, lekko zmutowane pogłosem, zabrudzone brzmienie. Długie,
rozbudowane pasaże, niestroniące od wycieczek w kierunku całkiem
konstruktywnego hałasu (choćby w drugim fragmencie). Ekspresja, emocje, rockowe
doświadczenia i ... wspomnienia przodków, którzy więzieni byli w Polsce w
trakcie drugiej wojny światowej. Szczere, bolesne, dynamiczne podmuchy prostych instrumentów dętych, drewnianych.
Narracja tej czteroutworowej płyty nie jest nadmiernie
skomplikowana. Bazuje na ładunku energii, która eksploduje raz po raz i brnącym
w brutalnie przestrzenie, ostrym jak brzytwa, tembrze barytonu. Improwizacja
daleka od jazzowych synkop, przepełniona post-rockowym potem i znojem.
Kjetil
Jerve/ Jimmy Halperin/ Drew Gress New
York Improvisations (Dugnad Rec)
Kolejna dziś płyta z zagadką w środku. Miejsce muzycznego
spotkania zdaje się być oczywiste w świetle tytułu płyty. Co do improwizacji,
też mamy zgodę. Muzyka osadzona w jazzowym mainstreamie
zdaje się mieć kształt kompozycji, które ulegają interesującemu rozwarstwieniu
w procesie żmudnych improwizacji. W jej kontekście nie użyjemy jednak słowa free, swobodna, czy innego bliskoznacznego sformułowania.
Teraz muzycy: Kjetil Jerve na fortepianie, Jimmy Halperin na
saksofonie, Drew Gress na kontrabasie (to zdecydowanie najbardziej uznany muzyk
na płycie) i … postać nieznana na perkusji (gra w trzech, z czterech utworów,
ale nie zasłużyła sobie na ujawnienie danych personalnych). Płyta zawiera
rozbudowane liner notes, które być
może wyjaśnia tę zagadkę, ale niestety … napisane jest w którymś z
dalekowschodnich języków.
Sama muzyka, jej stonowany, dość przewidywalny przebieg,
brak ciekawszych, bardziej dynamicznych pasaży, czy choć odrobinę zaskakujących
zwrotów dramaturgicznych, sprawia, że chęć recenzenta do zgłębiania dźwiękowych
tajemnic tej sesji maleje z każdą minutą odsłuchu. Zdaje się, że gdyby ta sesja
odbyła się w Nowym Jorku jakieś 60-70 lat temu, jej wartość poznawcza byłaby
dużo większa.
Hati &
Mazzoll Teruah (Requiem Records)
Przyznam się szczerze, iż nie pamiętam, czy Jerzy Mazzoll,
pomnikowa postać muzyki yassowej, niepokorna dusza krajowej sceny
improwizowanej od stuleci, kiedykolwiek zmierzył swe siły z wyjątkową formacją
avant-folkową Hati. Dziś, gdy słucham ich wspólnej płyty Teruah, mam wrażenie, że klarnecista i Rafał Iwański wraz z Rafałem
Kołackim są po prostu dla siebie stworzeni.
Błyskotliwa, skupiona, pełna zdrowej mantry improwizacja
Mazzolla doskonale lepi się z przebogatym instrumentarium Hati, zbudowanym na
perkusjonaliach i wielu innych, także dętych, egzotycznych instrumentach. Ta
muzyka pulsuje, żyje, krzyczy i płynie. Klarnety Jerzego całkowicie naturalnie
wgryzają się w głęboką fakturę muzyki wielkiej
orkiestry niespodziewanych dźwięków, jaką jest duet Hati.
Na płytę składają się dwie sesje nagraniowe z lat 2014 i
2016. Pierwsza (Inspiracje) zastaje
muzyków w stanie permanentnej improwizacji, by wraz z upływem czasu uciekać w
trans, niepozbawiony meta folkowych
anegdot. Druga sesja (Ekspiracje)
konsekwentnie ucieka od improwizacji w psychodelię, a kierunek wycieczki jest
zdecydowanie wschodni. Zanik zachowań improwizacyjnych dodaje samej muzyce
walorów duchowych, wręcz mistycznych.
Immortal
Onions Ocelot Of Salvation (Requiem
Records)
Widziałem ich koncert na ostatnim festiwalu Jazz Jantar. Młodość,
wigor, rockowy temperament, artystyczna bezczelność, nuta trójmiejskiego
humoru. Na koncercie tłum przyjaciół i ekspresyjnie wiwatującej publiczności. Wygrane
konkursy dla młodych zespołów jazzowych, grant na debiutancką płytę. No i
świetna nazwa kapeli. To na razie tyle…
Tomir Śpiołek na fortepianie i instrumentach klawiszowych,
Ziemowit Klimek na kontrabasie i gitarze basowej oraz Wojtek Warmijak na
perkusji. Nieśmietelna Cebula.
Improwizacja na razie na etapie prenatalnym. Grają, szczęśliwie swój repertuar,
bacznie naśladując kilka popularnych tego typu składów na szeroko pojętej niwie
jazzu stosunkowo popularnego.
W ocenie recenzenta, ta płyta przydarzyła się tym młodym
muzykom zbyt wcześnie. Ale tenże obiecuje, iż będzie pilnie obserwował, co
wydarzy się w kolejnych latach pod szyldem Immortal Onion. The Youth Are Getting Restless, cytując dobrą płytę nowojorskiej
kapeli Bad Brains, przy okazji także własny komentarz po koncercie,
zamieszczony na fejsbuku.
Paulo J
Ferreira Lopes/ Karoline Leblanc Kumbos
(atrito-afeito)
Na finał naszej grudniowej zbiorówki odrobinę odejdziemy od
improwizacji. Czeka nas bowiem… kompozycja elektroakustyczna na dwie persony i
spory zestaw przedmiotów, gotowych wydawać dźwięki.
Z kanadyjską pianistką Karoline Leblanc zetknęliśmy się w
tym roku, przy okazji jej kwartetowej, pełnowymiarowej improwizacji w
towarzystwie trzech Portugalczyków (A
Square Meal, m.in. z udziałem Luisa Vicente i Hugo Antunesa). Tym czwartym
był Paulo J Ferreira Lopes, który na płycie Kumbos
zdaje się być postacią wiodącą.
On jest autorem 46 minutowej kompozycji, a generuje
rozliczne dźwięki elektroakustyczne za pomocą syntezatorów, urządzeń
elektromechanicznych, perkusjonalii, a także reel-to-reel recorders. Jego partnerka korzysta zaś z fortepianu,
organów, klawesynu, a także wykorzystuje nagrania terenowe.
Trzy kwadranse w takich oto okolicznościach
instrumentalno-narzędziowych mijają doprawdy uroczo. Paulo w ramach kompozycji
wykazuje się dużą przedsiębiorczością, niemałym pomyślunkiem i dostarcza nam
szereg frapujących dźwięków. Karoline mocnymi akordami piana sieje ferment i
nie pozwala, by elektroakustyka całkowicie zdominowała utwór. Muzyka pełna jest
smaczków, ciekawych zwrotów dramaturgicznych, nie stroni od emocji i
intrygujących konstatacji. A recenzent wcale nie odczuwa braków w zakresie
należytej porcji improwizacji.