Wnikliwi Czytelnicy Trybuny
zauważyli być może, iż ostatnimi czasy legenda free jazzu i muzyki
improwizowanej, szwedzki saksofonista Mats Gustafsson pojawia się tu jakby
rzadziej. Nie wynika to bynajmniej z faktu, iż artysta wydaje mniej albumów,
tudzież jest mniej aktywny koncertowo. To raczej konsekwencja tego, iż artysta
od dłuższego czasu koncentruje się na graniu … głośnej i na ogół obudowanej elektroniką
muzyki, która systematyczne oddala się od naszego ulubionego freely improvised music. Szanujemy każdy
wybór artystyczny, jakkolwiek w tym przypadku od dawna mamy poczucie pewnej straty
dla współczesnego wizerunku gatunku.
Z tym większą radością donosimy, iż Gustafsson zaprezentował
jesienią ubiegłego roku aż trzy nowe albumy, które zdają się zwiastować powrót
do idei akustycznego (lub prawie akustycznego) muzykowania. Co więcej, jednym z
przejawów tej wspaniałej tendencji jest fonograficzne odrodzenie się jednej z najważniejszych
formacji europejskiego free jazzu lat 90., czyli formacji Gush, którą Mats współtworzy
z kolejnymi wybitnymi obywatelami Królestwa Szwecji – pianistą Stenem Sandellem
i perkusistą Raymondem Stridem. Do gushowej
reinkarnacji dodać trzeba jeszcze dwie orkiestry (Ensemble E i Hidros 9), które
pod wodzą Matsa dostarczyły nam jesienią mnóstwo bardzo dobrych wrażeń
muzycznych. I jakby było mało, wszystkie albumy, które dziś omówimy, zostały nagrane
w Polsce!
Gush 30 (Not Two Records, 3CD 2023)
Alchemia, Manggha, Kraków, listopad 2018: Mats Gustafsson –
reslide sax, saksofon sopranowy, tenorowy, barytonowy, flet, Sten Sandell –
fortepian, głos, Raymond Strid – perkusja, instrumenty perkusyjne oraz goście:
Christine Abdelnour – saksofon altowy (utwory od 2-2 do 2-5), Jörgen Adolfsson –
saksofon altowy (3-2, 3-6), Anders Nyqvist – trąbka (1-3 do 1-5), Philipp Wachsmann
– skrzypce (2-1, 2-5), Sofia Jernberg – głos (1-2 do 1-5), Sven-Åke Johansson –
recytacja (3-3, 3-4), Peter Söderberg – gitara, lutnia (3-2, 3-5). Łącznie
siedemnaście improwizacji, 157 minut.
Gush świętował w Krakowie trzydzieste urodziny niemal dokładnie
pięć lat temu. Fonograficzna dokumentacja wydarzenia trafia do nas dopiero
teraz, ale warto było na nią bezwzględnie czekać. Trzy wieczory, trio bazowe i siódemka
gości, która wchodzi w improwizowane interakcje z jubilatami w trakcie
kilkunastu improwizacji. W dwóch przypadkach goście improwizują także sami ze
sobą.
Dysk pierwszy przynosi sześć improwizacji – trio saute, kwartet z wokalistką, kwintet z wokalistką
i trębaczem (w trzech utworach) i duet gości, pomieszczony pomiędzy pierwszą, a
drugą improwizacją rzeczonego kwintetu. Początek Gustafssona, Sandella i
Strida, to bukiet wyważonego post-jazzu, w pół kroku do estetyki free, ale i dwa
kroki od zgrzebnej post-balladowości. Wszystko doposażone dużą porcją
brzmieniowych i dramaturgicznych subtelności. Mats korzysta najpierw z tenoru,
potem z sopranu, Sten pracuje głównie na klawiaturze, a Raymond sięga po jak
zawsze szeroką paletę drums &
percussion. Po dojściu wokalistki Jernberg improwizacja bardziej skupia się
na dźwiękach preparowanych, dobrze pracuje z ciszą, a jej puentę stanowi drobna
eksplozja emocji. Z kolei w kwintecie narracja do całego arsenału użytych technik
rozszerzonych dodaje dużo jazzu i czystych, trębackich fraz Nyqvista. Trzy
improwizacje kwintetu, to zarówno gra na małe pola, moc brzmieniowych atrakcji (z
barytonem i inside piano), kontrolowana
ekspresja na wydechu, jak i spora liczba jazzowych akcji w podgrupach. W części
przedostatniej szczególnie podobać się może ekspresyjne duo saksofonu i perkusji.
W finałowej odsłonie trzeba też odnotować pojawienie się fletu. Dysk uzupełnia niezbyt
długa improwizacja wokalistki i trębacza. Sporo tu dźwięków preparowanych, ale także
momentów dramaturgicznego rozdroża.
Drugi dzień urodzin, czyli dysk drugi, to pięć improwizacji -
trio ze skrzypkiem, trzy krótkie akcje tria z saksofonistką, wreszcie finał
wieczoru zrealizowany w kwintecie. Gush grywał onegdaj z Wachsmannem, przyjmował
wtedy nazwę Gushwachs! Tu kwartet zagłębia się w subtelnościach akcji
kameralnych – śpiewne skrzypce, emocjonalny flet, inside piano i perkusyjne zdobienia. W fazie środkowej muzycy sięgają
niemal po estetykę folkową, na koniec zaś raczą nas sporą dawką ekspresji.
Improwizacje z Abdelnour, to ocean saksofonowych, niekiedy minimalistycznych preparacji
wsparty prawie niedostrzegalnym akompaniamentem pianisty i perkusisty. To bez wątpienia
crème de la crème całych urodzin, ze
szczególnym uwzględnieniem klasy saksofonistki. Dysk wieńczy rozbudowana
improwizacja kwintetu. Spokojny początek budowany czystymi frazami, potem dość szybka
wspinaczka na szczyt, w fazie środkowej didaskalia drobiazgowych, preparowanych
brzmień (z fletem, a także urokliwymi frazami altu i skrzypiec), wreszcie bardzo
ekspresyjne zakończenie, niestety z prawie niesłyszalną w tumulcie free jazzu
alcistką.
Dzień trzeci, finałowy, to sześć improwizacji – trio bazowe,
duet gości (gitara i saksofon altowy), dwie miniatury tria z recytatorem, a na
koniec dwa kwartety – najpierw z gitarą, potem z altem. Otwarcie tria zbudowane
jest na kontraście – mroczny, filigranowy początek i ekspresyjna puenta, z pewnością
najgłośniejszy moment urodzinowej trzydniówki. Mats zaczyna na tenorze, kończy
na flecie, a ekspresyjne solo prezentuje pianista. Duet gości – gitarzysta
Söderberg i alcista Adolfsson – to minimalistyczna zabawa na wdechu, trochę
dronów i narracyjnych pętli, dość wszakże mało ekspresyjna ekspozycja. Z
radością witamy ponownie na scenie Gush, które najpierw serwuje nam dwie krótkie
opowieści z głosem. W roli narratora … perkusyjna legenda gatunku, czyli
Sven-Åke Johansson! W pierwszej części gość używa języka szwedzkiego i zdaje
się głosić jakiś manifest, w drugiej części opowiada ciekawą historię używając języka
angielskiego. Trio świetnie mu akompaniuje, jakby zostało stworzone trzy dekady
temu tylko po to, by przygrywać trupie teatralnej. Urodzinową dokumentację wieńczą
kolejne dwa kwartety. Ten z gitarzystą zdaje się być lekki niczym Jezioro Łabędzie, ten drugi z alcistą sięga
po melodie, a także frazy preparowane. Pierwszy nie stroni od dynamiki na
etapie rozwinięcia, drugi przyobleka się w szaty farewell song, po czym dość niespodziewanie eksploduje mocą pełnokrwistego
free jazzu.
Mats Gustafsson & Ensemble E EE Opus One (Trost
Records, CD 2023)
Festiwal Kody, Lublin, maj 2022 (koncert) oraz Polskie
Radio, Warszawa, wrzesień 2022 (dogrywki): Helga Myhr – skrzypce, Sylwia
Świątkowska – biłgorajska suka, Susana Santos Silva – trąbka, Maniucha Bikont –
głos, tuba, Daniel Formo – organy, fortepian preparowany, Arne Forsén –
fortepian preparowany, klawikord, instrumenty perkusyjne, Mats Gustafsson –
saksofon barytonowy, flet, spilåpipa,
dyrygentura. Jeden utwór, 48 minut.
Opus One, to z
jednej strony efekt fascynacji muzyką folkową Gustafssona i jego rozbudowana kompozycja
- mozaika motywów i akcji w podgrupach, którą artyści starają się łączyć w
strumień zwartej opowieści, z drugiej niebanalny zamysł pozwalający zebrać
intrygujący, międzynarodowy aparat wykonawczy. Połączenie brzmień typowo
folkowych i preparowanych fraz dętych, tudzież pianistycznych wypada doprawdy
intrygująco, a wiele epizodów trzeba uznać za definitywnie wartościowe. Udanie
skonstruowane elementy składowe nie zawsze budują tu jednak linearną opowieść, innymi
słowy bywa, że brakuje efektu synergii, a dramaturgia czterdziestu ośmiu minut
koncertu napotyka na drobne mielizny.
Początek koncertu jest dalece kameralny, budowany minimalistycznymi
akcjami, pełnymi rozwagi i determinacji nieczynienia zbyt pochopnych ruchów.
Powolna opowieść jest kontrapunktowana zarówno dętymi frazami free impro, jak i
folkowymi plamami melodii. Na tym etapie podobać się może szczególnie śpiew płynący
na bazie strunowych ekspozycji. Kolejne wejście dętych i piana przypomina już małą
burzę z piorunami. Po jej dość sprawnym ugaszeniu (okolice 12 minuty) kilka samotnych
chwil mają onirycznie brzmiące organy. Następne fazy koncertu zdobią akcje
piana i perkusjonalii oraz ponownie folk płynący ze strun. W okolicach 25
minuty muzykuje już chyba cały septet, ale aura pozostaje folkowa. Narracja kołysze
się od incydentalnych, ale akustycznie dosadnych akcji free impro do folkowych epizodów
z dobrze zarysowaną linią narracji. Swoje dokłada tu tuba, która stara się łączyć
estetycznie obie frakcje ansamblu. Po 35 minucie dostajemy wyjątkowo urokliwy
passus wokalny, dla którego kameralny akompaniament kreuje kilku strumieni dźwiękowych.
Po zejściu w ciszę opowieść startuje od nowa. Dużo w niej teraz nerwowych,
rwanych fraz, generowanych przez obie frakcje (szczególne brawa dla strunowców!).
Narracja zdaje się być jednocześnie taneczna i smutna, delikatnie oniryczna. To
drugie zapewnia choćby duet organów i piana doposażony kilkoma głębszymi
oddechami fletu. Samo zakończenie koncertu trwa kilka minut i wydaje się być odrobinę
niedopracowane – z jednej strony folkowa zgrzebność, z drugiej post-jazzowy background i porcja fraz preparowanych. Ostatnia
prosta zostaje pozostawiona samotnie wybrzmiewającej, biłgorajskiej suce.
Mats Gustafsson Hidros 9 Mirrors (Trost Records,
CD 2023)
Avant Art Festival, Warszawa, 2022 - Soliści: Anders Nyqvist
- trąbki (slide, piccolo), Colin Stetson – amplifikowany saksofon basowy, Hedvig
Mollestad – gitara, Per-Åke Holmlander – tuba, Jerome Noetinger - tape machine, Dieb13 – gramofony;
NyMusikk Trondheim: Eira Bjørnstad Foss – skrzypce, Matilda Rolfsson – bęben
basowy, Lars Ove Fossheim – gitara, Michael F. Duch – bas, Øyvind Engen –
wiolonczela, Kyrre Laastad – perkusja i elektronika, Nicolas Leirtrø – bas,
Daniel Formo – organy, fortepian preparowany, Ida Løvli Hidle – akordeon; Avant
Art Ensemble: Teoniki Rożynek – skrzypce, Dominika Korzeniecka – bęben basowy,
Szymon Wójcik – gitara, elektronika, Rafał Różalski – bas, Magdalena Bojanowicz
– wiolonczela, Qba Janicki – perkusja i elektronika, Paweł Romańczuk – bas,
Barbara Drażkov – organy, fortepian preparowany, Zbigniew Chojnacki – akordeon;
Mats Gustafsson – dyrygentura, kompozycja na dwa identyczne, 9-osobowe zespoły
kameralne, czterech solistów, tape
machine oraz gramofony. Dziewięć części, 77 minut.
Druga z prezentowanych dziś orkiestr, to zdecydowanie
bardziej epickie przedsięwzięcie – dwa niemal bliźniacze instrumentalnie nonety
(jeden norweski, drugi polski), czterech improwizujących solistów, dwóch elektroakustycznych
instalatorów na taśmach i
gramofonach, wreszcie dyrygujący, tym razem pozbawiony instrumentu Gustafsson. Dźwięki
koncertu wypełniają prawie całą nominalną pojemność dysku kompaktowego i dzielą
się na dziewięć opowieści – od Intro
po Outro, poprzez odpowiednio: Lustra, Cienie, Echo, Refleksje i ponownie, ale w lustrzanym
odbiciu: Echo, Cienie i Lustra. Znów
mnóstwo wrażeń fonicznych i dramaturgicznych, znów podobna uwaga, jak przypadku
Ensemble E – ekscytujące niekiedy epizody, na ogół w podgrupach (często nawet w
duetach!), nie zawsze łączą się w zwartą, równie intrygującą całość.
Opowieść, zgodnie z tym, co powyżej, można porównać do
piramidy. Od otwarcia, poprzez wystudzone, w pełni kontrolowane epizody w
podgrupach (bardziej akustyczne Mirrors
i Shadows, bardziej elektroakustyczne
Echoes), po szczytowe w tym wypadku Reflections, gdzie akcji i emocji jest
najwięcej, aż po drogę powrotną, stanowiącą konstruktywną repryzę drogi na
szczyt, niekiedy szczęśliwie doposażoną w większą dawkę żywiołowości i improwizowanych
mini eskalacji. Bardzo bogate instrumentarium, gigantyczny, 25-osobowy skład
generuje w trakcie koncertu mnóstwo dźwięków i sytuacji scenicznych, ale pomiędzy
zadanymi tematami pojawia się dużo chwil ciszy, momentów zaniechania i
nadmiernej kontroli narracyjnej. Fragmenty nagrania, gdy wykorzystywany jest cały
aparat wykonawczy można policzyć na palcach jednej ręki. Tak rzecz się ma w
kulminacyjnym, piątym epizodzie, który, tu bez zaskoczenia, jest najciekawszym
fragmentem koncertu. Budowanym skrupulatnie, płynącym szerokim spektrum
dźwiękowym, uformowanym na pewnym etapie w jakże ekscytujące crescendo. Dużo ciekawych,
elektroakustycznych zdarzeń przynoszą obie części Echa, dostarczające wielu brzmieniowych niespodzianek. Na drugim
biegunie atrakcji śmiało można usytuować obie części Mirrors, długie, łącznie trwające ponad dwa kwadranse, nadmiernie
doposażone w momenty dramaturgicznego zastoju. Nie sposób zatem uniknąć
konstatacji, iż orkiestra płynie zbyt często na zaciągniętym ręcznym i szkoda,
iż precyzyjne ramy multi-kompozycji nie zostały w procesie wykonawczym nieco
poluzowane, a muzycy puszczeni, w skończonej liczbie przypadków, na
improwizacyjny żywioł.