Wrześniowa zbiorówka recenzji świeżych płyt z muzyką
improwizowaną przed nami! Dziesięć świeżynek, moc różnorodnych wrażeń, dźwięki
z niemal całego świata!
Pośród tytułów wykonawczych sporo świetnie znanych nam
postaci, ale też niemałe grono nowych nazwisk do bezwzględnego zapamiętania.
Gatunkowy misz-masz jak zwykle na
ekstremalnie wysokim poziomie – rozbudowany skład uprawiający predefiniowaną
improwizację, dużo tej ostatniej w wersji jak najbardziej swobodnej, trochę
jazzu, zarówno free, jak i kameralnego, a także z etykietą fussion, elektroniczne eksperymenty, zmysłowy dark ambient,
post-rockowa polirytmia, czy lewitująca elektroakustyka. What ever you want!
Nasza podróż rozpocznie się we Włoszech, potem odwiedzimy Szwajcarię,
Hiszpanię, Stany Zjednoczone, Polskę, Portugalię, Kanadę, a także daleką
Japonię. Welcome to improvised heaven
& hell!
Dooom Orchestra Our Sea Lies Within (Aut Records, CD
2024)
Onara Swamp Hall, Tombolo,
Włochy, lipiec 2023: Francesco Cigana – perkusja, instrumenty perkusyjne,
obiekty, Nina Baietta – głos, Jacopo Giacomoni – saksofon altowy, Francesco
Salmaso – saksofon tenorowy, Agnese Amico – skrzypce, Francesca Baldo –
skrzypce, Enrico Milani – wiolonczela, Sirio Nagro – gitara elektryczna,
obiekty, Andrea Zerbetto – fortepian, Riccardo Matetich - tabla, obiekty,
instrumenty perksyjne, Marco Valerio – bas elektryczny, Andrea Davì –
perkusja. Osiem utworów, 45 minut.
Tą włoską orkiestrą o jakże intrygującej nazwie dowodzi
perkusista Francesco Cigana, który na tych łamach nie jest postacią anonimową.
Dwunastoosobowy skład kleci tu dla nas osiem opowieści, które sycą się zarówno
estetyką post-jazzu, jak i swobodnej, ale niekiedy przesłodzonej i nazbyt
wystudiowanej kameralistyki. W trakcie trzech kwadransów dzieje się dużo dobrego,
ale wraz z upływem czasu ekspresja, jaka towarzyszyła artystom na starcie,
zdaje się rozpływać w mocno kontrolowanej narracji.
Start, co się zowie! Saksofonista i wokalistka, z okrzykami
na ustach, płyną post-jazzowym tembrem niesieni strugą bogatej instrumentacji,
kreowanej zapewne pełnym dooom składem.
Druga opowieść jest nerwowa, szyta prądem gitary i strunową akustyką skrzypiec.
Wokalistka dodaje tu trochę czystego, bardziej kameralnego śpiewu. W następnych
dwóch częściach poznajemy kolejne elementy tej gry – niemal molekularne
otwarcie, rytmiczne piano, garść basowych dźwięków z prądem, jazzowe frazy dęte
i nieco oniryczne wokalizy. Piąta część niepokojąco zbliża się do estetyki pop,
z kolei szósta sieje sporo rockowego zamętu (wreszcie słyszymy tu perkusję!),
ale ginie w kameralnej melodyce. W części siódmej napotykamy na rytmiczną,
bardziej dynamiczną opowieść, zrodzoną wszakże w klimacie definitywnie
kameralnym. Finał dostarcza nerwową kołysankę, zreasumowaną dialogiem wokalistki
i saksofonisty, którzy ów album tak pięknie otwierali kilkadziesiąt minut
wcześniej.
SANTA III (Santa Recordz, DL 2024)
Czas i miejsce nagrania nieokreślone: Andrea Cherchi – syntezator,
sample, miksowanie, Giacomo Salis – instrumenty perkusyjne, obiekty oraz
Antonio Pinna - perkusja, metallophone.
Trzy utwory, 16 minut.
Perkusjonalista Giacomo Salis, to kolejny włoski
improwizator często goszczący na naszych łamach. Tym razem spotykamy go w trio,
które od pewnego czasu wydaje w formie bezfizycznej
kilkunastominutowe ep-ki, które
przenoszą perkusjonalne i drummingowe
ekspozycje do świata fussion – tak
elektronicznego, jak i po części post-jazzowego. Tu pochylamy się nad trzecim
epizodem serii.
Pierwszą opowieść tworzą migotliwe, rwane frazy elektroniki,
syntetycznie brzmiąca warstwa basowa i frazy perkusji, których akcje z czasem
łapią niemal polirytmiczny drive. W
drugiej części pojawia się więcej perkusjonalnych fraz, kreowanych głównie na
talerzach i plamy syntetycznego ambientu. Beat
perkusji jest tu dość nerwowy i udanie kołysze narracją, nadając jej
ponownie posmaku polirytmii, a także taneczności i melodyjności. Finałowa ekspozycja
tonie w mrocznym ambiencie, barwiona frazami o brzmieniu wibrafonowym, formując
się ostatecznie w kształtną balladę.
SYNC Catacryptico (Aut Records, CD 2024)
Spazio Panelle,
Locarno, lato 2022: Sebastian Strinning - saksofon tenorowy i klarnet basowy,
Natalie Peters - głos, Yara Li Mennel - skrzypce, głos oraz Jacek Chmiel –
cytra, elektronika. Cztery improwizacje, 47 minut.
Międzynarodowy kwartet w znoju świetnie brzmiącej, nad wyraz
swobodnej kameralistyki, buduje swoje narracje na ogół środkami akustycznymi, a
incydentalne plamy elektroniki tylko dodają im urody. Muzycy frazują na ogół
dość minimalistycznie, ale w momentach, gdy ów minimalizm gubią, ich kreatywność
sprawia, że emocje płyną naprawdę szerokim strumieniem. Poza Chmielem członkowie
SYNC, to dla tych łamów nowe nazwiska, zatem skrzętnie je zapisujemy i czekamy
na tzw. ciąg dalszy.
Pierwsza i czwarta improwizacja, to formy rozbudowane, dwie środkowe
są nieco bardziej zwarte w formie. Sucho brzmiący saksofon, delikatnie drgające
strun skrzypiec, głos, który najpierw cmoka, potem melodyjnie zawodzi niczym
kolejny dęciak, wreszcie minimalistyczne frazy cytry i incydentalne plamy elektroniki
– to w ujęciu dźwiękowym aktorzy fazy otwarcia. Emocje są nam tu należycie
dawkowane (buzują, gdy do gry wkracza klarnet basowy), w środku tli się ponadgatunkowa
różnorodność i niemałe pokłady ciszy, a sam finał zdaje się być żałobną mantrą.
Druga część, to plejady drobnych, niekiedy nerwowych fraz, preparacje i
okrzyki. Z kolei trzecia odsłona syci się programowym minimalizmem, blisko
posadowiona jest ciszy, pracuje elektronika, śpiewają metaliczne przedmioty. Z jednej
strony plamy post-jazzu, z drugiej oniryczny ambient. Finał płyty jest anonsowanym
wcześniej wybuchem kreatywności i pomysłowości, chwilami aż nazbyt bogatym w wydarzenia.
Początek jest leniwy, dronowy, środek rozgadany, wsparty elektroniką, finał wielogatunkowy,
nie bez akcentów zdecydowanie dynamicznych. Ostatnie cztery minuty, to nowy
wątek, swoisty encore, zainicjowany
przez elektronikę, a skomentowany onirycznym głosem saksofonu i wokalem z
tekstem.
Miguel A. García/ Àlex Reviriego Heralds de l'hivern (Hera
Corp., Kaseta 2024)
Czas i miejsce nagrania nieokreślone: Miguel A. García – elektronika,
dźwiękowe manipulacje, miksowanie oraz Àlex Reviriego - no input mixer, elektronika (feedback),
urządzenia różne, syntezator. Cztery utwory, 38 minut.
W ramach wątku północno-iberyjskiego proponujemy spotkanie
starych dobrych znajomych. Kooperacja baskijsko-katalońska tym razem odbywa się
wyłącznie w sferze elektroniki, tu wyjątkowo oryginalnej i naznaczonej piętnem
niebanalnego konceptu. Większość dźwięków, jakie generuje Reviriego są bowiem
efektem działania feedbacku, w czym
pomaga także mikser, który zdaje się być fonicznym perpetuum mobile, albowiem daje coś od siebie, choć sam nie ma nic
na wejściu. Prace Garcii bazują na bardziej konwencjonalnym oprzyrządowaniu
elektronicznym.
Pierwszy utwór budują syntetyczne drony i plejady
elektroakustycznych short-cuts – usterki
i skwierczenia. Całość wydaje się dość mroczna, osadzona na dużej przestrzeni,
która łapie także ochłapy dźwięków akustycznych. W kolejnej części muzycy
rozbudowują arsenał artystycznych środków wyrazu – narracja nabiera gęstości,
syntetyczności, brudnego, pokancerowanego brzmienia. W rezultacie licznych
akcji dramaturgicznych opowieść staje się chropowatym dark ambientem. Trzecia
odsłona trwa tu prawie trzynaście minut i zdaje się być kluczowym momentem
albumu. Rodzi się w poświacie mrocznych szelestów, które formują się w
wyjątkowo czarny ambient. Opowieść
nabiera rozmachu, gdy na mrocznym tle pojawiać się zaczynają post-akustyczne
frazy, będące zapewne efektem owego cudownego feedbacku. Sam finał przynosi melodyjne ukojenie. Ostatnia część
jest równie bardzo bogata w wydarzenia. Od fraz rezonujących, rozbłysków
elektro-akustycznej delikatności, poprzez drony i post-melodie, aż po kosmiczne brzmienia i na poły akustyczne
zgrzytanie zębami. Flow nie przestaje
być jednak wystudzony, czyżbyśmy mogli użyć tu określenia electronic chamber? W końcowej fazie opowieść narasta jak wielka orkiestra
symfoniczna, po czym popada w długotrwały falling
down.
Piotr Michalowski/ Damon Smith How to Ripen in Ice (Balance
Point Acoustic, CD 2024)
Ziggy's Ypsilanti,
USA, czas nieokreślony: Piotr Michalowski - klarnet basowy i kontraltowy, saksofon
sopranowy i sopranino, flet japoński Shinobbue oraz Damon Smith - kontrabas.
Siedem improwizacji, 46 minut.
Swobodna improwizacja, która intrygująco balansuje pomiędzy
post-jazzem, a free chamber,
zbudowana arsenałem brzmień dętych i kontrabasem, który zdolny jest do każdej
ponadgatunkowej akcji, to treść polsko-amerykańskiego albumu, nad którym się
pochylamy.
Artyści zaczynają z wysokiego C! Kompulsywne pizzicato
& arco w jednym strumieniu kontrabasowego flow i dęte wyziewy realizowane na sporym pogłosie. Kameralna opowieść
zakorzeniona w swobodnym jazzie zdaje się tu być równie błyskotliwa w pobliżu ciszy,
jak i na drobnym, free jazzowym wzniesieniu. Na koniec zostaje okraszona dronem
i śpiewem saksofonu. Drugą część muzycy kreują na nisko ugiętych kolanach. Klarnet
i post-jazzowe pizzicato nie stronią
od kameralnych dygresji, potem opowieścią kołysze nostalgiczny smyczek. Trzecia
część skłania się ku swobodzie jazzu, a realizowana jest saksofonem sopranowym
i kontrabasem, który studzi emocje szarpaniem za struny, a definitywnie je pobudza
smyczkowym tańcem. W części czwartej pojawia się flet, a potem klarnet, w
piątek powraca lekki saksofon, ale ma
wyjątkowe ostre pazury. Oba fragmenty płyną jazzową strugą, ta druga, choć
rodzi się kameralnie, śmiało zasługuje na miano ognistej. Szósta opowięśc jest
ekspozycją solową kontrabasisty (piękny smyczek w bardzo niskich rejestrach!),
która na sam koniec zostaje delikatnie skomentowana przez saksofonistę.
Ostatnia narracja udanie reasumuje wyczyny artystów. Skrzy się jazzem sopranu i
kontrabasowym wszędobylstwem, początkowo sprawia wrażenie pożegnalnej ballady,
z czasem staje się kolejną żwawą, ognistą akcją.
Ekotonika To Get Lost (Antenna Non Grata, CD
2024)
Łódź, Kraków, 2023: Mat Barski – gitara elektryczna, sampler
oraz Marcin Karton Karczewski – syntezator, kontrabas, stomp boxes. Pięć utworów, 30 minut.
Na tych łamach definitywnie lubimy dark ambient! Zwłaszcza,
gdy lepiony jest z wielu nieoczywistych, niejednorodnych strumieni nie tylko mrocznych
dźwięków. Krajowa Ekotonika nam to gwarantuje, budując zwartą, dość krótką
opowieść zarówno foniami żywymi, jak i syntetycznymi. Piękny, depresyjny tytuł
albumu podkreśla ładunek emocji, jaki niesie całe nagranie.
Pierwszą opowieść otwiera mroczna pulsacja gitary, basowy background i strunowe zdobienia. Dolina
narracji trzeszczy, góra wznosi się ku zachmurzonemu niebu. Finałowy ambient
zdaje się rozbłyskiwać w chmurze industrialnego pyłu. W kolejnych odcinkach muzycy
dodają nowe elementy sprawiając, iż ich dark ambient mieni się nadzwyczaj
obfitą paletą kolorów. Słyszymy brzmienia przypominające sakralne organy,
wszędzie panoszą się gitarowe chroboty i akustyczne zgrzyty z nieznanego
źródła, a w części trzeciej niepodziewanie dajemy się ponieść pewnej
wewnętrznej, nerwowej dynamice. Czwarta opowieść trwa dziesięć minut i jest
przeto najatrakcyjniejsza pod względem dramaturgicznym. Na czele rozhuśtanego orszaku
maszeruje gitara, w tle pulsuje basowa, mroczna otchłań, a dalece zaskakujący finał
puentuje dźwięk nadlatujących Ptaków
Hitchcocka. Z kolei końcowa ekspozycja nie szczędzi nam dźwięków preparowanych,
połamanych fraz post-perkusyjnych i plejady drobnych, elektroakustycznych
usterek.
Doskocz/ Kurek Wrrr (Antenna Non Grata, CD 2024)
Beskid Mały, luty 2023: Paweł Doskocz – gitara elektryczna
oraz Wojtek Kurek – perkusja. Dziesięć utworów, 33 minuty.
Doskocz i Kurek grają razem od lat, ale takiej petardy dźwięków
wcześniej nam nie dowozili. Dziesięć krótkich wiadomości wprost z
ponadgatunkowego piekła. To improwizowany post-rock zaplątany w gęstą, psychodeliczną
polirytmię, to muzyka, która rządzi nami od pierwszej do ostatniej sekundy, no
i na koniec, oczywiście, nie bierze jeńców.
Przesterowany wyziew gitary i dynamiczny drumming po ostrych krawędziach lepią tu
start, który sieje popłoch, przypomina wykrwawiający się drum’n’bass. Druga odsłona zabiera nas w bezmiar afrykańskiej polirytmii,
czyniąc niemal etniczne rytuały, okraszone poszukiwaniem hard-rockowych korzeni
gitary. Zaraz potem muzycy z drobiazgów, strzępów fonii klecą połamaną
strukturę, która pęcznieje jak ciasto na dobrą pizzę. W czwartej części opętani
rytmem niszczyciele czystości gatunkowej doładowują nas hałasem, by wszystko spuentować
dudniącym 2stepem. W piątej części
króluje zdewastowany rock, który wpada w rytualny taniec, z kolei w szóstej
wracamy do afrykańskiej polirytmii. W dwóch kolejnych short-trackach dominuje rozdygotana z emocji gitara. Jej pick-upy stają w płomieniach, ale
wsparte rytmem zabierają nas na psychotrip
po bezdrożach kompletnie pijanej Luizjany. Zaraz potem pojawia się kojąca post-melodyka,
która mości się rytmicznie na grzęzawisku umierającego robactwa. Dziewiąty
numer, to już jazda bez trzymanki. Let’s
go to India, krzyczą artyści, a ich drum’n’bassowy
flow zdaje się być sycony brzmieniem zdezelowanej drumli. Taniec nie ma tu
końca, a wokół panoszy się swąd przypalonego curry. Albumowa puenta toczy się
już spokojnym strumieniem umiarkowanie hałaśliwego rocka, który puszcza do nas
oko, bo wie, że i tak rządzi wszechświatem. Gęsty, instynktowny finał, bez
zbędnego dźwięku.
João Lencastre Free Celebration (Robalo, CD 2024)
Louva-a-Deus Studio,
marzec 2024: Ricardo Toscano - saksofon altowy, Pedro Branco - gitara, João
Bernardo - instrumenty klawiszowe, syntezator, Nelson Cascais - bas, João
Pereira – perkusja oraz João Lencastre – perkusja. Dwanaście kompozycji, 50
minut.
Czas na jazz! Kompozycje Ornette Colemana, Theloniousa
Monka, Herbie Nicolsa i dwie improwizacje własne sekstetu – wszystko zgrabnie
zaaranżowane, dynamicznie wykonane, bez słodyczy jazzowych ballad, z zaszytym
nerwem free. Szefem bandu jest świetnie nam znany portugalski perkusista, który
– co nie jest częste - do składu zaprosil także drugiego perkusistę. Muzyka
zwinna, swobodna, do tańca, i do różańca, ze znakiem synkopowanej jakości.
Utwory pierwszy i dziesiąty, to improwizacje. Ta pierwsza
syci się prawdziwie kameralnym urokiem, ta druga nie szczędzi nam preparacji i
małych melodii. Cała reszta należy już do trzech legend jazzu! Muzyka swinguje,
jest ekspresyjna, a po szybkiej ekspozycji tematu następuje rozbudowana faza
kolektywnych improwizacji, niemal każdorazowo nasączona jakością instrumentalną
i kreatywnością. Szczególnie efektownie wypadają songi Colemana, pełne zrywnej
melodyki i fantastycznie połamanej rytmiki, świetnie podkreślanej podwójnym zestawem
perkusyjnym. No i nieśmiertelna Kathelyn
Gray! W utworach Monka i Nicolsa słyszymy więcej jazzowego ładu, a także intrygujące
akcje pięknie brzmiących organów Hammonda. Muzykom starcza też czasu, by
jazzowe evergreeny nasączać dużą
dawką całkiem swobodnych improwizacji, jak choćby w introdukcji utworu
siódmego, monkowskiego Shuffle Boil.
Z kolei w ósmej odsłonie i colemanowskim Toy
Dance zwracają uwagę smakowite preparacje gitarzysty. Jedenasta część, to colemanowski
Forerunner, który staje się okazją do
popisów dla perkusistów, zarówno solowych, jak i w duecie. Wieńczy go efektowna galopada, definitywnie
ostro przyprawiona.
Karoline Leblanc & Paulo J Ferreira Lopes Edged
Once Fractured (atrito-afeito, CD 2024)
Montreal, 2019-2023: Karoline Leblanc - harpsichord, fortepian, pipe
organ, instrumenty różne oraz Paulo J Ferreira Lopes – gongi, dzwony,
talerze, instrumenty różne. Jeden utwór, 33 minuty.
Kanadyjską pianistkę Leblanc gościliśmy na Trybunie wielokrotnie, ale w czasach
pandemii jej aktywność artystyczna nieco przyhamowała. Teraz powraca w ekspozycji
duetowej ze swoim stałym partnerem (nie tylko muzycznym), portugalskim perkusistą
Ferreirą Lopesem. Muzycy proponują nam kolaż improwizacji, jakie nagrali
głównie w okresie rzeczonej pandemii w Kanadzie. Muzyka mieni się tu wszelkimi
kolorami tęczy, albowiem artyści generują dźwięki nie tylko na swoich
podstawowych instrumentach (pełne dane powyżej).
Jednotrakowa Improwizacja składa się z trzech części, które
łączą drobne, niemal niedostrzegalne w ujęciu dramaturgicznym pauzy. Początek
budują frazy inside piano i nerwowe,
perksyjne talerze. W strumieniu narracji raz za razem pojawiają się foniczne
niespodzianki, dźwięki preparowane z samego dna pudla rezonansowego, czy też drżące
akcje na glazurze werbla. Pierwsza część albumu ma kilka faz, zgrabnie sklejonych
zwinnymi palcami miksującego - akcje perkusjonalne z obu stronach, passus brzmienia
organowego, czy wreszcie moment dalece kreatywnego minimalizmu. Pierwszy definitywny
restart improwizacji ma miejsce w okolicach 10 minuty i dość szybko wprowadza
nas w stadium soczystego post-industrialu, który komentują fonie przypominające
watahę owadów w locie wnoszącym, a także garść dętych podmuchów. Kolejna porcja
ciszy ma miejsce w okolicach 25 minuty. Finałowy wątek lepi się z drobnych fraz
strunowych i blaszanych. Niektóre z nich są mroczne, zamglone, inne dość hałaśliwe
i rezonujące. Ostatnia prosta, to zawieszony w czasie i przestrzeni minimal.
Katsura Yamauchi & Jason Kahn Time Between (Ftarri
Label, CD 2024)
At Hall, Oita
(pierwsze dwa utwory), IAF Shop,
Hakata (dwa kolejne), październik 2023: Katsura Yamauchi – saksofon oraz Jason
Kahn – elektronika. Cztery utwory, 57 minut.
Jasona Kahna gościliśmy ostatnio z koreańskim nagraniem
wokalnym, ale świetnie wiemy, że domeną jego artystycznego życia jest
elektronika. Powracamy teraz do niej i zapraszamy na spotkanie z japońskim
saksofonistą Katsurą Yamauchim. Album zawiera rejestracje z dwóch koncertów.
Muzyka toczy się tu na ogół leniwie, bazuje na dętych dźwiękach preparowanych i
nieinwazyjnych porcjach wytrawnej elektroniki. Warto się wybrać w tę prawie
godzinną podróż.
Każdy z koncertów składa się z części głównej i znacznie
krótszej dogrywki. Minimalistyczny początek dobrze wróży tu całości. Dominuje
wyrafinowana elektroakustyka - szmery z tuby i plamy stojącej syntetyki, a
potem wystudiowane preparacje, pojękiwania, zgrzyty i strumienie harshowych szumów. Jeszcze ciekawiej
jest w chmurze rozkołysanego rezonansu, a potem w trakcie słuchowiska wprost z
radiowych fal definitywnie długich częstotliwości. Dogrywka przypomina
post-industrialną lewitację, doposażoną w martwą, dętą melodykę. Drugi koncert
rodzi się w jeszcze bardziej minimalistycznym środowisku. Pomiędzy muzykami
panoszy się dużo zabłąkanej ciszy. W dalszej fazie nagrania Jason i Katsura
budzą się jednak do życia i efektownie interferują, a pod koniec lewitują i
repetują. Dogrywka drugiego koncertu jest chyba najgłośniejszym fragmentem
albumu. Oszczędny początek jest tu dalece zwodniczy. Kahn zdecydowanie dokłada
do ognia, Yamauchi powtarza ulubione melodie.