Ogromne rzesze populacji ludzkiej, najzwyczajniej w świecie,
nie tolerują muzyki improwizowanej. Innymi słowy – po prostu nie są w stanie jej
przyswoić. Zatwardziali wielbiciele gatunku wiedzą jednak doskonale, że do
opanowania tej umiejętności wystarczy tylko … chcieć poznać odrobinę więcej.
Zaakceptować inny dźwięk. W dużym
uproszczeniu chodzi też o to, by słuchać całym
mózgiem i dodatkowo - każdego instrumentu osobno. Jakie to banalnie proste, nieprawdaż?
Muzyka, która stanowi rdzeń dzisiejszej opowieści, nie przez
przypadek poprzedzona została tym nieco dziwnym wstępem. Stanowi bowiem spore
wyzwanie nawet dla najbardziej zaprawionych w bojach gatunkowych
odszczepieńców.
Przed nami jedna z najbardziej intrygujących postaci współczesnej
muzyki improwizowanej, gitarzysta i wytrawny operator wszelkiej maści elektroniki, także analogowej, Ferran
Fages. Katalończyk ten incydentalnie gościł już na tych łamach. Okazją był
choćby premierowy występ formacji Phicus*), który dzielnie obserwował w Barcelonie
Pan Redaktor. Kolejna sposobność, to przegląd dokonań artystycznych Toma Chanta
i ich wspólna płyta dla Discordian Records.
Poniżej omówimy osiem płyt z bogatego dorobku Ferrana. Dobór
nie jest przypadkowy, wydaje się też wyjątkowo reprezentatywny dla dokonań
muzyka. Połowę feature’a stanowić będą incydenty z użyciem gitary (elektrycznej i
akustycznej), drugą zaś - zaawansowane eksperymenty na polu muzyki
elektronicznej i elektroakustycznej (tu, dodatkowo, każda z prezentacji
dotyczyć będzie innej formacji, innego pomysłu na wgryzanie się w istotę
dźwięku preparowanego). A w ogóle, zaczniemy opowieść od muzyki, która została
precyzyjnie skomponowana i tak też wykonana, a występujące w niej elementy
improwizacji (niezaprzeczalne!) ujawniają się na nieco innych płaszczyznach, niż
wynikałoby to z naszych przyzwyczajeń, czy też oczekiwań.
Ferran
Fages Radi D'Or (Another Timbre, 2013)
Kompozycja Ferrana Fagesa Radi D’or na gitarę akustyczną, elektronikę (fale radiowe, sinewaves), flet i saksofon altowy,
saksofon tenorowy i sopranowy oraz perkusjonalia. Aparat wykonawczy nazywa się The
Ferran Fages Ensemble, a personalnie tworzą go: lider przedsięwzięcia, a także Lali
Barrière, Olga Ábalos, Tom Chant i Pilar Subirá (muzycy wymienieni w kolejności
adekwatnej do listowanego przed chwilą instrumentarium). Barcelona, Can Felipa, grudzień 2011r. Muzyka
zamyka się w jednym traku, trwającym
36 minut z sekundami.
Wstęp toczy się wedle estetyki field recordingowej. Docierają do nas dźwięki bliżej
niezwerbalizowanego otoczenia elektroakustycznego. Pasaże instrumentalne są
bardzo matowe, szorstkie i ciekawie nakładają się na siebie. Perkusjonalia,
jakby z czary piekielnej, po cichu dudnią i łomocą. Narracja płynie kanałami,
które nie mają ujścia. Dźwięki gitary przypominają harfę. Saksofony plamią
przestrzeń mikroincydentami (choć nie brakuje dźwięków trwających, zawieszonych w czasie). Fale radiowe tworzą sinusoidy i
skwierczą elektroakustycznie. Contemporary w stanie krytycznego
zawieszenie narracji. Trwa, jakby się
nic nie działo. Może płynie, może trochę żegluje….
Precyzja, skrupulatność w żmudnym procesie realizacji idei
kompozytorskiej. Dźwięki dostarczane przez Fagesa zdają się być tu akustycznie
najbardziej frapujące, ale - po prawdzie - jest ich najmniej. W tym
spektaklu skrywanych emocji, fale radiowe stanowią prawdopodobnie centrum
zainteresowań twórcy. Mamy wrażenie, że pozostałe instrumenty (te żywe!)
starają się naśladować pasaże fonicznie generowane przez fale. Z kajetu
recenzenta: trudno rozpoznawalne elementy improwizacji, szukajmy je może w
niuansach brzmieniowych. Narracja toczy się z punktu a do punktu b z
dostojeństwem niemal królewskim. Z dramaturgicznego punktu widzenia, bardzo złośliwy
recenzent mógłby nawet rzec: klasyka gatunku, jeśli chodzi o wydawnictwo
Another Timbre, czyli nieustanna podróż w poszukiwaniu utraconego dźwięku.
Niemniej, w aspekcie akustycznym nagranie jest bardziej niż
intrygujące. W okolicach 15 minuty utworu, instrumenty i fale radiowe zaczynają
łączyć się w dron o bardzo delikatnej barwie, który fascynująco płynie w dość
wysokim rejestrze (to wszak ewidentnie fale … długie – smakowite!).
Permanentnie doświadczamy przy okazji drobnych rotacji w zakresie natężenia
składowych dźwiękowych. Pod sam koniec dron wygasza się dość konwulsyjnie,
trochę jak ostry zjazd ze stromego wzgórza, bez zabezpieczenia, wprost w field recordingowy szum śpiącego miasta.
Czyli powrót do punktu wyjścia.
Ap'strophe Corgroc
(Another Timbre, 2010)
Pozostajemy przy akompaniamencie
gitary akustycznej. Duet, który wdał się onegdaj w wir uroczych i
nieoczywistych gier improwizacyjnych, to Dimitra Lazaridou Chatzigoga, która
zagrała na zitherze i Ferran Fages - rzeczona gitara akustyczna. Szczęśliwie,
nic w grudniu 2008r. w Maik Maier Studios, w Barcelonie, nie działo się według
wskazań z pięciolinii. Dwa fragmenty, dla których tytuły stanowi jeden cytat z
E.E.Cummingsa, zajęły muzykom łącznie ok. 47 minut.
Na polu walki mamy dwa strunowce,
zatem wstęp do epizodu pierwszego, polegający na narowistym darciu strun, nieco
metalizujących w brzmieniu, nie jest dla nikogo zaskoczeniem. Dimitra gra, jakby
miała w dłoniach okablowany generator średnich częstotliwości, nie zaś
akustyczny zither. Ferran ma w rękach gitarę (to słychać!). Dużo ciekawych,
bliżej nierozpoznawalnych dźwięków, sprawia, że dopiero po kilku minutach
jesteśmy w stanie precyzyjnie wskazać miejsce przebywania każdego z artystów i
rozmieszczenie instrumentów (Dimitra po lewej, Ferran po prawej). Gitarzysta
gra nawet akordami, czym nieco zaskakuje recenzenta, przygotowanego na
trudniejszy wariant rozwoju sytuacji. Akordami, ale… nieco powykręcanymi.
Zither ma zaś prawdziwie kosmiczne
brzmienie (czyżby jakieś subtelne amplifikacje?).
Fragment drugi, zdaje się, że zasadniczy dramaturgicznie, także zadziwia od samego początku. Zither przypomina teraz zepsuty modulator
częstotliwości. Towarzyszą temu skromne obcierki
ze strony gitarzysty, który wciąż woli bardziej przewidywalne dla otoczenia
reakcje akustyczne. Gdyby recenzent mógł widzieć, co robią muzycy… Nie wierzy w
wyłącznie akustyczną faunę tej rejestracji! Narracyjnie improwizacja
pasjonująco zagęszcza się. Oba strunowce
lubią drobne eskalacje, tryskające emocjami i chęcią zaskakiwania partnera (i
recenzenta!). Brną w czeluść improwizacji, choć specjalnie ze sobą nie rozmawiają. Nagle jednak zwrot –
lepią się do siebie i prą ku dwugłowemu dronowi o dalece elektroakustycznym
wymiarze. Po wytłumieniu tej sprytnej sprzeczki, powracają akustyczne szarpania
strun, tarcia i przeciskanie dźwięków po płaszczyznach gryfów i pudeł
rezonansowych. W połowie tego fragmentu, czeka na nas spora porcja onirycznej,
powolnej, korespondującej ze sobą… akustyki dwóch wygrzanych instrumentów,
które nadmiernie się jednak nie pocą. Filozoficzna zaduma nad materią dźwięku,
która z kroku na krok, brnie ku zadziorom i moralnej
degrengoladzie. Szczypta wytrawnej sonorystyki, która niezwykle skutecznie
łechta ucho recenzenta. Znów pojawiają się obiekty
dźwiękowe o nieustalonej naturze (Ferran głaska nimi struny). Mikrodrony,
stymulowane w/w procesem, robią się bardzo metaliczne. Stan spraw dynamizuje
się (jak na kanony Another Timbre!). Można nawet zasugerować, iż narracja jest
odrobinę hałaśliwa! Czujemy się, jak w czarodziejskim warsztacie szlifierskim
(Ferran w konwulsjach!). Cytując poetę…Spring
Is Like A Perhaps Hand! A płyta w drugiej części smakuje wybornie.
Uzupełnienie dyskograficzne **): duet ten ma również w
dorobku płytę Objects Sense Objectes
(Etude Records, 2009).
Ferran Fages Cançons Per A Un Lent Retard (Etude
Records, 2007)
Muzyka skomponowana i wykonana przez Ferrana Fagesa na
gitarze akustycznej. Muzyka, jako jeden
ze sposobów wyrażenia zmęczenia i pustki oglądu świata i życia w stanie bezsenności
(cytat ze słów Ferrana, w bardzo dowolnym tłumaczeniu niżej podpisanego).
Odrobina celebracji pamięci po ojcu, która wcale nie ma być celebracją.
Dziewięć fragmentów (kompozycji?) opatrzonych tytułami – 71 minut muzyki. Barcelona,
końcówka roku 2006, początek roku kolejnego.
Improwizacja, która jest kompozycją, kompozycja będąca
improwizacją (jak u Evana Parkera). Spokój, wyciszenie, szczypta patosu.
Zaniechanie, artystyczne samo ograniczanie się. Kanciasty, twardy, ultra
akustyczny konglomerat strun, rezonancji, repetycji i wyjątkowo cierpliwej
narracji. Muzyk jest delikatnie wycofany, niczym późny Derek Bailey z nutką
głęboko ukrytej melodii i katalońskiej śpiewności. Brzmienie instrumentu jest
unikalne, lekko wibrujące. Poziom ekspresji zaś dalece zróżnicowany, z wieloma momentami stricte contemporary playing.
Wyjątkowo frapujące próby szukania wewnętrznego rezonansu i strunowego zawieszenia dźwięku. Piękna, niebanalna
narracja, chwilami nieco wulgarna akustycznie. Bojaźń i drżenie, wersja dla zaprawionych w improwizacji. Bo i
drżenie akustycznej struny ma wiele imion. Majestatyczne, śmiertelne i
naturalne – przywary wybitnego artysty.
Wiele fragmentów tej muzyki jest skrajnie minimalistycznych,
wręcz prostych w poziomie swej
złożoności. Znów okazuje się, że instrument akustyczny może być generatorem
dźwięków pozornie amplifikowanych, jak choćby fragment piąty (vide: Corgos). Ta muzyka zdaje się chwilami
płakać (a jednak celebracja!). Szósty fragment (tak, jak i poprzednik, długi,
kluczowy utwór) dostarcza nam nieco szarpanych, zrywanych ze strun,
preparowanych dźwięków – opukiwanie pudła rezonansowego, tarcie, zagrywki
perkusyjne, a sama narracja staje się nieco narowista i bardziej
nieprzewidywalna. Intrygujący efekt sonorystyczny wzmaga pomoc Dimitry
Lazaridou Chatzigogi, która sieje ferment swoim detuningiem. We fragmencie siódmym, struny pod palcami Fagesa
wyprawiają cuda, a pudło rezonansowe skocznie tańczy do niewesołych myśli
muzyka. W finalnych odcinkach nie brakuje akustycznych zadziorów, dysonansów i
elektroakustycznej pulsacji, czynionej – przypominam! - … wyłącznie na gitarze
akustycznej. Ferran, prawdziwy Król Midas!
Ferran Fages For Pau Torres (Organized Music From
Thessaloniki, 2012)
Po gitarze akustycznej czas na gitarę elektryczną,
wspomaganą dodatkowo użyciem walkie-talkie.
Muzyka ponownie uzyskała epitet skomponowana,
a nagrana została między majem a wrześniem 2009 roku (opis płyty nie wskazuje
miejsca rejestracji). Na srebrnym krążku dostajemy to w formie jednego, 42-minutowego
traku.
Wymuskany i akustycznie dotkliwy dron, inkrustowany
onirycznym, nieco metalicznym podźwiękiem
gitarowym, to introdukcja, która precyzyjnie wprowadza nas w temat nagrania.
Innymi słowy, lądujemy w odmętach kolejnego eksperymentu elektroakustycznego.
Taniec dźwięków odbywa się z gracją ulotnej baletnicy, zatem nie odmóżdża nam sfery odpowiedzialnej za
odczuwanie przyjemności. Jakkolwiek sam proces powstawania tych dźwięków
pozostaje dla odbiorcy sporą tajemnicą (co zapewne jest efektem interakcji
żywego instrumentarium z walkie-talkie).
Po kilku minutach gitara zaczyna dobywać akordy bardziej kojarzone z tym
instrumentem, lekko modulowane niczym steel pedal guitar. Odrobina nostalgii i
zadumy, adekwatna do sepii bijącej z okładki płyty, nawet szczypta subtelnie upalonej americany. Narracja kroczy
dostojnie i ma definitywnie minimalistyczny sznyt.
Kolejny dron zdaje się jednak dramaturgiczną koniecznością.
Podkreśla emancypacyjną rolę Fagesa w odkrywaniu świata gitarowych dźwięków.
Zlewa się w nim pasaż nieostrych, akordowych incydentów. Klejenie poszczególnych fragmentów nagrania ma programowo
niechlujny charakter, tak by szwy
delikatnie eskalowały napięcie. Wszak nie o piękno, czy nadmiar estetyki chodzi
temu muzykowi. Dron trwa, a w jego wnętrzu kotłują się suche pasaże gitary,
które mają za cel przebić się na powierzchnię. Choć walka jest nierówna, gitara
wygrywa bój o nasze endorfiny! I dalej rządzi już niepodzielnie, znów pachnąc americaną. Oklejona woskiem kostka
gitarowa biega zwinnie po tłustych strunach i wywołuje wulgarne drgania. Na sam
już finał dron powraca, zdobiąc przestrzeń w wysokich rejestrach. Wydźwięk
całości jest trupioblady – sonorystyka w służbie elektroakustyki - a urocze
szmery gitarowe stają się trudną do zaakceptowania ciszą.
Cremaster
Noranta
Graus A L'Esquerra (Monotype Records, 2009)
Wraz z prezentacją jednej z płyt duetu Cremaster, zdecydowanie
wkraczamy w drugą część opowieści o przygodach muzycznych Ferrana Fagesa. Przed
nami eksperymentująca elektronika, dla której bazą do śmiałych i wielowątkowych
preparacji elektroakustycznych, będzie także moc dźwięków jak najbardziej
żywych instrumentów.
Cremaster tworzą: Ferran Fages – elektronika (tu także stół mikserski
i przystawki gitarowe) oraz Alfredo Costa Monteiro - gitara elektryczna i
obiekty, używane w zetknięciu z nią. Duet popełnił - począwszy od roku 2001 - dwanaście
wydawnictw płytowych, w różnych formatach (także singli winylowych!). Naszą
uwagę skoncentrujemy na jednym z nich, akurat tym, wydanym w Polsce. Konsumuje on kilka rejestracji duetu,
poczynionych na przestrzeni lat 2004-2008, w Barcelonie. Płyta Noranta Graus A L'Esquerra trwa 44
minuty i jest nieprzerwanych ciągiem fonicznym, podzielonym wszakże, dla wygody
odbiorcy, na cztery części.
Początek nagrania wypełniają cierpkie i niezwykle
skondensowane trzaski bardzo zdartej płyty analogowej, które równie dobrze mogą
być rzeką szumów z kompletnie rozdeptanego krążka kompaktowego. Trop
rozdzieranej, wysuszonej na wiór płyty pilśniowej, też nie jest chybiony. Narracja,
która rusza tuż potem jest dynamiczna, hałaśliwa
i stemplowana brakiem artystycznych zahamowań. Motoryka ewidentnie przegrzanego
komputera, która ma swój wewnętrzny, pokrętny i diabelnie wyuzdany rytm. Biały
szum stanowi tu istotny element dramaturgiczny, a dron, będący skutkiem
przesterów, ciekawy kontrapunkt. Bo improwizacja nie jedno ma imię!
Działania muzyków cechuje spora ekspresja i duża kreatywność
w walce z materią niełatwych dźwięków, które nie są posłuszne i potrafią brnąć
wbrew ich woli. Dzieje się naprawdę wiele, a recenzent kategorycznie kupuje ten
brutal sound. Uczta foniczna jest
dalece konkretna! W momentach dedynamizacji, ten splot pomysłów na
dźwięk i aktywną interakcję broni się równie skutecznie. Ognista siarka wprost
z paszczy smoka, który puszcza do nas oko. Krew i pot, niczym lawa leją się
muzykom i słuchaczom po twarzy i absolutnie nie zastygają! Z kajetu recenzenta:
świetny mix materiału, który powstał
na przestrzeniu blisko pięciu lat.
Ciekawym uzupełnieniem polskiej części dyskografii Cremaster
jest siedmiocalowy singiel, wydany wspólnie z polską załogą Komora A (Split, Monotype Records 2012). Bardzo
wytrawna, skupiona na niuansach brzmieniowych, współczesna elektronika, która
nie ma aspiracji ilustracyjnych.
Atolón /
Chip Shop Music Public Private (Another
Timbre, 2013)
Jeśli duet Cremaster personalnie uzupełnimy o Ruth Barberán,
otrzymamy trio Atolón! (zwracam wszakże uwagę na zmiany w zakresie używanego
instrumentarium przez Ferrana i Alfredo).
Z muzyką tworzoną przez trójkę muzyków z półwyspu
iberyjskiego, zapoznany się przy okazji ich wspólnego nagrania z … kwartetem
Chip Shop Music (po części skandynawskim). Nagranie pochodzi z 3 lutego 2012 roku, z Barcelony (Can Felipa) i składa się z części
nagranej z udziałem publiczności (Public)
i bez niej (Private). Enigmatyczność
opisu płyt Another Timbre jest powszechnie znana, ale w przypadku tego akurat
krążka, zdaje się, że mamy do czynienia z lekką przesadą. Okładka płyty nawet
słowem nie wspomina o … użytym instrumentarium! Wnikliwe zatem śledztwo Pana
Redaktora, w tym analiza innych płyt obu formacji, doprowadziły do
następujących ustaleń personalno - instrumentalnych: Ferran Fages – turntables, Alfredo Costa Monteiro –
akordeon i obiekty różne, Ruth Barberán – trąbka i obiekty różne, Martin Küchen
– saksofony, Erik Carlsson – perkusja i perkusjonalia, David Lacey - perkusja i
perkusjonalia, Paul Vogel – elektronika (niewykluczone, iż każdy z muzyków SCM
używał w trakcie koncertu kabli i
sprzętu preparacyjnego różnej proweniencji).
Wreszcie i czas na samą muzykę! Od startu
elektroniczno-akustyczny konglomerat trzasków, zgrzytów, sinych obtarć, szorowanych i niewybrednych macanek. Migotliwa, trzeszcząca nawałnica dźwięków, w której można
śmiało doszukiwać się akustyki żywych instrumentów (trąbka, saksofon, perkusja,
akordeon). Narracja tej improwizacji (o, tak!) jest gęsta, a poszczególne incydenty
lepią się do siebie, jak kawałki gumy balonowej. Stukające przedmioty, dzwonki,
coś na kształt… kołowrotka, delikatnie amplifikowanego – mała orkiestra
dziwnych i społecznie zakazanych dźwięków! Nawet sample z głosem ludzkim i
drobiny field recordings. Wszystko
smakuje tu głęboko zaszytym noise’em
i niebanalnym industrialem. W
niektórych fragmentach narracja jest rwana, co może być pokłosiem, zarówno
braku koncepcji na dalszy rozwój wypadków scenicznych, jak i … uzasadnionej
potrzeby chwili (słuchacz sam decyduje!). Post-industrial heavy
electroacoustic drama!
W dalszej części tej dość długiej płyty (ponad 64 minuty!) nie
brakuje frapujących dźwięków, choć nie zawsze wchodzą one w intrygujące
interakcje (dźwięk na dźwięk, lewa strona na prawą stronę). Na finał części publicznej dopada nas ciekawe
akustycznie wyciszenie, wręcz improwizowany dub!
Oniryczna melancholia post-atomowa.
Część dogrywkowa (prywatna)
toczy się w nieco spokojniejszej atmosferze, choć arsenał elektroakustycznych
wstrząsów fonicznych jest równie bogaty. Sporo tu anarchii, estetycznego
rozchełstania i kontrolowanego chaosu (ba, jak na kanony Another Timbre dzieje
się tu naprawdę dużo i to nawet w dynamicznych ekspozycjach!). Niewątpliwie
jednak, z uwagi na niezwykle czerstwy
i nieelastyczny charakter tej muzyki,
album jest odrobinę zbyt długi. Na finał otrzymujemy, trochę w nagrodę za
dobrnięcie do końca godziny zegarowej nagrania, dron czystego dźwięku
rozgrzanego akordeonu. Prawdziwie eksplozywne zadęcie stawia wszystkich do pionu i nie pozwala na przebaczenie.
Tuż po nim noise, szczypta groteski, hard-attack by strong elektronics. Stopa perkusyjna dudni i wzywa do zakończenia.
Saksofon szumi na dźwięk już ostatni.
Atolón, uzupełnienie dyskograficzne: Atolón (Rossbin, 2004), Concret (Intonema, 2012) oraz dwie inne pozycje, wydane wszakże jedynie
pod nazwiskami trójki muzyków: Istmo (Creative Sources, 2005) i Semisferi (Esquilo Records, 2006).
Octante Lúnula
(Another Timbre, 2009)
… Jeśli do tria Atolón dodamy personalnie Margaridę Garcia,
otrzymamy kwartet Octante! A zatem wylistujmy instrumentarium: Ferran Fages –
oscylatory i przystawki gitarowe, Alfredo Costa Monteiro – akordeon i obiekty
różne, Ruth Barberán – trąbka, …głośnik i mikrofon, Margarida Garcia –
kontrabas … elektryczny (wszystkie dane
za opisem na okładce płyty). Nagrania
z 8 i 9 lutego 2008 roku. Barcelona
(Ca L'escuder). Dwa odcinki
improwizacji (!) – 59 minut.
Zapewne zaskoczeniem nie będzie stwierdzenie, iż płyta Lúnula zaczyna się gęstą,
elektroakustyczną, okablowaną po samą szyję, pełnowymiarową sonorystyką (żywe
instrumenty w przewadze liczebnej!). Trzy żywce,
spętane pajęczyną mikrointerakcji wirtualnych. Obiekty, mikrofony, głośniki,
oscylatory i pickupy gwałcą, radośnie
deflorują, akustycznie bezczeszczą próby zaistnienia dźwięku niepreparowanego.
Ta kreatywna walka ducha i materii toczy się w pokojowej atmosferze. Maszynistyczna konfrontacja z
rzeczywistością zastaną. Abstrakcja w służbie improwizacji, równie swobodnej,
jak bezczelnej! Co rusz, któraś z opozycyjnych frakcji przejmuje na chwilę
panowanie nad sytuacją foniczną tej rejestracji. Akurat teraz elektryczny kontrabas gra wręcz
akordami! Sporo tu trudnych, bolesnych dźwięków, które toczą się jednak na tyle dynamicznie, że nawet podmęczony słuchacz
nie da rady przysnąć. Pod koniec pierwszej części zdaje się, że cała czwórka
muzyków i horda ich przedziwnych przedmiotów oscyluje i delikatnie krwawi wedle
trajektorii… oscylatorów Fagesa. Żwawy walking
Garcii jakby też .. oscylował. Wielki wibrator wbity w pochwę Ziemi! Celebracja,
w której nie brakuje rozdrapywania ran, tarć i siarczystego noise’u.
Odcinek drugi jest jeszcze bardziej zadziorny i pyskaty
estetycznie. Chaos, który znajduje artystyczne uzasadnienie. W tej partycji
nagrania szczególnie aktywny jest akordeon, w ogóle interakcje całej czwórki
chętniej się zazębiają. Kolektywizm improwizacyjny w rozkwicie! Trąbka jest
ciekawie kontrapunktowana grubociosaną
elektroniką, przy wtórze hałaśliwych gołębi
wprost z kabla. Być może w tym
właśnie momencie, odrobina akustycznej subtelności dobrze zrobiłaby temu
nagraniu. Na finał jęki udręczonych, jeszcze żywych instrumentów i sycząca z
satysfakcji wataha elektroników.
Rozgrzane do czerwoności kable i megabajty
analogowych preparacji. A ostatnie słowo i tak należy do oscylatorów….
Octante, uzupełnienie dyskografii: Octante (L’Innomable, 2005)
Lali
Barrière/ Ferran Fages/ Guilherme Rodrigues/ Ernesto Rodrigues Llop (Creative
Sources, 2017)
Na zakończenie przeglądu dyskograficznego Ferrana Fagesa,
najnowsza płyta z jego udziałem, przy okazji sygnalizującą istnienie pakietu nagrań
Katalończyka, poczynionych dla portugalskiej wytwórni Creative Sources.
Dwa ubiegłoroczne spotkania studyjne (chyba) - Barcelona w
styczniu, Lizbona w listopadzie. Kwartet w składzie: Guilherme Rodrigues –
wiolonczela, Ferran Fages – elektronika, Lali Barrière – elektronika, fale
radiowe, Ernesto Rodrigues – altówka. Jeden odcinek muzyczny Llop, 40 minut.
Kilkanaście sekund bezwzględnej ciszy na początek. Dron
elektryczny vs. skrobanie po strunach. Znów cisza…. Kolejny dron sunie samym
środkiem sali, a po nim… cisza. Zdzieranie strun, komputerowa wolta i … cisza.
Naprzemienne incydenty, ledwie sugerowane interakcje i … cisza. Pod kwadransie
ta nieco kuriozalna sytuacja sceniczna nieco się zazębia, na dowód - sonorystyczny
potok dźwiękowy generowany przez obie frakcje kwartetu. Gdy już pomyślimy, że
prawdziwy start nastąpił, znów dopada nas… cisza. Ta trwa wręcz kilkadziesiąt
sekund (przypominam: płyta składa się z jednego traku). Cisza jako ostateczne stadium artystycznego minimalizmu!
Powraca strunowiec
i ma dużo ochoty na igraszki! Pełnoprawnie amplifikuje się i pętli w zwoju fal
radiowych. Uwaga, naraz brzmią nawet trzy instrumenty. Płynna, długa narracja,
którą udanie spuentować może jedynie… dobra cisza. Na szczęście bardzo krótka –
a tuż po niej doom-elektronika, jakby
lekko poirytowana sytuacją na pokładzie. Analogowy świder, prosto między
rozgrzane struny wiolonczeli i altówki. Cisza! Pasaż strunowców deptany jest przez nadaktywne fale radiowe. Kilka czystych dźwięków
altówki ze skrzydła, jak łyk wody na pustyni! Cisza, dźwięki, cisza, dźwięki.
Dramaturgiczna wolta. Gdyby z tej narracji usunąć ciszę, samej muzyki
starczyłby na mini longplay (jakkolwiek
złożony z samych perełek, dodajmy!). Idea ciszy rży w głowie recenzenta, ale nie znajduje uzasadnienia. Na finał
bukiet sonorystycznych świecidełek i … parędziesiąt sekund ciszy, która
konstytuuje koniec nagrania.
Inne albumy dla Creative Sources:
solowy A Cavall Entre Dos Cavalls
(2004), duet z Ernesto Rodriguesem Cru
(2014).
*) debiutancka płyta tria Phicus (w składzie także Vasco
Trilla i Alex Reviriego) ukaże się jeszcze tego lata za sprawą serii
wydawniczej Multikulti Project/ Spontaneus Music Tribune.
**) Wszelkie dane dyskograficzne za discogs.com