Młodej, zbuntowanej muzyki improwizowanej z samego środka
Zjednoczonego Królestwa ciąg dalszy! Manchester w natarciu, nie tylko w
wymiarze futbolowym!
Dzielna zasada DIY (zrób to sam), szare kartony, kompakty, cd-ry,
singiel winylowy, wolność, swoboda, anarchia, improwizacja – jakież to piękne!
Maleńki label prowadzony przez gitarzystę Davida Birchalla –
Vernacular Recordings *) – doczekał się właśnie szóstej pozycji katalogowej.
Przyjrzymy się jej szczegółowo, a potem także poprzednim pozycjom, zaś jedną
tylko przywołamy, gdyż była już na tych łamach recenzowana.
Sam
Andreae/ David Birchall/ Otto Willberg Live in Beppu (VR 006, 2018)
Beppu, Japonia, kwiecień 2017 roku; Sam Andreae – saksofon
altowy, Otto Willberg – kontrabas, David Birchall – gitara elektryczna; 1
fragment, blisko 62 minuty.
Improwizowany environment,
trzech muzyków, bar, podwórko tuż obok, dzieci, głosy dorosłych. Odgłosy
miasta, pociągi, samoloty, instrumenty i wszystko, co muzycy mają pod ręką.
Mikrobiologia dźwięku, bezmiar specyficznego field recordings. W aspekcie czysto muzycznym dużo pojedynczych,
urywanych fraz, niedokończonych narracji, zdań kończonych w pół słowa.
Improwizacja zaniechania, punkowy brud, anarchia fonicznego rozkładu,
programowa nonszalancja, etos kontestatora. 6 minuta, pierwszy przejeżdżający
pociąg, niczym kontrapunkt dla zbuntowanej opowieści. Dużo humoru,
artystycznych przekomarzań. Równouprawnienie wszystkich dźwięków, każdego zachowania
scenicznego. 9-10 minuta, trochę psychodelii wprost z gryfu gitary, wspomaganej
wiatraczkiem imitującym nieistniejącą klimatyzację, dobrze robi tej kolektywnej
zabawie w nieoczywiste rozwiązania foniczne. Narracja, w której dysonans i
natarczywa chęć dekonstrukcji są ważniejsze od snucia spójnej opowieści (15
minuta, kolejny pociąg). 18-20 minuta, nieco więcej muzyki wprost z typowych
instrumentów, gitary, saksofonu i kontrabasu. Gdy improwizacja brnie w zabawę,
to, co dzieje się wokół w ramach odgłosów świata zewnętrznego, zdaje się być
wręcz ciekawsze. 28 minuta, muzycy schodzą do poziomu ciszy i wszyscy
zasłuchują się w dźwięki, jakie powstają poza sceną. Oczekiwanie na to, co
wydarzy się właśnie tam… Szum ciszy, dzieci, głosy, huk powietrza (smogu?).
Muzyka istotnie konkretna - trzaski, obtarcia, brzęczenia. 32 minuta -
regulujemy zegarki, przejeżdża bowiem kolejny pociąg. Tajemnicze tło, to
zapewne zamierzony efekt. Psie zabawki w użyciu! Kochamy anarchię! Obiekty
drżą, jęczą i skomlą. W tubie saksofonu prawdziwa kipiel (35 minuta). Po 40
minucie znów jakby więcej muzyki w naszych uszach, nawet szczypta hałasu.
Andreae na przekór wszelkim konwencjom saksofonistów, Willberg, który lubi
wisieć na gryfie kontrabasu, Birchall poszukujący, niestrudzony, to właśnie
z jego strony dociera do nas najwięcej interesujących rzeczy. 46 minuta,
narracja znów prawie staje w miejscu. Słuchamy dzieci. Szum i drobne
sprzężenia. Oczekiwanie, leniwe napięcie. Sonoryzm nie podłączony do strony
mocy. Grymaśne dźwięki. Zapomniane historie miłosne, onomatopeje. Anarchia
zdaje się górować nad improwizacją. 57 minuta, powraca mikrobiologia, woda
kapie z sufitu nieba, to chyba próba stłumienia ambiwalencji recenzenta. Punk’s Not Dead? Indeed! Szukamy puenty,
a życie wokół toczy się dalej. Kolejny pociąg, już na ostatniej prostej tego
występu. Zostajemy sami z brzmieniem świata wokół nas. To chyba nie koncert,
raczej uliczna improwizacja terenowa. Live
in Beppu!
Poprzedni album tego tria, studyjny
A Hair In The Chimney (VR 004, 2017), zrecenzowany został
w tym miejscu.
David Birchall/ Colin Webster Gravity Lacks (VR 002, 2016)
Londyn, maj 2015; David Birchall – gitara elektryczna, Colin
Webster – saksofon tenorowy; 4 fragmenty (dwa solowe, dwa duetowe), 57 minut.
Colin solo! Głęboko zanurzony w tubie, tańczy na jej
krawędzi, skacze pomiędzy dyszami, krzyczy w samym środku ustnika. Sonoryzm w
szczytowej fazie rozwoju. Smukła, dociekliwa narracja, dbałość o jakość każdego
zadęcia. Saksofon tenorowy w kompulsywnym marszu po swoje. Precyzja, technika,
panowanie nad emocjami – jak zwykle u tego muzyka wręcz modelowe. I te wrodzone
skłonności do punkowego brudu w brzmieniu! Oklaski!
David solo! Struny i amplifikatory kreślą spójną,
nieśpieszną, delikatną opowieść. Szczypta oniryzmu pomiędzy strunami,
metalicznego wdzięku każdego … dźwięku. Krok za krokiem, nutka za nutką.
Narracja pętli się i narasta, błyskotliwie sprzęga i grymasi. 5 minuta, rodzaj rockowych, nieco hałaśliwych
incydentów. Tuż potem szybki powrót do stanu pierwotnego. Dużo foni w
jednostce czasu, jakbyśmy słuchali duetu, a nawet tria gitarowego. Prawdziwa
ferria barw gitary elektrycznej w żmudnym procesie improwizacji. David
doskonale panuje nad instrumentem, także nad emocjami recenzenta. Precyzyjna
wolta z posmakiem hinduskiej ragi gdzieś w środku pudła rezonansowego, na
ostatnich skrawkach strun. Opiłki
geniuszu na gryfie! Doskonałe! 12 minuta przynosi kolejne skrawki
noise’u, także drobiny ciszy zawieszone pomiędzy nimi. Prawdziwy poemat improwizacji na gitarę solo! Na
finał molekularna ekspozycja ślizgającej się po gryfie kostki, która wprawia
struny w mikro rezonans. Jakby
gitara pogwizdywała! Na ostatniej prostej taniec zanurzony po uszy w nanobiologii
psychodelii. Strictly Wonderful!
Duo 1! Zmasowana,
choć odrobinę ulotna sonorystyka tuby i strun. Zwarcia, całusy, gitarowe pętle.
Szybki zwrot ku incydentom noise. Colin
wisi na dyszach, David jakby kontynuował doskonałe ekspozycje z poprzedniej
solowej części. Bracia syjamscy wchodzą w siebie, jak w masło. Marszruty obu
muzyków do bólu kompatybilne. Improve crazy noise, improve slow
motion! What ever you want! Zejście w
ciszę tonie w leniwej psychodelii, która łapie hałas, jak lep na muchy. 8-9
minuta, parada nieco niespójnych dronów, perfekcyjnie jednak skuteczna.
Sonorystyka ciszy ma zbliżone parametry, a dopada nas w okolicach 13 minuty. Całusy
z dyszy prosto w twarz gryfu, niemal z ust do ust. Ciało w ciało, oddech za oddechem. Perfect identity!
Duo 2! Molekularna
gra bez grama struktury i zasad gramatyki. Trudno wskazać poziom intesywności,
przy którym ten duet stapia się w jedno ciało bardziej skutecznie. Przy każdym! Tu, kolejne
gęste zwarcie, całusy i bąbelki. W tym gronie zdarzyć się może naprawdę
wszystko! Nie brakuje imitacji na wysokim poziomie – gitara brzmi jak saksofon,
saksofon jakby dostał nowe struny. Soniczni magicy! Pokaz sztuczek i
fajerwerków! Cały ten drugi epizod duetowy snuje się jak rozleniwiony
wąż. Dopiero na sam finał macha ogonem, którego przecież nie posiada. Perfekcyjna, mała eskalacja. Brawo!
Richard
Scott's Lightning Ensemble & Jon Rose Auslanders: Live in Berlin (VR 001, 2016)
Berlin,
czerwiec 2015; Richard Scott – syntezator, David Birchall – gitara akustyczna, Phillip
Marks – perkusja, Jon Rose – skrzypce (tylko w drugiej części); 2 fragmenty, 40
i pół minuty.
Trio! Całkiem akustyczna ekspozycja mimo obecności
syntezatora. Okazuje się, że utalentowany muzyk także z takim narzędziem
potrafi wypuszczać się na prawdziwie akustyczne wyprawy. Rwie przestrzeń
nagrania incydentami zdecydowanie non
sustained. Przykład wyrafinowanej elektroakustyki z dużą porcją wyobraźni
(Birchall na gitarze bez prądu!). Czujny drummer
- talerze, perkusjonalia w częstszym użyciu niż werble i tomy. Gęsta, niezwykle
zmysłowa, cielesna improwizacja. Wąskie pasmo, ale dobra akustyka koncertu.
Syntezator schowany, nieinwazyjny, intrygujący dramaturgicznie. W trakcie
eskalacji muzycy z kocią zwinnością wchodzą w atrybuty noise, także w wysokich rejestrach. Dużo dźwięków na minutę,
chwilami można zagubić się w miejscach ich powstawania. Wszak sam syntezator ma
tak dużo elektroakustycznych możliwości. Warta podkreślenia na każdym kroku
świetna robota perkusisty. Gitara Birchalla chwilami wręcz tonie w potoku
innowacji, jakie wprowadzają na scenie jego partnerzy. Dramaturgicznie nie
możemy być jednak niczego pewni na tym koncercie! Niespodzianki foniczne kryją
się w każdym zaułku. 16-17 minuta, odrobina długotrwałych dźwięków. Z
syntezatora, może także z gitary, która gdzieś podłapała nieco amplifikacji.
Bardziej spokojny fragment, który jest jednak skutecznie dewastowany
aktywnościami drummera! Co za ogień!
Gitara akustycznie gotuje się, syntezator skwierczy i plumka, ale to ten trzeci
instrument pozostaje na pierwszym planie! Reszta jakby lewitowała.
Quartet! Skrzypce wrzucają w tygiel narracji szczyptę
konstruktywnego dysonansu. Więcej przestrzeni, wieje od oceanu. Gitara gra,
jakby nie miała strun. Syntezator zaczyna dbać bardziej o niskie
częstotliwości, podczas gdy reszta czyni metafizyczne aluzje. Nieco bilardowa
ekspozycja. Płonące nieopodal skrzypce w pieśni powitalnej, płyną siarczyście i
eksplozywnie. Wartka, wielowymiarowa improwizacja. Jeśli wersja w trio bardzo
nam się podobała, to cóż powiedzieć o kwartecie?! Birchall w tej części jest
zdecydowanie bardziej wyeksponowany. Zdaje się, że zagrać może tu już wszystko!
Teraz brzmi jak rosyjska bałałajka! Znów krok ku zagęszczeniu dźwiękowemu
narracji tępi nieco percepcje instrumentalną recenzenta. Ale ten nie ma cienia
wątpliwości! To wyśmienity koncert! W 13 minucie rodzaj kompulsywnego industrial! Akustyka koncertu na 4+,
szkoda, że nie na 5+, być może dałoby się wyłowić jeszcze więcej narracyjnych
niuansów. Jakkolwiek – elektroakustyczne cacko!
Dave Jackson/ T.H.F. Drenching/ Kate Armitage Shiny Windmill Bugs (VR 003, 2016)
Manchester, kwiecień 2016; Kate Armitage – wokal i przedmioty różne, THF Drenching – dyktafon, psie zabawki, głos,
piszczałki, Dave Jackson: instrument dęty drewniany, cracklebox, perkusjonalia;
1 fragment, 23 minuty.
Ogród botaniczny w letnim skwarze. Toys w służbie improwizacji. Mnogość
mikrodźwięków, kocie drapatki, fonia
bogata i wielogatunkowa. Dęte ornamenty. Spora ilość dobrych interakcji,
mnóstwo swobody, ale także specyficznej samodyscypliny całej trójki muzyków.
Płynna, zwarta narracja, mimo użycia wielu nietypowych przedmiotów, nie do
końca noszących znamiona instrumentów. Wszakże nie mają one najmniejszych
problemów z zaintrygowaniem ucha recenzenta. Głos kobiecy nadaje tej zabawie
posmaku oniryzmu, szczypty transcendencji. Po 10 minucie narracja lekko się
wycisza, dostajemy więcej wokalu i fletu, także innych, wyższych
częstotliwości. Muzyka smakuje niczym Spontaneous Music Ensemble z Julie
Tippets i Trevorem Wattsem – ale na lekkich dragach.
Na finał tej niezwykle krótkiej opowieści, nieco więcej perkusjonalnych
ekspozycji. Filigranowy występ, takaż improwizacja, wszakże bardzo udana.
David Birchall Light Rail Recordings: Manchester//Moscow//Tokyo
2015-2017 (VR
005, 2017)
Nagrania terenowe z różnych miejsc i dat (patrz: tytuł); David Birchall –
gitara elektryczna, kompozycja, postprodukcja. 2 fragmenty, 8 minut.
Elektryczny
dron, post-gitarowa retoryka, more than
sustained with no doubt. Sporo elektroakustycznego brudu i trwogi.
Tytuł tego skromnego singla sugeruje nagranie terenowe, z pewnością poddane
potem procesowi post-produkcji. Druga strona, to ciąg dalszy ekspozycji. Zdaje
się, że najciekawsze dzieje się wokół leniwie pulsującego drona gitarowego. Moc
post-elektronicznych fajerwerków. Nagranie dość nietypowe dla Birchalla, ale
świetnie uzupełnia jego dotychczasowy dorobek artystyczny. Recenzent chętnie
poznałby ciąg dalszy tego rodzaju stylistyki w wykonaniu gitarzysty.
*) część pozycji jest wydawana w kooperacji z innym
wydawnictwami, po szczegóły odsyłam na stronę bandcampową Vernacular Recordings.