czwartek, 7 kwietnia 2016

Mikołaj Trzaska – The Big 50th!


Mikołaj Trzaska, najwybitniejszy współczesny polski muzyk improwizujący, kończy dziś 50 lat. Piękny wiek, można rzec poetycko, a potem nakryć się nogami ze śmiechu. Z pewnością Jubilat tak by postąpił.

Drogi Mikołaju, wspólnych spotkań z Twoją muzyką było tak wiele, że nie sposób przywołać ich wszystkich. Na końcu tej urodzinowej pocztówki przypomnę jeden. Mam nadzieję, że i Ty byłeś wtedy z niego zadowolony.

Są też płyty, bez nich nie byłoby Twojej historii. Początkowo myślałem o sporządzeniu listy moich ulubionych, ale lista ta, w procesie przeglądania moich półek, zaczęła niepokojąco pęcznieć, a nie było moją intencją przy tej okazji urodzinowej pisanie monografii Twojej twórczości. Zatem tylko kilka impresji, wrażeń, często implikowanych wcześniejszym brawurowym incydentem koncertowym.




Niepokojąco odległe czasy. Jesień 1990r. Miłość w trio (z Mazzolem i Tymonem) gra w poznańskim klubie Piekłoraj. Po koncercie pytamy Was, czy Primus gra jazz. Ty jedynie znacząco uśmiechasz się, a ja na odpowiedź muszę jeszcze poczekać kilka lat….

Jesień 1993. Miłość gra na Jazz Jamboree tuż przed Ornette’m Colemanem. Siedzę przy radiu i słucham z zapartym tchem. Niedługo potem Tymon robi małą rewolucję w Jazz Forum i ogłasza powstanie yassowe. Zupełnie jak punkowy numer Non Stopu z grafiką Dezertera na okładce dekadę wcześniej….

Znów Jamboree, chyba trzy lata później, Miłość gra nocny koncert w Remoncie. Siedzimy ze znajomymi na krawędzi sceny, pot z Twojej rury smaga nam skronie, a Wy gracie dwugodzinny koncert, który ryje nasze berety na całe życie…

Dopadam Cię na scenie z braćmi Olesiami. Jest już po roku 2000, gracie iście telepatycznie, a ja potem w domu – już z dwoma krążkami Mikro Music i Le Sketch Up – zasypiam w przekonaniu, że to jest TA muzyka. Piszę recenzję na vivo.pl w pozycji na kolanach. Nie ostatni raz zresztą…

Gdańsk, Avant Festival, chyba we Wrzeszczu, na scenie wyjątkowe Trio X, a z nimi Mikołaj Trzaska. Potem na diapazonie napiszę, że genialnie grał …Quartet X. Po kilku dniach gracie w Alchemii, a po roku na podwójnym CD wydaje to Marek Winiarski pod tytułem Magic.

Grasz kompulsywny koncert solowy w poznańskim Dragonie, w ramach kolejnej edycji Tzadik Festiwal. Albo w tymże samym miejscu, wiosną 2007 grasz dwa tria z Michalem Zerangiem. Pierwszy z Clementine Grasser wydasz na płycie jako… Nadir & Machora. Drugi, jeszcze lepszy z Claytonem Thomasem, mimo dwukrotnej rejestracji, na płycie się nie pojawia.

Znów Trójmiasto, tym razem Gdynia, jadę po ciemku z wyspy Sobieszewskiej. Jest luty 2008 roku. Grasz w kwartecie z Peterem Brotzmannem, Peterem Friisem Nielsenem i Peeterem Uuskylą. We własnym, zabawnym 1kgrecords wydasz podobny koncert jako North Quartet.




Wiosna 2009, znów Poznań i Dragon. Ze swoimi ulubionymi Duńczykami (Friis Nielsen, Jorgensen), jako Volume z dodatkiem Johannesa Bauera, gracie genialny koncert. Kolejnego dnia rejestrujecie swój występ w Bydgoszczy, a label Duńczyków Ninth World Music wydaje to jako Tungt Vand.

Z preparującym fortepian Tomkiem Szwelnikiem grasz popisowy free improv koncert, … w Dragonie. Potem kupuję to na płycie 1kg pod szyldem Don’t Leave Us Home Alone.




Gdy razem z Morettim i Rogińskim śpiewasz rzewne pieśni jako Shofar, robi się mi dobrze na serduszku i czuję, że ja też mogę mieć semickie korzenie, szczególnie piłując w odtwarzaczu debiutancki Shofar . Lubię też jak Ircha, na bazie tylko kilku nutek, pięknie improwizuje na cztery klarnety, zwłaszcza na podwójnym Black Bones.

Z brytyjską sekcją Brice/ Sanders zakładasz Riverloam Trio. Mnie szczególnie przypada do gustu płyta wydana dla FMR Records, zwana pokrętnie Inem Gorth. Na Tzadik Festiwal gracie w rozszerzonym składzie (Holmlander i Bauer) fajny koncert.

Jako artystyczny spadek po Resonance Ensemble Kena Vandermarka zostaje Ci smakowity kwartet, który formujesz ze Swellem, Holmlanderem i Daisy’m. Wydajecie dwie płyty, z których druga Return From The Centre of Earth, choć przebiegle enigmatyczna, wspaniale radzi sobie w moim odtwarzaczu. A ja wciąż czekam na koncert tego składu. Nie tylko zresztą na ten…




Po prawie dwudziestu latach kupuję na CD Sport i Religię zabawnej efemerydy NRD, którą udziergałeś z Tymonem, Mazzollem i nieodżałowanym Olterem (przedtem miałem tylko kasetę). Jaka free jazzowa torpeda… i ten Wasz rubaszny humor. Uwielbiam to.

Mikołaj, wszystkiego najlepszego!!!!!!




Big Dragon - Volume Up!

Tekst pierwotnie zamieszczony na portalu diapazon.pl w roku 2009

Jest taki jeden polski, młody muzyk jazzowy, który na łamach zacnego i poczytnego (poczytalnego?) "Jazz Forum" przyznaje się, że nawet nie wie o istnieniu w pięknym kraju nad Wisłą jednej z dwóch najbardziej prężnych, niezależnych oficyn jazzowych w Europie (rozumiem, że każdy wie, o jakiej mówię).

Jestem absolutnie przekonany, iż nie on jeden – z kręgu osób odpytywanych w inkryminowanym piśmie – będzie miał także problem z percepcją pewnej konstatacji, którą poniżej głośno i wyraźnie wyartykułuję. A przyczynkiem do poniższej jawnej deklaracji miłości i bezgranicznego uwielbienia dla pewnego alcisty z kraju największej piłkarskiej korupcji nowoczesnej Europy, niech będzie wczorajszy koncert kwartetu Trzaska/ Bauer/ Nielsen/ Jørgensen w poznańskim Klubie "Dragon".

Oto, Drodzy e-Czytelnicy, na naszych oczach tworzy się historia polskiego jazzu. Mikołaj Trzaska (dobry rocznik 1966) przekroczył rubikon i może już dumnie zasiąść w gronie wybitnych współczesnych muzyków jazzowych. Już bodaj czwarty raz w ciągu ostatnich kilkunastu miesięcy wychodzę w koncertu z jego udziałem w pozycji "szczęka na glebie". Najpierw Trio X (Quartet X?!), potem dwukrotnie wspaniałe tria z Michaelem Zerangiem, a teraz kwartet przywołany w preambule.

Trzaska swój artystyczny wizerunek buduje w sposób systematyczny i bardzo konsekwentny. W roku ubiegłym zmierzył się z fanami free za oceanem. W Europie jest już Panem na włościach od co najmniej 5 lat. A najdobitniejszym tego przykładem niech będą jego muzyczne kooperacje z Peterem Friisem-Nielsenem. Dowody rzeczowe? Kilka tras koncertowych i cztery wydawnictwa płytowe (w tym m.in. jedno z Peterem Brötzmannem, zaś ostatnie z nich - pod szyldem "Volume" - to polska płyta 2007 roku na tym portalu).

A wspomnianemu na wstępie muzykowi i jego kolegom półanalfabetom mówimy "papa" i pozostawiamy w barłogu ich muzycznego niedoedukowania.



Poznański "Dragon", to bardzo udane miejsce do spędzania czasu i słuchania muzyki. Klub kilku wymiarów, tak przestrzennych, jak i mentalnych. Dodatkowo, miejsce niezwykle przyjazne niszowym alterszaleńcom, nieskorym do muzycznych kompromisów, takim co to za bardzo nie wiedzą, kto to Fryderyk i dlaczego Chopin już dawno nie żyje.

Na kameralnej scenie piorunująca, wysokogatunkowa mieszanka. Swojski posmak słowiańszczyzny, czyli stanowczy, z lekka korpulentny i jak zawsze odrobinę rubaszny Mikołaj Trzaska na alcie (i tylko na alcie!). Szczypta surrealizmu pod postacią dwóch szalonych Duńczyków, jakby żywcem wyjętych z "Królestwa" Larsa Von Triera. Wielki jak skała Peter Ole Jørgensen na perkusji i filigranowy "łudialenowy" Peter Friis-Nielsen na elektrycznym basie. Na dokładkę dużo frywolności i całkowicie nieniemieckiego luzu, czyli gibki i roztańczony puzonista – Johannes Bauer (ten młodszy z klanu!).

Rzeczony kwartet to prawdziwa muzyczna torpeda, o niewyczerpalnych pokładach samo odnawiającej się energii, rozdawanej jednakże publiczności w odpowiednich porcjach. Ani na moment nie uciekaliśmy w chaos. Jeśli jechaliśmy bardzo ostro i stromizną w dół, hamowanie było w pełni kontrolowane i zdarzały się nawet liryczne puenty. Muzycy w stanie ekstremalnej kooperacji, jakby rzeczywiście znali się od dzieciństwa (!), czyli free pełną gębą, choć głęboko zaplanowane i przemyślane. Nic z kartki (broń, Boże!), czasami wystarczało tylko kilka spojrzeń, by uzyskać precyzję i czystość brzmienia nawet w momentach dużego nawarstwienia dźwięków. Głośno i ostro, ale mieliśmy wrażenie, że nie ma na scenie jakiegokolwiek zbędnego dźwięku (jeśli już, to raczej po stronie publiczności – pewien nazbyt, jak dla mnie, wyluzowany fan i dwie gadatliwe blondynki po prawej stronie, jakże uroczo kwilące nie na temat, łagodnie doprowadzały, nie tylko mnie, w stan permanentnej irytacji – uwaga, Drogie Koleżanki, Wasze twarze zostały zapamiętane!).

Piekielna sekcja! Perkusista biegający po scenie ze swym zestawem, bo przy jego posturze, trudno o delikatność i nazbyt niestosowną subtelność w okładaniu bębnów ciosami z każdej gardy. Basista, jak zawsze na krzesełku, przepełniony energią, gotowy zagrać 4 "połowy" i dwie dogrywki, o rzutach karnych nie wspominając. Bauer na puzonie! Wspaniały, jednocześnie zaczepny i drapieżny, delikatny, frywolny i bardzo zabawny (tak, przede wszystkim zabawny). No i Mikołaj – zdzierał skórę z tej muzyki, aż krew tryskała po ścianach. Zaczynał i kończył erupcje swych swobodnych, improwizowanych podpowiedzi, uzupełnień, komentarzy i kontrapunktów zawsze w idealnym momencie. I ta pewność każdego zadęcia, celność każdej wypowiadanej kwestii.

Genialny koncert (nie boję się tego słowa!), który na długo pozostanie w naszej pamięci, a potem już tylko niecierpliwe czekać nam przyjdzie na CD, albowiem nagranie było rejestrowane (ciekawe, czy te blond gaduły da się wyciąć z soundtracku?).

Mikołaj Trzaska Quartet (Mikołaj Trzaska - alto saxophone, Johannes Bauer - trombone, Peter Friis Nielsen - bass guitar, Peter Ole Jørgensen - drums), Poznań, Klub "Dragon", 21.04.2009.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz