Każda nowa płyta z udziałem Evana Parkera, najważniejszego
żyjącego saksofonisty po naszej stronie Atlantyku, jest wystarczającym powodem
do zdecydowanego kliknięcia – na poziomie edytowania Trybuny Muzyki Spontanicznej - w pomarańczowy kafel Nowy Post.
Tym razem okazja nie jest wcale taka typowa, czy oczywista.
Tak się bowiem składa, że 72-letni Brytyjczyk nie nazbyt często popada w duety
z… kontrabasistami. W zasadzie – jeśli prześledzić nawet pobieżnie jego
przebogatą dyskografię – akcje takie podejmował do tej pory jedynie z czynnym
udziałem swego mentalnego brata, czyli Barry’ego Guya (dokładnym będąc, wydali
w formie dostępnej całemu światu, ledwie cztery takie spotkania na przestrzeni
blisko 50 lat współpracy).
Druga nieoczywistość płyty, o której za chwilę parę ciepłych
słów poczynię, to fakt spotkania Parkera z improwizującą sceną belgijską i
wydawnictwem z tamtejszego Gentu, czyli El Negocito Records, specjalizującym
się głównie w eksplorowaniu rodzimej sceny muzycznej. Wreszcie osoba jego
partnera w tymże duecie – Petera Jacquemyna, belgijskiego kontrabasisty
średniego (średniostarszego) pokolenia, który nie często pojawia się na płytach
bardziej rozpoznawalnych medialnie tuzów improwizacji. Spotkanie przed
czterema laty na festiwalu Jazzowym w Brugii było bodaj ich pierwszym wspólnym
występem (przynajmniej nie natrafiłem w dostępnych mi źródłach wiedzy na ich
inne muzykowanie).
O Evanie wiemy chyba wszystko, a jeśli są wśród nas tacy,
którzy tej wiedzy jeszcze nie posiedli, wnikliwa lektura kilkunastu już
opowieści z jego udziałem na tej stronie, winna te elementarne i karygodne
braki w wiedzy ogólnej, nadrobić w mgnieniu oka. Warto natomiast wspomnieć o
Peterze. Osobiście zetknąłem się z nim dotąd jedynie przy okazji płyty – skąd
inąd fantastycznej – na trzy rwące powierzchnię studyjną kontrabasy (duety
Petera Kowalda z Williamem Parkerem i z nim właśnie, wydane na krążku Deep Music, Free Elephant 2004), a także
niezwykle udanego koncertu w poznańskim Dragonie lat temu kilka, gdy Belg
śmiało wbił się w muzyczne ekscesy Rogera Turnera i Witka Oleszaka (o tym
wydarzeniu także już na Trybunie
wspominałem). Trop kowaldowy jest
zresztą w budowaniu wizerunku Petera właściwy ze wszechmiar. Po prawdzie
możnaby Jacquemyna nazwać młodszym bratem słynnego niemieckiego kontrabasisty,
tak ze względu na sposób gry (dużo smyczka) i zamiłowanie do krótkiej formy
improwizacji, jak i z powodu … podobieństwa czysto fizycznego.
Ale dość tego przydługiego już wstępu. Odpalamy krążek Marsyas
Suite (El Negocito, 2015), będący nieprzegadanym zapisem koncertu Evana
Parkera i Petera Jacquemyna w Sint
Janshospitaal, na festiwalu, którego parametry podałem już wcześniej.
Wczesno październikowy wieczór roku 2012. Koncert podzielony na sześć
fragmentów, odgrodzonych rzęsistymi oklaskami. Każdy z muzyków ma jeden
fragment solowy, zaś pozostałe cztery to duety. Całość zamyka się w niepełnych
trzech kwadransach.
Panowie muzycy startują z wysokiego C. Jest odpowiednia dynamika,
jest konieczna w takim wypadku drapieżność, nie brakuje konwulsyjnych starć w
półdystansie. Peter zdziera skórę ze strun kontrabasu, wulgarnie pieszcząc je
ostro naoliwionym smyczkiem. Evan nie chce być dłużny i komentuje zabiegi
kolegi tenorowymi przepięciami energetycznymi, aż iskry lecą, skutecznie
niszcząc poświatę sali koncertowej. Po takiej, blisko 10 minutowej burzy z
piorunami (opis płyty sugeruje ponad 17 minut, ale to – niestety – nie jest
prawda), czas na odrobinę wytchnienia. Okazja wyśmienita – Evan solo na
sopranie, bo czyż może nas spotkać coś piękniejszego w formule wolnej
improwizacji!? Chwila ekstazy nie trwa długo, wszak wiek muzyka ma swoje prawa
(jego bezoddechowa gra jest niezwykle
energochłonna). Z kopyta ruszamy dalej. Panowie postanawiają wszystkie swoje
pomysły na ten koncert zrealizować w formule very fast, zatem nie trwonimy ani nanosekundy na zbędne opowieści.
Silne rozładowania atmosferyczne znów towarzyszą nam w trakcie solowego popisu
Petera. Tuzin minut agresji z ziemi i powietrza. Instrument to jednak wytrzymuje
i daje nam dźwiękowy przykład na nieśmiertelność swojej faktury. Peter podłącza
jodłowanie otworem gębowym, czym jeszcze
raz udowadnia swoje oczywiste pokrewieństwo z Peterem Kowaldem. Wraca Evan z
rozbudzonym do granic tenorem i Panowie muzycy rżną niezasadną ciszę kawalkadą
jakże konkretnych dwudźwięków. Publiczność bije brawo, wymusza jeszcze skromny
bis, a potem czeka już na muzyków wychłodzona garderoba, wieńcząc tym samym krótki
dowód na wyjątkowość tego spotkania. Jeśli zaś nam mało, sięgamy po okładkę
płyty i w długim liner notes czytamy
przypowieść o Marsyasie, mentalnym prowodyrze całego zajścia koncertowego (lektura
zdecydowanie dla chętnych).
Krążek z należytą uwagą odkładamy na półkę, obiecując częste
do niego powroty. A przy nazwisku Jacquemyn duży plusik i obietnica zwracania
na niego dużo większej uwagi niż do tej pory. W ramach pokuty może krążek
wydany przez Not Two przed pięciu laty? (Goudbeek/Jacquemyn/ Ninh Uwaga). Why not?
Jak już niejednokrotnie w tym miejscu wspominałem, aktywność
edytorska Parkera po 70. urodzinach nie dość, że nie wyhamowała, to wręcz
uległa dalszemu zdynamizowaniu. W ostatnich kilkunastu miesiącach udostępniono światu
kolejnych kilka krążków, o których nie miałem jeszcze okazji wspominać (no i wysłuchać,
co się samo przez się rozumie).
Jeszcze w roku ubiegłym wydany został kolejny koncert Evana
z kanadyjskiego festiwalu w Victoriaville 2014 roku. Po elektroakustycznym
Septecie przyszedł czas na duet z Fredem Frithem o zabawnym tytule Hello,
I Must Be Going (Les Disques Victo, 2015). Także rok ubiegły dostarczył nam gościnny
występ Evana na płycie duetu Black Top (tworzą go Pat Thomas i Orphy Robinson),
zatytułowanej #Two (Babel), jak również spotkanie z niedawno zmarłym, duńskim
saksofonistą Johnem Tchicai’em, nagrane w roku 2005, a wydane jako Clapham
Duos (Treader).
No i rok bieżący – szwajcarski Intakt Records wydał nowojorskie,
studyjne spotkanie Parkera w bardzo frapującym zestawie personalnym – Sylvie
Courvoisier (piano), Marc Feldman (skrzypce) i Ikue Mori (elektronika).
Incydenty kwartetowe, jak i duetowe wydane pod tytułem Miller’s Tale.
Instrumentarium dalece nieoczywiste, zwłaszcza w przypadku Parkera, zatem z
niecierpliwością czekam na okoliczność odsłuchu. Wrażenia na Trybunie
onegdaj - zapewnione.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz