Ever tried. Ever failed. No matter. Try again. Fail again. Fail better.
Samuel
Beckett
Ground Floor. Kwintet
otwiera spektakl niemal z rockową furią – gitara zasilona dużą porcją prądu,
wsparta syczącym amplifikatorem, szybki, zwinny, tygrysi kontrabas, efektowne
podmuchy saksofonu i trąbki, wreszcie perkusja, która na wejściu konstruuje coś
na kształt rytmu. Muzycy nie czekają na oklaski i dokładają do każdej granej
przez siebie frazy coraz więcej emocji. Saksofon sopranowy wpada w drobną pętlę
cyrkulacyjnego oddechu, obok skwierczy trąbka, nad wyraz zaczepna i skora do
figli. Kreowana bardzo instynktownie opowieść gęstnieje i nabiera
dramaturgicznego rozmachu. Gitara wpada w repetycję, na gryfie kontrabasu
pojawia się smyczek, a dęciaki zaczynają
stawiać raz za razem stemple jakości. Kwintet wspina się na pierwszy szczyt
bardzo efektownie. Saksofon sadowi się na czele orszaku i kreśli smugi emocji,
a gitara łyka najpierw rockowe pigułki, po czym sprzęga się i wygasza płomień
improwizacji.
Failing Stars. Dynamika koncertu radykalnie wyhamowuje
– mikrofrazy percussion, cicho
pracujące dysze i wentyle, rezonujące, metalowe przedmioty, wreszcie flet i garść
fake sounds, które przypominają
świergot leśnej polany w trakcie dżdżystego poranka. Muzycy prowadzą urocze
dyskusje w podgrupach, kontrabasista preparuje dźwięki, a tło narracji ścieli ambientowa
gitara. Po niedługiej chwili na jej gryfie pojawia się smyczek, który unerwia
narrację, nadaje jej kierunek i stymuluje emocje. Opowieść nabiera tajemniczości,
pełna jest zaskoczeń i dramaturgicznego suspensu, dodatkowo przesycona
onirycznym klimatem. Wszystkie instrumenty gnieżdżą się wokół gitarowego smyczka,
który rysuje strugę improwizacji. Kontrabas zaczyna frazować brudnym pizzicato, pojawiają się drobne, urywane
dźwięki preparowanych dęciaków, a smyczkowe
piłowanie odbywa się już chyba za progiem gitarowym. Opowieść kołysze się na
boki, od ciszy po kompulsywne wtręty bardziej drapieżnych fraz. Ocean
molekularnych zdarzeń fonicznych wpycha muzyków na drobne wzniesienie, które
wieńczy najdłuższą podróż na płycie.
Skyfall. Ostre,
dość nerwowe otwarcie zawdzięczamy saksofonowi i trąbce. Obok swoje bohomazy kreśli mała perkusja, a smyczek
rozciąga się na gryfie kontrabasu. Gitara nie czeka na dodatkowe zachęty i od
razu wpada w serię powtórzeń, mącąc flow
opowieści małym prądem. Wszystko
zdaje się jednak stać w miejscu w oczekiwaniu na sygnał, który wskaże kierunek
dalszej drogi. Dźwięki gęstnieją, lepią się do siebie, zaczynają nerwowo
podrygiwać, szczególnie te, kreowane przez rozgrzane dęciaki. Całość cudownie piętrzy się, nabiera wewnętrznego ognia,
pnie się ku górze. Gitara wpada w rockowe konwulsje, ale trzyma nerwy na wodzy
- to ona stanowi tu o rytmie i strukturze opowieści, dając przestrzeń
kontrabasowi i perkusji na bardziej swobodne ekspozycje.
Down Under. Skok na spokojne wody antypodów –
otwarcie w klimatach dark chamber!
Dęte preparacje i smyczek kołyszący narracją. Gitara podłącza się po
parudziesięciu sekundach, zaczyna leniwie tworzyć ramy improwizacji. Muzycy nie
szukają jednak dynamiki, bardziej koncertują się na zagęszczeniu strumienia
dźwięków. Finał tej urokliwej płyty znów powstaje kolektywnie, zupełnie
pozbawiony jest solowych ekspozycji, jakkolwiek dramaturgiczny dyktat gitary
nie podlega tu dyskusji. Na ostatniej prostej opowieść inteligentnie gaśnie
przy błyskotliwych, małych frazach saksofonu, trąbki i wystudzonego smyczka na
gryfie kontrabasu.
Fail
Better! The Fall (JACC Records, CD
2021); Luís Vicente – trąbka, Marco Franco – perkusja i flet, Marcelo dos Reis – gitara elektryczna, José
Miguel Pereira – kontrabas oraz Albert Cirera – saksofon tenorowy i sopranowy. Nagranie
live, Coimbra, Salão Brazil, 20 października 2017 roku. Pięć utworów, prawie 43
minuty.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz