Brytyjska jakość w muzyce swobodnie improwizowanej zdaje się nie mieć granic! Kiedykolwiek nie zawitalibyśmy choćby do takiego Cafe Oto, zawsze natknąć się możemy na soczysty strumień swobodnie kreowanych dźwięków, nawet wtedy, gdy lockdown reality ubiegłej wiosny nie pozwoliła na uczestnictwo w koncercie nawet jednego widza!
Wtedy to właśnie, na klubowej scenie odnajdujemy dwóch
gigantów gatunku, Johna Edwardsa i Steve’a Noble’a oraz nieco młodszego
metrykalnie, tylko odrobinę mniej utytułowanego, ale z pewnością równie
kreatywnego muzyka, Yoni’ego Silvera. Nie pozostaje nam nic innego, tylko wygodnie
usiąść na niewygodnym krzesełku i dosadnie pozachwycać się niemal każdym
dźwiękiem. Spektakl ów polecamy zatem w całości, w każdych okolicznościach
przyrody, także w trakcie eksplodującej lokalnie wiosny. Przy okazji zauważmy,
iż to kolejna płyta w katalogu nowego londyńskiego labelu Shrike Records! Keep it on!
Dźwięki otwarcia wydają się być dość spokojne, budowane skromnymi
preparacjami kontrabasu i werbla, tudzież bass-klarnetowymi powtórzeniami. Muzycy
kolektywnie poszukują tu drogi, czerpiąc radość z melodyjnych fraz dęciaka, post-kameralnego smyczka i
perkusyjnych fraz bitych, tudzież tartych, płynących na razie z samego dna
narracji. Skrupulatność, nieśpieszność, dbałość o detale, to kolejne parametry
tej fazy improwizacji. W dalszej części nagrania klarnet zaczyna snuć cyrkulacyjne
drony, a jego koledzy sycić opowieść kolejną porcją preparowanych dźwięków, od
szmeru po piskliwie śpiewy. Efektem tych aktywności artystów jest finałowe spiętrzenie
klarnetowych fraz, podsycane dobrą dynamiką sekcji rytmu. Druga opowieść
powstaje na styku dętego echa, rezonujących talerzy i strunowych mikro fraz. Dęciak spogląda tu ku niebu, smyczek
rysuje meta melodykę, perkusjonalia zaś
budują bystre tło. Kulminacją tej części koncertu są, prowadzone w samotności,
klarnetowe preparacje.
Trzecia opowieść, tak jak poprzedniczka, rodzi się w ciszy szeleszczących
dźwięków, ale dość szybko przechodzi w tryb nerwowej wymiany poglądów. Można
odnieść wrażenie, iż na małej scenie klubowej posadowiło się nagle aż trzech
perkusjonalistów. Narracja właściwa tworzy się tu z zadziornych, kanciastych
fraz, które z czasem zyskują pokrętną dynamikę. Kolejną część koncertu kreują plejady
short-cuts, przy czym klarnet szuka
nimi raczej melodyki, podczas gdy bas i perkusja prowadzą improwizację bliską estetyce
call & responce. Te dwa ostatnie instrumenty
zdają się mieć przez moment ochotę na bardziej typowy flow, ale lenistwo klarnetu pcha improwizację ku mniej oczywistym
rozwiązaniom. Kontrabasista wychodzi ze skóry, jego pizzicato & arco, specjalność zakładu, zdobi tu każdą pętlę
narracji. W efekcie tych przeciwstawnych koincydencji muzycy w ostatecznym
rozrachunku budują dość rzewną meta balladę,
która okazjonalnie łapię dynamikę. W tych dokładnie momentach koncert sięga po
to, co ma najlepsze! Brawo!
Początek piątej odsłony koncertu, to krótki kurs z mechaniki,
którym dostarcza nam tarcia, piłowania i klarnetowy bezdech. Muzycy produkują dłuższe
frazy, które brzmią niczym cisza przed burzą, choćby śpiewne pomruki,
rezonujące westchnienia, czy post-barokowe grepsy. Narracja wspina się dronami
na drobne wzniesienie, po czym efektownie spada w objęcia ciszy. Klarnet
preparuje, kontrabas fermentuje, a perkusja bije podziemny rytm. Można się spierać,
co tu jest piękniejsze – zagęszczenie, czy powolna śmierć. W szóstej improwizacji muzycy serwują nam mały
festiwal fake sounds. Trudno nam wskazać,
czy słyszymy klarnetowe piski czy tarcia smyczkiem po krawędzi talerza. Morze preparacji
oddycha tu bowiem swoim rytmem. Z jednej strony, to drobne odgłosy i filigranowe
dzwonki, z drugiej drony suchego powietrza i eksplozje wprost z kontrabasowego
gryfu. Dead ballad of sorrows
najpierw pnie się ku górze, potem zaczyna chrobotać niczym stado chrabąszczy.
Na końcowej prostej gęsta narracja pchana jest do przodu podskórnym rytmem.
Zupełnie niepostrzeżenie muzycy docierają do ostatniego
epizodu tego niezwykłego koncertu. Na jego starcie w roli stawiającego znaki
zapytania klarnet basowy, wypuszczający z siebie całe garście dziwnych dźwięków,
które zdają się mieć niemal elektroakustyczny posmak. Tuż obok trzeszczy smyczek,
który siłuje się z bezwładem kontrabasowych strun. Całkiem energiczny drumming burzy ów dramaturgiczny zastój
w połowie czwartej minuty. Tempo i intensywność pną się ku górze, czyniąc finał
koncertu niemalże ognistym. Po czasie, posadowione na flankach klarnet i kontrabas
zaczynają przygasać, brnąca zaś środkiem perkusja czyni to kilka chwil później.
John Edwards, Steve Noble & Yoni Silver HEME (Shrike Records, CD 2022). John
Edwards – kontrabas, Steve Noble – perkusja i instrumenty perkusyjne oraz Yoni
Silver – klarnet basowy. Londyn, pozbawiona publiczności Cafe Oto, 24 kwietnia 2021 roku. Siedem improwizacji, ponad 66
minut.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz