Ich drogi życiowe i artystyczne zbiegły się w pięknej Barcelonie dobre kilkanaście lat temu. Jeden dotarł do katalońskiej stolicy z Kolumbii, drugi z Wenezueli, ten trzeci mieszka tu od zawsze, choć po ojcu jest półkrwi Portugalczykiem. Grywali razem w tysiącach projektów, zarówno tych avant-rockowych, jak i jazzowych, improwizowanych czy nawet post-klasycznych. Ale o tym, by stworzyć trio pomyśleli dopiero pod koniec drugiej dekady XXI wieku. Nazwę zaproponował Wenezuelczyk, który w dziedzinie werbalnej i tytularnej zawsze wiódł prym. Przyjęli nazwę od chińskiego boga wojny i wysłali swoje pierwsze studyjne eksploracje wprost na skrzynkę mailową pewnego wydawcy w dalekiej … Polsce.
Potem sytuacja stała się już bardzo dynamiczna. U progu roku
2020 pojawiła się pierwsza płyta (na jakże fizycznym nośniku, w pewnej iberyjskiej
serii spontanicznej), na której ostatecznie znalazł się materiał koncertowy. W
tymże samym roku, już w pewnym barcelońskim net labelu, ukazało się kilka
kolejnych płyt tria, które bywało incydentalnie poszerzane do postaci kwartetu.
Jesienią rzeczonego roku trio zawitało do Polski i zagrało
ognisty koncert na Spontanicznym Festiwalu, po czym rozrosło się na stale do
kwartetu (doszedł pewien Katalończyk), albowiem Wenezuelczyk zrezygnował z gry
na saksofonie i postanowił zająć się wyłącznie manipulowaniem kablami syntezatora
modularnego. Grupa w kwartecie upubliczniała kolejne tytuły.
Dziś rzeczony, jedyny polski koncert barcelońskiej formacji,
po raz ostatni w trio, po raz ostatni z Wenezuelczykiem grającym na saksofonie altowym,
trafia do nas w formie discordiańskich plików. Przy okazji stanowi już ich
dziesiątą płytę! Słuchamy, przywołujemy wspomnienia i skaczemy do góry z emocji!
Panie i Panowie - El Pricto, Diego Caicedo i Vasco Trilla,
czyli Hung Mung na żywo z Dragona!
Pierwsza odsłona spektaklu trwa około dziesięciu minut.
Początkowo przypomina małą kołysankę dla niezbyt grzecznych dzieci – talerzowe
lamenty, gitarowe pick-up’y w stadium
wstępnego rozruchu, pełne trwogi saksofonowe oddechy. Z biegiem kolejnych
sekund artyści i ich instrumenty nakręcają się jak spirale Big Bena! Pricto
dronuje na równi pochyłej free jazzu, Trilla sukcesywnie rozbudowuje drumming, a Caicedo szuka drobin hałasu
na gryfie gitary. Po trzech minutach improwizacja jest już perwersyjnie głośna
i gęsta - świdry altu, kreatywny chaos gitary i połamany rytm perkusji. Atmosfera
robi się urokliwie free jazzowa, albowiem wszyscy idą już na szczyt, a gitara,
jakby mimochodem, zaczyna smakować krwistym post-rockiem. Po ósmej minucie w
zwoje tłustej improwizacji, która delikatnie traci na dynamice, wkręcają się
pierwsze frazy syntezatora.
Drugi akt trwa dwadzieścia minut z sekundami i zdaje się być
prawdziwym mięsem tego koncertu! Muzycy budzą się w mroku i szumie gitarowego
wzmacniacza i syntezatora. Perkusjonalia szeleszczą i delikatnie drżą. Posmak
post-industrialu leje się drobną strugą po podłodze, w tle unosi się chmura czerstwego,
syntetycznego ambientu. Mglisty szum i głęboki drumming w połowie siódmej minuty zmieniają tu szaty. Gitara plecie
teraz chill-outowe androny, drżą talerze,
a syntezator zagęszcza front robót. W okolicach dziesiątej minuty Vasco zaczyna
rozbudowywać swój perkusyjny flow.
Diego zdejmuje maskę improwizującego gitarzysty i buduje jak najbardziej czarny strumień gitarowego post-metalu.
Pricto obudowany kablami sieje z kolei dramaturgiczny niepokój. Narracja
gęstnieje w mgnieniu oka i zaczyna zionąć ekspresją, po czym grzęźnie w oparach
szarego dymu. Gitara jednak nie zwalnia i wsparta na plamie syntetyki ucieka
wprost do nieba. Support perkusji też
zdaje się tu być bezcenny. Dwie, trzy minuty przed końcem muzycy wpadają w
kłębowisku kurzu i post-gitarowego, szorstkiego ambientu. Ciężko oddychając
kończą swój szalony trip.
Czas na koncertowy bis! Potrwa on niemal dziesięć minut.
Artyści zaczynają żwawo i nad wyraz kolektywnie. Gitara początkowo pracuje bardzo
basowym strumieniem, perkusja krąży wokół własnej osi, a syntezator szuka
usterek na łączach. Z jednej strony gitarowe riffy, z drugiej post-jazzowe
zawijasy. Flow gęstnieje tu z każdą
sekundą, syci się rytmiką rock-steady,
kołysze na silnym wietrze i łapie dynamikę pełnymi garściami. Nikt nie zdejmuje
nogi z gazu. Ostre, rwane i szarpane frazy syntetyki, gitarowe wycieczki do
wszechświata post-metalu i perkusyjne zasieki. Finalizacja takiego tygla emocji
nie wydaje się prosta – muzycy walczą wytrwale z materią narracji, aż w końcu
hamują wprost w oklaski publiczności, tudzież salwy własnego rozbawienia.
Hung Mung Live at
Dragon (Discordian Records, DL 2023). El Pricto – saksofon altowy i
syntezator, Diego Caicedo – gitara elektryczna oraz Vasco Trilla – perkusja,
instrumenty perkusyjne. Nagranie koncertowe, 9 października 2020, Dragon Social
Club, Poznań, Degenerative 4th
Spontaneous Music Festival. Trzy improwizacje, 41 minut.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz