piątek, 27 stycznia 2023

Hung Mung! Live at Dragon!


Ich drogi życiowe i artystyczne zbiegły się w pięknej Barcelonie dobre kilkanaście lat temu. Jeden dotarł do katalońskiej stolicy z Kolumbii, drugi z Wenezueli, ten trzeci mieszka tu od zawsze, choć po ojcu jest półkrwi Portugalczykiem. Grywali razem w tysiącach projektów, zarówno tych avant-rockowych, jak i jazzowych, improwizowanych czy nawet post-klasycznych. Ale o tym, by stworzyć trio pomyśleli dopiero pod koniec drugiej dekady XXI wieku. Nazwę zaproponował Wenezuelczyk, który w dziedzinie werbalnej i tytularnej zawsze wiódł prym. Przyjęli nazwę od chińskiego boga wojny i wysłali swoje pierwsze studyjne eksploracje wprost na skrzynkę mailową pewnego wydawcy w dalekiej … Polsce.

Potem sytuacja stała się już bardzo dynamiczna. U progu roku 2020 pojawiła się pierwsza płyta (na jakże fizycznym nośniku, w pewnej iberyjskiej serii spontanicznej), na której ostatecznie znalazł się materiał koncertowy. W tymże samym roku, już w pewnym barcelońskim net labelu, ukazało się kilka kolejnych płyt tria, które bywało incydentalnie poszerzane do postaci kwartetu.

Jesienią rzeczonego roku trio zawitało do Polski i zagrało ognisty koncert na Spontanicznym Festiwalu, po czym rozrosło się na stale do kwartetu (doszedł pewien Katalończyk), albowiem Wenezuelczyk zrezygnował z gry na saksofonie i postanowił zająć się wyłącznie manipulowaniem kablami syntezatora modularnego. Grupa w kwartecie upubliczniała kolejne tytuły.

Dziś rzeczony, jedyny polski koncert barcelońskiej formacji, po raz ostatni w trio, po raz ostatni z Wenezuelczykiem grającym na saksofonie altowym, trafia do nas w formie discordiańskich plików. Przy okazji stanowi już ich dziesiątą płytę! Słuchamy, przywołujemy wspomnienia i skaczemy do góry z emocji!

Panie i Panowie - El Pricto, Diego Caicedo i Vasco Trilla, czyli Hung Mung na żywo z Dragona!



 

Pierwsza odsłona spektaklu trwa około dziesięciu minut. Początkowo przypomina małą kołysankę dla niezbyt grzecznych dzieci – talerzowe lamenty, gitarowe pick-up’y w stadium wstępnego rozruchu, pełne trwogi saksofonowe oddechy. Z biegiem kolejnych sekund artyści i ich instrumenty nakręcają się jak spirale Big Bena! Pricto dronuje na równi pochyłej free jazzu, Trilla sukcesywnie rozbudowuje drumming, a Caicedo szuka drobin hałasu na gryfie gitary. Po trzech minutach improwizacja jest już perwersyjnie głośna i gęsta - świdry altu, kreatywny chaos gitary i połamany rytm perkusji. Atmosfera robi się urokliwie free jazzowa, albowiem wszyscy idą już na szczyt, a gitara, jakby mimochodem, zaczyna smakować krwistym post-rockiem. Po ósmej minucie w zwoje tłustej improwizacji, która delikatnie traci na dynamice, wkręcają się pierwsze frazy syntezatora.

Drugi akt trwa dwadzieścia minut z sekundami i zdaje się być prawdziwym mięsem tego koncertu! Muzycy budzą się w mroku i szumie gitarowego wzmacniacza i syntezatora. Perkusjonalia szeleszczą i delikatnie drżą. Posmak post-industrialu leje się drobną strugą po podłodze, w tle unosi się chmura czerstwego, syntetycznego ambientu. Mglisty szum i głęboki drumming w połowie siódmej minuty zmieniają tu szaty. Gitara plecie teraz chill-outowe androny, drżą talerze, a syntezator zagęszcza front robót. W okolicach dziesiątej minuty Vasco zaczyna rozbudowywać swój perkusyjny flow. Diego zdejmuje maskę improwizującego gitarzysty i buduje jak najbardziej czarny strumień gitarowego post-metalu. Pricto obudowany kablami sieje z kolei dramaturgiczny niepokój. Narracja gęstnieje w mgnieniu oka i zaczyna zionąć ekspresją, po czym grzęźnie w oparach szarego dymu. Gitara jednak nie zwalnia i wsparta na plamie syntetyki ucieka wprost do nieba. Support perkusji też zdaje się tu być bezcenny. Dwie, trzy minuty przed końcem muzycy wpadają w kłębowisku kurzu i post-gitarowego, szorstkiego ambientu. Ciężko oddychając kończą swój szalony trip.

Czas na koncertowy bis! Potrwa on niemal dziesięć minut. Artyści zaczynają żwawo i nad wyraz kolektywnie. Gitara początkowo pracuje bardzo basowym strumieniem, perkusja krąży wokół własnej osi, a syntezator szuka usterek na łączach. Z jednej strony gitarowe riffy, z drugiej post-jazzowe zawijasy. Flow gęstnieje tu z każdą sekundą, syci się rytmiką rock-steady, kołysze na silnym wietrze i łapie dynamikę pełnymi garściami. Nikt nie zdejmuje nogi z gazu. Ostre, rwane i szarpane frazy syntetyki, gitarowe wycieczki do wszechświata post-metalu i perkusyjne zasieki. Finalizacja takiego tygla emocji nie wydaje się prosta – muzycy walczą wytrwale z materią narracji, aż w końcu hamują wprost w oklaski publiczności, tudzież salwy własnego rozbawienia.

 

Hung Mung Live at Dragon (Discordian Records, DL 2023). El Pricto – saksofon altowy i syntezator, Diego Caicedo – gitara elektryczna oraz Vasco Trilla – perkusja, instrumenty perkusyjne. Nagranie koncertowe, 9 października 2020, Dragon Social Club, Poznań, Degenerative 4th Spontaneous Music Festival. Trzy improwizacje, 41 minut.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz