wtorek, 3 stycznia 2023

Spontaneous Live Series 009-011: sweet memories from 5th Spontaneous Music Festival 2021!


Pośród jedenastu setów Spontanicznego Festiwalu roku 2021 cztery wydały się szczególnie intrygujące już w momencie obcowania z nimi na żywo. Po żmudnym procesie decyzyjnym, poprzedzonym bezkrwawymi konsultacjami społecznymi, zostały one ostatecznie wybrane i skierowane do produkcji. W trakcie ostatniej edycji spędu miłośników wolnej improwizacji trzy albumy z owymi czterema setami miały swoją światową premierę. Dziś zaglądamy do środka każdej z szarych kopert z niemal bliźniaczymi napisami i sprawdzamy, jakie dźwięki zostały wygrawerowane na czarnych od smoły dyskach kompaktowych.



 

Spontaneous Live Series 009: Guilherme Rodrigues's Spontaneous Ensemble and Trio

Guilherme Rodrigues – wiolonczela, Marcelo Dos Reis – gitara elektryczna (utwór 1), gitara akustyczna (2, 3), Anna Jędrzejewska - elektronika (1), fortepian (2, 3), Wojtek Kurek - perkusja (1), Witold Oleszak - fortepian (1), Paweł Doskocz – gitara elektryczna (1), Michał Giżycki – klarnet basowy (1) oraz Ostap Mańko - skrzypce (1). Trzy improwizacje, 58:39.

Na początek oktet! Wiolonczela wybija inicjacyjny rytm, elektronika wysyła wilgotne fale, struny skrzypiec i tuba klarnetu oddychają, coś rezonuje, a drobiny prądu elektrycznego snują się po gryfach gitar – plejada drobnych, rwanych fraz zaczyna formować się w strumień powolnej narracji bez zbędnej zwłoki. Pierwsze preparowane dźwięki śle piano, skrzypce mimowolnie śpiewają, a coraz więcej akcji może liczyć na bystre reakcje. Jak za pociągnięciem czarodziejskiej różdżki narracja nadyma się zimnym powietrzem, co zdaje się zwiastować pierwszą burzę tego wieczoru. Kulminacja jest jednak pozorna, muzycy czuwają bowiem kolektywnie nad poziomem emocji. Strumień żywych dźwięków skrzy się coraz większą liczbą preparowanych fraz, podczas gdy elektronika buduje echo, stoi w miejscu i szeleści. Każdy z instrumentów zdaje się teraz szukać dla siebie właściwego pasma transmisji dźwięku. Jeszcze przed upływem dziesiątej minuty improwizacja przypomina małe crescendo, którego końcową fazę zdobi pierwsza bardziej aktywna akcja perkusisty. Flow pnie się jednak dalej ku górze – cello śpiewa pod smyczkiem, gitary atakują ogniem rozproszonym i dopiero zdecydowania reakcja piana sprawia, że narracja wchodzi w długo oczekiwaną fazę wytłumienia. Kameralny klimat łapania oddechu dość niespodziewanie nabiera tu filigranowego rytmu. Strunowce repetują, gitary sieją mały zamęt, a drummer tyczy dalszy szlak podróży. Jeszcze tylko kilka mocniejszych uderzeń w klawiaturę i narracja długo przed upływem dwudziestej minuty wpada w kompulsywny free jazz. Dziki taniec trwa tu kilka minut, a tym, który gasi ów urokliwy pożar jest aktywny dramaturgicznie pianista. Faza uspokojenia koncertuje się teraz na frazach preparowanych i ekspozycjach dronowych. Z jednej strony krótkie, rwane półdźwięki, z drugiej oddech backgroundu, który wydaje się lepki od potu. Po niedługim czasie narracja znów zdaje się nabierać powietrza w płuca. Strunowe riffy i klarnetowe podmuchy piętrzą się dłuższą chwilę, po czym, jakby bez walki poddają się dominacji gitary, która sprytnie gasi emocje. Improwizacja zdecydowanie wchodzi teraz w fazę przedfinałowych pulsacji i dramaturgicznych rozterek. Mniej lub bardziej skondensowane porcje dźwięków, z gitarami na czele pochodu, dość szybko znajdują końcową ciszę.

A teraz trio! Otwarcie spoczywa na barkach wiolonczeli, która sprytnie nawiązuje do klimatu poprzedniego seta. Tymczasem gitara stoi w blokach startowych, a piano stawia na minimalizm. Wzajemne szukanie się artystów na scenie nie trwa jednak zbyt długo. Kameralna nieśpieszność dodaje uroku, ale nie odbiera szansy na budowanie czegoś bardziej interaktywnego. Nim to jednak nastąpi, muzycy proponują garść preparowanych, łamanych kołem zębatym dźwięków, pełnych rezonansu i strunowych westchnień, które definitywnie zdobią opowieść, a może i cały dysk. Sygnał do budowania bardziej zwartej narracji daje tu pianistka, która powtarza kilka fraz. Potem buduje flow na klawiaturze, pod który podłączają się rozśpiewane cello i gitara, która szuka rytmu. Wszyscy idą teraz na szczyt, który osiągają w okolicach dziesiątej minuty. Przez moment każdy instrument wydaje się tu być zbrojnym ramieniem perkusji. Uspokojenie realizuje się w chmurze mglistych i szeleszczących dźwięków, usytuowanych w bezpośredniej bliskości ciszy. Nowy wątek improwizacji klecony jest z drobnych interakcji, które w mgnieniu oka formują się w całkiem efektowną kulminację. Dynamika, świetne reakcje, klimat gitarowego post-flamenco – ogień ekspresji króluje na scenie do końca siedemnastej minuty, po czym gaśnie wprost w ramiona post-klasycznych, pięknych fraz ze strony każdego instrumentu. Nim improwizacja dokona swojego żywota, wiolonczelista zejdzie jeszcze nisko na kolanach, a pianistka odnajdzie na klawiaturze kilka jakże adekwatnych sekwencji. Dogrywka tria trwa niecałe pięć minut budując piękne, melodyjne emocje jakby mimochodem. Wiolonczela śpiewa, a piano preparuje lub pracuje na klawiaturze, wszystko czyniąc w duchu kompulsywnego minimalizmu. Z kolei gitara dba o dramaturgię, kąsa rockowym nerwem i koncertuje się na warstwie rytmicznej tej jakże piosenkowej improwizacji. Ów nieco zaskakujący finał zdaje się urokliwie reasumować wyczyny muzyków w trakcie całego albumu.



 

Spontaneous Live Series 010: Matthias Müller, Witold Oleszak, Peter Orins, Paulina Owczarek

Paulina Owczarek – saksofon altowy, Matthias Müller – puzon, Witold Oleszak – fortepian oraz Peter Orins – perkusja, instrumenty perkusyjne. Dwie improwizacje, 40:50.

Najpierw set zasadniczy! Mała, leniwa gra rozpoznawcza – dęte szumy, półśpiewy, gołe struny piana i szemrzące przedmioty na werblu – nie trwa tu zbyt długo. Muzycy czują zew, znają się w podgrupach, choć w kwartecie tracą właśnie dziewictwo. Już po czterech minutach dęte stwory zaczynają kręcić skromne pętle post-jazzu, a perkusja i piano rozbudowują się na backgroundzie. Kompatybilna i kolektywna improwizacja ma tu swoje drobne incydenty indywidualne – raz puzon idzie na wzgórze, innym razem alt rozdmuchuje duszne powietrze sali koncertowej, z kolei piano błyszczy matowymi strunami, a perkusjonalne akcesoria rezonują. Każda minuta zdaje się tu przemycać magiczne drobiazgi, chwile akustycznych uniesień. Całość nabiera pewnej meta dynamiki po przekroczeniu dziesiątej minuty. Kreacja dramaturgii idzie tu ze strony piana i perkusji, z kolei dęte stawiają stemple czułości i emocjonalnych onomatopei. Narracja nieco tanecznym krokiem wspina się na wzgórze, na które dociera w okolicach 17 minuty. Bierze wtedy głęboki oddech dzięki ciężkiej pracy rezonującego talerza. Nowy wątek inicjuje puzon, a w dziele kreacji wspierają go szczoteczki perkusji i garść matowych, tajemniczych fraz z głębi fortepianowego oceanu. Gra toczy się teraz na mikro frazy – ledwie muskane młoteczki, głaskane dysze, nano-perkusjonalia, szumy i puste westchnienia. Bliskie spotkanie z ciszą inicjuje pianista, reszta stąpa na palcach, pełna strachu przed wydaniem dźwięku. Improwizacja zaczyna wykluwać się z mroku w okolicach 25 minuty. Subtelna dynamika idzie od strony perkusji. Każdy instrument zdaje się tu mieć własne tempo, ale cztery strumienie fonii kleją się do siebie perfekcyjnie. Pierwszy do lotu wzbija się tu puzon. Alt śpiewa, piano stawia na dynamikę, a perkusja na intensywność. Brama ekspresyjnego free jazzu została właśnie otwarta! Tymczasem improwizacja zaskakująco przybiera postać dętego duetu. Perkusista po chwili wraca na samych talerzach, z kolei pianista drży głębią pudła rezonansowego. Opowieść nie szuka już jednak emocji, powoli układa się do snu. Umiera na samej klawiaturze, tulona szumiącą tubą altu i drżeniem werbla.

A teraz encore! Taniec short-cuts, niczym Jezioro Łabędzie po kilku głębszych! Wszystko zaziębia się w mgnieniu oka – subtelności mikro preparacji, ciepło klawiatury, garść emocji na werblu i w tubach. Artyści w pośpiechu szukają kantów i zadziornych fraz, gęstnieją jak na zawołanie. Kręcą finałową pętlę, sycąc ją ognistymi płomieniami. Melodie, powtórzenia, rytm i nieskończone połacie emocji. Free jazzowa kipiel zakończenia zostaje ugaszona jednym spojrzeniem.



 

Spontaneous Live Series 011: Superimpose with Witold Oleszak and Marcelo dos Reis

Matthias Müller – puzon, Christian Marien – perkusja, instrumenty perkusyjne, Witold Oleszak - fortepian (od 21:12) oraz Marcelo dos Reis – gitara elektryczna (od 21:12). Dwie improwizacje, 40:11.

Set główny, w połowie którego duet staje się kwartetem! Pierwsze minuty koncertu, to prawdziwa mantra minimalizmu. Najpierw samotna stopa na bębnie basowym – bije jednostajny, powolny rytm, wypełniony kilogramami ciszy. Pierwsze oddechy puzonu następują po upływie półtorej minuty. Wtedy to perkusja dokłada kilka dodatkowych mikro fraz. Narracja z czasem nabiera powietrza, a może je tylko wypuszcza puzonowymi wentylami. Wieje umiarkowany wiatr, delikatnie kropi deszcz. Po upływie 5 minuty puzonista rozpoczyna bardziej zwartą, po części dronową ekspozycję. Podobnie rzecz ma się z perkusistą, który poleruje glazurę werbla … kostką styropianu. Po kolejnych trzech minutach artyści na moment stają w zupełnej ciszy, po czym rozpoczynają budować nowy wątek. Długie wydechy, skromny drumming, kłębowisko kurzu, tupot mew o pusty pokład. Opowieść nabiera jednak pewnej wewnętrznej dynamiki, przypomina teraz parowóz, który sapie na podjeździe. Po kolejnych kilku minutach flow znów szuka ciszy i przechodzi w fazę obustronnych preparacji - hydraulika, wulkanizacja, chmury rezonującej blachy i metalu. Narracja z oporami pnie się jednak ku górze – w tubie puzonu zagnieździł się jakiś ptak, na werblu piszczą tajemnicze przedmioty. Nim muzycy osiągną szczyt, wydadzą jeszcze z siebie kilka kompulsywnych okrzyków, które przypominają syrenę alarmową, po czym wejdą w tryb pełnowymiarowej narracji. W okolicach 20 minuty przestępują do fazy dramaturgicznego spowolnienia, która z pewnością jest już próbą przygotowania się dwójki muzyków na wizytę gości na scenie. Gitarzysta i pianista wchodzą w suchą magmę narracji i wydają kilka nieśmiałych dźwięków. Gitara dudni, śle garść flażoletów, piano liczy struny, a gospodarze spektaklu głęboko oddychają i szeleszczą. Po wybiciu 25 minuty cała czwórka bierze się do roboty! Pianista szarpie za struny, ale nie zapomina o klawiaturze, gitarzysta preparuje, ale łaknie też bazy dla rozwoju bardziej linearnej opowieści, puzonista wypatruje melodii i wydaje się być na delikatnym rozdrożu, z kolei perkusista preparuje i w ślad za gitarzystą szuka podwalin pod bardziej rytmiczną opowieść. Gdy puzon w końcu decyduje się na bardziej energiczny ruch, improwizacja od razu dostaje wiatru w żagle. Muzycy dynamizują swoje działania, ale nie idą na szczyt. Każdy dokłada teraz od siebie ziarenko złota, a całość efektownie wpada w polirytmię. Śpiewy, westchnienia, meta dynamiczne sploty zdarzeń sięgają narracyjnego punktu przegięcia, po czym wyjątkowo efektownie gasną w ciszy.

No i encore! Na początek plejada drobnych, klawiszowych fraz, które płyną dość matowym strumieniem. Gitarzysta szoruje struny, perkusista kłębi się w sobie, a puzonista po chwili zawahania zanosi się śmiechem i podrywa kolegów do lotu. Opowieść gęstnieje w ułamku sekundy, rysując połamane, kanciaste bohomazy ekspresji. Potem formuje się w taneczny szyk i jeszcze przed upływem szóstej minuty, bystrym cięciem skalpela, wpada wprost w burzę oklasków.

 

Wszystkie dźwięki zostały zarejestrowane w dniach 1-3 października 2021, w trakcie piątej edycji Spontaneous Music Festival, Dragon Social Club, Poznań, Polska. Wszystkie płyty dostępne są w formacie CD, Spontaneous Music Tribune, 2022.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz