piątek, 15 listopada 2024

The Relative Pitch’ new delivery: Wild Peacock In Transit! Geometry of Phenomena! Band Width! Prose Métallique! What Happens Has Become Now!


Nowojorski label The Relative Pitch Records dostarcza nowe nagrania z tak dużą częstotliwością, iż jedna para trybunowych rąk, mająca do dyspozycji nawet najszybszą klawiaturę świata, nie jest w stanie omawiać je wszystkie na bieżąco.

Dziś sięgamy zatem po cztery z ośmiu październikowych premier (wszystkie w formacie poręcznego dysku kompaktowego), a także po jedną z letnich nowości, która zagubiła się w ferworze recenzenckich zmagań z muzyką improwizowaną. A w kolejce czeka już … dziewięć albumów zaplanowanych na listopad i grudzień. Dodajmy, iż jedna z październikowych premier była tu już werbalnie zreasumowana *).




SORBD Wild Peacock In Transit

Edith Steyer – klarnet Bb, Mia Dyberg – saksofon altowy, Rieko Okuda – fortepian, Isabel Rößler – kontrabas oraz Sofia Borges – perkusja, instrumenty perkusyjne. Czas i miejsce akcji nieznane. Dziewięć utworów, 40 min.

Kobiecy kwintet, którego nazwę tworzą pierwsze litery nazwisk artystek, przygotował dla nas całkiem pikantne danie, na które składa się pięć kompozycji własnych (po jednej każdej z Pań) oraz cztery improwizacje (w tym trzy ledwie kilkudziesięciosekundowe). Nagranie bazuje na estetyce jazzowej, bardzo udanie nawiązuje do spuścizny Anthony’ego Braxtona w tej dziedzinie i w każdym z dłuższych, komponowanych odcinków cechuje się dalece intrygującą dramaturgią.

Utwór otwarcia chyba najdobitniej sięga po anonsowane, braxtonowskie figury rytmiczne okraszane drobnymi, ciętymi melodiami. Całość jest ruchliwa, dobrze unerwiona, realizowana w zmiennym tempie, nastawiona na akcje realizowane kolektywnie, choć niepozbawiona krótkich ekspozycji w podgrupach. Druga opowieść jest rozbudowaną improwizacją, prowadzoną w spokojnym tempie, nasyconą sporą dawką kameralnej zadumy. Piano płynie tu szeroką strugą, z kolei dęte stawiają, nie pierwszy, nie ostatni raz, raczej na krótkie wypowiedzi. Odcinki trzeci, szósty i dziewiąty, to kilkudziesięciosekundowe tyrady agresywnej, niemal free jazzowej jazdy, świetnie kontrapunktujące pewną równowagę dramaturgiczną utworów skomponowanych. Opowieść czwarta znów sięga po estetykę chamber, najpierw w wykonaniu basu i saksofonu, potem kwintetu na efektownym wydechu. Część piątą kreśli dobre tempo, odrobina swingu i wystudzona reasumpcja oparta na kontrabasowym smyczku. Część siódma lepiona jest z dronowych, preparowanych fraz w fazie początkowej i masywnego flow opartego na gęstym, basowym pizzicato w fazie schyłkowej. Utwór ósmy jest najdłuższym odcinkiem albumu i zdaje się, że najbardziej efektownym. Przypomina mozaikę świetnie zaplanowanych akcji w podgrupach. Sytuacja dramaturgiczna zmienia się tu niemal co kilkadziesiąt sekund, emocji nie brakuje, a każda z artystek, niezależnie od aktualnej konfiguracji scenicznej, dokłada do obrazu całości bardzo dużo jakości.



 

Reid, Kitamura, Bynum & Morris Geometry of Phenomena

Tomeka Reid – wiolonczela, Taylor Ho Bynum - kornet, flugelhorn, Kyoko Kitamura – głos oraz Joe Morris – gitara. Nagrane w Firehouse 12 Studios, New Haven, wrzesień 2023. Siedem utworów, 64 minuty.

Jak wieść gminna niesie, to już czwarte ujawnienie fonograficzne koedukacyjnego kwartetu uznanych postaci amerykańskiej muzyki improwizowanej, z których ta najmniej rozpoznawalna, wokalistka z rodowodem japońskim, zdaje się być przewrotnie tą najbardziej intrygującą. Nagranie syci się sporymi emocjami, choć jego bazą estetyczną jest definitywnie muzyka kameralna. Zespołowa i indywidualna kreatywność sprawiają, iż album nie ma słabych momentów, mimo, iż mógłby trwać kilka minut krócej.

Pierwsza improwizacja jest tyle mroczna, co spokojna, emocjonalnie zrównoważona. Artyści pracują w dużym skupieniu, pięknie sforują na czoło pochodu wokalistkę, która mówi, skrzeczy, sepleni i szmerze, czasami tylko dozując drobne plamy melodii. Muzycy stawiają na działania kolektywne, a jeśli decydują się na improwizacje w podgrupach, trwają one dość krótko. Druga odsłona wydaje się tu szczególnie udana – na poły dynamiczna ekspozycja instrumentalna o kocich niemalże ruchach i płynąca jakby wbrew tej konwencji leniwa wokaliza. Opowieść jest bardzo filigranowa, zdaje się przywoływać wspomnienia strunowych inkarnacji Spontaneous Music Ensemble, z głosem i kornetem, które same brzmiące jak instrument strunowe. Trzecia historia bazuje na duecie głosu i kornetu, który pęknie komentują oba strunowce. W części kolejnej, która trwa ponad siedemnaście minut, muzycy kreują szczególnie dużo przestrzeni dla akcji duetowych. Pięknie brzmią gitara i kornet, równie udanie głos z wiolonczelą. Poziom intensywności faluje, w momentach zagęszczania mamy naprawdę duże emocje, z kolei w fazie szemrania dopada nas moc urody pojedynczych dźwięków, szczególnie ze strony wokalistki. Początek szóstej części tonie w preparacjach, z kolei na etapie rozwinięcia kwitnie ekspresją i radością tworzenia kolektywnej narracji. Końcową odsłonę albumu otwiera kornecista, potem kilka perełek dostarcza wiolonczelistka i wokalistka frazująca na wydechu. Swoje dokłada też gitarzysta, który prawdopodobnie pracuje tu przy użyciu smyczka. Na ostatniej prostej opowieść przybiera formę dronowej post-ballady.



 

Jon Rose & Mark Dresser Band Width

Jon Rose – skrzypce, skrzypce tenorowe, Mark Dresser – kontrabas czterostrunowy i pięciostrunowy oraz Vladimir Tarasov – instrumenty perkusyjne (utwór 8). Nagrane w Alice Springs (Rose), San Diego (Dresser) i na Litwie (Tarasov), czas nieznany. Osiem utworów, 55 minut.

Ten album to prawdziwie interkontynentalne spotkanie. Skrzypek improwizuje w dalekiej Australii, kontrabasista w równie odległej Ameryce Północnej, a kilka fraz dogrywa ze znacznie nam bliższej Litwy perkusista. Wiele wskazuje na to, iż dwaj pierwsi improwizują w czasie rzeczywistym, wyposażeni w odpowiednią aparaturę przekazującą dźwięki (i być może obraz) na dużą odległość bez jakichkolwiek opóźnień. W każdym razie nagranie nasycone jest tak dużymi emocjami, iż trudno sobie wyobrazić, by interakcje na linii skrzypce – kontrabas nie odbywały się w formule live. Płyta odrobinę przegadana, ale konia z rzędem temu, kto wskaże momenty, z których warto byłoby zrezygnować.

Rose i Dresser rozpoczynają swój dialog w niemalże free jazzowym środowisku. Gęste, soczyste frazy, efektowne zwarcia i spiętrzenia, a niedługo potem … bolesne śpiewy dwóch wystudzonych smyczków. Akcja zmienia się często, zaskoczenia estetyczne czają się za każdym rogiem. Drugi odcinek znów znaczą post-jazzowe grepsy, ale najciekawiej robi się wtedy, gdy muzycy przechodzą do pełnokrwistego preparowania swoich instrumentów. W trzeciej odsłonie panuje kameralna zaduma, nasączona wszakże ekspresyjnym lamentowaniem. W każdym momencie muzycy są tu zdolni do przejścia w tryb pełen dynamiki i swawolnego tańca. Frazują arco, by po chwili w półgalopie szarpać za struny. Riffują i na wydechu, prawie na kolanach wnoszą tajemnicze modły. Na moment schodzą do głębokiej krypty, by po chwili sięgać nieba wysokim tembrem rozgrzanych smyczków. W części siódmej najpierw przywołują gorący wiatr z południa, potem toną w nieutulonym żalu. A wszystko efektownie podsumowują w ostatnim, ponad dziesięciominutowym utworze, w połowie którego do gry wchodzi perkusista i znaczy każdy fragment napotkanej drogi strugą post-jazzowych inkorporacji.



 

Audrey Lauro Prose Métallique

Audrey Lauro – saksofon altowy, preparacje. Nagrane w Sunny Side Studio, Anderlecht, czerwiec 2023. Siedem utworów, 35 minut.

Z licznej, jak zwykle w ofercie RP, porcji nagrań solowych do dzisiejszej zbiorówki wybieramy dwie. Ta pierwsza, to propozycja belgijskiej saksofonistki, która stawia na dźwiękowe preparacje. Dwie z nich nazywa metalicznymi (w roli głównej rezonująca tuba), dwie inne plastikowymi (tu w roli głównej bliżej niezidentyfikowane obiekty umieszczane w rzeczonej tubie). Album uzupełnia kilka ognistych fraz o proweniencji post-jazzowej, a efekt końcowy śmiało możemy uznać za udany.

W utworach pierwszym, piątym i szóstym artystka stawia na jazzowe frazowanie, realizowane dość czystym tembrem, ze swadą, odpowiednią dynamiką i całkiem swingującym krokiem tanecznym. W części szóstej jej instrument wydaje się lekki, niesiony na skrzydłach, wiedziony niemal folkowym podmuchem powietrza. Każdą z wyżej wymienionych opowieści Lauro kończy jednak frazami zabrudzonymi, dźwiękami, które grzęzną w zatykającej się tubie, jakby zapowiadały odcinki definitywnie preparowane. Opowieść druga i siódma, to metaliczne preparacje. Artystka buduje tu urokliwie rezonujące drony, prowadząc mroczną, dość minimalistyczną opowieść, która nabiera wyjątkowej jakości na ostatniej prostej albumu. Części trzecia i czwarta, to z kolei preparacje plastikowe. Tu Audrey stosuje mnóstwo efektownych zagrywek – ciężko oddycha, rzęzi i prycha, z pewnością zatyka tubę licznymi przedmiotami. Bywa w tych działaniach delikatna, niemal filigranowa, bywa jednak, że jej płuca i rozbudowana maszyneria w rękach stają się niebywale masywne, a wydobywane dźwięki intensywne, nawet post-industrialne. Wszystkie działania Belgijki znamionuje duże skupienie i pewna artystyczna wstrzemięźliwość. Nie sposób też nie docenić umiejętności budowania dramaturgii i zdolności do korzystania z naturalnej melodyjności saksofonu altowego.




Jessica Pavone What Happens Has Become Now

Jessica Pavone – altówka, efekty, hybrydowy instrument (sword viola) w utworze drugim. Nagrane w GSI Studios, Manhattan, styczeń 2024. Cztery utwory, 28 minut.

Jessica Pavone, postać chwalebna dla amerykańskiej muzyki improwizowanej, wieloletnia partnerka muzyczna Anthony’ego Braxtona, prezentuje nam swoją kolejną propozycję solową. Pamięć o poprzednich wydaje się dość zatarta (przynajmniej w głowie recenzenta), ta nowa zaś definitywnie zaskakuje. Sprawia wrażenie eksperymentu, który w obszarze działań akustycznych (utwory nieparzyste) broni się każdą swoją sekundą, z kolei w obszarze amplifikacji/ elektronizacji (utwory parzyste), tudzież stosowania tzw. oprzyrządowania hybrydowego, budzi spore zastrzeżenia, głównie natury estetycznej. Szczęśliwe album nie trwa nawet dwóch kwadransów, zatem jego odsłuch kończymy w dobrym zdrowiu.

Pierwsza kompozycja (takiej nomenklatury używa artystka), to post-barokowa, minimalistyczna mantra cierpienia. Przeciągnięte, bolesne frazy altówki, sycone rozedrganą melodyką, brzmią tu szczególnie pięknie. Jessica cedzi niekiedy pojedyncze dźwięki, a jej ból tworzenia zdaje się dotykać także słuchacza. Trzecia opowieść rozwija owo pasmo bojaźni i drżenia, doposażając narrację we frazy preparowane, wynikające z dociskania strun do gryfu, a także w odrobinę przewrotnej taneczności. Utwory parzyste przenoszą nas do zupełnie innego świata. Odsłona druga najpierw przypomina oniryczne post-electro, potem nabiera masy i basowych pasm. Czwarta jest już dronem białego hałasu, z pulsującym, basowym wnętrzem. Kona zatopiona w echu ciężkiego, metalicznego ambientu.

 

*) chodzi o album The Glass Changes Shape tria John Butcher, Florian Stoffner & Chris Corsano

 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz