W poniedziałkowy, niezwykle ciepły wieczór przedostatniego
dnia lutego, Poznań płonął równie intensywnie, jak Bejrut w trakcie Pierwszej
Wojny Libańskiej, lat temu 35!
Wszystko to za sprawą jednej gitary elektrycznej, jednej
gitary basowej i sporego zestawu perkusyjnego. Tym razem w roli akustycznych
agresorów, dumni synowie obrońców sprzed lat, libańscy improwizatorzy – Sharif
Sehnaoui i Tony Elieh, wsparci jurnym rekrutem z ziemi nam matczynej, Adamem
Gołębiewskim!
Poznańskie Jeżyce, Centrum Amarant. Dobre czeskie piwo,
niedrogi bilet, przyjaźni gospodarze i mała sala… Piccolo, wyposażona w pierwszym rzędzie w wygodne … leżaki
plażowe. Czegóż chcieć więcej w naszych pokrętnych czasach???
Dwa elektryczne instrumenty zostały okablowane w sposób
ponadnormatywny. Muzycy mieli czym kręcić, na co naciskać i w co się
ewentualnie … zaplątać. Zestaw drummerski
Adama, doposażony w kilka porcji talerzy na szybkie, dramaturgiczne podmianki!
Istotnie prawdziwie wojenne emocje na poniedziałkowym koncercie zainspirowały,
nie tylko niżej podpisanego, do częstego używania wykrzykników w żmudnym
procesie werbalizowania nabytych wrażeń. Od pierwszego bowiem dźwięku muzycy
postanowili ustawić nasze uszy do pionu i zaatakować czasoprzestrzeń koncertu gigantyczną porcją
zdrowo pojmowanego hałasu. Gitarzyści bardzo swobodnie traktowali swoje
instrumenty. Grali na nich riffami, uderzali w gryf, wkładali pomiędzy struny
różne przedmioty, manipulowali potencjometrami. Innymi słowy, stosowali
wszystkie dostępne ludzkości techniki gry na instrumencie (z wyłączeniem
skakania po nich, być może). A wszystko po to, by ów improwizacyjny tygiel aż
huczał od emocji i eksplozji wielodźwięków, których głównym zadaniem było
czyszczenie naszych narządów słuchu. Perkusista naładowany siłą napoju w kolorze kawy także miał zadanie militarne. Wydobyć ze swego zestawu instrumentalnego maksimum efektu akustycznego.
Jego maszyna wirowała wraz z nim i nie brała jeńców na jakimkolwiek etapie tej
eskapady.
Zdumienie i pełnokrwiste oczyszczenie! Po pierwszej
eskalacji hałasu, muzycy w sporym skupieniu zamienili się w dynamiczny chór
trzech instrumentów perkusyjnych. Każdy z muzyków przy pomocy zestawu pałeczek
uderzał w swoje narzędzie pracy i każdy z nich wydobywał trochę inne dźwięki. Smakowało
to odrobinę czarnym lądem, trochę onirycznym hinduizmem. Ceremonia! Rytuał
dobywania energii z najgłębszych pokładów świadomości (a może nawet …
podświadomości)! Być może akurat ten moment koncertu wbił mnie w leżak w stopniu
najwyższym. Ekscytujące!
W dalszej swej części, koncert emitował bardzo zróżnicowane
porcje hałasu. Trio miewało chwile, gdy zapętlone w zwojach kabli i talerzy,
generowało elektroakustyczny tygiel … prawdziwie analogowej elektroniki. Gdy na
sekundę ze sceny powiało zwyczajnym frazowaniem, wszyscy – po obu jej stronach
– potraktowaliśmy to jako żart. Adam spuentował go eskalacją dynamiki swojego drummingu i z siłą, po trzykroć
sklonowanego Paala Nilssena-Love, wkomponował nas po raz kolejny w podłogę, nie
zważając na drzazgi i sęki! Trans rysujący rzeczywistość tylko w czerwonym
kolorze - pot, krew i łzy!
Upadek emocji po takim turbodoładowaniu zdał się prawdziwym katharsis. Garść ustrukturyzowanej, metodycznej post-elektroniki
(wprost z kabli), kilka chwil na konstruktywną wymianę talerzy (nie wspominając
o pałeczkach, które latały pod niebem sufitu Piccolo, niczym myśliwce bojowe) i ziarno głębokiego oddechu dla
każdego muzyka. Gdy finałowa eskalacja – wcześniej cudownie ozdrowiona - sięgnęła
definitywnego szczytu, nasze uszy nadawały się już wyłącznie do wymiany. Wojna
skończona! Daliśmy się wziąć do niewoli!
Noise forever & ever!
****
Każdy koncert muzyki improwizowanej, to obok wrażeń czysto
dźwiękowych, także ciekawa okazja do kontaktu z muzykami oraz … płytami, które
ze sobą dotargali. Ta wspaniała okoliczność sprawiła, iż Pan Redaktor wszedł w
posiadanie kilku płyt wyjątkowego wydawnictwa muzyki improwizowanej, wprost z
Bejrutu. Label nazywa się Al Maslakh i … był już gościem Trybuny, przy okazji małego fjuczersa
poświęconego innemu doskonałemu muzykowi z tamtej części świata – Mazenowi
Kerbajowi. Tekst odnajdziecie właśnie tutaj - Al Maslakh .
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz