Na nową muzykę Evana Parkera każdy moment jest dobry!!! Dziś
czas na omówienie jego kolejnej – po kwartecie z Mikołajem Trzaską – płyty wydanej w Polsce, z
udziałem muzyków znad Wisły, Odry i Warty. Tym razem będzie to spotkanie z triem RGG.
Znajdziemy też
moment na wspomnienie jego stosunkowo nowego wydawnictwa w składzie
trzyosobowym, które zawiera materiał lekko półkownikowy,
albowiem zarejestrowany jeszcze w poprzedniej dekadzie
Na żywo w Alchemii,
czerwiec 2016
Najpierw jubileuszowy koncert portalu jazzarium.pl. Znana
wszem i wobec mała scena krakowskiej Alchemii. Na niej krajowi jazzowi
aspiranci, funkcjonujący od wielu już lat pod szyldem RGG (Krzysztof Gradziuk -
perkusja, Maciej Garbowski – kontrabas i Łukasz Ojdana – fortepian; ten ostatni
nie jest muzykiem oryginalnego składu, albowiem jego nazwisko nie zaczyna się
na literę R) oraz Evan Parker – tym razem wyłącznie na saksofonie tenorowym.
Panowie swobodnie improwizują przez ponad 70 minut,
które na dysku zostaną podzielone na cztery części, wyłącznie dla wygody
odbiorców tych dźwięków. Porcja zacna, dobitna, a my już na wstępie zaznaczmy,
że udana i warta poświecenia naszego bezcennego czasu. Krążek Evan Parker +
RGG Live@Alchemia dostarcza nam oficyna Fundacja Słuchaj! (2017).
Muzyka trzech dość jeszcze młodych muzyków i angielskiego
weterana (73 lata za moment) przynosi nam dalece szlachetny jazz, w estetyce
chwilami wręcz mainstreamowej. Z
uwagi jednak na zrealizowany proces twórczy, nie sposób nie zakwalifikować tej
porcji dźwięków do kategorii muzyki dość swobodnie improwizowanej. Ów mainstreamowy flow zdobi jedyny w swoim
rodzaju tembr saksofonu tenorowego Parkera, rozpoznawalny bez pudła, nawet
przez obudzonych w środku nocy melomanów, którzy na co dzień obcują z mniej
rewolucyjnymi eskalacjami muzycznymi. Świetnie zrealizowane akustycznie
nagranie toczy się nam w zwartej narracji, z ciekawymi przystankami,
wyciszeniami, które udanie puentują chwilę niemal free jazzowych galopad,
dyktowanych na ogół przez Parkera. Ten ostatni lubi pozostawiać w wielu
fragmentach na uboczu i przysłuchiwać się poczynaniom młodszych muzyków. Dając im
pole na trzyosobowe dźwiękowe peregrynacje, samoistnie inspiruje ich do
intelektualnego wysiłku, a gdy uznaje, że dramaturgia ich gry wymaga wsparcia
saksofonem, wchodzi jak prawdziwy mistrz – nie dość, że wspaniale wyczuwa
moment interakcji, to jeszcze robi to w sposób, który wręcz podrywa Polaków do
improwizacyjnego lotu. Od razu dodajmy, iż poziom muzycznej empatii w tym jednorazowym kwartecie, tudzież wzajemnej
komunikacji ewidentnie musi budzić nasz szacunek.
W części pierwszej szczególnie udany jest fragment, gdy
solowe frakcje fortepianu i kontrabasu puentuje saksofonista, podłączając się pod indywidualne popisy tego drugiego. Soczyście wgryza się w struny kontrabasu i plecie swoją muzyczną opowieść, jakby jednym głosem z Garbowskim,
bazując na interesującej próbie zgrabnej
melodyki kontrabasisty. Tego drugiego też należy wskazać jako wygranego tej
partii. Czuje drive kwartetu w
najdrobniejszych szczegółach. Gdy sięga po smyczek i na moment przejmuje
władzę nad mikrokosmosem dźwięków, pozostali partnerzy, akceptując ten stan
rzeczy, zwinnie zdobią przestrzeń separatywnymi ekspozycjami. Part One finalizuje się w bezoddechowym pasażu Parkera, gdy zaciąg
polski milknie na moment, kolana mając ciężkie od szacunku dla mistrza.
Fragment drugi dynamizuje nam ekspresyjna eskalacja, w
trakcie której muzycy rwą do przodu, jak najlepsze konie na Wielkiej
Pardubickiej. Parker palcuje jak
nowonarodzony kocur, a polskie pieski grają mu tak zwinnie i kompetentnie,
jakby całe życie nic innego nie robili, tylko tkwili zakotwiczeni w londyńskim
Vortexie.
Pomiędzy drugim, a trzecim fragmentem Parker milknie na
wiele minut. Trio robi swoje, uwija się jak w ukropie, ale recenzent nie może nie
zauważyć, że temperatura koncertu lekko siada. Co nie znaczy, że ta chwilowa
nieśpieszność, dramaturgiczne zaniechanie nie podszczypuje naszych endorfin,
odpowiedzialnych za odczuwanie przyjemności. Powrót Evana ma równie wyważony i
dalece relaksacyjny charakter. Tych dźwięków słucha się wyśmienicie, choć nie doświadczamy tego wieczoru w Alchemii estetycznej, ani stylistycznej rewolucji.
Zdaje się, że typowy dla Parkera, artystyczny introwertyzm
dobrze wpisuje się w polskie trio i jest doskonałą metodą twórczą w tym akurat
przypadku. Igraszki z ciszą, na jakie pozwalają sobie muzycy w ramach
introdukcji fragmentu finałowego, też mają swoje uzasadnienie i toczą narrację tej
improwizacji we właściwym kierunku. Oczywiście pianista i perkusista mogliby – from time to time – sięgać po bardziej
oryginalne środki wyrazu (preparacje?), ale i bez nich koncert dzieje się przy
uśmiechniętych gębach po obu stronach sceny. Wydaje się, że trzymanie konwencji jazzowej
mimo wszystko służy temu nagraniu. Końcowe minuty znów zmyślnie dynamizuje
tenorzysta, stawiając wszystkich na baczność wspaniałym i ciepłym (choć
szorstkim!) brzmieniem swego instrumentu. Gdy wybrzmi, kropki nad i stawiają pianista (separatywne akordy) i skupiony werblista. Moc
oklasków jest uzasadniona i więcej niż sześćdziesięciosekundowa.
Wzrastając i
kształtując, Maj 2009
Lądujemy w amsterdamskim przybytku kultury wartościowej – Bimhuis.
Przed nami bardzo frapujące trio. Evanowi Parkerowi (saksofon tenorowy i
sopranowy), towarzyszy amerykański drummer
Michael Vatcher (od lat rezydent Królestwa Holandii, jakkolwiek) i wielokrotny
partner w incydentach elektroakustycznych – Richard Barrett, tu odpowiedzialny
za ogólnie pojmowaną elektronikę,
jakkolwiek w jego grze słyszymy także procesowanie
dźwięków na żywo. Krążek dostarcza wydawnictwo
Sound Anatomy (2016), a opatrzony on został zgrabnym tytułem On Growth and Form.
Nie sposób nie stawiać tej holenderskiej rejestracji na tle
innych, elektroakustycznych dokonań Evan Parkera. Porównanie wypada dobrze, ale
tylko dobrze. Odrobinę brakuje mi tu brzmienia innych instrumentów. Gdy opary
elektroniki i procesowania dźwięków
przejmują władzę nad saksofonem i perkusją, dramaturgia nagrania zamiera, co czyni
ten akurat fragment jakby zawieszonym w próżni, z licznymi znakami zapytania
na twarzach muzyków, a zaraz potem tych, którzy efekty ich ciężkiej pracy odsłuchują.
Evan Parker gra tu oczywiście, jak zawsze … wyjątkowo
pięknie (słychać, że jest w wysokiej formie!), zatem jeśli tylko nagranie z Bimhuis
wpadnie wam w ręce, nie omieszkajcie poświęcić mu godzinę z okładem na skupiony odsłuch.
Nagranie powyższe czekało na wydanie siedem lat. Zostawmy już dywagacje, dotyczące procesu edytorskiego. Warto było czekać bez wątpienia, ale też w
procesie produkcji płyty muzycy i wydawca winni być – w moim przekonaniu - nieco
bardziej krytyczni i selektywni w doborze materiału na płytę. Mam wrażenie, że
wymiar winylowy (max 40 min.) dobrze posłużyłby temu nagraniu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz