Muzyka improwizowana wciąż płynie do nas wyjątkowo szerokim
strumieniem. Półki uginają się od płyt, komputery skwierczą z nadmiaru danych,
a nasze uszy proszą o … chwilę wytchnienia!
Pozostajemy jednak na polu walki, bez krzty litości dla
tych, którzy zwątpili. Nie było podsumowania stycznia, nie było lutego, ani tym
bardziej kwartału pierwszego. Kwiecień minął w mgnieniu ucha. Zatem najwyższy już
czas na konkretnie obfitą zbiorówkę na Trybunie.
Oczywiście nowe płyty goszczą na tych łamach permanentnie.
Nie dalej jak kilka dni temu ogłoszono tu nawet, że pewna portugalska pozycja (The Attic tria Almeida/ Amado/ Franco)
zasługuje na miano jak dotąd najlepszej, pośród tych, wydanych ze znakiem 2017. Jak się zupełnie przy okazji
okazało, kolejnych kilkanaście płyt z tymże samym znakiem nie doczekało się jeszcze
choćby słowa opinii ze strony Pana Redaktora. Za moment zaległość tę odrobimy z
nawiązką.
Z litości dla pojemności naszej percepcji, w poniższej
zbiorówce pominąłem płyty, które trafiły do mnie już w roku 2017, ale datowane
były na rok 2016 (jakkolwiek z dwoma wyjątkami). Przypominam mniej bystrym,
tudzież mniej zorientowanym, iż płyty na Trybunie
po odsłuchu pierwotnym otrzymują tzw. wstępną rekomendację – zieloną (high), żółtą (middle) lub czerwoną (low).
Teraz czas na weryfikację tych koślawych cenzurek. Robotnicy do fabryk,
studenci do nauki, pismaki do piór!!!!
Paul
Rutherford/ Sabu Toyozumi The
Conscience (NoBusiness Records, 2017)
Przegląd absolutnych świeżynek
zaczynamy od nagrania, które powstało prawie…. 18 lat temu! Być może jedna z
najwybitniejszych postaci europejskiej muzyki improwizowanej, angielski
puzonista Paul Rutherford, nie żyje już od dekady. Bagaż muzyki, jaką
pozostawił po sobie, zwłaszcza w wymiarze autorskim, jest niezwykle… uboga. Tym
bardziej zatem cieszy nas fakt, że historia ludzkości - w wymiarze dźwiękowym -
wciąż przechowuje dla nas łakome kąski.
Dzięki litewskiej niebiznesowej
dociekliwości, także determinacji, trafia dziś do nas koncert Paula, poczyniony
w Japonii, w towarzystwie perkusisty Sabu Toyozumi, w październiku 1999r.
Dociekliwi szperacze internetowi (w tym niżej podpisany) znają zapewne
doskonale inny koncert tego duetu (poczyniony rok wcześniej), który od lat dostępny
jest na … całkowicie nieodstępnym cd-r, wydanym własnoręcznie przez japońskiego drummera (Fragrance, 2000).
Bez cienia wątpliwości, wszyscy entuzjaści wolnej muzyki
improwizowanej doprawdy ginąć winni w odmętach szczęścia z powodu ukazania się
wydawnictwa The Conscience (dodajmy,
by czara radości przelała się, iż dodatkowo także w edycji winylowej,
jakkolwiek uboższej o jeden fragment, ostatni z wydania cyfrowego). I nawet,
jeśli ta akurat edycja sztuki improwizacji w wydaniu Paula Rutherforda nie jest
szczytem jego możliwości, to radość nasza pozostaje głęboka i istotnie
ponadczasowa. Muzyka Rutherforda w duecie z bardzo solidnym japońskim perkusistą jest niezwykle komunikatywna i wyjątkowa radosna, co dodaje jeszcze temu nagraniu wartości. Stanowić ona może także udane wprowadzenie w świat
puzonowych imaginacji Paula dla tych, którzy – o, zgrozo! – nie czynili tego
wcześniej.
Jeśli najbardziej zielona z zieleni ma jakąś nazwę własną,
to winna ona paść w tym miejscu – more
than high!!!
Ballister (Dave
Rempis, Fred Lonberg-Holm, Paal Nilssen-Love) Slag (Aerophonic Records, 2017)
Dave Rempis/
Matt Piet/ Tim Daisy Hit The
Ground Running (Aerophonic Records, 2017)
Po egzaltacji starowinką,
przyjdźmy już definitywnie do nowości pierwszej tercji roku 2017. Od razu
odnotujmy bardzo udane wejście w nowy rok doskonałego, amerykańskiego
saksofonisty Dave’a Rempisa. W ramach własnej inicjatywy Aerophonic, proponuje
on dwa bardzo smakowite tria, a nam pozostaje jedynie spierać się o to, które z
nich jest lepsze. A wybór wcale nie jest łatwy!
Trio Ballister znamy doskonale, to bodaj szóste ujawnienie
fonograficzne tego składu. Połączenie ostrego tenoru, błyskotliwej wiolonczeli pod prądem i nadekspresyjnego drummingu nie może nie zakończyć się
powodzeniem w kategorii free jazzowe mięcho!
Tylko konkret, tylko na temat, z takim ładunkiem energetycznym, że starczyłoby
na oświetlenie całego Londynu! Koncert sprzed dwóch lat, z Cafe Oto – obok
erupcji emocji, także kilka chwil bardziej wyważonej narracji, które
szczególnie polecam (fragment drugi).
Drugi krążek (nomen
omen, dostępny jedynie …w wersji elektronicznej), to spotkanie Dave’a z
kumplem z podwórka, czyli Timem Daisy’im i bliżej mi nieznanym pianistą Mattem
Pietem. Bardzo ciepły jeszcze koncert, bo ze stycznia tego roku, z
chicagowskiego Elastic Arts. Dwa fragmenty z oklaskami, które śmiało pomieścić zdoła
niezbyt długi winyl. Pozostajemy w kategorii free jazz bez cienia wątpliwości. Choć w ramach Hit The Ground Running słuchamy jednak nieco
innej muzyki, iż miało to miejsce w przypadku Slag. Bardzo przypadła mi do
gustu pianistyka Matta, który grając swoje, bardzo ciekawie stymuluje wyobraźnię improwizatorską Rempisa
w procesie kolektywnej improwizacji. Jest wysoka energetyka, są emocje, ale nie
brakuje także chwil zawahania, intrygującego, wzajemnego rozgryzania się. Świetna
płyta! Mocne high (!),
podobnie zresztą, jak w odniesieniu do tria omówionego akapit wyżej.
Tony Malaby/
Mat Maneri/ Daniel Levin New
Artifacts (Clean Feed Records, 2017)
Nowojorski saksofonista Tony Malaby zyskał onegdaj na tych łamach
tytuł wyjątkowo sprawnego rzemieślnika. Nic nie ujmując jego artyzmowi, nie
wszystkie jego produkcje wbijały nas w podłogę swą ponadczasowością i
nowatorstwem. Wszakże wszelkie atrybuty jego saksofonowego rzemiosła ewidentnie
pięknieją w konfrontacji z dobrze rozgrzanymi instrumentami smyczkowymi.
Dowodem choćby najnowsza płyta New Artifacts. Zwinne skrzypce Mata Maneriego i jak zawsze śpiewna
wiolonczela Daniela Levina, świetnie konweniują z wyważoną i niebanalną
sonorystyką saksofonu tenorowego Malaby‘ego. Nagranie studyjne sprzed półtora
roku, oczywiście z Nowego Jorku, cztery zróżnicowane dramaturgicznie opowieści,
pod którymi kolektywnie podpisują się wszyscy uczestnicy tego spotkania. Długość
całości ledwie winylowa, zatem nawet na moment nie grozi nam nuda, czy niepotrzebne przegadanie tematu. Rekomendacja
stanowczo zielona (high!).
Rob Mazurek, amerykański kornecista, to prawdziwy muzyczny
obieżyświat, muzyk o wielu twarzach i zawsze niczym nieskalanej determinacji, by
produkować dźwięki, których zadaniem nie jest zamęczanie słuchaczy, ale raczej
generowanie samo odnawiających się pokładów przyjemności. Jego naczelny projekt
na ogół ma rzeczownik Underground w
tytule. Znamy i ten z dodatkiem Chicago, znamy też edycję brazylijską – Sao
Paulo.
Mniej więcej rok temu dotarł on, wraz ze swym częstym,
muzycznym kolegą, perkusistą Chadem Taylorem, do doskonale nam znanego
londyńskiego Cafe Oto i wraz z dwójką jakże kompetentnych tubylców (Alexander Hawkins, piano i John Edwards, kontrabas) zagrał krwisty koncert jako … Chicago London Underground. Dziś mamy go
przed sobą na płycie.
Muzyka, jak to zwykle w przypadku Mazurka, jest istotnie
umoczona w fussion jazzie, ma konkretną
dynamikę, bywa transowa i niepozbawiona interesującej melodyki (dodajmy, że część
amerykańska załogi wspomaga się w dużym stopniu elektroniką i samplerami). Jest
przy tym tak radośnie bezpretensjonalna i całkiem oldschoolowa (jak i cały Mazurek wraz miłością do Milesa Davisa
wypisaną na twarzy!), że nie może się nie spodobać, bez względu na okoliczności
obcowania z nią. Ambitna, improwizowana muzyka do samochodu na długie trasy? Why not! Cztery kompozycje - prawie 75
minut - do śpiewania, tupania nogą, ale i podziwiania kunsztu muzyków (John
Edwards!). High (zielono) bez
gadania!
Shelter
(Nate Wooley, Ken Vandermark, Jasper Stadhouders, Steve Heather) Shelter (Audiographic Records, 2017)
DEK Trio
(Elisabeth Harnik, Didi Kern, Ken Vandermark) Burning Below Zero (Trost
Records, 2016)
Nowa formacja Kena Vandermarka i Nate’a Wooleya zwie się
Shelter i gra kompozycje wszystkich członków, zatem być może jest całkiem
demokratycznym tworem artystycznym. Dwa dęciaki, gitara basowa zamiennie z gitarą elektryczną i
perkusja. Układ instrumentalny, po którym obiecywać można sobie wiele.
Jeśli chodzi o mnie, to na obietnicach się skończyło. Nie od
razu byłem o tym przekonany, bo i indywidualne popisy Wooleya odnalazłem tu, jak
zwykle na kosmicznym pułapie, bo i gra holenderskiego gitarzysty zdaje się być
dalece frapująca (to muzyk, który lubi szukać, drążyć i odnajdywać). Tylko,
że całość nie trybi. Myślę, że na
etapie budowania koncepcji grupy i przygotowywania materiału kompozytorskiego
zabrakło pomysłu. Płyta jest bowiem okrutnie nierówna. I próżno wskazać palcem
winnego. Tematy dynamiczne są ciekawie podane, ale w wielu momentach
wielowątkowe improwizacje pętlą się i nie znajdują drogi ujścia. W tematach
spokojniejszych pozornie dzieje się wiele, tylko po drugiej strony sceny widz
delikatnie przysypia. W sumie, gdybym był złośliwy, powiedziałbym, że to typowa
dla współczesnego Vandermarka grupa, która na bazie gotowego materiału kroi
nudne improwizacje. I szkoda mi w tym wszystkim mojego ulubieńca Wooleya, jego
muzyki, jego kreatywności. Pozostaję przy żółtej (middle) rekomendacji, bo kilka momentów na tej zbyt długiej płycie
podniosło mi jednak poziom ciśnienia we krwi.
Jeśli już miałbym pochwalić Kena Vandermarka, to
zdecydowanie za płytę Burning
Below Zero, którą stworzył z austriacką pianistką Elizabeth Harnik i mniej
mi znanym perkusistą Didi Kernem, pod nazwą własną DEK (co zresztą sugerować może
jej artystyczny ciąg dalszy). Muzyka mieści się w formule swobodnej
improwizacji, co niezwykle skutecznie stymuluje saksofonistę do bardziej
kreatywnej postawy na scenie (koncert z Klagenfurtu, z 2014r.). Pianistka
ewidentnie jest w formie i w wielu momentach bierze byka za rogi. Mnie do gustu szczególnie przypadł fragment
drugi koncertu, gdy doskonałej improwizacji Kena na klarnecie, towarzyszy nieco
minimalistyczna, lekko oniryczna pianistyka Harnik. Płyta dostaje ode mnie
zielony kolor (high!) i definitywnie
zamyka w tej zbiorówce wątek pochodzącego z Chicago saksofonisty.
Joe McPhee/
Daunik Lazro The Cerkno Concert (Klopotec Records, 2016)
Im szybciej Joe McPhee zbliża się do 80 urodzin, tym – mam
wrażenie – więcej wydaje płyt. Jak to zwykle bywa, ilość rzadko idzie w parze z
jakością, czego przypadek bieżących nagrań Joe dowodzi w dwójnasób. W ostatnich
miesiącach przez moje odtwarzacze przewinęło się prawie pół tuzina jego płyt,
ale rzadko która pozostawała tam na więcej niż jeden w miarę skupiony odsłuch.
Na tej jednej postanowiłem się jednak zatrzymać, choćby na
te kilka słów w trakcie okresowej zbiorówki. Oto bowiem u boku amerykańskiego
trębacza i saksofonisty, stanął mój ulubiony … weteran saksofonu francuskiego, Daunik Lazro.
Tytuł mówi wszystko o okolicznościach nagrania (dodam jedynie, że Cerkno leży w
Słowenii). Dostajemy siedem odcinków muzycznych, których każdorazowy tytuł
stanowi wykaz instrumentów użytych w nagraniu.
Efekt finalny nie spowodował mojego upadku z fotela. Raczej, częściej ziewałem. Tej muzyce ewidentnie brakuje energii, snuje się od lewa do
prawa, tylko na krótkie chwili wzbudzając emocje, czasami dzięki pojedynczym
dźwiękom. Typowe dla McPhee dłużyzny i przegadane, niekiedy zawieszone w próżni
frazy, nie zostały tu jakoś szczególnie spuentowane przez francuskiego kolegę. Częściej
wpisuje się on w pomysł Amerykanina i nie robi wiele, by krew w żyłach
recenzenta krążyła bardziej wartko. Rekomendacja, co najwyżej żółta (middle!).
Angles 9 Disappeared Behind The Sun (Clean
Feed Records, 2017)
Johan
Berthling/ Martin Küchen/ Steve Noble Threnody,
At The Gates (Trost Records, 2017
Trespass
Trio The Spirit of Pitesti (Clean Feed Records, 2017)
Martin Küchen - razy trzy! Oto szwedzki saksofonista pokazuje
nam dobitnie, jak różne są oblicza współczesnej muzyki improwizowanej,
szczególnie tej, mocno tkwiącej korzeniami w jazzie.
Jako pierwszy, jego bodaj najciekawszy pomysł na
muzykowanie, czyli formacja Angles. Bywała samotną nazwą, funkcjonowała na
dodatkiem 8, a od pewnego czasu jest już wytrawną 9-ą! Pięć dęciaków, piano, wibrafon,
kontrabas i perkusja. Pięć dynamicznych, radosnych i melodyjnych kompozycji
lidera, które wykonane w pełnej euforii, na 100%-owym improwizacyjnym gazie,
przez dziewięciu wyjątkowej klasy rzemieślników, daje efekt końcowy, który pobudzi
do życia nawet kilkukrotnie umarłego. Jeśli lubicie Fire!Orchestra Matsa
Gustafssona (ta sama, chwilami wręcz rockowa sekcja rytmiczna!), koniecznie
sięgnijcie po Angles 9. To zwyczajnie lepsza załoga! High intensywnie zielone!
Küchen – edycja druga. Free jazzowe trio - z Berthlingiem na
kontrabasie i Noble’em na perkusji - na klubowym, źle nagłośnionym koncercie w
Malmoe. Energia, pełnowymiarowy powerdrinks,
tylko, że po odsłuchu pozostaje głównie lekki szum w uszach. Zdrowe, żywe i
pełne ekspresji, ale zwyczajnie nieoryginalne. Szkoda, bo sekcja diabelnie
kompetentna, a saksofonista w niezłej formie. Z pewnością ta rejestracja broniła
się lepiej, gdyby jakość dźwięku nie była kasetowa.
Czyli rekomendacja jedynie na żółto (middle!).
Była zielona rekomendacja, była także żółta, czas zatem na …
czerwoną. Kolejne trio szwedzkiego saksofonisty, tym razem w krajowym składzie,
z Perem Zanussim na kontrabasie i Raymondem Stridem na perkusji. Od lat ta
trójka muzykantów zwie się Trespass Trio. Ich najnowsza płyta jest tak nudna,
mdła i niewyrazista, że nie potrafię nawet dociec, dlaczego aż tak bardzo mi
się nie podoba. Granie do kotleta o czwartej nad ranem, po wyjątkowo marnej
imprezie. I tyle w temacie Ducha Pitesti.
Mats
Gustafsson & Craig Taborn Ljubljana
(Clean Feed Records, LP 2017)
Całkiem niespodziewanie pozostajemy w towarzystwie muzyka ze
Szwecji. Oto Mats Gustafsson na szumnie zapowiadanej płycie z amerykańskim
pianistą Craigiem Tabornem. Koncert z Ljubljany, dwa improwizowane fragmenty,
szczelnie wypełniające dwie strony winylowej płyty. Muzycy po nagraniu
prześcigali się we wzajemnych komplementach, sam Mats wspominał o niezwykłej
energetyce tego nagrania. Wasz recenzent ma jednak wrażenie, że muzyk mówił o …
innym wydarzeniu scenicznym.
Płyta jest zwyczajnie słaba. Taborn płynie niezbyt oryginalnymi pasażami przez cały czas trwania koncertu,
a Mats ogrywa go na barytonie, głównie szukając powodu do eskalacji hałasu. Nic
się jednak po drodze dramatycznego nie wydarza i Panowie bezproblemowo osiągają finał koncertu,
być może nawet bardzo z siebie zadowoleni. Im dłużej słucham tego nagrania, tym
większą mam ochotę na obniżanie cenzurki. Pozostanę przy słabym żółtym (middle…), by do końca nie pogrążyć
muzyków i wydawcy. Obiecuję do krążka więcej nie wracać.
Stephan
Crump/ Ingrid Laubrock/ Cory Smythe Planktonic
Finales (Intakt Record, 2017)
Sylvie
Courvoisier & Mary Halvorson Crop
Circles (Relative Pitch Records, 2017)
The
Angelica Sanchez Trio Float
The Edge (Clean Feed Records, 2017)
Czas najwyższy na wątek feministyczny w naszej dzisiejszej
zbiorówce. Przed nami trzy amerykańskie płyty z kobietami w roli głównej. I
każda z nich jest na swój sposób ciekawa.
Zacznijmy od tej, bezwzględnie najlepszej. Na tych łamach
już kilkakrotnie obdarzałem dalece ciepłym komentarzem niemiecko-nowojorską
saksofonistkę, kompozytorkę, band liderkę
i nade wszystko świetną improwizatorkę, Ingrid Laubrock. Dziś powraca ona w
dość kameralistycznym, współczesnym
triu, w którym towarzyszą jej pianista Cory Smith i grający na akustycznej
gitarze basowej Stephen Crump. Bardzo spokojna, nienachalna narracja, w której
wyjątkowo dobrze odbieram wyważone i skupione improwizacje Laubrock (gra na
sopranie i tenorze). Polecam do dużo większej liczby odsłuchów. Świetna płyta (high!).
Bardzo nieśpieszny, chwilami wręcz relaksacyjny, zdaje się być duet piana i gitary elektrycznej, już w pełni kobiecy, albowiem w roli podmiotu wykonawczego odnajdujemy Sylvie Courvoisier
i Mary Halvorson. Muzyka toczy się niewinnie, a my mamy kilka bezcennych chwil
na przemyślenie porażek dnia codziennego. Nagranie studyjne, które dla mnie
jest odrobinę zbyt mało dramatyczne, ale z pewnością wielu się nim zachwyci.
Daje żółtą rekomendację, a lekką tendencją ku zielonej (middle/ high).
W bloku babskim
czas na trio z fortepianem w roli głównej. Przyznaję, że nie sięgnąłbym po tę
płytę, gdyby nie uczestnictwo w jej tworzeniu Michaela Formanka, kontrabasisty,
do którego, choćby z racji wielu nagrań z Timem Berne’em, czuję ogromny
sentyment. W roli tytułowej natomiast, Angelica Sanchez, pianistka, która
ma kilka ciekawych płyt w portfolio, choćby
duet z Wadadą Leo Smithem. Tego tria dobrze się słucha, pianistyka liderki jest
nawet ładna i chwilami niebanalna, a tembr kontrabasu łechta ucho bez
zobowiązań (dodam, że tę dwójkę na perkusji wspiera Tyshawn Sorey). Daje żółtą
rekomendację (middle) i polecam do
słuchania przy żonie. Zapewniam, że to będzie udany wieczór.
Keiji
Haino/ Jozef Dumoulin/ Teun Verbruggen The Miracles Of Only One Thing (SubRosa
Records, 2017)
Finał zbiorówki będzie – dla przeciwwagi - dwustuprocentowo
męski. Najpierw trochę dynamicznego hałasu, psychodelii i rockowej niemal
ekspresji, wypadłej spod piór i rąk niezwykle energetycznego tria: Keiji Haino
(gitara elektryczna, flet, gongi i głos), Jozef Dumoulin (piano fendera) i Teun
Verbruggen (perkusja, elektronika).
Niewiele wiemy o miejscu powstania nagrania (jedynie, że
rzecz miała miejsce w roku ubiegłym). Dostajemy godzinę dość zaskakującej i
chwilami dalece interesującej muzyki, podanej w czterech odcinkach z tytułami.
Choć rzadko ekscytuję się japońskim temperamentem w zakresie muzyki
improwizowanej, w sumie album ten kupuję z całym ryzykiem, jakie ze sobą
niesie. Pomaga mi w tym na pewno zmyślny pianista, którego kojarzę choćby z
ciekawej formacji elektrycznego free jazzu – Biura Turystyki Atomowej – gdzie
towarzyszą mu m.in. Nate Wooley i Marc Ducret, a także obecny tu drummer
Verbruggen.
Jeśli macie w sobie odrobinę szaleństwa, sporo wolnego
czasu, zanurzcie się w tę muzykę. Istnieje spore prawdopodobieństwa, że Wam się
spodoba. Licho nie śpi! Rekomendacja żółta, ale z dużą zieloną podpórką (middle/ high!).
Sobanski/
Mowat/ Leonori/ Menes Ambient
Document (European Improvisation Scene EIS, 2017)
Na koniec pozostawię Czytelników z muzyką bardzo swobodnie
improwizowaną, powstałą całkiem niedawno w zachodniej Anglii. Nazwiska muzyków
zapewne niewiele Wam powiedzą. Mariusz Sobański (gitara elektryczna i skrzypce;
jeśli zetknęliście się z formacją Light Coorporation, egzystującą na polu
rockowej awangardy, to właśnie ów polski muzyk jest jej liderem), David Mowat (trąbka),
Federico Leonori (kontrabas), Chris Menes (syntezator modularny).
Dostajemy cztery dokumenty
środowiskowe, które przenoszą nas w świat onirycznej, elektroakustycznej,
lekko psychodelicznej muzyki improwizowanej. Bardzo ciekawie brzmią wszystkie
instrumenty strunowe, niezależnie do poziomu ich pogłosu, intrygujący jest
sztafaż introspektywnych zagrywek czynionych na syntezatorze modularnym. Jeśli
w tym tyglu rozbuchanej wyobraźni i żmudnej kooperacji, coś mniej mnie frapuje,
to trębacz, który po prawdzie niewiele wnosi do obrazu całości i jest w mojej
ocenie nadmiernie ilustracyjny. Zdecydowanie ciekawsze są momenty, gdy ten
akurat muzyk milczy. Reszta broni się dobrze, a recenzentowi pozostaje czekać
na ciąg dalszy tej muzycznej przygody. Rekomendacja żółta (middle) z delikatną zieloną (high)
podpórką na zachętę.
Bardzo jestem zadowolony że Wielce Szanowny Pan Redaktor zaczął nowości od Rutherforda.Mam nadzieję że jest to zapowiedź szerszego omówienia muzyki ''czerwonego'' Paula.Jest 6 solowych płytek (chyba) i to wystarczy aby trafił na szacowne łamy Trybuny.Tak, wiem Ze Redaktor nie ma czasu, wiem że kolejka do publikacji się wydłuża ale Proszę o wyrozumiałość dla tego niezwykłego muzyka ,miłośnika piwa i '' pab'owych ''dyskusji o wszystkim.Jako muzyk zrewolucjonizował puzon , był chyba pierwszym puzonistą improwizującym w technice multiphonics i tak naprawdę pierwszy pokazał puzon jako instrument solowy. Zaczynał z Watts'em i Stevens'em w orkiestrze wojskowej ,grali z nim wszyscy wielcy pierwszego pokolenia brytyjskich improwizatorów ale nie wiem dlaczego jego nazwisko jest jakby przytaczane w drugiej ''linijce''. Bailey mówił o nim że to muzyk który najbardziej nadaje się na nazwanie go free playerem bo nigdy nie wiadomo czym zaskoczy na koncercie a jego solową twórczość określał jako najlepsze rzeczy jakie można znależć. Pod koniec życia nie powodziło mu się najlepiej ,musiał dorabiać jako portier.
OdpowiedzUsuńRedaktorze do pióra , nic cię nie usprawiedliwi jak nie napiszesz osobnego artykułu a Historia ci tego nie wybaczy ( i twoi czytelnicy).
Dopiszę jeszcze parę nowości ,może kogoś zainteresują.
OdpowiedzUsuńW.Parker & S.Scodanibio - Bass duo , nie spodziewałem się że muzycy o tak różnej tradycji mogą , grający pierwszy raz ze sobą ( i jedyny zresztą) zagrają tak zwartą i logiczną improwizację.Przy okazji przyglądnijcie się Scodanibio , włoski basista bardzo szanowany wśród muzyków a mało znany.
James Ilgenfritz - origami cosmos to solowy projekt nowojorskiego basisty od Braxtona .
O.Brice & A.kaufmann - Of Tides ,świetna ,dojrzała płyta .Naprawdę bomba.
H.Eisenstadt - Recent Developments .Dla mine płyta tajemnica ,raz słucha mi się fantastycznie innym razem wietrzę oszustwo .Sam nie wiem.
I.Oki , N.Ino , CHoi Boe - Kami fusen. Dwie trąby i bass ( jest też bambusowy flet ) ,nagrana w 1966 wydana w 2017 ,4 kompozycje + improwizacje i dwa standarty.Ciekawa rola basisty jako punktu odniesienia dla mosiądzu.Mnie się podoba ,porządna muzyka.
577 record wydał 3 cd D.carter , W.Jennison ,W.Parker , F.Ughi- Live ! .Piszę o tych płytkach żeby zwrócić Waszą uwagę na ten nowojorski label. Jak lubicie Eremite to koniecznie szukajcie katalogu tej wytwórni.Warto.
Pozdrawiam KM
P.S. Joe McPhee/ Daunik Lazro - The Cerkno Concert .Dla mnie to jedna z tych płytek które albo się będą bardzo podobać albo przejdziemy obok obojętnie. Zgadzając się z Andrzejem co do oceny muszę jednak dopisać że płyta ma b.dobre recenzje i takie zdanie jak nasze jest odosobnione.
OdpowiedzUsuń