środa, 3 maja 2017

Rutherford! Rempis! Malaby! Chicago London Underground! Shelter! DEK Trio! McPhee! Küchen! Gustafsson! Courvoisier! Laubrock! Sanchez! Haino! Sobanski! – Cztery miesiące roku 2017 za nami, czyli najwyższy czas na dużą zbiorówkę


Muzyka improwizowana wciąż płynie do nas wyjątkowo szerokim strumieniem. Półki uginają się od płyt, komputery skwierczą z nadmiaru danych, a nasze uszy proszą o … chwilę wytchnienia!

Pozostajemy jednak na polu walki, bez krzty litości dla tych, którzy zwątpili. Nie było podsumowania stycznia, nie było lutego, ani tym bardziej kwartału pierwszego. Kwiecień minął w mgnieniu ucha. Zatem najwyższy już czas na konkretnie obfitą zbiorówkę na Trybunie.

Oczywiście nowe płyty goszczą na tych łamach permanentnie. Nie dalej jak kilka dni temu ogłoszono tu nawet, że pewna portugalska pozycja (The Attic tria Almeida/ Amado/ Franco) zasługuje na miano jak dotąd najlepszej, pośród tych, wydanych ze znakiem 2017. Jak się zupełnie przy okazji okazało, kolejnych kilkanaście płyt z tymże samym znakiem nie doczekało się jeszcze choćby słowa opinii ze strony Pana Redaktora. Za moment zaległość tę odrobimy z nawiązką.

Z litości dla pojemności naszej percepcji, w poniższej zbiorówce pominąłem płyty, które trafiły do mnie już w roku 2017, ale datowane były na rok 2016 (jakkolwiek z dwoma wyjątkami). Przypominam mniej bystrym, tudzież mniej zorientowanym, iż płyty na Trybunie po odsłuchu pierwotnym otrzymują tzw. wstępną rekomendację – zieloną (high), żółtą (middle) lub czerwoną (low). Teraz czas na weryfikację tych koślawych cenzurek. Robotnicy do fabryk, studenci do nauki, pismaki do piór!!!!


Paul Rutherford/ Sabu Toyozumi  The Conscience (NoBusiness Records, 2017)

Przegląd absolutnych świeżynek zaczynamy od nagrania, które powstało prawie…. 18 lat temu! Być może jedna z najwybitniejszych postaci europejskiej muzyki improwizowanej, angielski puzonista Paul Rutherford, nie żyje już od dekady. Bagaż muzyki, jaką pozostawił po sobie, zwłaszcza w wymiarze autorskim, jest niezwykle… uboga. Tym bardziej zatem cieszy nas fakt, że historia ludzkości - w wymiarze dźwiękowym - wciąż przechowuje dla nas łakome kąski.




Dzięki litewskiej niebiznesowej dociekliwości, także determinacji, trafia dziś do nas koncert Paula, poczyniony w Japonii, w towarzystwie perkusisty Sabu Toyozumi, w październiku 1999r. Dociekliwi szperacze internetowi (w tym niżej podpisany) znają zapewne doskonale inny koncert tego duetu (poczyniony rok wcześniej), który od lat dostępny jest na … całkowicie nieodstępnym cd-r, wydanym własnoręcznie przez japońskiego drummera (Fragrance, 2000).

Bez cienia wątpliwości, wszyscy entuzjaści wolnej muzyki improwizowanej doprawdy ginąć winni w odmętach szczęścia z powodu ukazania się wydawnictwa The Conscience (dodajmy, by czara radości przelała się, iż dodatkowo także w edycji winylowej, jakkolwiek uboższej o jeden fragment, ostatni z wydania cyfrowego). I nawet, jeśli ta akurat edycja sztuki improwizacji w wydaniu Paula Rutherforda nie jest szczytem jego możliwości, to radość nasza pozostaje głęboka i istotnie ponadczasowa. Muzyka Rutherforda w duecie z bardzo solidnym japońskim perkusistą jest niezwykle komunikatywna i wyjątkowa radosna, co dodaje jeszcze temu nagraniu wartości. Stanowić ona może także udane wprowadzenie w świat puzonowych imaginacji Paula dla tych, którzy – o, zgrozo! – nie czynili tego wcześniej.

Jeśli najbardziej zielona z zieleni ma jakąś nazwę własną, to winna ona paść w tym miejscu – more than high!!!


Ballister (Dave Rempis, Fred Lonberg-Holm, Paal Nilssen-Love)  Slag (Aerophonic Records, 2017)

Dave Rempis/ Matt Piet/ Tim Daisy  Hit The Ground Running (Aerophonic Records, 2017)

Po egzaltacji starowinką, przyjdźmy już definitywnie do nowości pierwszej tercji roku 2017. Od razu odnotujmy bardzo udane wejście w nowy rok doskonałego, amerykańskiego saksofonisty Dave’a Rempisa. W ramach własnej inicjatywy Aerophonic, proponuje on dwa bardzo smakowite tria, a nam pozostaje jedynie spierać się o to, które z nich jest lepsze. A wybór wcale nie jest łatwy!




Trio Ballister znamy doskonale, to bodaj szóste ujawnienie fonograficzne tego składu. Połączenie ostrego tenoru, błyskotliwej wiolonczeli pod prądem i nadekspresyjnego drummingu nie może nie zakończyć się powodzeniem w kategorii free jazzowe mięcho! Tylko konkret, tylko na temat, z takim ładunkiem energetycznym, że starczyłoby na oświetlenie całego Londynu! Koncert sprzed dwóch lat, z Cafe Oto – obok erupcji emocji, także kilka chwil bardziej wyważonej narracji, które szczególnie polecam (fragment drugi).




Drugi krążek (nomen omen, dostępny jedynie …w wersji elektronicznej), to spotkanie Dave’a z kumplem z podwórka, czyli Timem Daisy’im i bliżej mi nieznanym pianistą Mattem Pietem. Bardzo ciepły jeszcze koncert, bo ze stycznia tego roku, z chicagowskiego Elastic Arts. Dwa fragmenty z oklaskami, które śmiało pomieścić zdoła niezbyt długi winyl. Pozostajemy w kategorii free jazz bez cienia wątpliwości. Choć w ramach Hit The Ground Running słuchamy jednak nieco innej muzyki, iż miało to miejsce w przypadku Slag. Bardzo przypadła mi do gustu pianistyka Matta, który grając swoje, bardzo ciekawie stymuluje wyobraźnię improwizatorską Rempisa w procesie kolektywnej improwizacji. Jest wysoka energetyka, są emocje, ale nie brakuje także chwil zawahania, intrygującego, wzajemnego rozgryzania się. Świetna płyta! Mocne high (!), podobnie zresztą, jak w odniesieniu do tria omówionego akapit wyżej.


Tony Malaby/ Mat Maneri/ Daniel Levin  New Artifacts (Clean Feed Records, 2017)

Nowojorski saksofonista Tony Malaby zyskał onegdaj na tych łamach tytuł wyjątkowo sprawnego rzemieślnika. Nic nie ujmując jego artyzmowi, nie wszystkie jego produkcje wbijały nas w podłogę swą ponadczasowością i nowatorstwem. Wszakże wszelkie atrybuty jego saksofonowego rzemiosła ewidentnie pięknieją w konfrontacji z dobrze rozgrzanymi instrumentami smyczkowymi.




Dowodem choćby najnowsza płyta New Artifacts. Zwinne skrzypce Mata Maneriego i jak zawsze śpiewna wiolonczela Daniela Levina, świetnie konweniują z wyważoną i niebanalną sonorystyką saksofonu tenorowego Malaby‘ego. Nagranie studyjne sprzed półtora roku, oczywiście z Nowego Jorku, cztery zróżnicowane dramaturgicznie opowieści, pod którymi kolektywnie podpisują się wszyscy uczestnicy tego spotkania. Długość całości ledwie winylowa, zatem nawet na moment nie grozi nam nuda, czy niepotrzebne przegadanie tematu. Rekomendacja stanowczo zielona (high!).


Chicago London Underground  A Night Walking Through Mirrors (Cuneiform Records, 2017)

Rob Mazurek, amerykański kornecista, to prawdziwy muzyczny obieżyświat, muzyk o wielu twarzach i zawsze niczym nieskalanej determinacji, by produkować dźwięki, których zadaniem nie jest zamęczanie słuchaczy, ale raczej generowanie samo odnawiających się pokładów przyjemności. Jego naczelny projekt na ogół ma rzeczownik Underground w tytule. Znamy i ten z dodatkiem Chicago, znamy też edycję brazylijską – Sao Paulo.




Mniej więcej rok temu dotarł on, wraz ze swym częstym, muzycznym kolegą, perkusistą Chadem Taylorem, do doskonale nam znanego londyńskiego Cafe Oto i wraz z dwójką jakże kompetentnych tubylców (Alexander Hawkins, piano i John Edwards, kontrabas) zagrał krwisty koncert jako … Chicago London Underground. Dziś mamy go przed sobą na płycie.

Muzyka, jak to zwykle w przypadku Mazurka, jest istotnie umoczona w fussion jazzie, ma konkretną dynamikę, bywa transowa i niepozbawiona interesującej melodyki (dodajmy, że część amerykańska załogi wspomaga się w dużym stopniu elektroniką i samplerami). Jest przy tym tak radośnie bezpretensjonalna i całkiem oldschoolowa (jak i cały Mazurek wraz miłością do Milesa Davisa wypisaną na twarzy!), że nie może się nie spodobać, bez względu na okoliczności obcowania z nią. Ambitna, improwizowana muzyka do samochodu na długie trasy? Why not! Cztery kompozycje - prawie 75 minut - do śpiewania, tupania nogą, ale i podziwiania kunsztu muzyków (John Edwards!). High (zielono) bez gadania!


Shelter (Nate Wooley, Ken Vandermark, Jasper Stadhouders, Steve Heather)  Shelter (Audiographic Records, 2017)

DEK Trio (Elisabeth Harnik, Didi Kern, Ken Vandermark) Burning Below Zero (Trost Records, 2016)

Nowa formacja Kena Vandermarka i Nate’a Wooleya zwie się Shelter i gra kompozycje wszystkich członków, zatem być może jest całkiem demokratycznym tworem artystycznym. Dwa dęciaki, gitara basowa zamiennie z gitarą elektryczną i perkusja. Układ instrumentalny, po którym obiecywać można sobie wiele.




Jeśli chodzi o mnie, to na obietnicach się skończyło. Nie od razu byłem o tym przekonany, bo i indywidualne popisy Wooleya odnalazłem tu, jak zwykle na kosmicznym pułapie, bo i gra holenderskiego gitarzysty zdaje się być dalece frapująca (to muzyk, który lubi szukać, drążyć i odnajdywać). Tylko, że całość nie trybi. Myślę, że na etapie budowania koncepcji grupy i przygotowywania materiału kompozytorskiego zabrakło pomysłu. Płyta jest bowiem okrutnie nierówna. I próżno wskazać palcem winnego. Tematy dynamiczne są ciekawie podane, ale w wielu momentach wielowątkowe improwizacje pętlą się i nie znajdują drogi ujścia. W tematach spokojniejszych pozornie dzieje się wiele, tylko po drugiej strony sceny widz delikatnie przysypia. W sumie, gdybym był złośliwy, powiedziałbym, że to typowa dla współczesnego Vandermarka grupa, która na bazie gotowego materiału kroi nudne improwizacje. I szkoda mi w tym wszystkim mojego ulubieńca Wooleya, jego muzyki, jego kreatywności. Pozostaję przy żółtej (middle) rekomendacji, bo kilka momentów na tej zbyt długiej płycie podniosło mi jednak poziom ciśnienia we krwi.




Jeśli już miałbym pochwalić Kena Vandermarka, to zdecydowanie za płytę Burning Below Zero, którą stworzył z austriacką pianistką Elizabeth Harnik i mniej mi znanym perkusistą Didi Kernem, pod nazwą własną DEK (co zresztą sugerować może jej artystyczny ciąg dalszy). Muzyka mieści się w formule swobodnej improwizacji, co niezwykle skutecznie stymuluje saksofonistę do bardziej kreatywnej postawy na scenie (koncert z Klagenfurtu, z 2014r.). Pianistka ewidentnie jest w formie i w wielu momentach bierze byka za rogi. Mnie do gustu szczególnie przypadł fragment drugi koncertu, gdy doskonałej improwizacji Kena na klarnecie, towarzyszy nieco minimalistyczna, lekko oniryczna pianistyka Harnik. Płyta dostaje ode mnie zielony kolor (high!) i definitywnie zamyka w tej zbiorówce wątek pochodzącego z Chicago saksofonisty.


Joe McPhee/ Daunik Lazro  The Cerkno Concert  (Klopotec Records, 2016)

Im szybciej Joe McPhee zbliża się do 80 urodzin, tym – mam wrażenie – więcej wydaje płyt. Jak to zwykle bywa, ilość rzadko idzie w parze z jakością, czego przypadek bieżących nagrań Joe dowodzi w dwójnasób. W ostatnich miesiącach przez moje odtwarzacze przewinęło się prawie pół tuzina jego płyt, ale rzadko która pozostawała tam na więcej niż jeden w miarę skupiony odsłuch.




Na tej jednej postanowiłem się jednak zatrzymać, choćby na te kilka słów w trakcie okresowej zbiorówki. Oto bowiem u boku amerykańskiego trębacza i saksofonisty, stanął mój ulubiony … weteran saksofonu francuskiego, Daunik Lazro. Tytuł mówi wszystko o okolicznościach nagrania (dodam jedynie, że Cerkno leży w Słowenii). Dostajemy siedem odcinków muzycznych, których każdorazowy tytuł stanowi wykaz instrumentów użytych w nagraniu.

Efekt finalny nie spowodował mojego upadku z fotela. Raczej, częściej ziewałem. Tej muzyce ewidentnie brakuje energii, snuje się od lewa do prawa, tylko na krótkie chwili wzbudzając emocje, czasami dzięki pojedynczym dźwiękom. Typowe dla McPhee dłużyzny i przegadane, niekiedy zawieszone w próżni frazy, nie zostały tu jakoś szczególnie spuentowane przez francuskiego kolegę. Częściej wpisuje się on w pomysł Amerykanina i nie robi wiele, by krew w żyłach recenzenta krążyła bardziej wartko. Rekomendacja, co najwyżej żółta (middle!).


Angles 9  Disappeared Behind The Sun (Clean Feed Records, 2017)

Johan Berthling/ Martin Küchen/ Steve Noble  Threnody, At The Gates (Trost Records, 2017

Trespass Trio  The Spirit of Pitesti  (Clean Feed Records, 2017)

Martin Küchen - razy trzy! Oto szwedzki saksofonista pokazuje nam dobitnie, jak różne są oblicza współczesnej muzyki improwizowanej, szczególnie tej, mocno tkwiącej korzeniami w jazzie.




Jako pierwszy, jego bodaj najciekawszy pomysł na muzykowanie, czyli formacja Angles. Bywała samotną nazwą, funkcjonowała na dodatkiem 8, a od pewnego czasu jest już wytrawną 9-ą! Pięć dęciaków, piano, wibrafon, kontrabas i perkusja. Pięć dynamicznych, radosnych i melodyjnych kompozycji lidera, które wykonane w pełnej euforii, na 100%-owym improwizacyjnym gazie, przez dziewięciu wyjątkowej klasy rzemieślników, daje efekt końcowy, który pobudzi do życia nawet kilkukrotnie umarłego. Jeśli lubicie Fire!Orchestra Matsa Gustafssona (ta sama, chwilami wręcz rockowa sekcja rytmiczna!), koniecznie sięgnijcie po Angles 9. To zwyczajnie lepsza załoga! High intensywnie zielone!

Küchen – edycja druga. Free jazzowe trio - z Berthlingiem na kontrabasie i Noble’em na perkusji - na klubowym, źle nagłośnionym koncercie w Malmoe. Energia, pełnowymiarowy powerdrinks, tylko, że po odsłuchu pozostaje głównie lekki szum w uszach. Zdrowe, żywe i pełne ekspresji, ale zwyczajnie nieoryginalne. Szkoda, bo sekcja diabelnie kompetentna, a saksofonista w niezłej formie. Z pewnością ta rejestracja broniła się lepiej, gdyby jakość dźwięku nie była kasetowa. Czyli rekomendacja jedynie na żółto (middle!).




Była zielona rekomendacja, była także żółta, czas zatem na … czerwoną. Kolejne trio szwedzkiego saksofonisty, tym razem w krajowym składzie, z Perem Zanussim na kontrabasie i Raymondem Stridem na perkusji. Od lat ta trójka muzykantów zwie się Trespass Trio. Ich najnowsza płyta jest tak nudna, mdła i niewyrazista, że nie potrafię nawet dociec, dlaczego aż tak bardzo mi się nie podoba. Granie do kotleta o czwartej nad ranem, po wyjątkowo marnej imprezie. I tyle w temacie Ducha Pitesti.


Mats Gustafsson & Craig Taborn  Ljubljana (Clean Feed Records, LP 2017)

Całkiem niespodziewanie pozostajemy w towarzystwie muzyka ze Szwecji. Oto Mats Gustafsson na szumnie zapowiadanej płycie z amerykańskim pianistą Craigiem Tabornem. Koncert z Ljubljany, dwa improwizowane fragmenty, szczelnie wypełniające dwie strony winylowej płyty. Muzycy po nagraniu prześcigali się we wzajemnych komplementach, sam Mats wspominał o niezwykłej energetyce tego nagrania. Wasz recenzent ma jednak wrażenie, że muzyk mówił o … innym wydarzeniu scenicznym.




Płyta jest zwyczajnie słaba. Taborn płynie niezbyt oryginalnymi pasażami przez cały czas trwania koncertu, a Mats ogrywa go na barytonie, głównie szukając powodu do eskalacji hałasu. Nic się jednak po drodze dramatycznego nie wydarza i Panowie bezproblemowo osiągają finał koncertu, być może nawet bardzo z siebie zadowoleni. Im dłużej słucham tego nagrania, tym większą mam ochotę na obniżanie cenzurki. Pozostanę przy słabym żółtym (middle…), by do końca nie pogrążyć muzyków i wydawcy. Obiecuję do krążka więcej nie wracać.


Stephan Crump/ Ingrid Laubrock/ Cory Smythe  Planktonic Finales (Intakt Record, 2017)

Sylvie Courvoisier & Mary Halvorson  Crop Circles (Relative Pitch Records, 2017)

The Angelica Sanchez Trio  Float The Edge (Clean Feed Records, 2017)

Czas najwyższy na wątek feministyczny w naszej dzisiejszej zbiorówce. Przed nami trzy amerykańskie płyty z kobietami w roli głównej. I każda z nich jest na swój sposób ciekawa.




Zacznijmy od tej, bezwzględnie najlepszej. Na tych łamach już kilkakrotnie obdarzałem dalece ciepłym komentarzem niemiecko-nowojorską saksofonistkę, kompozytorkę, band liderkę i nade wszystko świetną improwizatorkę, Ingrid Laubrock. Dziś powraca ona w dość kameralistycznym, współczesnym triu, w którym towarzyszą jej pianista Cory Smith i grający na akustycznej gitarze basowej Stephen Crump. Bardzo spokojna, nienachalna narracja, w której wyjątkowo dobrze odbieram wyważone i skupione improwizacje Laubrock (gra na sopranie i tenorze). Polecam do dużo większej liczby odsłuchów. Świetna płyta (high!).

Bardzo nieśpieszny, chwilami wręcz relaksacyjny, zdaje się być duet piana i gitary elektrycznej, już w pełni kobiecy, albowiem w roli podmiotu wykonawczego odnajdujemy Sylvie Courvoisier i Mary Halvorson. Muzyka toczy się niewinnie, a my mamy kilka bezcennych chwil na przemyślenie porażek dnia codziennego. Nagranie studyjne, które dla mnie jest odrobinę zbyt mało dramatyczne, ale z pewnością wielu się nim zachwyci. Daje żółtą rekomendację, a lekką tendencją ku zielonej (middle/ high).




W bloku babskim czas na trio z fortepianem w roli głównej. Przyznaję, że nie sięgnąłbym po tę płytę, gdyby nie uczestnictwo w jej tworzeniu Michaela Formanka, kontrabasisty, do którego, choćby z racji wielu nagrań z Timem Berne’em, czuję ogromny sentyment. W roli tytułowej natomiast, Angelica Sanchez, pianistka, która ma kilka ciekawych płyt w portfolio, choćby duet z Wadadą Leo Smithem. Tego tria dobrze się słucha, pianistyka liderki jest nawet ładna i chwilami niebanalna, a tembr kontrabasu łechta ucho bez zobowiązań (dodam, że tę dwójkę na perkusji wspiera Tyshawn Sorey). Daje żółtą rekomendację (middle) i polecam do słuchania przy żonie. Zapewniam, że to będzie udany wieczór.


Keiji Haino/ Jozef Dumoulin/ Teun Verbruggen  The Miracles Of Only One Thing (SubRosa Records, 2017)

Finał zbiorówki będzie – dla przeciwwagi - dwustuprocentowo męski. Najpierw trochę dynamicznego hałasu, psychodelii i rockowej niemal ekspresji, wypadłej spod piór i rąk niezwykle energetycznego tria: Keiji Haino (gitara elektryczna, flet, gongi i głos), Jozef Dumoulin (piano fendera) i Teun Verbruggen (perkusja, elektronika).




Niewiele wiemy o miejscu powstania nagrania (jedynie, że rzecz miała miejsce w roku ubiegłym). Dostajemy godzinę dość zaskakującej i chwilami dalece interesującej muzyki, podanej w czterech odcinkach z tytułami. Choć rzadko ekscytuję się japońskim temperamentem w zakresie muzyki improwizowanej, w sumie album ten kupuję z całym ryzykiem, jakie ze sobą niesie. Pomaga mi w tym na pewno zmyślny pianista, którego kojarzę choćby z ciekawej formacji elektrycznego free jazzu – Biura Turystyki Atomowej – gdzie towarzyszą mu m.in. Nate Wooley i Marc Ducret, a także obecny tu drummer Verbruggen.

Jeśli macie w sobie odrobinę szaleństwa, sporo wolnego czasu, zanurzcie się w tę muzykę. Istnieje spore prawdopodobieństwa, że Wam się spodoba. Licho nie śpi! Rekomendacja żółta, ale z dużą zieloną podpórką (middle/ high!).


Sobanski/ Mowat/ Leonori/ Menes  Ambient Document (European Improvisation Scene EIS, 2017)

Na koniec pozostawię Czytelników z muzyką bardzo swobodnie improwizowaną, powstałą całkiem niedawno w zachodniej Anglii. Nazwiska muzyków zapewne niewiele Wam powiedzą. Mariusz Sobański (gitara elektryczna i skrzypce; jeśli zetknęliście się z formacją Light Coorporation, egzystującą na polu rockowej awangardy, to właśnie ów polski muzyk jest jej liderem), David Mowat (trąbka), Federico Leonori (kontrabas), Chris Menes (syntezator modularny).




Dostajemy cztery dokumenty środowiskowe, które przenoszą nas w świat onirycznej, elektroakustycznej, lekko psychodelicznej muzyki improwizowanej. Bardzo ciekawie brzmią wszystkie instrumenty strunowe, niezależnie do poziomu ich pogłosu, intrygujący jest sztafaż introspektywnych zagrywek czynionych na syntezatorze modularnym. Jeśli w tym tyglu rozbuchanej wyobraźni i żmudnej kooperacji, coś mniej mnie frapuje, to trębacz, który po prawdzie niewiele wnosi do obrazu całości i jest w mojej ocenie nadmiernie ilustracyjny. Zdecydowanie ciekawsze są momenty, gdy ten akurat muzyk milczy. Reszta broni się dobrze, a recenzentowi pozostaje czekać na ciąg dalszy tej muzycznej przygody. Rekomendacja żółta (middle) z delikatną zieloną (high) podpórką na zachętę.


3 komentarze:

  1. Bardzo jestem zadowolony że Wielce Szanowny Pan Redaktor zaczął nowości od Rutherforda.Mam nadzieję że jest to zapowiedź szerszego omówienia muzyki ''czerwonego'' Paula.Jest 6 solowych płytek (chyba) i to wystarczy aby trafił na szacowne łamy Trybuny.Tak, wiem Ze Redaktor nie ma czasu, wiem że kolejka do publikacji się wydłuża ale Proszę o wyrozumiałość dla tego niezwykłego muzyka ,miłośnika piwa i '' pab'owych ''dyskusji o wszystkim.Jako muzyk zrewolucjonizował puzon , był chyba pierwszym puzonistą improwizującym w technice multiphonics i tak naprawdę pierwszy pokazał puzon jako instrument solowy. Zaczynał z Watts'em i Stevens'em w orkiestrze wojskowej ,grali z nim wszyscy wielcy pierwszego pokolenia brytyjskich improwizatorów ale nie wiem dlaczego jego nazwisko jest jakby przytaczane w drugiej ''linijce''. Bailey mówił o nim że to muzyk który najbardziej nadaje się na nazwanie go free playerem bo nigdy nie wiadomo czym zaskoczy na koncercie a jego solową twórczość określał jako najlepsze rzeczy jakie można znależć. Pod koniec życia nie powodziło mu się najlepiej ,musiał dorabiać jako portier.
    Redaktorze do pióra , nic cię nie usprawiedliwi jak nie napiszesz osobnego artykułu a Historia ci tego nie wybaczy ( i twoi czytelnicy).

    OdpowiedzUsuń
  2. Dopiszę jeszcze parę nowości ,może kogoś zainteresują.
    W.Parker & S.Scodanibio - Bass duo , nie spodziewałem się że muzycy o tak różnej tradycji mogą , grający pierwszy raz ze sobą ( i jedyny zresztą) zagrają tak zwartą i logiczną improwizację.Przy okazji przyglądnijcie się Scodanibio , włoski basista bardzo szanowany wśród muzyków a mało znany.
    James Ilgenfritz - origami cosmos to solowy projekt nowojorskiego basisty od Braxtona .
    O.Brice & A.kaufmann - Of Tides ,świetna ,dojrzała płyta .Naprawdę bomba.
    H.Eisenstadt - Recent Developments .Dla mine płyta tajemnica ,raz słucha mi się fantastycznie innym razem wietrzę oszustwo .Sam nie wiem.
    I.Oki , N.Ino , CHoi Boe - Kami fusen. Dwie trąby i bass ( jest też bambusowy flet ) ,nagrana w 1966 wydana w 2017 ,4 kompozycje + improwizacje i dwa standarty.Ciekawa rola basisty jako punktu odniesienia dla mosiądzu.Mnie się podoba ,porządna muzyka.
    577 record wydał 3 cd D.carter , W.Jennison ,W.Parker , F.Ughi- Live ! .Piszę o tych płytkach żeby zwrócić Waszą uwagę na ten nowojorski label. Jak lubicie Eremite to koniecznie szukajcie katalogu tej wytwórni.Warto.
    Pozdrawiam KM

    OdpowiedzUsuń
  3. P.S. Joe McPhee/ Daunik Lazro - The Cerkno Concert .Dla mnie to jedna z tych płytek które albo się będą bardzo podobać albo przejdziemy obok obojętnie. Zgadzając się z Andrzejem co do oceny muszę jednak dopisać że płyta ma b.dobre recenzje i takie zdanie jak nasze jest odosobnione.

    OdpowiedzUsuń