Z pewnością europejska muzyka improwizowana – rozumiana w
najszerszym spektrum gatunkowym – byłaby zjawiskiem dalece mniej bogatym, gdyby
nie pewien skromny Portugalczyk, najczęściej kojarzony ze skrzypcami.
Ernesto Rodrigues, bo tego właśnie muzyka mam na myśli, nie
dość, że od szesnastu lat prowadzi wyjątkowe wydawnictwo Creative Sources, to posiada jeszcze w autorskim portfolio kilkaset doskonałych płyt, w tym pięć ... bezwzględnie zjawiskowej formacji improwizującej - Variable Geometry Orchestra!
Próby ogarnięcia dorobku artystycznego 58-latka z Lizbony na
razie definitywnie przerastają możliwości percepcyjne Pana Redaktora. Decyduje
o tym nie tyle skomplikowanie samej muzyki, ile przede wszystkim, rozmiar owego
dorobku. Od czegoś wszakże należy bezwzględnie zacząć. Zatem dziś krótka
opowieść dotycząca wspomnianej Orkiestry. Najpierw szczypta teorii z ust samego
Rodriguesa, potem zaś moc wrażeń praktycznych, wynikających z osobistego odsłuchu
dokonań VGO na dwóch koncertach w roku 2015.
Próba wprowadzenia
Fenomen zbiorowej improwizacji, metod komunikacji i sposobów
kierowania dużym zbiorowiskiem muzyków, często bywa roztrząsany na tych łamach.
Oddajmy na początek głos samemu muzykowi. Być może wnikliwa lektura jego słów
zdoła poszerzyć granice naszej percepcji.
Ernesto Rodrigues (nota ze strony Creative Sources): Muzyka produkowana przez Variable Geometry
Orchestra (VGO) jest konsekwencją zestawienia dźwięku akustycznego i
elektronicznego, gdzie nieustannie poszukuje się szczegółów i znaczenia. Dźwięki
VGO zawierają cechy podprogowe, psychoakustyczne i dopuszczają możliwość
całkowitego milczenia. Muzyka pojawia się jakby z nicości, aby za moment znowu
zniknąć. Chaos ten jest formalnie zorganizowany, z wykorzystaniem nowych pojęć
indeterminizmu, krótkotrwałych kompozycji, a także asymetrycznej erupcji naprzemiennych
momentów dźwięku i ciszy (…).
Niemniej jednak,
dźwięk przeważa. Dyrygentura odbywa się poprzez balansowanie masami dźwiękowymi,
poruszającymi się w przestrzeni akustycznej, dyktowanie konstrukcji kompozycji
w czasie rzeczywistym, a tym samym zestawianie konkretnych instrumentów jako
mobilnych grup dźwiękowych. Ten sposób organizacji procesu dźwiękowego
pozostawia wiele miejsca dla muzyków, którzy mogą dzięki temu zyskać naturalny
rytm i oddech, a także zdolność do odczuwania losowej pulsacji. Umożliwia im to
również słuchanie wszystkich wydarzeń dźwiękowych, które mają miejsce w danej
chwili, a tym samym reaktywne działanie. Mogą po prostu słuchać tego, co
właśnie zaczął grać inny muzyk. W ten sposób przestrzeń muzyczną wypełniają jedynie
najważniejsze elementy.
Kolejnym z ważnych
aspektów Orkiestry jest to, jak bardzo otwarta jest ona na nowych uczestników.
Jest to jeden z powodów, dla których nazywam ją "zmienną". Napływ
nowej siły twórczej jest ograniczany jedynie duchem prawdziwie demokratycznym,
w którym hierarchia jest redukowana do absolutnego minimum. Pozwala ona także na
zorganizowanie bardzo dużej liczby kombinacji i permutacji mniejszych zespołów,
tworzonej na bieżąco.
Wreszcie orkiestra
obejmuje trzy pokolenia muzyków, którzy od dawna kreują język muzyki
współczesnej.
Przygoda pierwsza – Strumień Nieświadomości
Czas i miejsce
zdarzenia: 31 maja 2015r. Koncert w Panteão Nacional, w trakcie Escuta Profunda Festival, Lizbona
Ludzie i przedmioty:
Armando Pereira - akordeon, Bruno Parrinha – klarnet altowy, Nuno Torres –
saksofon altowy, Guilherme Rodrigues & Miguel Mira - wiolonczele, Paulo
Galão – klarnet, klarnet basowy, Hernâni Faustino & João Madeira -
kontrabasy, Nuno Morão - perkusja, Abdul Moimême & António Chaparreiro –
gitary elektryczne, Mariana Chagas & Paulo Curado - flety, João Silva -
harmonium, elektronika, Carlos Godinho & André Hencleeday – perkusjonalia
(także elektroniczne), Carlos Santos – syntezator (także analogowy), Albert
Cirera – saksofon tenorowy i sopranowy, Eduardo Chagas & Fala Mariam -
puzony, Yaw Tembe & Sei Miguel - trąbki, Ernesto Rodrigues – altówka,
dyrygent, Gerhard Uebelle - altówka, Maria Radich – głos i taniec, Adriana Sá -
zither.
Co gramy: dyrygowana
muzyka improwizowana.
Efekt finalny:
utwór Stream Of Consciousness,
trwający 49 minut, wydany na płycie Lulu Auf Dem Berg (Creative Sources,
2015).
Przebieg wydarzeń/
subiektywne wrażenia:
Elektroakustyczny ferment, bujne środowisko mikrozdarzeń
akustycznych i elektronicznych – to dostajemy na początek, prosto na twarz, w uszy
i zwoje mózgowe. Głosy zza światów, melorecytacje na ultra pogłosie, podmuchy
wiatru naładowanego plusami i minusami. Muzyka drży, pełna jest
niepokoju, mroku i głęboko skrywanych tajemnic. Zgrzyty, szepty, onomatopeje.
Narracja jest niezwykle skupiona, składa się z dronów, które tulą się do
siebie, jak węgorze w trakcie godowych interakcji. Incydenty wprost ze strun
(siedem podmiotów wykonawczych), grzmoty zwartych i gotowych na wszystko dęciaków (dziesięć podmiotów
wykonawczych), elektroniczny background
rozbudowanej sekcji (osiem podmiotów wykonawczych). Gitarowy, psychodeliczny spleen. Muzyka jest niezwykle płynna,
ale nie jest to lekki flow. Wyławianie
pojedynczych, dźwiękowych perełek, to naczelne zadanie dla tych, którzy
słuchają. Po 10 minucie rośnie ilość sonorystycznych stempli, kontrabasy wiją
krwawe pasaże, a stosunkowo najspokojniejsza, mimo wszystko, okazuje się horda strunowców. Demokracja nade wszystko!
Muzyczna emancypacja każdego użytego instrumentu, brak liderów,
równouprawnienie muzyków, brak znaczących zwrotów dramaturgicznych, konstytuują
jakość tej opowieści. Spostrzeżenie bystrego recenzenta: instrumentacja tej
wielkiej orkiestry obywa się na ogół w parach (patrz: lista wykonawców powyżej).
Koncert toczy się prawdopodobnie w dużej sali, która
momentami kreuje nadpogłos, czego efektem jest zbytni patos w wybranych momentach. Wielodźwięki zlewają się w szkliste drony, niczym filharmonia lekko
upalonych freaków, która wysoko
zawieszona, drży, syczy, złowieszczo pomrukuje – jakże piękny strumień uzmysłowionej nieświadomości!
W okolicach 30 minuty doświadczamy delikatnego
przeorganizowania procesu narracji. Dron jakby ustaje, umiera, by dać początek
nowemu życiu tej improwizacji. Metakrzyk
tabunu zaspokojonych dziewic, wsparty szczyptą literatury, wprost z głębin
gardła - elektroakustyczne cacko! fajerwerki
bez sztucznych ogni! Strings go to heaven!
Blachy skwierczą, drewniaki skomlą, a percussions przypominają, że żyją. Narracja nawarstwia się, emocje
rosną, ale nie popadamy w galop (wciąż duży pogłos upłynnia dramaturgiczne
punkty przegięcia). Zresztą hamowanie następuje nader szybko i wyjątkowo
zwinnie, kierując przebieg zdarzeń ku psychodelii (gitary! trąbki!). Kontrabasy
uprawiają taniec śmierci, rżnąc na
smykach. Myśli muzyków pętlą się wokół finalnej ekspozycji. Dysze są spocone, a
struny zdają się wyjątkowo ciężkie,… ołowiane. Wybrzmienie jest diabelsko
wyraziste i niewymownie piękne. Ma wiele wymiarów (zgrzyty!), ale Maestro czuwa i wygasza narrację w
sposób perfekcyjny.
Przygoda druga – Wielkość Pozorna
Czas i miejsce
zdarzenia: 29 listopada 2015,
St .George Church, Lizbona.
Ludzie i przedmioty:
Emídio Buchinho & Flak – gitary akustyczne, Nuno Torres – saksofon altowy, Guilherme
Carmelo – gitara barytonowa, Luiz Rocha, Paulo Galão & Ricardo Ribeiro –
klarnety basowe, Guilherme Rodrigues & Miguel Mira – wiolonczele, Bruno
Parrinha – klarnet, klarnet altowy, Ernesto Rodrigues – harfa, dyrygent, Adam
Pultz Melbye, Adriano Orrù, Alvaro Rosso, Hernâni Faustino & João Madeira –
kontrabasy, Nuno Morão – perkusja, António Chaparreiro, Paulo Duarte, Stephan Sieben – gitary elektryczne,
Abdul Moimême – gitara elektryczna (także preparowana), Paulo Curado – flet, Silvia
Corda – melodica, Paulo Chagas – obój, Manuel Guimarães – organy, André
Hencleeday, Carlos Godinho, Håkon Berre, Monsieur Trinité & Pedro Castello
Lopes – perkusjonalia, Albert Cirera – saksofon tenorowy i sopranowy, Carlos
Santos & João Silva – syntezatory, Armando Pereira – toy piano, Eduardo Chagas, Fernando Simões & Fala Mariam –
puzony, Luís Vicente, Yaw Tembe & Sei Miguel – trąbki, Nuno Moita – turntables, Miguel Ivo Cruz – viola da gamba, Maria do Mar – altówka, Emanuela Lioy & Maria da Rocha –
skrzypce, Maria Radich – głos.
Co gramy: dyrygowana
muzyka improwizowana.
Efekt finalny:
utwór Apparent Magnitude, trwający 31
minut, wydany na płycie Quasar (Creative Sources, 2016)
Przebieg wydarzeń/
subiektywne wrażenia:
Gigantyczny ansambl (blisko pięćdziesięciu muzyków) startuje
do lotu w oparach wyjątkowo gęstej elektroakustyki. Zapach London Improvisers
Orchestra, podniesionej do trzeciej potęgi. Na scenie (kościelnej!) dzieje się
niezwykle dużo. Muzyka wisi w powietrzu i pętli się z byle powodu. Dominuje
frakcja akustyczna, a opozycja elektroniczna jedynie tli się ciepłym płomieniem w
oddali (nie ma zbytnich aspiracji, bo jest personalnie w zdecydowanej mniejszości).
Dużo indywidualnych i zwartych ekspozycji. Tym razem nie doświadczamy płynnej,
dronowej narracji. Tylko smakowite ekscesy! Muzyka nabiera tempa, wigoru,
rytmu, baa! nawet delikatnie swinguje (sic!). Elektrycy też już dają do wiwatu. Wygaszenie jest nagłe, ale
dramaturgicznie uzasadnione – urywane głosy, akustyczne pląsy gitar, wsparte wewnętrznym hałasem elektroakustycznego
otoczenia. Ta wielkość nie jest
jednak pozorna!
Kościelne organy mają swoje parędziesiąt sekund i nie zasypują
gruszek w popiele. Przewrotnie, najwięcej zrozumienia mają w facecie od kabli (turntables!), także tym od toy piano i innych histerycznych instrumentów (sekcja percussions jest sześcioosobowa). Ci ostatni eskalują poziom
dźwięku i chytrze przejmują inicjatywę wykonawczą. What a mess! Nagle dopada nas zupełnie zaskakujący pasaż czysto
brzmiącego oboju! Wprowadza ład i porządek, który delikatnie podszczypywany
jest nieinwazyjną elektroniką, głosami i gitarowym plumkaniem. Cały pozornie
wielki ansambl uroczo kołysze się i być może, swoją wyuzdaną egzaltacją,
kusi złe moce i rozdrapuje skrywane tajemnice. Ta armia muzykantów aż pali się
do gry.
Znów korekty w sposobie i kierunku narracji. Pasaże blach i drewniaków, które na ogół zwiastują nadejście iście szekspirowskiej
burzy, kontrapunktowane są smykami wprost z ciepłych gryfów strunowców. Te
drugie, jakby plotły romantyczną historię miłosną. Na happy end nie pozwala jednak zabłąkany trębacz, który dmie
złowieszczo. Kilku klarnecistów jest podobnego zdania. Słowo do słowa i narracja dramatyzuje się (akustyczne niebo w uszach zachwyconego recenzenta,
który w ferworze koncertu zagubił gdzieś swój kajet). Mnogość mikroeskalacji
puentowana jest kontrapunktującymi ochłapami elektroakustycznej ciszy…. Dwa
kwadranse i koniec.
Informacje
uzupełniające
Jeśli dobrze odczytuję informacje zawarte w sieci globalnej,
Variable Geometry Orchestra istnieje i koncertuje już od czasu przesilenia
milenijnego. Wszakże pierwsze wydawnictwa sygnowane tą nazwą pojawiają się kilka lat później. Dziś szczegółowo omówiliśmy dwa nich. Przywołajmy
zatem, przynajmniej z nazwy, trzy pozostałe.
Debiutem Orkiestry
jest … trzypłytowy album Stills (Creative Sources, 2007). Zawiera
rejestracje z pięciu różnych okazji scenicznych, poczynione między czerwcem
2006r., a czerwcem roku kolejnego. Wszystkie wydarzenia miały miejsce w
Lizbonie lub jej najbliższych okolicach (Barreiro).
Kolejne wydawnictwo nosi tytuł Live At The Casa Da Musica, Porto
(Void Leaper Productions, 2008). Nagranie pochodzi z października 2007r.
Charakter spotkania i jego miejsce zawiera się w tytule płyty.
Dyskografię VGO uzupełnia najnowsza, jak dotąd płyta, nagrana w listopadzie 2016., w miejscu zwanym O'Culto da Ajuja. Zwie się zaś Maat Mons (Creative Sources, 2016).
*) port. wstęp do większej całości!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz