wtorek, 26 czerwca 2018

L3! Eu Tres! Vicente, Gibson and Trilla eles snagram profusamente! *)


Uwaga! Trybuna Muzyki Spontanicznej i jej przemądrzały Pan Redaktor, są współwydawcą tej płyty! Wszelkie słowa zachwytu, jakie za chwilę przeczytasz, mogą być podyktowane jedynie chęcią zwiększenia sprzedaży! Innymi słowy – dalej czytasz na własną odpowiedzialność!


Czas i miejsce zdarzenia: Marzec 2017, Namouche Studios, Lizbona.

Ludzie i przedmioty: Luis Vicente – trąbka, Yedo Gibson – saksofon tenorowy i sopranowy, Vasco Trilla – perkusja i instrumenty perkusyjne.

Co gramy: muzyka swobodnie improwizowana.

Efekt finalny: 33 minuty i kilkanaście sekund, 7 utworów, wydane jako L3, tytułem wykonawczym jest …także L3 (Multikulti Project/ Spontaneous Music Tribune Series). Dostępne na rynku od 15 czerwca 2018 roku.





Przebieg wydarzeń/ wrażenia subiektywne:

L1. Rezonujące talerze, saksofon grzmiący niczym silny kontrabas (nawet mówi sam do siebie), trąbka zawieszona na krawędzi ustnika. Akcja, reakcja, sanacja. Brutalna sonorystyka trzech ognistych rumaków na skraju galopu. Jednym pociągnięciem pędzla osiągają industrialną wręcz intensywność gry (tuż pod koniec 2 minuty). W tubie saksofonu Yedo dzieją się rzeczy niemożliwie, a najprawdopodobniej on sam ma w ustach jedynie sopran. Kolejne stadium niebywałej emancypacji instrumentu dętego drewnianego. Na finał Vasco eskaluje ilość drżących przedmiotów, dzięki czemu całość narracji przebiera formę wielkiej symfonicznej. Panowie na flankach, w ramach komentarza, zmysłowo imitują się. Kameralistyka z samego dna piekła.

L2. Gęstwiny dźwiękowej ciąg dalszy. Vasco niczym młot pneumatyczny, ubija ziemię pod stopami. Dęciaki dmą na alarm. Saksofon i trąbka tańczą z krzykiem w gardle, jakby pokonywali kolejne wzgórze sonorystycznych możliwości prostych instrumentów akustycznych. Całość brzmi jak huta szkła w fazie szczytu produkcyjnego. Vasco uruchamia robaczki, drobne, wibrujące przedmioty, czym tłumi hałas fabryczny i wprowadza odrobinę fonicznego ukojenia. Po bokach dęte ornamenty, lśnią i połyskują. Sopran wzbija się na szczyt i brzmi jak stado góralskich piszczałek (czyżby grał na samym ustniku? na kilku ustnikach?).

L3. Free jazzowa eskalacja od pierwszego dźwięku. Mocny tembr, dynamika, wszystko z intensywnością godną całej polskiej sceny deathmetalowej! Strzelisty drumming od góry do samego dołu, dwa orgazmy w dętych tubach. Mniej niż trzy minuty jakże konkretnego trzęsienia ziemi! Yedo już sięgnął nieba, Vasco krok za nim, Luis na wdechu – czyste szaleństwo.

L4. Sonorystyczny odpoczynek po burzy z piorunami, osuwającej się ziemi i potokach rozgrzanej lawy. Saksofon i trąbka gadają same ze sobą. Vasco drży małymi przedmiotami, silne echo na werblu. Po chwili ta sucha rozmowa nabiera intensywniejszej barwy. Doskonały dialog na flankach, lekko imitacyjny. W tle Vasco buduje nową dynamikę za pomocą talerzy (baa, armii talerzy). Na finał sowity galop, prawdziwa fire music!

L5. Rezonans, parsknięcia na dyszach, oliwa w blaszaku. Narracja narasta, gęstnieje niczym sos podsypany dużą ilością mąki. Mała orkiestra percussions z solistami na obu flankach. No drumming sonore! Chwila solowej ekspozycji trębacza, zaraz potem wejście saksofonisty. Vasco milczy. Nowa sytuacja dramaturgiczna – krwisty duet w eskalacji. Co za tempo?! Vasco z rezonującym talerzem pomiędzy zębami włącza się na trzeciego i próbuje przebić ścianę dźwięku. Błyskawiczny finał, bez mrugnięcia okiem.

L6. Ostry, jak brzytwa tenor Yedo, szeleszczący Vasco, owinięty w ciszę Luis. Jakby z chaosu chwili rodziło się nowe życie. Dawcą spermy zdaje się być Katalończyk. Muzyka znów nabiera intensywności, która kaleczy zmysły, ale potrafi też mistrzowsko wyhamować po 120 sekundach. Bo tu, na każde 15 sekund improwizacji, każdy muzyk ma tysiąc pomysłów na dalszy jej przebieg. Trochę zoologicznych elementów – Yedo burczy jak niedźwiedź, Luis przypomina kompletnie pijaną sowę, a Vasco ptasią inwazję późnowiosenną.

L7. Zoologii jakby ciąg dalszy, zwłaszcza na flankach – pogaduszki, skowyt, mruczenie, a wszystko na tle okrężnego drummingu. Gęsto, jak zwykle. Krew kapie ze ścian, groza sytuacji scenicznej. Vasco konkretyzuje plan ponownego przejęcia władzy, znów uruchamia armię niespodziewanych dźwięków. Ze strony Yedo i Luisa cięte riposty, słowo za słowo. Na ostatniej prostej zasłużone wybrzmiewanie, które krzyczy, które boli pod samą skórą, które nigdy nie umiera.




*) portugalski: … krwawią obficie!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz