Z belgijskim saksofonistą Jean-Jacques Duerinckxem
poznaliśmy się całkiem niedawno dzięki płycie, jaką nagrał w towarzystwie Johna
Russella i Matthieu Safatly’ego (Serpentes).
Spod pióra Pana Redaktora popłynęła wówczas szeroka struga zachwytów, tak nad
całym nagraniem, jak i robotą, jaką wykonał wówczas saksofonista.
Dziś sięgamy po inną płytę tegoż muzyka, tym razem
poczynioną w duecie z Anatole Damienem, który w trakcie nagrania korzystał z tabletop guitar &electronics.
Dodajmy, iż Jean-Jacques grał na saksofonie sopranowym. Szalenie frapujące dźwięki, które za moment
będziemy starali się dość szczegółowo opisać, powstały ostatniego maja
ubiegłego roku w Brukseli (dokładne miejsce nieznane). Siedem jakże swobodnych
improwizacji z tytułami trwa 33 minuty i 44 sekundy. Wydawcą płyty Dry/ Wet jest znamienity, brytyjski FMR
Records (CD 2018).
Okoliczności fonicznie nagrania Dry/ Wet są następujące: preparowana gitara w oparach
elektroakustycznego wielodźwięku i surowy saksofon sopranowy, który zarówno
brzmieniem, jak i sposobem jego użycia (małe, urywane, bystre frazy) od
pierwszego dźwięku nie może nie być kojarzony z Trevorem Wattsem i tym, co
czynił ów wspaniały muzyk wiele lat temu w niepowtarzalnej parze z Johnem
Stevensem. Sama estetyka produkcji nie
szczędzi nam punkowego brudu, ciętych edycji, pewnego artystycznego
niechlujstwa, które jednak nie dość, że nie czyni nagrania mniej ciekawym, ale
jeszcze dodaje całości smaczku, pikanterii, innymi słowy specyficznej i
niezaprzeczalnej urody. Parafrazując klasyków – brud, smród i …bogactwo!
Od startu narracja jest zwarta, gęsta, muzycy brną przez
meandry swobodnej improwizacji niemal ciało w ciało. Intensywna kąpiel w
brudnym soundzie, który bywa wszak
atrybutem soczystej awangardy. Dźwięk, który zdaje się być zbierany jednym
mikrofonem, wtłacza się do naszych uszu i nie pozwala pozostać obojętnym.
Saksofon lubi zatańczyć, gitara poszaleć jednocześnie w prądzie i akustyce. A pieśń
otwarcia nazywa się Flower (czyli
trop gatunkowy recenzenta nie był chybiony!). Druga historia toczy się na zasadzie małych gierek – szczypta sonore w wyjątkowo suchej tubie,
burczenie na gryfie i wokół gitary. Moc szorstkich fraz meta zaśpiewu sopranu, gitara, która częściej wspomagana jest tu elektroniką. Po 4 minucie muzycy delikatnie tłumią swój temperament. JJ gra
chyba na samym ustniku, Anatole sięga po ambient
swoich amplifikatorów – barwy oniryzmu, turpizmu, egotyzmu. Trzecia część
jeszcze głębiej zanurza się w elektroakustyce – dekonstrukcje gitary
jednocześnie zdają się zniekształcać także tembr saksofonu. Wszystko wokół
staje się brudne, zmutowane, przypomina uszkodzone generatory analogowej
elektroniki z czasów, gdy obu muzyków być może nie było jeszcze na świecie. W
takim kotle wrażeń, dysze sopranu prychają rytmicznie.
Czwarta opowieść, najdłuższa na płycie, trwająca niemal
kwadrans, budzi się w elektroakustycznej ciszy. Zmysły buzują, wyobraźnia muzyków
gotowa jest eksplodować. Saksofon prycha
powietrzem suchym na wiór, jak tuba odcięta była od rzeczywistości. Garść
małych, zmysłowych fonii. Gitara zaplątana w kable jęczy, rzęzi, pomrukuje.
Saksofon zdaje się osiągać stadium zwierzęcia, któremu amputują właśnie
ostatnią zdrową kończynę. Narracja bogata w interakcje, slow or fast, cuda elektroniki, ogień na gryfie, cmokanie dysz.
Rodzaj eksperymentalnego free jazzu, tuż po punkowym koncercie, w ramach przednówka
performansu post-electro. Piąta
historia nie daje wytchnienia – dudnienie dźwięków, które moglibyśmy uznać na
wtręt field recordings, jakby z
oddali docierał do nas dźwięk z zupełnie innego koncertu. Na tym tle saksofon
gra nad wyraz czyste dźwięki, soczyste frazy. Towarzyszy mu jednak
prądrofoniczna ekspozycja gitary, która stawia stemple, choć zdaje się być
zupełnie nie z tego świata. Tu jedynie sopran bywa choć trochę realny. Z tego
konglomeratu dziwnych wydarzeń fonicznych rodzi się cudowna post-muzyka -
saksofon syczy jak wąż, gitara repetuje. Piękny moment!
Szósta opowieść stara się delikatnie tłumić emocje –
odrobina sonorystyki, burczący leniwie black
ambient, cichy skowyt przegrzanych kabli. Najspokojniejszy fragment płyty
stoi niczym posąg – saksofon filigranowo przebiera dyszami. No i sam finał tej
niezwykłej płyty – sucha gitara delikatnie rezonuje, jakby się multiplikowała.
Saksofon toczy soczystą pętlę. Nastrój zbliżających się napisów końcowych
wzmaga jednak aktywność improwizatorów. Drobny półgalop, akcja – reakcja, instrumenty skwierczą, drżą, rezonują,
ślą cuda na prawo i lewo. Gitara Anatole gaśnie w repetycji, saksofon JJ-a -
powłóczystym syczeniem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz