Brytyjski saksofonista Colin Webster w trakcie ostatnich
kilku miesięcy dwukrotnie gościł w Polsce. Pozostawił po sobie piorunujące
wrażenie, niejako potwierdzając, iż trwająca od dawna w gronie redakcyjnym
fascynacja jego twórczością nie jest choćby odrobinę przesadzona. Już dziś
uchylić możemy rąbka tajemnicy i dodać, iż muzyk gościć będzie u nas ponownie w
październiku, gdy stanie się ważnym elementem artystycznym 3. Spontaneous Music Festival. Impreza, która odbędzie się, jak
zawsze, w poznańskim klubie Dragon, stanie się także okazją do świętowania …
pierwszej płyty Webstera, jaka ukaże się w Polsce (ale to, na razie, wielka
tajemnica!).
Kolejne wydawnictwa Colina śledzimy oczywiście na bieżąco i
nic nie umyka naszej uwadze. Dziś czas na dwa drobne incydenty (w wymiarze
czasowym), wydane w formie downloadingu i kasety, przynoszące, jak zawsze, moc
doskonałej muzyki w wykonaniu saksofonisty.
Najpierw trio w plikach, potem zaś duet na kasecie, ale na drugiej jej
stronie, jak to na splicie – inny
wykonawca.
Colin
Webster/ Noah Punkt/ Mark Holub 2.26.B (Otherunwise, DL 2019)
W przedostatni dzień lutego br. Colin Webster (saksofon
altowy) i amerykański perkusista Mark Holub grali koncert w Poznaniu. Dzień
wcześniej gościli zaś w Lipsku, w klubie Subbotnik.
Właśnie wtedy zagrali set z udziałem niemieckiego kontrabasisty Noaha Punkta.
Dziś możemy posłuchać tego 24 minutowego występu sięgając po nagranie 2.26.B.
Koncert startuje na ostro, bardzo jazzowym strumieniem dźwięków.
Śpiewający alt z nutą swingu między dyszami, mocny tembr kontrabasu i postawnej
perkusji. Od pierwszego dźwięku Webster bierze, co jego, po mistrzowsku –
prawdziwy król nowoczesnego altu! Może sobie na wiele pozwolić, bo sekcja nie
stawia specjalnych wymagań – tłucze jazzowe frazy z saperską precyzją, dobrze i
gęsto akompaniuje. W 7 minucie udany stopping
– szarpane palcami struny kontrabasu tyczą nowy szlak. Po niedługiej chwili
Webster powraca i wraz z partnerami buduje nową opowieść - krótkie frazy
saksofonu, zręczne lepione w gęstszy strumień, oparte na twardej bazie rytmu.
Po 100 sekundach free jazzowa kipiel jest już udziałem wszystkich, po obu
stronach sceny.
Kolejny przystanek muzycy fundują sobie w okolicach 15
minuty – alt milknie, sekcja kontynuuje zadanie. Webster wraca z nową pieśnią na ustach i decyduje się na
dialog z perkusją. Noah łapie za smyczek i zwinnie to komentuje. Osiągnięcie
stanu galopu jest kwestią kilkunastu sekund, choć flow zdaje się być zupełnie inny niż w pierwszej części występu.
Eksplozywny moment notuje kontrabasista! Po dosłownie trzech minutach narracja
ponownie staje w miejscu, ale muzycy nie milkną. Webster całuje gęste ochłapy
powietrza i czeka na uderzenie sekcji. Tu małe zaskoczenie – Punkt chwyta za
coś w rodzaju piszczałki i zaczyna tańczyć! Webster preparuje, a Holub
progresywnie prze ku eskalacji. Nastrój zabawy nie opuszcza muzyków –
saksofonista zdaje się grać na samym ustniku. Finałowa prosta skrzy się
prostotą i komunikatywnością. Energetyczna petarda aż po ostatni dźwięk! Fire music!
Colin
Webster & Graham Dunning/ Lärmschutz
Faux Amis Volume 1[FA#19]
(Faux Amis, Kaseta/DL 2019)
Parenaście miesięcy temu Webster i jeden z jego odwiecznych
partnerów – Graham Dunning (instrumenty wszelakie, na ogół w konfiguracjach
elektroakustycznych), zaproszeni zostali do nagrania wspólnej kasety z
holenderskim triem Lärmschutz, na ogół realizującym swoje muzyczne fantazje na
styku mocnej akustyki i noise'owej elektroniki (Ruter van Driel – puzon,
elektronika, Stef Brans – gitara oraz Thanos Fotiadis – syntezatory i
elektronika). Strona pierwsza kasety zawiera trzy improwizacje duetu (łącznie
prawie 20 minut), strona druga - tyleż improwizacji tria (ponad 32 minuty). Ze
stylistycznego punktu widzenia warto podkreślić, iż duet gra niemal w stu
procentach akustycznie, trio zaś zdecydowanie stępiło swój hałaśliwy pazur i
choć nie stroni od elektroniki, to stawia raczej na minimalizm i dba o niuanse
brzmieniowe.
Najpierw zatem duet. Dunning bierze w dłonie jedynie skromny
snare drum i bliżej
niezidentyfikowane przedmioty, którymi będzie wydawał wyłącznie akustyczne
dźwięki. Webster, obok altu, sięgnie też po saksofon barytonowy. Początek
improwizacji jest głównie udziałem tego pierwszego. Colin akcentuje swoją
obecność prychami z tuby po kilkudziesięciu sekundach – wciąga i wydmuchuje
powietrze, cmoka, dmie i zipie, skacze z kwiatka na kwiatek. Ta swobodna podróż
dźwiękowa smakuje elektroakustyką, choć jesteśmy niemal pewni, iż muzycy nie
korzystają z urządzeń zasilanych prądem elektrycznym. Opowieść z minuty na
minutę dynamizuje się, z tuby saksofonu zaczyna dobywać się coraz więcej
dźwięków typowych dla … saksofonu. W 6 minucie drobne wytłumienie jest okazją
do eksplozji urokliwych fraz Colina. Potem muzycy robią duży krok w gęste
szumowisko i nabierają noise’owego powietrza. Saksofon brzmi tu równie
masywnie, jak w trakcie ostatniej solowej płyty Webstera Hiss. Ripostą Dunninga jest industrialny ambient. Power harsh noise! Druga opowieść, już
krótsza, zaczyna się stosunkowo spokojnymi frazami, choć o twardym, kanciastym
brzmieniu. Tarmoszenie werbla, tłuczenie dysz – bukiet dźwięków tyleż
urokliwych, co zaskakujących. Preparacje, garść rytmu, szmer oddechów - spirala
samoeskalacji czyniona w błyskotliwej komunikacji. Grubo ciosany ambient
wieńczy odcinek. Ten trzeci, ostatni, zdominowany został przez dźwięk
niszczonych obiektów. Trzaski, łamane kości, rozrywane spoiwa. Obok saksofon
małymi frazami szuka pretekstu do tańca. Kilka czułych dźwięków i finałowy,
niemal jazzowy galop.
Przekładamy kasetę ma drugą stronę! Wita nas zmysłowy szum
post-techno, rwane partie akustycznej gitary w improwizacyjnych pląsach i
puzon, który z offu zawodzi po
niedźwiedziemu. Repetycja elektronicznego tła tworzy oniryczny, ciekawy
kontekst dla akustycznych improwizacji żywych instrumentów. Wraz z rozwojem
sytuacji, te ostatnie zaczynają dominować na scenie. Ambientowe tło tli się
pojedynczymi akordami meta piano,
podczas gdy rozchełstane free improv gitary i puzonu szuka swych brytyjskich
korzeni. Narracja zdaje się być lekka, chwilami wręcz filigranowa.
Wybrzmiewanie pachnie zmysłową post-elektroniką. Druga opowieść rodzi się na
rozszarpywanych strunach gitary, stawiającej pierwsze kroki z niemal
blue-grassowym zaśpiewem. Tło syntetyki migocze i pulsuje rytmicznie. Puzon
komentuje na wdechu. Sieć dźwięków tkana jest precyzyjnie, dość gęstym
ściegiem. Gdy gitara oddaje nieco pola puzonowi, ten śmiało wychodzi przed
szereg i snuje niebanalną opowieść o ulotności swobodnej improwizacji. Na finał
elektronika przejmuje sterowanie procesem narracji, czego nie zapisujemy jednak
po stronie autów całego nagrania. Odcinek trzeci znów intonuje gitara, której
tym razem towarzyszą głośne przestery
post-electro. Duet pełen kipieli i zgiełku, także hałasu. Gitara toczy boje z
jarzmem syntetyki, może też liczyć na okazjonalne wsparcie puzonu. Po 4 minucie
ciekawy moment – syntetyka podaje rytm, akustyka snuje tylko dobre opowieści.
Znów przekonujemy się, jak cienka granica dzieli świetną elektronikę od … zbyt
napastliwej jej wersji. Po 7 minucie dobrze brzmi duet puzonu i gitary, któremu
udało się zagadać dźwięki z kabli. Te ostatnie przypominają sygnał alarmowy, a
puzon grzmi mocą swoich blach. To zresztą on dostaje w udziale finalizację
całości nagrania. Recenzent oczywiście kupuje obie strony kasety, nie tylko
dlatego, że żadnej z nich nie da się kupić osobno.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz