wtorek, 28 maja 2019

Colin Webster! Still in a Constant Journey!


Brytyjski saksofonista Colin Webster w trakcie ostatnich kilku miesięcy dwukrotnie gościł w Polsce. Pozostawił po sobie piorunujące wrażenie, niejako potwierdzając, iż trwająca od dawna w gronie redakcyjnym fascynacja jego twórczością nie jest choćby odrobinę przesadzona. Już dziś uchylić możemy rąbka tajemnicy i dodać, iż muzyk gościć będzie u nas ponownie w październiku, gdy stanie się ważnym elementem artystycznym 3. Spontaneous Music Festival. Impreza, która odbędzie się, jak zawsze, w poznańskim klubie Dragon, stanie się także okazją do świętowania … pierwszej płyty Webstera, jaka ukaże się w Polsce (ale to, na razie, wielka tajemnica!).

Kolejne wydawnictwa Colina śledzimy oczywiście na bieżąco i nic nie umyka naszej uwadze. Dziś czas na dwa drobne incydenty (w wymiarze czasowym), wydane w formie downloadingu i kasety, przynoszące, jak zawsze, moc doskonałej muzyki w wykonaniu saksofonisty.  Najpierw trio w plikach, potem zaś duet na kasecie, ale na drugiej jej stronie, jak to na splicie – inny wykonawca.




Colin Webster/ Noah Punkt/ Mark Holub  2.26.B  (Otherunwise, DL 2019)

W przedostatni dzień lutego br. Colin Webster (saksofon altowy) i amerykański perkusista Mark Holub grali koncert w Poznaniu. Dzień wcześniej gościli zaś w Lipsku, w klubie Subbotnik. Właśnie wtedy zagrali set z udziałem niemieckiego kontrabasisty Noaha Punkta. Dziś możemy posłuchać tego 24 minutowego występu sięgając po nagranie 2.26.B.

Koncert startuje na ostro, bardzo jazzowym strumieniem dźwięków. Śpiewający alt z nutą swingu między dyszami, mocny tembr kontrabasu i postawnej perkusji. Od pierwszego dźwięku Webster bierze, co jego, po mistrzowsku – prawdziwy król nowoczesnego altu! Może sobie na wiele pozwolić, bo sekcja nie stawia specjalnych wymagań – tłucze jazzowe frazy z saperską precyzją, dobrze i gęsto akompaniuje. W 7 minucie udany stopping – szarpane palcami struny kontrabasu tyczą nowy szlak. Po niedługiej chwili Webster powraca i wraz z partnerami buduje nową opowieść - krótkie frazy saksofonu, zręczne lepione w gęstszy strumień, oparte na twardej bazie rytmu. Po 100 sekundach free jazzowa kipiel jest już udziałem wszystkich, po obu stronach sceny.

Kolejny przystanek muzycy fundują sobie w okolicach 15 minuty – alt milknie, sekcja kontynuuje zadanie. Webster wraca z nową pieśnią na ustach i decyduje się na dialog z perkusją. Noah łapie za smyczek i zwinnie to komentuje. Osiągnięcie stanu galopu jest kwestią kilkunastu sekund, choć flow zdaje się być zupełnie inny niż w pierwszej części występu. Eksplozywny moment notuje kontrabasista! Po dosłownie trzech minutach narracja ponownie staje w miejscu, ale muzycy nie milkną. Webster całuje gęste ochłapy powietrza i czeka na uderzenie sekcji. Tu małe zaskoczenie – Punkt chwyta za coś w rodzaju piszczałki i zaczyna tańczyć! Webster preparuje, a Holub progresywnie prze ku eskalacji. Nastrój zabawy nie opuszcza muzyków – saksofonista zdaje się grać na samym ustniku. Finałowa prosta skrzy się prostotą i komunikatywnością. Energetyczna petarda aż po ostatni dźwięk! Fire music!




Colin Webster & Graham Dunning/ Lärmschutz  Faux Amis Volume 1[FA#19]   (Faux Amis, Kaseta/DL 2019)

Parenaście miesięcy temu Webster i jeden z jego odwiecznych partnerów – Graham Dunning (instrumenty wszelakie, na ogół w konfiguracjach elektroakustycznych), zaproszeni zostali do nagrania wspólnej kasety z holenderskim triem Lärmschutz, na ogół realizującym swoje muzyczne fantazje na styku mocnej akustyki i noise'owej elektroniki (Ruter van Driel – puzon, elektronika, Stef Brans – gitara oraz Thanos Fotiadis – syntezatory i elektronika). Strona pierwsza kasety zawiera trzy improwizacje duetu (łącznie prawie 20 minut), strona druga - tyleż improwizacji tria (ponad 32 minuty). Ze stylistycznego punktu widzenia warto podkreślić, iż duet gra niemal w stu procentach akustycznie, trio zaś zdecydowanie stępiło swój hałaśliwy pazur i choć nie stroni od elektroniki, to stawia raczej na minimalizm i dba o niuanse brzmieniowe.

Najpierw zatem duet. Dunning bierze w dłonie jedynie skromny snare drum i bliżej niezidentyfikowane przedmioty, którymi będzie wydawał wyłącznie akustyczne dźwięki. Webster, obok altu, sięgnie też po saksofon barytonowy. Początek improwizacji jest głównie udziałem tego pierwszego. Colin akcentuje swoją obecność prychami z tuby po kilkudziesięciu sekundach – wciąga i wydmuchuje powietrze, cmoka, dmie i zipie, skacze z kwiatka na kwiatek. Ta swobodna podróż dźwiękowa smakuje elektroakustyką, choć jesteśmy niemal pewni, iż muzycy nie korzystają z urządzeń zasilanych prądem elektrycznym. Opowieść z minuty na minutę dynamizuje się, z tuby saksofonu zaczyna dobywać się coraz więcej dźwięków typowych dla … saksofonu. W 6 minucie drobne wytłumienie jest okazją do eksplozji urokliwych fraz Colina. Potem muzycy robią duży krok w gęste szumowisko i nabierają noise’owego powietrza. Saksofon brzmi tu równie masywnie, jak w trakcie ostatniej solowej płyty Webstera Hiss. Ripostą Dunninga jest industrialny ambient. Power harsh noise! Druga opowieść, już krótsza, zaczyna się stosunkowo spokojnymi frazami, choć o twardym, kanciastym brzmieniu. Tarmoszenie werbla, tłuczenie dysz – bukiet dźwięków tyleż urokliwych, co zaskakujących. Preparacje, garść rytmu, szmer oddechów - spirala samoeskalacji czyniona w błyskotliwej komunikacji. Grubo ciosany ambient wieńczy odcinek. Ten trzeci, ostatni, zdominowany został przez dźwięk niszczonych obiektów. Trzaski, łamane kości, rozrywane spoiwa. Obok saksofon małymi frazami szuka pretekstu do tańca. Kilka czułych dźwięków i finałowy, niemal jazzowy galop.

Przekładamy kasetę ma drugą stronę! Wita nas zmysłowy szum post-techno, rwane partie akustycznej gitary w improwizacyjnych pląsach i puzon, który z offu zawodzi po niedźwiedziemu. Repetycja elektronicznego tła tworzy oniryczny, ciekawy kontekst dla akustycznych improwizacji żywych instrumentów. Wraz z rozwojem sytuacji, te ostatnie zaczynają dominować na scenie. Ambientowe tło tli się pojedynczymi akordami meta piano, podczas gdy rozchełstane free improv gitary i puzonu szuka swych brytyjskich korzeni. Narracja zdaje się być lekka, chwilami wręcz filigranowa. Wybrzmiewanie pachnie zmysłową post-elektroniką. Druga opowieść rodzi się na rozszarpywanych strunach gitary, stawiającej pierwsze kroki z niemal blue-grassowym zaśpiewem. Tło syntetyki migocze i pulsuje rytmicznie. Puzon komentuje na wdechu. Sieć dźwięków tkana jest precyzyjnie, dość gęstym ściegiem. Gdy gitara oddaje nieco pola puzonowi, ten śmiało wychodzi przed szereg i snuje niebanalną opowieść o ulotności swobodnej improwizacji. Na finał elektronika przejmuje sterowanie procesem narracji, czego nie zapisujemy jednak po stronie autów całego nagrania. Odcinek trzeci znów intonuje gitara, której tym razem towarzyszą głośne przestery post-electro. Duet pełen kipieli i zgiełku, także hałasu. Gitara toczy boje z jarzmem syntetyki, może też liczyć na okazjonalne wsparcie puzonu. Po 4 minucie ciekawy moment – syntetyka podaje rytm, akustyka snuje tylko dobre opowieści. Znów przekonujemy się, jak cienka granica dzieli świetną elektronikę od … zbyt napastliwej jej wersji. Po 7 minucie dobrze brzmi duet puzonu i gitary, któremu udało się zagadać dźwięki z kabli. Te ostatnie przypominają sygnał alarmowy, a puzon grzmi mocą swoich blach. To zresztą on dostaje w udziale finalizację całości nagrania. Recenzent oczywiście kupuje obie strony kasety, nie tylko dlatego, że żadnej z nich nie da się kupić osobno.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz