Recenzja powstała na potrzeby polish-jazz.blogspot.com i tamże została pierwotnie opublikowana
Muzyka animowana, muzyka do nieistniejących filmów
animowanych, improwizacja i post-rockowe grepsy
przyozdobione progresywną muzyką elektroniczną, to przedmiot naszych
dzisiejszych, recenzenckich zainteresowań. Bydgoskie środowisko muzyki
ponadgatunkowej, tu skondensowane w osobach trzech muzyków, którzy są w stanie
zainfekować kreacją każdą porcję dźwięków. Wojtek Jachna, Kuba Ziołek i Jacek
Buhl – to bohaterowie, których zna w tej części świata każdy, kto interesuje
się dobrą muzyką. Prześledźmy, cóż ciekawego dzieje się na kasecie magnetofonowej,
którą dostarcza Pawlacz Perski. Oto muzyka, która - nie wiedzieć czemu – w
oczekiwaniu na edycję przeleżała się trochę na twardych dyskach komputerów,
albowiem powstała jeszcze w zamierzchłym roku 2016.
Małe perkusjonalia, pasmo syntetycznego basu i elektroniczny,
mgławy background - introdukcja
swobodnych dźwięków, mariaż żywego i syntetycznego, który od pierwszej do
ostatniej minuty będzie sprzyjał wszystkim zainteresowanym. Po upływie dwóch
minut na scenie pojawia się instrument dęty, blaszany (trąbka wymiennie z
kornetem), który będzie skutecznie siał ferment post-jazz-fussion na pełnym
dystansie kasety. W ramach wisienki na torcie szczypta dźwięków gitary
akustycznej. Drugi utwór podkreśla rolę rytmu, który będzie stanowił ważki
element całości. Trzeci utwór otwiera zaś świergot syntetyki, który brzmi dość
analogowo. Obok burczy amplifikator, a kontakt ze światem realnym zapewnia, jak
zawsze, żywa perkusja. Na finał skromny, ale uroczy taniec na perkusjonalnych
miseczkach.
Na starcie czwartej części coś gwiżdże, nawołuje nas do
czegoś dalece zdrożnego, obok żywy jak krew drumming
i blaszak, który przypomina o swoim istnieniu rzęsistym zadziorem. Recenzent językiem
Szekspira notuje: free-post-jazz-techno-style!
Dominacja syntetyki nie podlega jednak dyskusji, bo kolejny odcinek otwiera alfabet morsa, który ktoś nadaje zza
światów. Blaszak parska cool jazzową melodyką, dobre percussion wciąż jest z nami, a na
dokładkę gitara, która brzmi jak sitar zagubiony w elektroakustycznej przestrzeni.
Żywa materia nie daje za wygraną, a w drugiej części nagrania łapie dryl charakterystyczny dla Innercity
Ensemble, którego we krwi mają wszyscy uczestniczy tej Animacji. Najciekawszy bodaj fragment płyty zdobią perkusyjne pętle
wytłumionej akustyki.
Szósta część zwie się War!
Elektroniczne repetycje mgławego ambientu, ledwo słyszalne percussion, dwa pasma syntetyki i blaszak płynący na dużym pogłosie. Całość brzmi, jak post-techno Jana
Jelinka sprzed dwóch dekad, podawane doustnie wraz z porcją sterydów. Siódma piosenka,
to jakby drum’n’bass po mutacji, który
po paru chwilach przygasa, dając pole bystrym, ale spokojnym foniom – talerzy,
ciepłego blaszaka i drżącej post-elektroniki.
Na finał Muzyki Animowanej powraca gitara,
tu brzmiąca niemal gotycko, do tego nad wyraz czysto. W tle towarzyszy jej magiczny ambient, uzasadniający tytuł
utworu. Muzycy nie szczędzą nam ciekawych dźwięków, ale nie epatują nadmiarem
dynamiki. Tworzą coś na kształt stylowego chill-outu
dla bardziej wymagających. Buhl znajduje jeszcze parę sekund, by przypomnieć,
iż jego wkład w sukces całości jest niepodważalny. Wreszcie ostatnia prosta – Jachna
i jego blaszak zostają zupełnie sami
i pięknie prowadzą nas w kierunku ciszy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz