Recenzja powstała na potrzeby polish-jazz.blogspot.com i tamże została pierwotnie opublikowana
Serbsko-węgiersko-polskie spotkanie improwizowane, w konwencji jak najpełniej swobodnej, wyzbyte z predefinicji, instrukcji kompozytorskich i założeń scenariuszowych. Artystyczna wolność, dramaturgiczna zwiewność i spora porcja naprawdę udanych dźwięków.
Łagodny, śpiewający saksofon sopranowy buduje wstęp do opowieści delikatnie korzystając z pogłosu, mając na krawędziach tuby odrobinę zabrudzone brzmienie. Po pewnym czasie zaczyna szukać zadziorów i kantów, rwie frazy i nieco skrzeczy. Dopiero pod koniec 5 minuty do gry wchodzi smyczek. Po kilku ulotnych spojrzeniach duet swobodnie skacze w objęcia tanecznej narracji, niepozbawionej elementów wzajemnej imitacji. Dopiero na tak przygotowany grunt wchodzi perkusja, czyni to jednak bardzo dyskretnie, początkowo jedynie licząc krawędzie werbla i tomów. Bez zbędnej zwłoki, już jako pełnoprawne trio, muzycy przybierają barwy kameralistyczne. Na wybrzmieniu dygoczą z emocji, a ogień wciąż płonie.
Szum suchej tuby, dzwonki, drżące talerze, westchnienia,
preparacje – uroda akustyki zadanej czasoprzestrzeni wprost eksploduje. Sopran,
smyczek, kontrabas momentami traktowany także pizzicato, małe tomy. Po 180
sekundach gry wstępnej muzycy przechodzą do fazy jazzowego frazowania, ze
zmiennym tempem, które raz karze im czekać i delektować się ulotnością chwili,
innym razem puszcza w galop, nawet bardzo intensywny. W połowie nagrania
kontrabas i perkusja zostają na kilka chwil same i snują narrację ciężką jak
ołów. Sopran powraca nieco przesłodzonym tonem, ale efektem jego intrygi jest
zmysłowa, prawdziwe free jazzowa pogoń w kierunku ostatniego dźwięku. Wiele
dzieje się, w tym akurat fragmencie płyty, z woli i przyzwolenia masywnie
brzmiącego kontrabasu.
Trzecia historia rodzi się w bólu smyczkowych preparacji na
gryfie kontrabasu. Barokowa niemal śpiewność i zwinnie brudzone brzmienie.
Długie, piękne, frywolne intro! Gdy do gry wchodzi perkusja, a wraz z nią klarnet
basowy, opowieść płynie już semicką meta melodyką i nigdzie się jej nie
śpieszy. Marszowe tempo, smutek w każdym zakamarku dźwięku. Piękne, acz odrobinę
zbyt wystudzone emocjonalnie.
Finałowa improwizacja zaczyna się długim, perkusyjnym wprowadzeniem.
Nic nas tu nie zaskakuje, ale czas płynie niezwykle przyjemnie. Wysoko
zawieszony saksofon sopranowy kruszy ów nastrój dopiero w czwartej minucie
nagrania. Towarzyszy mu zwinne jak kot pizzicato kontrabasu. Oto free jazzowa narracja,
która zdaje się ruszać na podbój świata. Saksofon znów ocieka słodyczą, ale mocy
i głośności mu nie brakuje. Płynie na bazie masywnej, świetnie skonstruowanej
gry sekcji rytmu, przeto całość opowieści sytuuje się znów po stronie plusów.
Wejście w stan galopu, z rumieńcami na twarzach, to bardzo dobry wybór
dramaturgiczny na ostatniej niemal prostej. Bystra, dynamiczna kropka nad „i”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz