Dwudziesty dziewiąty tydzień pandemicznego roku 2021 kolegium redakcyjne Trybuny Muzyki Spontanicznej postanowiło poświęcić muzyce improwizowanej z Portugalii. Jak zwykle powodów decyzji tego zabawnego gremium jest bardzo wiele, ale w większości są one ogólnie znane. Warto choćby zwrócić uwagę na fakt, iż zacny portugalski label Clean Feed Records obchodzi w tym roku swoje 20 urodziny. Być może właśnie dlatego, w swoim późnowiosennym koszu nowości, znalazł on miejsce dla wielu portugalskich produkcji. Jak to zwykle bywa, ilość nie zawsze idzie w parze z jakością, ale przestrzeni dla dobrej lub bardzo dobrej muzyki improwizowanej w palecie świeżynek nie zabrakło.
Nasz przegląd portugalskich nowości
podzielimy na dwa sety. Najpierw odczytamy
jedną płytę, ale z grona premier zdecydowanie najciekawszą, a potem - już w
następnej opowieści - pochylimy się nad kolejnymi sześcioma nowościami. Dodajmy,
iż w tym tygodniu nasze receptory wzroku i słuchu koncentrować się będą nie
tylko na produkcjach rzeczonego Clean Feed, albowiem – jak świetnie wiemy! – improwizowana
muzyka portugalska wydawana jest na całym świecie. A zaczynamy już dziś, od Złowrogiej Hipnotyzacji! Brawa już za
sam tytuł!
Spektakl dźwiękowy wykreowany
przez na poły portugalski, na poły niemiecki kwartet, złożony z elektrycznej
gitary, piana Fendera, bezprogowego kontrabasu i bystrej, progresywnej perkusji
musi nosić znamiona wydarzenia pełnego hałaśliwych i jakże psychodelicznych
emocji! Lizbońsko-berlińska idea Luísa Lopesa wszystko nam to gwarantuje, ale nadaje
też swej nielinearnej narracji tak efektownej gęstości, iż burza braw, to
najmniejsza dolegliwość, jaką winni napotkać muzycy za swoje dzieło. Od razu
zatem zaznaczmy – oto nasz kolejny pewniak na grudniową listę the best of 2021!
Płytę otwiera ledwie minutowa gra
rozpoznawcza – amplifikowany smyczek na gryfie kontrabasu, który żłobi bruzdy,
małe frazy gitary, stojące w miejscu pętle gęstego piana i aktywny circle drumming. Dynamika rodzi się tu oczywiście
z woli perkusisty. Cały background wypełnia
kontrabas, który brzmi masywnie niczym sfuzzowana
gitara basowa. Druga kompozycja, która nosi znamiona całkiem swobodnej, ale
zapewne częściowo zaplanowanej improwizacji, z miejsca stawia stemple i
zasieki, kłębi zadziorne wątki, uprawia pewien rodzaj kolektywnej jazdy po
prąd! Piano brzmi jak psychodeliczna gitara, sama zaś gitara zdaje się parskać
nieco łagodniejszymi frazami, ale też niesie w sobie prąd wysokiej mocy. Bas i perkusja
pracują, jak maszyna śmierci. Narracja klei do siebie wszystkie dźwięki, które
tłoczą się niemal ciało w ciało, bez
milimetra wolnej czasoprzestrzeni i brną definitywnie w kierunku ściany
dźwięku. Gitara pachnie zmutowanym post-Baileyem, piano rży, a sekcja rytmu
czyni swoje, raz za razem szukając dodatkowej mocy w meta rockowych przełomach. Stal, inne metale ciężkie, wulkany
emocji, katarakty zdarzeń. Po czasie ów cudowny chaos sytuacyjny zdaje się
porządkować rytm, który powstaje pod palcami silnych dłoni niezmiennie
aktywnego perkusisty. Jego akcje kreują platformę, po której sunie bardzo
efektowna ekspozycja fenderowskiego piana.
Trzeci utwór, ponad trzynastominutowy,
zdaje się być kluczem do tytułowej Hipnotyzacji.
Pierwsze minuty płyną nieco spokojniejszym strumieniem hałasu - rozkołysane,
kolektywne frazy brzmią niczym mroczna wersja Return To Forever! Matowe, suche ochłapy dźwięków łączą się w
stylowe, lekko wytłumione post-fussion.
W tle kolejne pętle rysuje doskonały tego dnia kontrabas, który wspina się na
wzgórze, po czym spada na twarz, nie tracąc jednak rezonu. Po umiarkowanym spowolnieniu
właśnie ów instrument kreśli nam piękną ekspozycję solową, wspierając się na
onirycznym akompaniamencie piana i talerzowych preparacjach. Uśpiona od
dłuższej chwili gitara czeka jednak na sygnał do ataku. Po wybiciu siódmej
minuty basowy drive wypuszcza ją na
efektowne, niemal rockowe expo. W tle
kwaśne strugi dźwiękowe generuje piano. Po upływie dziesiątej minuty kwartet pracuje
już w trybie galopu – smukłe eksplozje, ogniste fajerwerki, srebrzyste iluminacje,
what ever you want! Na zakończenie
utworu uwagę skupia na sobie nade wszystko kontrabas, który szaleje na
przetwornikach – true monster magnet!
Po niedługiej chwili opowieść gaśnie w mrocznym ambiencie utraconego tchu.
Czwarta improwizacja, znów ubrana
w szaty kompozycji, otwiera się duetem perkusji i silnie amplifikowanego basu. Flow at stand by, w tle echo piana. Gra
na małe pola, oddechy, westchnienia, wybrzmiewające dźwięki, filigranowe
sprzężenia, małe preparacje. Krótki festiwal fake sounds szybko podprowadza nas do ostatniej części płyty. Ta
stawia na moc i krwiste emocje od pierwszej sekundy! Na czele orszaku
złoczyńców gitara i piano, stemplowane hc-punkowymi
przełomami sekcji rytmu i śmierci. Flow
gęstnieje, przeklejony do podłogi mimo pęczniejącego drummingu. Zdaje się, że w tym momencie sprzężenia dźwiękowe
produkują już wszystkie instrumenty. Post heavy-jazz
chyli się ku hałaśliwej katastrofie. W połowie piątej minuty kontrabas sprawia
wrażenie, jakby rychtował nam nowy rytm, piano zalotnie brzęczy, a perkusja
sugeruje wzrost aktywności. Muzycy mnożą pytania, ale stoją po pas w kwaśnych, rockowych emocjach. Power Quartet na ostatniej prostej stawia
na dynamikę. I to jest kolejne mistrzowskie pociągnięcie!
Luís Lopes Lisbon Berlin Quartet Sinister
Hypnotization (Clean Feed Records, CD 2021). Luís Lopes – gitara
elektryczna, Rodrigo Pinheiro – piano Fendera, Robert Landfermann – kontrabas
(w wersji bezprogowej z dodatkowymi efektami) oraz Christian Lillinger –
perkusja. Nagrane w Butterama Recording
Center, Berlin, 5 maja 2018 roku. Pięć kompozycji (dwie pierwsze
gitarzysty, kolejne całego kwartetu), łączny czas trwania 37 minut i 29 sekund.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz