Świat muzyki improwizowanej bywa niezwykle przewrotny i skomplikowany. Niektóre nagrania giną w zardzewiałych szufladach, inne kasują się na twardych dyskach przeciążonych komputerów, jeszcze inne idą w niepamięć w natłoku zdarzeń globalnej nadprodukcji gatunku. Istnieje też pokaźna szafa dźwięków, które czekają latami na dobry moment, by wreszcie zaprezentować światu swoje niewątpliwe uroki.
Dziś zapraszamy na koncert pewnego francuskiego kwintetu (z
udziałem uwielbianego na tych łamach Daunika Lazro!), który odbył się niemal
dokładnie … 19 lat temu. Na scenie lokalnego festiwalu Muzycznych Akcji znajdujemy trzy niebywale niskie instrumenty dęte – saksofon barytonowy, kontrabasowy sarrusophone (cóż to takiego?) oraz
puzon basowy z dodatkowymi urządzaniami zwanymi tubami teleskopowymi. Obrazu
mrocznej całości dopełniają dwa pięciostrunowe kontrabasy. Oj, będzie się
działo, szczególnie w niskich częstotliwościach! Zatem kładziemy się na
podłodze i zamykamy oczy! Czas start!
Pierwsze dwie improwizacje trwają tu grubo ponad dwadzieścia
minut każda. Koncert zaczyna się w chmurze szumów i szmerów, jakby ściany dość
chyba obszernej sali koncertowej oddychały razem z muzykami i publicznością. Na
gryfach obu kontrabasów pracują leniwie smyczki, a trzy dęte potwory na razie
burczą i pomrukują, cedząc drobne obłoki powietrza przez silnie zaciśnięte
zęby. Spokojna, ale nerwowa, bardzo mroczna narracja dość szybko przyjmuje tu
formę masywnego strumienia gęstej cieczy. Budowana jest wszakże w dużym skupieniu
i sporej dyscyplinie. Potrafi w ułamku sekundy wytłumić się nawet do pojedynczych
dźwięków. Brudne, zmysłowe post-chamber,
które incydentalnie łapie ogniste frazy, szyje ściegiem przy samej podłodze i
czasami brzmi, jak efektowna introdukcja do doom
metalowej eksplozji. Ów strumień akustycznej lawy mimo niskich parametrów kąsa
urodą i efektownym brzmieniem. Płynie całą szerokością ulicy i nie pozostawia złudzeń,
co do swych niecnych celów. Jego intensywność faluje, co dodatkowo buduje dramaturgiczny
suspens. W połowie utworu pięć instrumentów nagle zaczyna piąć się ku górze, a struktura
improwizacji zdaje się incydentalnie rozwarstwiać. Tempo jednak rośnie, a całość
przez moment przypomina upalony
kwintet smyczkowy. Pojawiają się samorodne szarpnięcia i uderzenia w struny, które
incydentalnie tworzą tu nawet coś na kształt perkusyjnego beatu. Kilka salw pełnych ekspresji funduje nam saksofon barytonowy,
obok kropelkuje nieco skonfundowany
puzon. Pod koniec opowieści muzycy powracają do struktur dronowych i przez
moment zdają się prowadzić w tym obszarze małe zawody.
Druga opowieść ponownie startuje z poziomu szmerów
otoczenia, początkowo budowana zarówno przez krótkie, jak i dłuższe frazy, ale już
po kilku chwilach formująca się w bystre drony. Na czele orszaku złoczyńców maszeruje
saksofon barytonowy. Z kolei wysoko brzmiące smyczki konstruują ciekawą intrygę,
do której podłączają się pozostałe dęte frazy. Całość chwilami brzmi tu niczym kameralny
chór, który łapie kilka spektakularnych preparacji i przeistacza się w festiwal
fake sounds, w trakcie którego niemożliwym
jest pełne zdiagnozowanie źródeł poszczególnych dźwięków. W końcowej fazie
improwizacji następuje małe wyciszenie. Wytłumiona narracja sprzyja drobnym ekspozycjom
zadziornego saksofonu i pół melodyjnego puzonu. Tymczasem kontrabasy najpierw tworzą
tu dark ambientową chmurę, a potem snują
post-perkusjonalne didaskalia. Narracja zyskuje dzięki temu na dynamice i razi prądem
post-free jazzu. Jeszcze tylko kilka dętych zaśpiewów, tłumionych dronów kontrabasowych
i czas na finał, który zdobi post-barokowa ekspozycja jednego ze smyczków.
Koniec drugiej improwizacji ściele się w bardzo mrocznej aurze.
Ostatni epizod koncertu, to improwizacja ponad 11-minutowa.
Jej początek kreują dęte westchnienia, zdobione smyczkowymi post-melodiami, pełnymi
brudnego brzmienia. Instrumenty parskają i syczą na siebie, niczym wygłodniale
kocury, ale czasami przypominają też ptasią czeredę na porannej przechadzce, opowiadającą
wrażenia z poprzedniego dnia. Narracja przybiera formę zrównoważonego emocjonalnie
free chamber. Dużo w niej mrocznej, jakże
kolektywnej akustyki. Nim ostatecznie skona, zdąży jeszcze delikatnie zagęścić szyki
i spiętrzyć się nieznacznie. Słowa pożegnania śle nam saksofon barytonowy, a
sama opowieść urywa się bardzo niespodziewanie. Potem już tylko kilka chwil
ciszy i gromkie oklaski.
Daunik Lazro/ Jouk Minor/ Thierry Madiot/ David Chiésa/
Louis-Michel Marion Sonoris Causa
(NoBusiness Records, CD 2022). Daunik Lazro – saksofon barytonowy, Jouk Minor -
kontrabasowy sarrusophone, Thierry Madiot – puzon basowy i tuby teleskopowe, David
Chiésa – kontrabas pięciostrunowy (kanał lewy) oraz Louis-Michel Marion - kontrabas
pięciostrunowy (kanał prawy). Nagranie koncertowe z 31 maja 2003 roku, Festival Musique Action, Vandoeuvre,
Francja. Trzy swobodne improwizacje, łącznie prawie 67 minut.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz