Portugalski label Phonogram Unit, założony przez lokalnych muzyków z Lizbony ledwie dwa lata temu, doczekał się już dziesiątego wydawnictwa! Gratulacje zatem za przedsiębiorczość, operatywność, no i nade wszystko za świetną muzykę. Profil wydawnictwa, to swobodnie improwizowany jazz (jeśli tak karkołomnej formuły moglibyśmy użyć!), który incydentalnie wspiera się psychodelicznymi emocjami, kameralną zadumą, tudzież garścią elektronicznego oprzyrządowania. Te dwa ostatnie tropy odnajdujemy na dwóch wiosennych premierach tego wydawcy.
Najpierw sięgniemy po Common Ground, combo dowodzone, przynajmniej w aspekcie tytularnym, przez José Lencastre’a,
które bardzo zgrabnie balansuje na granicy free chamber i free jazzu. Potem
pochylimy ucho nad swobodnie improwizującym, akustycznym kwartetem post-jazzowym,
który delikatnie nadgryzany jest zębem bardzo inteligentnej i minimalistycznej elektroniki,
kierowanej przez piątego członka formacji Hyper.Object. Zapraszamy zatem na dwa
improwizowane spotkania w pięknej Lizbonie. Dodajmy, iż obie płyty dostępne są
w formacie CD.
José Lencastre Common
Ground
Namouche Studios,
listopad 2021 roku i kwintet z składzie: José Lencastre – saksofon altowy, Carlos
Zíngaro – skrzypce, Clara Lai – fortepian, Gonçalo Almeida - kontrabas oraz
João Sousa – perkusja. Muzycy przygotowali dla nas pięć improwizacji (all music by the musicians), które
trwają 43 minuty.
Artyści budują improwizację otwarcia długimi frazami. Kontrabasowy
smyczek, skrzypce i saksofon pną się po smukłym płaskowyżu, kreując dalece zatrwożone
chamber, które szuka pierwszych
emocji. Pojawiają się perkusyjne szczoteczki, a piano zdaje się pozostawać w obłoku
ciszy (po prawdzie będzie tak do samego końca utworu). Opowieść gęstnieje po
portugalsku, jakże powolnym strumieniem. Po kilku minutach kontrabas przechodzi
w tryb pizzicato i zaczyna budować
zręby bardziej dynamicznej narracji, dodajmy, z drobnym wsparciem perkusji.
Skrzypce podłączają się bystrym zaśpiewem, saksofon zdaje się czynić dokładnie
to samo. Improwizacja nabiera mocy i jazzowych atrybutów. Sekcja rytmu pręży
muskuły, a wystudzony saksofon szuka okazji do zwady. Opowieść efektownie
gaśnie tuż przed upływem jedenastej minuty. Na starcie drugiej części pojawia
się piano, zdecydowanie już rozbudzone, niepozostawiające wątpliwości, iż jest
z nami na studyjnej scenie. Bystry kontrabas i perkusja wraz z nim budują
energiczny, jazzowy flow. Skrzypce i saksofon
wchodzą do gry po kilku długich pętlach i zdają się dodatkowo podnosić
temperaturę narracji, która i tak jest już dość rozgrzana. Kwintet bez trudu osiąga
tu intensywność free jazzu, smukłą, wręcz elegancką, niczym stado koni w
galopie. Każdy z muzyków improwizuje teraz nad wyraz swobodnie na własny użytek
(szczególne brawa dla saksofonu), ale flow
nie traci nic z atrybutów kolektywności. Zakończenie improwizacji, podobnie jak
początek, spoczywa na barkach sekcji rytmu. Trzecia opowieść budzi się do życia
w mrocznej aurze, przesyconej nerwowymi podrygami skrzypiec. Piano w formule inside, głęboko zakopany w ziemi
kontrabas, pośpiewujący pod nosem saksofon – wszyscy zdają się tu szukać
inspiracji do bardziej energicznych zachowań. Jakże typowy dla tego nagrania
przykład post-chamber, które szuka
ekspresji free jazzu, napotykając po drodze na masę efektownych przeszkód.
Kolejna opowieść także powstaje z mroku, a na starcie tworzą
ją głównie piano i mięsiste, nisko zawieszone pizzicato kontrabasu. Pod kameralny motyw podłączają się rozhuśtane
skrzypce i saksofon, któremu jak zwykle donikąd się nie śpieszy, wreszcie kreśląca
duże pętle perkusja. Improwizację kreuje tu pewien dysonans emocjonalny – nerwowe
jak zwykle skrzypce i kojący emocje saksofon. Kilka ciekawych, post-klasycznych
fraz dodaje także pozostające w tle piano. Narracja zyskuje na dynamice i sięga
po bardziej jazzowe rozwiązania, cały czas wszakże unosi się nad nią
ponadgatunkowy powiew świeżości. Finałowa improwizacja odbywa się pod
jurysdykcją skrzypka i kontrabasisty, którzy snują rzewne, smyczkowe opowieści,
niepozbawione post-barokowego posmaku. Piano sięga do środka, pracują perkusyjne talerze, a smutny, wytłumiony saksofon
wskazuje dalszą drogę dla tej pięknej, dość minimalistycznej ballady. Narracja
po kilku chwilach pęcznieje, głównie za sprawą fermetującego smyczka kontrabasowego,
zdobiona zaś jest frazami inside
piano i saksofonowymi podmuchami. Przygasa równie efektownie!
Hyper.Object Inter.Independence
Timbuktu Studio,
wrzesień 2020 roku i kwintet w składzie: Rodrigo Pinheiro – fortepian, João
Almeida – trąbka, Carlos Santos – elektronika, Hernâni Faustino – kontrabas
oraz João Valinho – perkusja. Tym razem sześć improwizacji (all music by the musicians), a łączny ich
czas, to 49 minut.
Improwizacja otwarcia trwa niewiele ponad trzy minuty i
zgrabnie łączy elektroniczne frazy z open
jazzowymi, dynamicznymi i jakże akustycznymi improwizacjami. Utwór zwie się Glitch, co świetnie oddaje elektroakustyczną
aurę nagrania. Kolejne części mają już zdecydowanie bardziej rozbudowaną formę.
Druga zaczyna się kontrabasowym syczkiem. W tle kapie woda (z laptopa?), coś
oddycha (trąbka!), ktoś dotyka krawędzi werbla. Spokojna, swobodna improwizacja
z basem na czele, której zdecydowanie bliżej do kameralnej ciszy niż jazzowego
zgiełku - łkająca trąbka, piano z klawisza, odrobina perkusyjnych preparacji. Całość
z czasem lekko się nadyma, nie bez udziału elektronicznej chmury, zawieszonej w
tle. Trzecia opowieść w fazie startu tkana jest z drobiazgów – dźwięków arco & pizzicato, trębackich preparacji
(brawo!), niebanalnych uderzeń w czarne i białe klawisze, tudzież perkusyjnych ozdobników.
Całkiem abstrakcyjna improwizacja, znów nieco oddalona od jazzowego idiomu
początku. Kolektywna opowieść, ledwie muskana syntetycznymi zdobieniami.
W kolejnej części słyszymy elektronikę już od samego
początku, gdy buduje efektowną, ale bardzo delikatną ścianę ambientu.
Akustyczne frazy open jazzu świetnie
konweniują z taką strukturą - post-klasyczne frazy piano, lśniące talerze,
ciepła, ale niepokojąca trąbka, równie delikatny bas. Muzycy snują leniwą opowieść,
zadają sobie pytania i otrzymują zgrabne odpowiedzi. Ponadgatunkowa ballada
pachnie kameralistyką z racji świetnej roboty smyczka, ale wraz ze wzrostem
dynamiki osiąga parametry swobodnego jazzu. Duże brawa za te chwile dla pianisty!
Piątej opowieści stawiamy najwyższą ocenę w zestawie, nie tylko dlatego, że
jest najdłuższa (prawie trzynaście minut). Zaczyna się bardzo minimalistycznie
– prychanie trąbki, pojedyncze klawisze piana i szelest elektroniki na backgroundzie. Na flankach szeleszczą perkusjonalne
akcesoria, być może także pudło rezonansowe kontrabasu ma w tym swój udział. Narrację
właściwą prowadzi trąbka, wspierana pomrukiem smyczka. Całość efektownie
narasta także dzięki coraz aktywniejszemu drummingowi.
Na moment piano milknie, a akustyczne trio sięga po emocje free jazzu. Potem
dostajemy trio bez trąbki i obserwujemy efektowny skok w bezmiar stylowego open jazzu, aż po drobne spiętrzenie
dramaturgiczne. Trąbka powraca na final i reasumuje dokonania całego kwintetu. Finałowa
improwizacja, to szyta wewnętrzną harmonią post-jazzowa ballada, zdobiona zarówno
mrocznymi, jak i dużo jaśniejszymi barwami. Miękka akustyka i zmysłowa poświata
elektroniki, głęboko osadzony smyczek i rzewne frazy trąbki. Zakończenie niesie
całe pokłady spokoju i wyciszenia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz