piątek, 25 listopada 2022

Bocian Records: Friedl & Gratkowski! Sawt Out & Tony Elieh! Chuchchepati Orchestra!


Krajowe ptaszysko zwane Bocianem nie ustaje w dostarczaniu nowej muzyki, zawsze niepokornej, ponadgatunkowej i definitywnie improwizowanej. Muzyki, która zaczepia, nie pozwala zasnąć, zadaje pytania i czerpie bezczelną radość z braku oczywistych odpowiedzi.

Dziś wyciąg z bocianich nowości: trzy albumy z Europy Środkowej - nazwiska bardzo znane i hołubione, także cenione, ale i zupełnie nowe, przynajmniej dla arbiturientów Trybuny Muzyki Spontanicznej. Najpierw pozornie kameralna, swobodna improwizacja w duecie, której jednak bardzo blisko do post-industrialnego hałasu, ale czasami także ekspresji free jazzu. Potem elektroakustyczny kwartet z przedziwnym instrumentarium, którego efekt pracy doskonale broni się samymi dźwiękami, a nie tylko opisem użytych narzędzi. Na finał orkiestra, która przy bliższym poznaniu okazuje się dwunastoma duetami z dalece konceptualnym backgroundem. Tyleż spotkań w samo południe na małej stacji w Szwajcarii, niczym rewolwerowe pojedynki w teksańskim słońcu, a wszystko pomieszczone na … potrójnym winylu! Cały Bocian!



 

Moon

Preparowany fortepian Friedla oraz klarnet basowy i saksofon altowy Gratkowskiego zapraszają na dalece nieksiężycową opowieść w dwóch zasadniczych częściach. Najpierw blisko 25-minutowa, tyleż oniryczna, co dronowa podróż po bezdrożach świata preparowanych dźwięków z gęstymi, ale tłumionymi emocjami. Po niej następuje równie rozległy w czasie zbiór czterech improwizacji, w trakcie których muzycy stawiają na inny rodzaj emocji, chwilami nieźle hałasują i szukają free jazzowych, tudzież post-industrialnych eskalacji. Absolutnie nie gubią jednak egzystencjalnej trwogi, jaką wywołali w części pierwszej albumu.

Pierwsza improwizacja płynie dwoma strumieniami dźwięków. Na dole bruzdy w ziemi ryje klarnet basowy, jego dysze ciężko pracują, a podmuchy powietrza potrafią być zarówno lekkie, jak i ciężkie, niemal ołowiane. Nad nimi snuje się struga preparowanych, rezonujących dźwięków inside piano, punktowo zdobionych uderzaniami w klawiaturę. Dronowa ekspozycja syci się tu wzajemnymi interakcjami bardziej na poziomie brzmienia niż dramaturgii. W tle tej gęstej, akustycznej ekspozycji dudni mroczne echo. Narracja chwilami zdaje się być monotonna, ale dzięki temu nastrój literackiej bojaźni i drżenia buduje się tu jakby samoczynnie. W połowie długiej ekspozycji pojawia się więcej dźwięków z klawiatury, ale podanych w trybie definitywnie minimalistycznym. Można także odnieść wrażenie, iż słyszymy dźwięki bardziej charakterystyczne dla klawinetu. Kilkukrotnie improwizacja szuka tu także ciszy, ale na ogół znajduje ją w zgiełku post-industrialnego zaniechania.

Druga opowieść stawia nas do pionu niebywałą intensywnością. Ostry atak fonii, zgiełk free jazzu i akustycznego hałasu. Klarnet basowy tańczy i wyje do księżyca, muzyk wspiera się mikro okrzykami. Piano zdaje się być dewastowane, w narowistym półgalopie na struny spadają różne przedmioty. Kompulsywnemu szaleństwu nie grozi jednak ściana dźwięku, albowiem pomiędzy intensywnymi frazami jest jeszcze dużo powietrza i wolnej przestrzeni, którą wzmaga dobrze pracujące echo. Trzecia historia delikatnie studzi emocje, przypomina mroczną, minimalistyczną balladę. Pojawia się w niej saksofon altowy, a pianista pracuje zarówno na klawiaturze, jak i wewnątrz pudła rezonansowego. Czwarta opowieść stawia znaki zapytania. Mamy wrażenie, że na starcie wysokie partie gra tu klarnet basowy, pod koniec nagrania wydaje się, że improwizacje plecie jednak saksofon. Piano pracuje całym ciałem, a wszystko przypomina tu post-industrialną orkiestrę przedwczesnej śmierci. Mrok, hałas, rezonans i duże emocje. Akcenty perkusjonalne płyną wprost z gołych strun piana, a gęste podmuchy powietrza z rozgrzanej tuby dęciaka. Po spowolnieniu improwizacja sięga po klimat pierwszej części albumu i kona w ciszy niemal absolutnej. Piąta opowieść narasta niczym złowroga burza o poranku. Dysze stukają o parapet, inside piano nuci zdartą melodię. Narracja przyjmuje taneczny, ale molowy szyk bojowy. Struny wiją się jak węże w stygnącym palenisku, a preparowane frazy dęte szyte są podskórną desperacją. Na koniec wszystko lepi się w dron i kończy żywot bardzo nagłą śmiercią.



 

Machine Learning

Może zacznijmy od zdjęcia zamieszczonego w tzw. środkowej części okładki albumu: trzy duże stoły zapełnione tajemniczymi przedmiotami, urządzeniami elektrycznymi i obiektami mogącymi wydawać akustyczne dźwięki. Pośród nich, po dłuższym przypatrywaniu się, dostrzegamy też trąbkę i perkusyjny talerz. No i czwarty element tej brydżowej układanki - pulpit z gitarowymi pick-up’ami, a obok niego ledwie widoczny gryf gitary basowej. I jeszcze na samym środku tego czworoboku coś na kształt małego zestawu mikserskiego. Beins, Kerbaj, Vorfeld i Elieh zapewnią nam niezłą rozrywkę przez najbliższe trzy kwadranse, tego możemy być pewni!

Usterkowa post-elektronika budowana jest na starcie dwoma pulsującymi, syntetycznymi wątkami, niskim dronem (zapewne z basu) i drobną, niemal drum’n’bassową inkrustacją. Tempo rozszarpywanej na strzępy post-melodii kreuje klimat wieloznaczności i pewnej abstrakcyjności tej muzycznej narracji. Muzycy zdają się skupiać na strukturze opowieści, a element improwizacji realizują poprzez zniekształcanie brzmienia poszczególnych elementów składowych. Już w drugiej odsłonie skojarzenia recenzenta biegną z jednej strony ku onirycznym strukturom post-rytmicznym legendarnego Autechre, z drugiej w kierunku slapstickowej elektroniki Mouse On Mars. Silna baza rytmiczna, syntezatorowe mikro śpiewy i repetujący bas. W kolejnej części rytm przygasa, a usterkowa ekspozycja syci się wyłącznie swoim brzmieniem i czeka na nadejście pulsujących fraz. Z kolei w czwartej części muzycy przypominają, iż mają w swym arsenale środków dźwiękowych także elementy definitywnie akustyczne. Bas, który potrafi tu pracować niemalże na rockowo, rezonujący talerz, pulsujące głuchym ambientem martwe struktury post-rytmiczne. W piątym utworze ciężar prowadzenia narracji spoczywa na dwóch wątkach, które pulsują, jakby szukały inspiracji w dawnych dziełach estetyki IDM, tu przefiltrowanej przez jarzmo post-akustycznego życia współczesnego.  Kolejne dwie opowieści skupiają się na budowaniu mikro usterkowego klimatu, plotą martwe, syntetyczne slow motion. W ósmej opowieści powraca duch Autechre - bas rytmicznie pulsuje, a syntetyczne plamy krążą tu jak hieny wokół post-akustycznych drobiazgów, płynących nie tylko z rezonującego talerza. Ostatnia narracja znów bazuje na repetującym basie, któremu towarzyszy struga syntezatorowej pulsacji, garść akustycznych preparacji (z trąbki?) i inne frazy, które zdają się płynąć akustyczną ścieżką, choć sprawiają wrażenie, iż są efektem pracy syntezatorów. Pojawiają się sample i ten ostatni z muzyką … Boney M., biorący w nawias ironii ciężką pracę muzyków w trakcie minionych trzech kwadransów. 



Low Noon

Koncept był taki: każdego dnia na małą stację kolejową, dokładnie o godzinie 12.12, podjeżdża pociąg. Wysiada z niego muzyk i przez następne dwanaście minut *) improwizuje z czekającym na niego na peronie kontrabasistą Patrickiem Kesslerem. Po zakończeniu improwizacji gość wsiada do kolejnego pociągu i odjeżdża w siną dal. Takich rewolwerowych pojedynków w słońcu (tytuł albumu parafrazuje klasyk westernowy High Noon) było dokładnie … dwanaście. Projekt realizowany został w czerwcu roku 2020, zatem w szczycie histerii covidowej. Niechybnie zapisać go zatem możemy do kroniki ciekawych dokonań artystycznych, spowodowanych przez okoliczności pandemiczne. Nade wszystko jednak, trzypłytowy winyl zawiera całe mnóstwo doskonałych improwizacji, których jakość możemy docenić niezależnie od okoliczności powstania nagrania.

Każdorazowe spotkanie zaczyna się dźwiękami nadjeżdżającego pociągu, a kończy dźwiękami pociągu odjeżdżającego. Pierwszym peronowym gościem jest zaś perkusista Mario Hanni. Początek nagrania delikatny, jakby odrobinę taneczny, pełny perkusjonalnych szelestów i smyczkowych zabaw rytmicznych. Nerwowa narracja udanie szuka emocji, a kończy się drobną polirytmią percussion. Drugim gościem Mats Gustafsson i jego baryton! Smyczek preparuje tu na pogłosie, a dęciak prycha i wypuszcza drony gorącego powietrza. Pojawiają się akcenty percussion, pomruki dworcowego post-baroku i mikro eksplozje saksofonu. Gościem kolejnego dnia jest elektryczny bas i Martina Berther. Tu improwizacja koncertuje się na dźwiękach przede wszystkim preparowanych, piłowaniu strun i mikro sprzężeniach na gitarowych pick-upach. A drony i dubowe echo w roli wisienki na torcie. Jako czwarty na peronie pojawia się Dieb13 i jego poplątana post-elektronika. Kessler buduje gęste drony, które wpadają w wir elektronicznych zniekształceń. Finał pulsuje tu delikatnym post-techno. W kolejnym dniu przyjeżdża Barry Guy i zaprasza nas na pojedynek na dwa zmysłowe, obdarzone post-barokowym smyczkiem kontrabasy. Muzycy lepią tu swoją opowieść z dramaturgicznych dysonansów. Zmieniają techniki gry, estetyczne konotacje, a każda sekunda ich obecności na peronie warta jest naszej wzmożonej uwagi. Szóstym gościem jest Julian Sartorius i jego perkusja. Tu tajemniczy, oniryczny początek nabiera post-industrialnego posmaku dzięki preparacjom na gryfie i werblu. Na koniec obaj muzycy wpadają w repetycje i budują rytm, który zdaje się być powoli podsumowaniem niemal każdego spotkania.

Siódmy meeting wydaje się być wulkanem ekspresji! Saadet Turkoz i jej głos wnoszą do improwizacji niebywałą porcję temperamentu. Kontrabasista szybko znajduje wspólny język z wokalistką. Zdzierany głos, maltretowane struny, ale i śpiewy, zalotne spojrzenia i finałowa repetycja, niczym mantra udręczonych podróżników. Ósmy dzień, to Jaronas Hohener na trąbce. Od razu dodajmy, być może dzień najciekawszy! Początek bardzo spokojny, wręcz chill-outowy, potem faza kompulsywnych preparacji (któż z nich robi to piękniej?), wreszcie dronowe ukojenie. Z kolei w trakcie dnia dziewiątego kontrabas zalega na stole mikserskim, dowodzonym przez Simona Graba. Najpierw piskliwe short-cuts, potem dłuższe pociągnięcia pędzlem, aż po fazę piłowania strun i syntetycznego harsh-noise! No i rytm reasumpcji. Na dziesiąte spotkanie dociera klarnecista Hans Koch. Zmysłowy smyczkiem kontrabas kusi tu klarnet do wysokich lotów. Po kilku frazach ten drugi okazuje się wersją basową (a może nawet kontrabasową). Grzmoty i lamenty, delikatne frazy i głębokie pomruki, a na zakończenie dronowe, pulsujące plamy. Jedenastym gościem jest perkusjonalistka Camille Emaille, która początkowo wydaje się być mocno onieśmielona dworcową randką. Tu improwizacja dość szybko wpada w taneczny dryl. Całość urokliwie huśta się na wietrze, a potem udanie schodzi w tryb minimalistyczny, bawiąc się w pytania i odpowiedzi. Wreszcie ostatnia improwizacja, w której uczestniczy Norbert Moslang i jego dość inwazyjna elektronika. Kontrabasista i jego smyczek mają tu naprawdę trudne zadanie do wykonania. Ostatecznie przebijają się na powierzchnie pięknym post-barokiem, ale dopiero wtedy, gdy nogę z gazu zdejmuje elektronik. Ostatni oddech narracji na powrót pełen jest elektronicznego hałasu. Jeśli to miało być pandemiczne wołanie o pomoc, to efekt został osiągnięty!

 

Friedl/ Gratkowski Moon (CD, 2022). Frank Gratkowski – klarnet basowy, saksofon altowy oraz Reinhold Friedl – fortepian. Czas nieznany, Echoraum w Wiedniu. Pięć improwizacji, 46 minut.

Sawt Out with Tony Elieh Machine Learning (CD, 2022). Burkhard Beins – syntezator analogowy, sample, talerz, walkie talkie, Mazen Kerbaj – syntezator, amplifikowane obiekty, zabawki, radio, trąbka, Michael Vorfeld - żarówki, urządzenia elektryczne, talerz oraz Tony Elieh – bas elektryczny, elektronika. Sierpień 2021, VivaldiSaal Berlin. Dziewięć improwizacji, 42 minuty.

Chuchchepati Orchestra Low Noon (12 musical showdowns at 12​:​12​)​ (3PL, 2022). Patrick Kessler – kontrabas oraz Mario Hanni - perkusja, Mats Gustafsson – saksofon, Martina Berther – bas elektryczny, Dieb 13 – rozszerzony helikon, Barry Guy – kontrabas, Julian Sartorius - perkusja, Saadet Turkoz – głos, Jaronas Hohener – trąbka, Simon Grab – stół mikserski, Hans Koch – instrumenty dęte, Camille Emaille – instrumenty perkusyjne, Norbert Moslang – elektronika. Czerwcowe południa nieznanego roku, Rietli Train Station, Szwajcaria. Dwanaście improwizacji, około 130 minut.

 

*) W procesie post-produkcji owe 12-minutowe improwizacje przybrały postać utworów, które trwają ostatecznie od niespełna 9 do 13 minut.



 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz