Gonçalo Almeida, człowiek tysiąca talentów, notuje bardzo aktywne fonograficznie półrocze swej pięknej kariery. Palców jednej ręki nie starczy, by policzyć jego wszystkie tegoroczne premiery, czas zatem zacząć ogarniać ten ocean lukratywnych dźwięków!
Dziś dwa albumy duetowe, których naczelną charakterystykę
staraliśmy się zawrzeć w tytule recenzji. Oba zawierają długie, powłóczyste
pociągnięcia mrocznym pędzlem kontrabasowego smyczka. W pierwszym przypadku gotujący
się od emocji strunowiec napotyka na jeszcze bardziej mroczne organy, za drugim
razem zatopiony zostaje we mgle wielowymiarowej elektroniki. Najpierw czeka nas
jednorazowe spotkanie improwizatorskie, potem ścieżka dźwiękowa do filmu
dokumentalnego, która powstawała bardzo długo i do końca nie było wiadomo, jaki
będzie jej efekt finalny. Ale ten – w obu dziś analizowanych przypadkach –
okazał się więcej niż wyśmienity!
Tabula Sonorum Organum Sub Aere (Cylinder Recordings, CD
2024). Bart van Dongen – organy oraz Gonçalo Almeida – kontrabas. Nagrane w
październiku 2023, Sint-Martinuskerk/ Sint-Oedenrode, Holandia. Cztery utwory,
42 minuty.
Nagranie składa się z trzech rozbudowanych,
kilkunastominutowych ekspozycji i jednej krótszej, ale za to najbardziej
dynamicznej wypowiedzi. Otwarcie pierwszej z nich tworzą dwa soczyste drony płynące
z samych głębin, z miejsca do którego nie dociera jakiekolwiek światło.
Głęboki, na poły sakralny post-barok z czasem zdaje się wyłaniać na powierzchnię
życia, mając za plecami chmurę ambientu. Z każdą chwilą wątki ekspozycji mnożą
się - niektóre zostają posadowione stosunkowo wysoko, inne sięgają podłogi. Piękna
epopeja deep & sorrow sounds,
niczym śpiew zza grobowej deski, rodzaj ścieżki dźwiękowej do
impresjonistycznego filmu grozy. Druga historia początkowo sprawia wrażenie
nieco bardziej delikatnej, wręcz onirycznej, ale przewrotnie budzi niepokój w
jeszcze większym stopniu. Smyczek skowycze zwrócony twarzą do nieba, organy
pracują w szerszym spektrum, ale nie koncertują się na niskich pasmach. W dalszej
fazie utworu te drugie lepią się w dron, ten pierwszy schodzi w dół po wyjątkowo
krętych schodach. Nerwowe ruchy muzyków sprawiają, iż narracja przyjmuje postać
martwego tańca.
Trzecia odsłona, to anonsowany, krótszy epizod, wypełniony pokrętną,
bardziej dynamiczną narracją. Oba instrumenty śpiewają, rytmicznie podrygują,
ale to trans pełen smutku, którego marszruta prowadzi wprost do mrocznej
doliny. Trwoga, boleść i pożoga, to atrybuty tego jedynego w swoim rodzaju tańca.
Demony rodzą się tu na potęgę! Organy serwują nam akordowe okrzyki, smyczek
ryje bruzdy w ziemi, a wszystko zdaje się drżeć i złorzeczyć. Finałowa ekspozycja
startuje z mrocznych katakumb, sprawia wrażenie odrobinę wystudzonej z emocji.
Dron basu i gęsty ambient organów popadają w śmiertelną medytację, z każdym krokiem
mocniej uginając udręczone kolana. W tej szalonej opowieści raz za razem pojawiają
się nowe wątki, które dość już gęstej kołysance nadają znamiona prawdziwie lovecraftowskiej grozy. W ramach reasumpcji
organy budują wysokie pasmo, które śpiewa niczym chór aniołów definitywnie nie
z tego świata.
Gonçalo Almeida & Rutger Zuydervelt Eventual (Gusstaff
Records, CD/LP 2024). Gonçalo Almeida – kontrabas oraz Rutger Zuydervelt –
elektronika, post-produkcja. Nagrane, polepione i post-produkowane w
nieoznaczonym czasie i miejscach. Jeden utwór, 32 minuty.
Album wypełnia jedna, długa struga niskich, kontrabasowych
fraz, wokół których dzieją się elektroniczne, elektroakustyczne i processingowe akcje. Mroczny ambient tła
i dron smyczka, który zdaje się mieć post-akustyczną poświatę, zabierają nas w podroż
w nieznane. Narracja płynie szerokim, delikatnie pulsującym pasmem. Z jednej strony
przybywa wątków kontrabasowych, z drugiej kolejnych powłok przezroczystej
niekiedy elektroniki. Całość ma definitywnie minimalistyczny wymiar, wydaje się
być wielką, niemal kosmiczną repetycją, rodzajem ceremonialnej medytacji. Trudno
jednak ów strumień mrocznych dźwięków uznać na jednorodny w czasie i przestrzeni.
Bywa incydentalnie spokojny, czasami sprawia wrażenie, jakby chciał nas uśpić.
Na jego dnie leżą niechybnie niewyczerpalne źródła emocji.
Po dziesiątej minucie w strumieniu swobodnej narracji pojawia
się nowy, wyraźnie zaznaczony dramaturgicznie i nisko posadowiony błysk kontrabasowego
smyczka. Elektronika w tym czasie wydaje się rozwarstwiać, rozpływać w szemrzącej
dolinie, także dodając kolejne warstwy i wątki. Po następnych pięciu minutach pojawia
się nowy oddech smyczka, tym razem wyższy, jakby spokojniejszy, a chwilę po nim
– spójny, elektroakustyczny dron gęstego ambientu. Po dwudziestej minucie opowieść
na chwilę staje w miejscu, po czym zaczyna snuć nowy watek. Całość nabiera
pewnej modlitewnej melodyki. Pełna szumów i szmerów struga okazuje się być
efektem działania sfery elektronicznej. Z kolei wyważony, nisko osadzony beat nieznanej proweniencji, to skutek
uderzenia smyczkiem o gryf kontrabasu. Wszystko zaczyna teraz śpiewać i budować
nieśmiertelną repetycję. Niespokojna finalizacja lepi się z głosów, szeptów i urokliwych
plam post-ambientu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz