wtorek, 19 września 2017

Agustí Fernández ! – kwartet, trio i duet, edycje międzynarodowe


Najwybitniejszy muzyk improwizujący z Barcelony, w ciągłym biegu edytorskim. Nagranie goni nagranie, płyta pędzi za płytą. Jak onegdaj bystrze zauważyła Trybuna, wiele aktywności muzyka realizuje się w kraju nad Wisłą i Odrą. Nie inaczej jest w trakcie ostatnich miesięcy. Była płyta Celebracyjna dla Fundacji Słuchaj!, także aktywny udział w nagraniu (i efekcie finalnym) orkiestry Memoria Uno (wydawca niżej podpisany), nie zabrakło wreszcie improwizowanych, kameralnych epizodów dla Not Two Records.

O tych ostatnich dotychczas jeszcze nie wspominaliśmy, a warte są – co oczywiste w przypadku tego muzyka – naszej sporej atencji. Nim jednak zmierzymy się z nimi, intrygujący kwartet, zarejestrowany przez pianistę w Kanadzie, z udziałem tamtejszych muzykantów.




Kwartet!

Czas i miejsce zdarzenia: 19 czerwca, 2014, Studio Hotel2Tango, Montréal.

Ludzie i przedmioty: Yves Charuest – saksofon altowy, Agustí Fernández – fortepian, Nicolas Caloia – kontrabas, Peter Valsamis – perkusjonalia.

Co gramy: muzyka improwizowana, all music by the musicians.

Efekt finalny: sześć traków o łącznym czasie 49 minut, trafia do nas pod tytułem Stir (Tour De Bras, 2017). Podmiotem wykonawczym są wymienieni z imienia i nazwiska muzycy, w kolejności, jak wyżej.

Wrażenia subiektywne/ przebieg wydarzeń:

Pierwszy. Dość standardowy free jazz - rzecze recenzent u progu nagrania. Dobra sekcja i Agusti pędzący po klawiaturze. Dwuminutowe intro mija w mgnieniu oka (także ucha). Drugi. Narracja, póki co, snuje się w istotnie przewidywalny sposób. Ładne granie, ale bez ekscytacji. Gęsto, narowiście, bez wszakże zaskoczeń. W fazie eskalacji dużo zyskuje alcista. Kwartet pcha jednak do przodu dynamiczny Katalończyk. Po 12 minucie wpadamy wraz z muzykami w delikatny trans. Dzięki zmysłowym pasażom pianisty, ma on nieco psychodeliczny posmak. Numer ciekawie wybrzmiewa szlakiem tyczonym przez duet alt-kontrabas. Trzeci. Skupienie godne mistrzów free improv. Z domieszką sonorystyki, dodajmy. Agusti zaczyna preparować, dzięki czemu cały kwartet płynie, jakby o poziom wyżej, a kajet recenzenta zapełnia się pełnymi entuzjazmu bazgrołami. Z głębi ciszy wyłania się lekko dronizująca narracja. Kontrabas podaje pasaż na bardzo niskim smyku (doskonałe!). Piano solo, tak intensywnie preparowane, jakby cała orkiestra tu grała. Szeleszczący drumming i drobne implozje altu (świetne! nie można tak było od początku? – umiejętność zadawania głupich pytań pozostaje atutem recenzenta). Diabelnie urokliwa eskalacja sięga finału. Czwarty. Zwinny walking kontrabasu, czyżby powrót do jazzu? Numer zdecydowanie pod dyktando tego instrumentu. Do 90 sekundy piano i alt mają przerwę śniadaniową. Free na całego, tuż potem. Cuchnie bystrą, upaloną kameralistyką w wyjątkowo pikantnym sosie. Good work! Piąty. Dynamicznie, bez preparacji, gęsto na temat, jazzowo i bezkompromisowo. Przy okazji bardzo udane wyjście z tegoż tematu. Szósty. Na finał ciekawy, zadziorny smyk i drobne inkrustacje pozostałych instrumentów. Na spokojnie, ale nie sennie. Z kajetu recenzenta: zbyt wiele dobrych fragmentów, by nie wystawić tej płycie wysokich not.




Trio!


Czas i miejsce zdarzenia: 31 sierpnia 2016 roku, Alchemia, Kraków.

Ludzie i przedmioty: Agustí Fernández – fortepian, Artur Majewski – kornet i echo,  Rafał Mazur – akustyczna gitara basowa.

Co gramy: swobodna improwizacja.

Efekt finalny: pięć utworów, 51 minut, dostępnych na płycie Spontaneous Soundscapes (Not Two Records, 2017). Podmiotem wykonawczym są wymienieni z imienia i nazwiska muzycy, w kolejności, jak wyżej.

Wrażenia subiektywne/ przebieg wydarzeń:

Pejzaż dźwiękowy 1. Głośny fortepian w formule inside/out. Drapieżny tembr basu, wysoko sonizujący kornet. Ciało w ciało, dźwięk w dźwięk (słuchaj głęboko, reaguj spontanicznie! – recenzent tłumaczy na nasze mądrości z liner notes). Pod koniec dynamicznie z klawiatury, przy wsparciu świetnego kornetu. Pejzaż dźwiękowy 2. Znacznie spokojniejsza, równie zwarta, kompaktowa narracja. Agusti preparuje, Artur melodyzuje, a Rafał plumka po swojemu. Gdy kornet łapie piano w pół zdania, wychodzi z tego wyborne, kompleksowe sonore. Gdy Agusti zamienia się w perkusjonalistę, kornet i bas idą równym krokiem, ręka w rękę i wytwornie wybrzmiewają, na minimalistyczną modlę. Pejzaż dźwiękowy 3. Wielowymiarowy, bo 17 minutowy… Start od strony ciszy, wiele sekund bez piana. Wraca pojedynczymi akordami i plami teren. Trochę molekularna, dość precyzyjna narracja w estetyce search & reflect. Metaliczna sonorystyka piana pięknie wzbogaca ład tej improwizacji. Opiłki ciszy, rwane frazy, wyczekiwanie. Piano włącza kameralistyczny drive – interesujący dysonans akustyczny. Odrobina kolektywnego burczenia w duecie bas-piano plus suche sonety kornetu – silne skupienie, choć emocje nie spływają jeszcze z czoła muzyków. Jest i drobna eskalacja, ale zaniechana. Ten epizod jest tylko pozornie spokojny. Dużo dzieje się wewnątrz tej narracji. Agusti zmienia kierunki i metody frazowania, niczym gwałciciel rękawiczki w trakcie dużej roboty. Gitara basowa płynie constans. Kornet szuka zaczepki, ale nie zawsze ma dość energii, by poderwać całe trio (tu żongluje echem). Szczypta psychodelii w konsekwencji tych działań, porządkowana pianem z klawiatury. Pejzaż dźwiękowy 4. Ostro, sonorystycznie, wręcz noisowo (kornet!). Obcierki, które tłumią początkowy dynamizm odcinka. Trochę prostej semantyki dźwięku improwizowanego. Pójście w eskalację, to dobry wybór. Po 7 minucie drapieżnie, pod włos! Konwulsyjnie! Najlepszy fragment płyty bez cienia wątpliwości. Pejzaż dźwiękowy 5. Znów sonorystyczna introdukcja fortepianu i … basu (nareszcie!). Kornet pędzi górnym pasmem i ponownie uruchamia echo. Trochę grzmi, trochę popaduje. Minimalizm zdecydowanie nie szkodzi tej improwizacji. Szczypta dźwiękowego impresjonizmu. Pachnie nawet Cage’em. Gitara basowa płynie inaczej niż zwykle, ewidentnie szuka zaczepki, a nie walkingu. Na finał rządzi echo, narracja ciekawie narasta, dronizuje się i perfekcyjnie wybrzmiewa. Ostatni dźwięk wieńczy dzieło.




Duet!

Czas i miejsce zdarzenia: data nieznana, DTS Studio, Kraków.

Ludzie i przedmioty: Agustí Fernández – fortepian, Rafał Mazur – akustyczna gitara basowa.

Co gramy: swobodna improwizacja.

Efekt finalny: sześć utworów, 45 minut, wydane jako Ziran (Not Two Records, 2016). Podmiotem wykonawczym są wymienieni z imienia i nazwiska muzycy, w kolejności, jak wyżej..

Wrażenia subiektywne/ przebieg wydarzeń:

Rozmowa pierwsza. Ostre preparacje wewnątrz fortepianu, miażdżenie strun na ołowianym gryfie gitary. Suwnice, trasy przesyłowe, druty wysokiego napięcia, przemysłowe konstrukcje. Gęsto, w jednym industrialnym ciele. Masywnie, boleśnie, nieśmiertelnie, szczerze. Wybrzmienie jest równie gęste, burzowe, z piorunami. Trochę przeciągania liny. Mięśnie, krew i sperma. Rozmowa druga. Więcej strunowych ekspozycji. Tarcie skóry o skórę. Rezonans. Agusti ciągle tkwi w środku swojego wielkiego instrumentu. Aż dymi. Narracja pozostaje zwarta, bez choćby szczeliny na zwątpienie. Zwarcia, konwulsje, szorstkie obcierki, aż do zdarcia naskórka. Proces gęstnienia tych dźwięków, sklejania, uroczo dynamizuje się, a sama eskalacja znów zdaje się mieć niezwykle przemysłowy wymiar. W tym gąszczu zdarzeń akustycznych muzycy potrafią wszakże pleść separatywne opowieści, co tylko dodaje uroku całej improwizacji. Rozmowa trzecia. Piano po klawiaturze. Czyżby koniec sonorystycznych ekscesów? Bystre palcówki Rafała. Dynamicznie, bez przecinków i nadmiaru wielokropek. Galopada, ale kto tu, kogo zagoni w kozi róg? Rozmowa czwarta. Nisko, ledwo nad podłogą. Piano z głębi oceanu, bas na powierzchni, wolne, rwane frazy, oniryczne stemple. Modulowana ekspozycja, spektralne rozpływanie się dźwięków w morzu potu i znoju. Rytm piana po niskich klawiszach wiedzie fragment ku nieuchronnemu finałowi. Rozmowa piąta. Kameralistyczne piano, schowane jakby z boku, wprost z klawiatury. Bas snuje ciągle tę samą opowieść (może czas na jakiś drobny zwrot dramaturgiczny? – pyta przebiegle recenzent). Muzycy tańczą wokół własnej osi i delikatnie dynamizują swoje poczynania, choć fragment jako całość, nie unika monotonii. Rozmowa szósta. Znów bez preparacji. Mały recital fortepianowy w lokalnej filharmonii. Septymy basu na uboczu. Finał nie czyni burzy nawet w szklance wody. Z kajetu recenzenta: pierwsze dwie Rozmowy, które zajmują prawie pół płyty, pełne hałasu i akustycznych zadziorów (ach, te preparacje Agustiego!), zwiastowały coś więcej, niż to, co dostajemy po wybrzmieniu ostatnich dźwięków.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz