Najwybitniejszy muzyk improwizujący z Barcelony, w
ciągłym biegu edytorskim. Nagranie goni nagranie, płyta pędzi za płytą. Jak onegdaj
bystrze zauważyła Trybuna, wiele
aktywności muzyka realizuje się w kraju nad Wisłą i Odrą. Nie inaczej jest w
trakcie ostatnich miesięcy. Była płyta Celebracyjna
dla Fundacji Słuchaj!, także aktywny udział w nagraniu (i efekcie finalnym) orkiestry Memoria Uno (wydawca
niżej podpisany), nie zabrakło wreszcie improwizowanych, kameralnych epizodów dla Not Two
Records.
O tych ostatnich dotychczas jeszcze nie wspominaliśmy, a
warte są – co oczywiste w przypadku tego muzyka – naszej sporej atencji. Nim
jednak zmierzymy się z nimi, intrygujący kwartet, zarejestrowany przez pianistę
w Kanadzie, z udziałem tamtejszych muzykantów.
Kwartet!
Czas i miejsce
zdarzenia: 19 czerwca, 2014, Studio Hotel2Tango,
Montréal.
Ludzie i przedmioty:
Yves Charuest – saksofon altowy, Agustí Fernández – fortepian, Nicolas Caloia –
kontrabas, Peter Valsamis – perkusjonalia.
Co gramy: muzyka
improwizowana, all music by the musicians.
Efekt finalny:
sześć traków o łącznym czasie 49
minut, trafia do nas pod tytułem Stir
(Tour De Bras, 2017). Podmiotem wykonawczym są wymienieni z imienia i nazwiska
muzycy, w kolejności, jak wyżej.
Wrażenia subiektywne/
przebieg wydarzeń:
Pierwszy. Dość
standardowy free jazz - rzecze recenzent u progu nagrania. Dobra sekcja i
Agusti pędzący po klawiaturze. Dwuminutowe intro mija w mgnieniu oka (także
ucha). Drugi. Narracja, póki co,
snuje się w istotnie przewidywalny sposób. Ładne granie, ale bez ekscytacji.
Gęsto, narowiście, bez wszakże zaskoczeń. W fazie eskalacji dużo zyskuje
alcista. Kwartet pcha jednak do przodu dynamiczny Katalończyk. Po 12 minucie
wpadamy wraz z muzykami w delikatny trans. Dzięki zmysłowym pasażom pianisty, ma
on nieco psychodeliczny posmak. Numer ciekawie wybrzmiewa szlakiem tyczonym przez
duet alt-kontrabas. Trzeci. Skupienie
godne mistrzów free improv. Z
domieszką sonorystyki, dodajmy. Agusti zaczyna preparować, dzięki czemu cały
kwartet płynie, jakby o poziom wyżej, a kajet recenzenta zapełnia się pełnymi
entuzjazmu bazgrołami. Z głębi ciszy wyłania się lekko dronizująca narracja. Kontrabas podaje pasaż na bardzo niskim smyku (doskonałe!). Piano solo,
tak intensywnie preparowane, jakby cała orkiestra tu grała. Szeleszczący drumming i drobne implozje altu
(świetne! nie można tak było od początku? – umiejętność zadawania głupich pytań
pozostaje atutem recenzenta). Diabelnie urokliwa eskalacja sięga finału. Czwarty. Zwinny walking kontrabasu, czyżby powrót do jazzu? Numer zdecydowanie pod
dyktando tego instrumentu. Do 90 sekundy piano i alt mają przerwę śniadaniową. Free na całego, tuż potem. Cuchnie
bystrą, upaloną kameralistyką w wyjątkowo pikantnym sosie. Good work! Piąty.
Dynamicznie, bez preparacji, gęsto na temat,
jazzowo i bezkompromisowo. Przy okazji bardzo udane wyjście z tegoż tematu. Szósty. Na finał
ciekawy, zadziorny smyk i drobne inkrustacje pozostałych instrumentów. Na
spokojnie, ale nie sennie. Z kajetu recenzenta: zbyt wiele dobrych fragmentów,
by nie wystawić tej płycie wysokich not.
Trio!
Czas i miejsce
zdarzenia: 31 sierpnia 2016 roku, Alchemia, Kraków.
Ludzie i przedmioty:
Agustí Fernández – fortepian, Artur Majewski – kornet i echo, Rafał Mazur – akustyczna gitara basowa.
Co gramy: swobodna
improwizacja.
Efekt finalny: pięć
utworów, 51 minut, dostępnych na płycie Spontaneous
Soundscapes (Not Two Records, 2017). Podmiotem wykonawczym są wymienieni
z imienia i nazwiska muzycy, w kolejności, jak wyżej.
Wrażenia subiektywne/
przebieg wydarzeń:
Pejzaż dźwiękowy 1.
Głośny fortepian w formule inside/out. Drapieżny tembr basu,
wysoko sonizujący kornet. Ciało w ciało, dźwięk w dźwięk (słuchaj głęboko,
reaguj spontanicznie! – recenzent tłumaczy na
nasze mądrości z liner notes).
Pod koniec dynamicznie z klawiatury, przy wsparciu świetnego kornetu. Pejzaż dźwiękowy 2. Znacznie
spokojniejsza, równie zwarta, kompaktowa narracja. Agusti preparuje, Artur melodyzuje, a Rafał plumka po swojemu. Gdy kornet łapie piano w pół zdania, wychodzi z
tego wyborne, kompleksowe sonore. Gdy
Agusti zamienia się w perkusjonalistę, kornet i bas idą równym krokiem, ręka w
rękę i wytwornie wybrzmiewają, na minimalistyczną modlę. Pejzaż dźwiękowy 3. Wielowymiarowy, bo 17 minutowy… Start od strony
ciszy, wiele sekund bez piana. Wraca pojedynczymi akordami i plami teren.
Trochę molekularna, dość precyzyjna narracja w estetyce search & reflect. Metaliczna sonorystyka piana pięknie wzbogaca
ład tej improwizacji. Opiłki ciszy, rwane frazy, wyczekiwanie. Piano włącza
kameralistyczny drive – interesujący
dysonans akustyczny. Odrobina kolektywnego burczenia w duecie bas-piano plus suche sonety kornetu – silne skupienie,
choć emocje nie spływają jeszcze z czoła muzyków. Jest i drobna eskalacja, ale
zaniechana. Ten epizod jest tylko pozornie spokojny. Dużo dzieje się wewnątrz
tej narracji. Agusti zmienia kierunki i metody frazowania, niczym gwałciciel
rękawiczki w trakcie dużej roboty.
Gitara basowa płynie constans. Kornet
szuka zaczepki, ale nie zawsze ma dość energii, by poderwać całe trio (tu
żongluje echem). Szczypta psychodelii w konsekwencji tych działań, porządkowana
pianem z klawiatury. Pejzaż dźwiękowy 4.
Ostro, sonorystycznie, wręcz noisowo
(kornet!). Obcierki, które tłumią
początkowy dynamizm odcinka. Trochę prostej
semantyki dźwięku improwizowanego. Pójście w eskalację, to dobry wybór. Po
7 minucie drapieżnie, pod włos! Konwulsyjnie! Najlepszy fragment płyty bez
cienia wątpliwości. Pejzaż dźwiękowy 5.
Znów sonorystyczna introdukcja fortepianu i … basu (nareszcie!). Kornet pędzi
górnym pasmem i ponownie uruchamia echo. Trochę grzmi, trochę popaduje. Minimalizm zdecydowanie nie
szkodzi tej improwizacji. Szczypta dźwiękowego impresjonizmu. Pachnie nawet
Cage’em. Gitara basowa płynie inaczej niż zwykle, ewidentnie szuka zaczepki, a
nie walkingu. Na finał rządzi echo,
narracja ciekawie narasta, dronizuje
się i perfekcyjnie wybrzmiewa. Ostatni dźwięk wieńczy dzieło.
Duet!
Czas i miejsce
zdarzenia: data nieznana, DTS Studio, Kraków.
Ludzie i przedmioty:
Agustí Fernández – fortepian, Rafał Mazur – akustyczna gitara basowa.
Co gramy: swobodna
improwizacja.
Efekt finalny:
sześć utworów, 45 minut, wydane jako Ziran
(Not Two Records, 2016). Podmiotem wykonawczym są wymienieni z imienia i
nazwiska muzycy, w kolejności, jak wyżej..
Wrażenia subiektywne/
przebieg wydarzeń:
Rozmowa pierwsza. Ostre
preparacje wewnątrz fortepianu, miażdżenie strun na ołowianym gryfie gitary.
Suwnice, trasy przesyłowe, druty wysokiego napięcia, przemysłowe konstrukcje.
Gęsto, w jednym industrialnym ciele. Masywnie, boleśnie, nieśmiertelnie,
szczerze. Wybrzmienie jest równie gęste, burzowe, z piorunami. Trochę
przeciągania liny. Mięśnie, krew i sperma. Rozmowa
druga. Więcej strunowych ekspozycji. Tarcie skóry o skórę. Rezonans. Agusti
ciągle tkwi w środku swojego wielkiego instrumentu. Aż dymi. Narracja pozostaje
zwarta, bez choćby szczeliny na zwątpienie. Zwarcia, konwulsje, szorstkie
obcierki, aż do zdarcia naskórka. Proces gęstnienia tych dźwięków, sklejania,
uroczo dynamizuje się, a sama eskalacja znów zdaje się mieć niezwykle przemysłowy wymiar. W tym gąszczu
zdarzeń akustycznych muzycy potrafią wszakże pleść separatywne opowieści, co
tylko dodaje uroku całej improwizacji. Rozmowa
trzecia. Piano po klawiaturze. Czyżby koniec sonorystycznych ekscesów?
Bystre palcówki Rafała. Dynamicznie,
bez przecinków i nadmiaru wielokropek. Galopada, ale kto tu, kogo zagoni w kozi
róg? Rozmowa czwarta. Nisko, ledwo
nad podłogą. Piano z głębi oceanu, bas na powierzchni, wolne, rwane frazy,
oniryczne stemple. Modulowana ekspozycja, spektralne
rozpływanie się dźwięków w morzu potu i znoju. Rytm piana po niskich klawiszach wiedzie fragment ku
nieuchronnemu finałowi. Rozmowa piąta.
Kameralistyczne piano, schowane jakby z boku, wprost z klawiatury. Bas snuje ciągle
tę samą opowieść (może czas na jakiś drobny zwrot dramaturgiczny? – pyta
przebiegle recenzent). Muzycy tańczą wokół własnej osi i delikatnie dynamizują
swoje poczynania, choć fragment jako całość, nie unika monotonii. Rozmowa szósta. Znów bez preparacji.
Mały recital fortepianowy w lokalnej filharmonii. Septymy basu na uboczu. Finał
nie czyni burzy nawet w szklance wody. Z kajetu recenzenta: pierwsze dwie Rozmowy, które zajmują prawie pół płyty,
pełne hałasu i akustycznych zadziorów (ach, te preparacje Agustiego!),
zwiastowały coś więcej, niż to, co dostajemy po wybrzmieniu ostatnich dźwięków.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz