Alex Ward, angielski klarnecista i gitarzysta, gości na
łamach Trybuny dość regularnie, acz
nie za często. Jeśli chcielibyście sobie odświeżyć poprzednie historie, warto zajrzeć choćby tutaj właśnie.
Wspomnienie muzyki Alexa zawsze budzi do życia moje
wewnętrzne dysputy dotyczące komponowanych aspektów muzyki improwizowanej.
Doskonale pamiętam moment sprzed półtora roku, gdy Ward i kontrabasista Dominic Lash, popijając piwo, dyskutowali o czekającym ich za moment
koncercie w duecie, rysując wiele dziwnych symboli na pięciolinii. Szczęśliwie
sam koncert okazał się … bardzo swobodną improwizacją. W innych
okolicznościach, dla organizacji predefiniowanej improwizacji swojego sekstetu,
przygotował dla muzyków … 14 stronicową instrukcję. Muzyka na płycie płonęła
emocjami i w niczym nie przypominała grania spod linijki.
Dziś przed nami płyta Alexa w duecie z kanadyjskim perkusistą
Mike’em Gennaro, którą z całą stanowczością określić możemy jako swobodną
improwizację. Co Panowie ustalili przed samym procesem twórczym nie wiemy,
ba, nawet nie chcemy wiedzieć. Efekt
bowiem końcowy tak bardzo nas zadowala. A przy okazji, nagranie o którym mówimy jest
pierwszorzędną okolicznością do zachwycenia się warsztatem improwizatorskim
Warda, zarówno w kontekście drobnego instrumentu dętego, jakim jest klarnet,
jak i wybuchowej gitary elektrycznej. A że partner na perkusji okazał się być
nie mniej kreatywny, powstała płyta, którą już dziś śmiało możemy rekomendować
jako jedną z najlepszych, udostępnionych światu z datą 2017.
Lądujemy w londyńskim Cafe Oto (tu określonym z dodatkowym
epitetem Project Space, domniemuję,
iż bez udziału publiczności), jest 22 września 2016 roku. Panowie zagrają 55
minut, a swój spektakl zaprezentują w czterech odcinkach z tytułami. Muzyka z tego wydarzenia dostępna jest – jedynie w wersji elektronicznej - na stronie bandcampowej Mike’a Gennaro (link na
końcu tekstu), pod tytułem Bring A Book.
A Strange Message.
Alex startuje na klarnecie, a towarzystwo Mike’a akcentują dźwiękowo incydenty na dzwonkach i talerzach. Od początku improwizacja jest dynamiczna, a
dźwięki ścielą się gęsto. Klarnet pędzi bardzo szerokim pasmem (dużo eskalacji
w wysokim rejestrze), drumming jest
aktywny, czujny, w ślad za każdym oddechem partnera. Progresywny free jazz z
konwulsyjnym, wręcz dzikim klarnetem. Gdy muzycy świadomie tracą tempo,
pozostają równie zadziorni i przekonywujący. W formule wyzwolonej improwizacji
(gdzież to zapodziały się notatki przedkoncertowe?!) Ward udowadnia, jak
doskonałym jest improwizatorem. 13 minuta przynosi ostre hamowanie narracji – efektem tego piękne, sonorystyczne interludium! Powrót do dynamiki sprzed chwili, jeszcze
bardziej podnosi temperaturę tego artystycznego wydarzenia. Finał wybrzmiewa
bardzo spokojnie, trwającymi,
dronowymi pasażami klarnetowymi, zdobionymi mikrozdarzeniami na zestawie
perkusyjnym.
The Zoo Clue. Tym
razem gitara z dużym prądem. Spokojne
rozeznanie walką. Już na wstępie można usłyszeć, jak szeroka jest paleta
artystycznych środków wyrazu po stronie gitarzysty. To szaleństwo gitarowe nie
ma posmaku rockowego sensu stricte,
ale naleciałości psychodelii lat 60. ubiegłego stulecia słyszy się tu nawet
niewprawionym uchem. Jest i punkowy zadzior, a także noise’owa nuta w zaśpiewie
– wszystko wszakże na wirtuozerskim poziomie. W 6 minucie muzycy popadają w
urokliwą galopadę, by już w 8 minucie przystanąć i delektować się onirycznymi
klimatami wprost z rozżarzonych strun (doskonałe!).
Nitshell Trail.
Powrót do klarnetu! Rozbujana, ale nieśpieszna melodyka. Bez zbędnej
zwłoki artyści ruszają w kolejną podróż, pełną energii i pomysłów na rozwój
wolnej improwizacji. Bez wątpliwości, bez niedopowiedzeń, krwisty kawałek free
jazzowego mięcha z najwyższej półki (tak napakowanego
emocjami klarnetu próżno szukać w gatunku!).
Dancing Sticks.
Zgodnie z prawem serii, Ward znów sięga po gitarę. Drumming Gennaro jest stabilny i dość jednorodny, ale za to
świetnie stymuluje improwizatorską wyobraźnię partnera. Tu znów doświadczamy
gitarowej orgii na tle kompulsywnej pracy perkusisty. Znów krok w pogłos i wątek psychodeliczny, który świetnie podkreśla wartość całej ekspozycji. Tuż
potem, jakże błyskotliwe wybrzmienie! Gitarowa uwertura! No i szczypta
konstruktywnego hałasu, niczym wisienka na torcie! Ale to jeszcze nie koniec,
galopada rusza w najlepsze! Kolejne zejście w oniryzm i enigmatyczność środków
wyrazu smakuje nad wyraz wytrawnie i nie drażni podniebienia. Na gryfie
prawdziwa eksplozja! Taki Steve Vai już bierze się za dźwiganie pieców Warda! Eskplozywne, wyzwolone ze
szponów zapisów kompozytorskich, dzikie zwierze! Oto Alex Ward w pełnej krasie!
Finał jest pełen ognia – istotnie fire
music! I wielkie brawa dla Gennaro! Rzadko który muzyk potrafi wykrzesać
tak wiele emocji z duszy Warda.
****
W uzupełnieniu najnowszych wydawnictw z udziałem Alexa
Warda, z pewnością warto sięgnąć po nagranie jego Kwartetu (personalne
powiązania z jego Sekstetem, czy też Kwintetem oczywiste). Od wiosny jest z
nami płyta Inductance (Copepod Records, tylko wersja elektroniczna). Ward
gra tu na obu swoich ulubionych instrumentach, a wspierają go Olie Brice na
kontrabasie, Steve Noble na perkusji i Rachel Musson na saksofonie tenorowym.
Nagranie nie jest długie (łącznie niespełna 40 minut) i składa się z trzech
części tytułowej kompozycji (!) plus tzw. alternative
take części 2. Część zasadnicza, choć zawiera nagrania powstałe w
trzech różnych okolicznościach nagraniowych (dwa koncerty, jedno studio), jest
jednym ciągiem dźwiękowym i przynosi niezbadane pokłady wolnej improwizacji! Widać
taki urok tych wardowskich
kompozycji.
Płyta Bring a Book jest dostępna w tym miejscu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz