środa, 29 listopada 2017

Vasco Trilla! – The Thriller Realy Comes to Town!


Katalońskie trio Phicus już w powietrzu! W szybkim locie do Polski! Przed nami trzy koncerty, o szczegółach których informowaliśmy już na tych łamach, a które przypomnimy także na zakończenie dzisiejszej opowieści.

Phicus, czyli Ferran Fages na gitarze elektrycznej, Àlex Reviriego na kontrabasie i Vasco Trilla na perkusji. Ich debiutancka płyta zwie się Plom i została omówiona w … poprzedniej opowieści Trybuny.

Niewątpliwie najbardziej rozpoznawalnym muzykiem formacji jest ten ostatni, czyli Vasco Trilla. Jego dotychczasowe dokonania artystyczne zostały na tych łamach odmienione przez wszystkie przypadki. Dziś pochylimy się nad najnowszymi płytami z udziałem tego niezwykle kreatywnego muzyka improwizującego. Trio i kwintet, a tuż po nich short lista innych płyt, datowanych na rok 2017. Także zapowiedź jeszcze dwóch kolejnych, których premiery będą miały miejsce właśnie w trakcie najbliższego pobytu Vasco w naszym pięknym kraju.




Chain

Na początek przypadek skromnej reakcji łańcuchowej. Piorunujące, reaktywne i drastycznie mobilne trio w składzie: Yedo Gibson na saksofonie barytonowym i sopranowym, Hernani Faustino na kontrabasie i Vasco Trilla na perkusji i perkusjonaliach. Muzycy przyjęli nazwę własną Chain i nagrali (ubiegłego lata w Lizbonie) album o takimż właśnie tytule, umieszczając dodatkowo na okładce płyty osobiste imiona i nazwiska. Krążek dostarczył NoBusiness Records, a pomieszczono na nim sześć odcinków z tytułami, o łącznym czasie godziny zegarowej i dwóch minut.

One. Start jest dynamiczny, z prawdziwie free jazzowym przytupem. Agresywny walking kontrabasu (Faustino tak lubi, tradycyjnie rwie parkiet tembrem swojego dużego strunowca), konwulsyjny drumming Trilli i sopran Gibsona, który płynie wysoko i szerokim strumieniem. Intrygujące pyskówki, wymiana zdań nie tylko podrzędnie złożonych. Zaskakujące efekty foniczne osiąga saksofonista, jakby grał jednocześnie na obu swoich tubach. Zejście w dół i wyhamowanie narracji – jakże smakowita improwizacja prowadzona krokiem tanecznym!

Two. Burczący kontrabas, dygoczące klapy na dyszach, kłute i ciągnione membrany - prawdziwie sonorystyczna sceneria. Gibson wciąż na sopranie, maluje delikatną melodię z eksplozywnymi zadziorami na krawędzi ustnika. Improwizacja szyta gęstym ściegiem, trochę up and down z adekwatną dawką emocji. Precyzyjna wymiana myśli i spostrzeżeń akustycznych. Ciężki kontrabas pod smykiem. Saksofon tańczy, perkusja rezonuje. Artystyczna demokracja w rozkwicie, z delikatną - incydentalnie - hegemonią niskich częstotliwości. Na finał galop sopranu oczywistej urody.

Three. Cisza, rezonujące parsknięcia powietrza. Pojedyncze akordy kontrabasu porządkują przestrzeń. Baryton snuje niewesołą opowieść, podczas gdy pozostałe instrumenty ledwie znaczą swoją obecność, wzdychając pasywnie. Ich smutek smakuje żywym bluesem w trakcie nieudanego poranka. Baryton czuje się jednak w tych okolicznościach, jak ryba w wodzie i sukcesywnie idzie po swoje. Rytm ekspozycji ciekawie się pętli, zawiesza w ambientowej nicości.

Four. Solowy taniec sopranu, z elementami sonore. Wejście pozostałych instrumentów zwiastuje burzę z piorunami. Dynamika, energia, polot i krew! Trochę w klimatach Steve’a Lacy, ale tych z pierwszej połowy lat 70. Spory galop, free jazz na ustach, pot na sztandarach! Po 5 minucie stopowanie – jak zwykle urocze zejście w sonorystyczne zabawy i chwytanie ciszy pełnymi garściami. Zdaje się, że to cecha charakterystyczna tej wyśmienitej płyty. Długie, konsekwentne wybrzmiewanie, które nie wieńczy jednak czwartego epizodu. Muzycy żmudnie budują nową improwizację w ramach najdłuższego odcinka na płycie. Sucha akustyka trzech wylęknionych kojotów, jak opowieści z krypty. Wejście na wyższy poziom intrygująco wyrafinowane i artystycznie precyzyjne (chyba szczyt emocji tego dysku). A w tubie Gibsona dzieją się rzeczy niesamowite!

Five. Gardło tejże samej tuby, a może tego samego muzyka, wydaje dźwięki! To baryton, czy sopran? – pyta zdezorientowany recenzent. Pasaż kontrabasu znów smutny, ale świecidełka Vasco ratują nastrój (wibratory?). Wszystkie instrumenty porzucają swoje typowe szaty akustyczne i dobywają dźwięki wbrew naszym przyzwyczajeniom. To jednak sopran! – konstatuje dzielny recenzent. Trudno tę opowieść nazwać balladą, ale tempo improwizacji jest doprawdy wyjątkowo dostojne. Choć emocje kipią, zwłaszcza, gdy smyk Faustino poci się na słodko.

Six. Skromne macanki na boku. Kontrabas, minimalnym nakładem sił, wyznacza rytm finałowej opowieści. Baryton buduje melodię i jest zdeterminowany, by przy niej pozostać. Ale i tak popada w sonorystyczny rechot. Gęsta, dość dynamiczna, nieco spekulatywna opowieść. Yedo stawia stemple perfekcji, budując kolejną ekspozycję. Zdaje się, że baryton to jego prawdziwie tajemna broń! Po 5 minucie niezwykle zwinnie powraca do sopranu, a kajet recenzenta aż pęka w szwach od górnolotnych epitetów. Vasco i Hernani mogą już tylko popaść w akompaniament i z rozwartymi ustami wydać tchnienie zachwytu!




Nepenthes Hibrida

Przed nami niezwykła hybryda! Pięciogłowy stwór swobodnej improwizacji, na który składają się: Ernesto Rodrigues – altówka, Yedo Gibson – saksofon sopranowy i frula (flet bałkański), Miguel Mira - wiolonczela, Luis Lopes – gitara elektryczna, Vasco Trilla ‎– perkusjonalia. Spotkanie muzyczne zrealizowane u progu ubiegłorocznych świąt grudniowych, w Lizbonie (O'culto da Ajuda), na koncercie. Cztery utwory potrwają 46 minut, płyta z dokumentacją fonograficzną zwie się Nepenthes Hibrida, a ukazała się dzięki Creative Sources. Podmiotem muzycznym są personalia całej piątki, wymienione w kolejności, w jakiej prezentowałem muzyków kilka wierszy wyżej.

I. Tłusty ścieg perkusyjny jako tło, kontrastujące pasaże trzech strunowców (w tym jednego pod prądem), jako danie zasadnicze. Saksofon sopranowy zaplątany w wewnętrzną improwizację, niczym Trevor Watts u boku Johna Stevensa, jakieś 45 lat temu. Ze strony każdego z muzyków aż iskrzy pomysłami. Ciekawe mikrodysonanse elektroakustyczne ze strony Lopesa. W 5 minucie zwinna ekspozycja Miry, na tle pląsów altówki, wiedzie orszak improwizacji samym środkiem galaktyki. Strings Rules! Zejście w ciszę ambientu i sonorystyki mistrzowskie! Powrót z błyskotliwą repetycją sopranu (rodzaj pętli). Kolektywna, konwulsyjna droga na szczyt, który muzycy osiągają w 10 minucie.

II. Oddech ciszy. Pojedyncze dźwięki, szepty, chroboty, tarcia i mikroiskrzenia. Step by step muzycy wchodzą w interakcje i serwują większe partie dźwięków. Ale nadal posuwają się do przodu… stojąc na palcach (8 min). By nie spłoszyć ciszy, by na powrót się w niej zanurzyć. Epizody po 11 minucie znów przypominają recenzentowi niezwykłe czasy Spontaneous Music Ensemble, tym razem tego strunowego, po roku 1975. Eskalacja, która następuje tuż potem, smakuje perfekcją i niebywałą wrażliwością. Spora aktywność Trilli i Gibsona stale dynamizuje poczynania kwintetu i nie pozwala strunowcom (zwłaszcza akustycznym) na kameralistyczne grepsy.

III. Rezonans na gryfie Lopesa! Trzaski na tomach Trilli! Suchy oddech Gibsona! Zwinne palcówki Miry i Rodriguesa! Spokojna, ale gęsta narracja, definitywnie niehałaśliwa. Akustyczne strunowce przejmują dowodzenie! Odrobina pojękiwania w estetyce call & response. Piękny finał!

IV. Vasco popada z rezonans. Miguel i Ernesto wchodzą mu w pół zdania i pyskują. Yedo snuje separatywną opowieść w molowej nietonacji. Altówka ciągnie w raz z nim ten nostalgiczny pasaż. Niespodziewana zmiana narracji – strunowce idą w galop (ale bez Lopesa), prawdziwy taniec na gryfach! Struny aż iskrzą! Trochę molekularnych interakcji, dużo dźwięków w jednostce czasu. Strings rules again! W tle frula Yedo (a może to sopran?). Eskalacja zdaje się tu być najlepszym rozwiązaniem – pnie się ku górze, krwawiąc obficie nieoczywistą doskonałością. Muzycy spleceni w jedno ciało, stawiają stempel za stemplem. Znów szczypta molekularności w estetyce SME. Trilla podłącza jazzowy drumming! Jakże świetny komentarz! Mira idzie z nim w to wulgarne tango! Gibson dorzuca do ognia niebanalne trzy grosze. Konkretnie free jazzowy galop! Whaw! Konwulsyjny finał doskonałej płyty! Puenta ze strony Vasco i Yedo (okaryna?) wyśmienita!


****

W uzupełnieniu tegorocznej dyskografii perkusisty z Barcelony, warto podkreślić, iż wyżej omówiona płyta nie jest jedyną, jaką nagrał on dla Creative Sources, w towarzystwie Ernesto Rodriguesa. Tą drugą jest krążek Blattwerk, a muzykami ją współtworzącymi: Harald Kimmig (skrzypce), Guilherme Rodrigues i Miguel Mira – wiolonczele. Prawdziwy String Quartet w perkusjonaliami w roli piątego strunowca.

Dla nikogo z odwiedzających te łamy nie jest tajemnicą, iż obok Plom Phicusa, Trilla wydał także w naszym kraju intrygujący kwartet Völga (wraz z Fernando Carrasco, Ivánem Gonzálezem i Àlexem Reviriego). Wydane przez Multikulti Project/ Spontaneous Music Tribune Series, do przypomnienia tutaj.

O płycie poczynionej z Szilardem Mezei i Mariną Dżukljev Still Now (If We Still), wydanej przez FMR Records, pisaliśmy w tej opowieści.

Wreszcie czas na wspomniane wcześniej, tegotygodniowe nowości! Na koncercie piątkowym tria Phicus (Mózg Powszechny, Warszawa, 1.12) swoją światową premierę będzie miała płyta Catapulta De Pols D’estrelles, nagrana przez Trillę z Mikołajem Trzaską (Fundacja Słuchaj!).

Na koncercie niedzielnym (Poznań, Dom Tramwajarza, 3.12) odbędzie się premiera kolejnego duetu perkusisty, tym razem z Yedo Gibsonem. Płyta zwie się Antenna, a wydawcą jest Multikulti Project/ Spontaneous Music Tribune Series.

Trasę Phicus po Polsce otwiera koncert w łódzkim klubie Format (30.11). ZAPRASZAMY!

****

Relacja z pierwszego oficjalnego koncertu Phicus, jaki miał miejsce w Barcelonie, w marcu br., a także koncertu promującego płytę Völga dostępna jest pod tym adresem.

Dla odświeżenia naszych zasobów informacyjnych, drobny skrót do tekstu opisującego niektóre dokonania artystyczne Ferrana Fagesa. To tutaj.

Tu i  tu zapoznacie się z innymi opowieściami, które za podmiot główny obrały sobie również Vasco Trillę, a które nie zostały przywołane już wcześniej.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz