Personalia angielskiego saksofonisty Colina Webstera były
już na tych łamach odmieniane przez wszystkie przypadki (a działo się to
głównie w drugiej połowie bieżącego roku), a zatem bez szczególnego
wprowadzenia zapraszam do poznania kolejnych pięciu wydawnictw z
udziałem muzyka, które jako datę wydania mają wstawione te oto cztery cyfry –
2017!
Przy okazji, przed nami pełne spektrum współczesnych
nośników dźwięku – dwie kasety, winyl, CD i … CDr. I jeszcze ważne ostrzeżenie
- amplituda emocji związanych z odsłuchem tychże płyt może u niektórych
odbiorców skutkować trwałym uszczerbkiem na zdrowiu!
Lao Dan / Rick Countryman / Colin Webster Saxophone Anatomy (CD, Armageddon Nova, 2017)
Na początek grudniowa świeżynka,
czyli kompilacyjny dysk z trzema ekspozycjami na saksofon solo. Wydawnictwo tym
ciekawsze, iż konsumuje w sobie dokonania muzyka chińskiego, filipińskiego i
angielskiego. Najpierw Lao Dan na saksofonie altowym. Utwór zwie się Self-Destruct Machine, a nagrany został
w Chinach w maju br. Tuż po nim - Rick Countryman, także na saksofonie altowym
(River Remains River) i nagranie
poczynione w Quezon City (Filipiny, data nieznana). A na finał nasz bohater - Colin
Webster na saksofonie barytonowym (Homerton)
i rejestracja z Londynu, z lipca br. Każdy z solowych występów trwa niespełna
20 minut.
Lao: Wysoki, drapieżny sound
na sporym pogłosie, czyniony z iście dalekowschodnim temperamentem. Krótkie,
urywane frazy z inklinacjami do noise
oraz dłuższe, bardziej wyważone, zdecydowanie w klimatach jazzowych, chwilami
free jazzowych. Duża amplituda emocji – od eksplozji emocji po stonowane,
niemal słodkie pasaże z melodyką zaszytą w tle. Częste zmiany narracji i
sposobów dobywania dźwięku. Cały występ Dana można potraktować, jako krótki
przegląd technik jazzowej gry na saksofonie altowym. Nie do końca odkrywczych,
dodajmy dla porządku. Od 8 minuty pojawia się nowy element w tej opowieści –
odgłosy dobywane przez muzyka otworem gębowym. Łączenie akcentów free jazzowych
z dalekowschodnim żywiołem wokalnym stanowić może sporą wartość dodaną tego
mini koncertu.
Rick: Ostry, dynamiczny początek, lekko stemperowane brzmienie altu. Zwinna narracja, płynne, szybkie palcówki na dyszach. Sporo temperamentu
i melodyki w improwizowanym zaśpiewie
saksofonu. Muzyk szuka dłuższych, bardziej rozbudowanych opowieści. Udanie
odnajduje w głowie frazy zapamiętane z lektury historii free jazzu. Po 11
minucie zdecydowanie wycisza swoje poczynania, przez co cierpi nieco jakość całej
ekspozycji. Jakby przybywało pogłosu w brzmieniu instrumentu, a ubywało
kreatywności w głowie artysty.
Colin: Drumming na
dyszach dużego saksofonu i szumy w jego rozległej tubie. Duży krok od free
jazzu w kierunku sonorystycznie zdefiniowanego free improve. Powiedzmy to od razu – w porównaniu do występu
poprzedników, ogromny skok jakościowy. Od początku tłuste, acz wyrafinowane
preparacje, intrygujące, zmutowane brzmienie barytonu. Prychające dysze i
kipiąca tuba – maksimum efektu przy ograniczaniu stosowanych środków wyrazu.
Tuba niczym bęben basowy. Niemal elektroakustyczna ekspozycja na jednym, żywym
instrumencie! Brawo! Dobra
szkoła butcherowskiej fizyki dźwięku.
Baryton mówi, krzyczy, tupie nogami i skacze pod sufit. Drąży dziurę w
skale. W 9 minucie pokaz tysiąca sposobów na całowanie ustnika. I
znowu drążenie skały. Akustycznie błyskotliwe, ostre jak brzytwa podmuchy improwizacji,
usytuowane o lata świetlne od jazzowego frazowania, czy silnie eksponowanej melodyki
Lao i Ricka. Na finał, jakby próba powrotu do estetyki początku tego występu, a
tuż potem długotrwałe, urocze wybrzmiewanie! Akustyczny majstersztyk! Rezonujące
drony w rozgrzanej tubie barytonu!
Dead Neanderthals Womb
Of God (LP, Burning World Records, 2017)
Dziś, tuż przed końcem roku, w trakcie przedsylwestrowej
ekscytacji, recenzent szczególnie dba o wysoki poziom adrenaliny u Czytelników!
A zatem teraz, prawdziwa petarda w postaci sztandarowej formacji holenderskiej Nowej Fali Heavy Jazzu!
Najnowsza płyta Dead Neanderthals (wspaniała nazwa, padła
już na tych łamach ostatniej jesieni!) zwie się Womb Of God. Dwie strony winyla nie trwają wiele ponad 34 minuty.
Rdzennymi muzykami grupy są Otto Kokke na saksofonie i Rene Aquarius na
perkusji. Bardzo często wspiera ich na drugim dęciaku Colin Webster. Tak jest też tym razem. Dodajmy, iż muzycy
nie nagrali płyty jednocześnie. Saksofonowa ścieżka Webstera została nagrana
niezależnie od pozostałych muzyków, a to, co słyszmy na winylu jest m.in.
efektem dobrej mikserskiej roboty! Baa, i to jak dobrej!
Side A. W mroku, z
głębi starego, zdezelowanego transformatora, dobywa się elektroakustyczna
otchłań bezdźwięku. Bęben basowy
wzywa na rytuał inicjacyjny, towarzyszy mu zmutowany pogłos czegoś, co może
przypominać saksofon podłączony pod linię wysokiego napięcia. Jednorodny,
dotkliwy elektrodron czyni swoją
powinność. Po 80 sekundach wyczekiwania następuje start progresywnego, istotnie
metalowego drummingu. Monotonny,
boleśnie piękny, doom-dark-heavy-flow!
Saksofonowy dron (trudno ocenić, czy tworzą go dwa instrumenty) pędzi na zatracenie,
a stałymi elementami improwizacji, w tym tyglu emocji, zdają się być barwa i
natężenie dźwięku, a także jego intensywność. Stopa dużego zestawu
perkusyjnego, to jak odgłos zbliżającej się nieodwracalności sytuacji
dramaturgicznej. Bije, pompuje
krew, żyje! Muzyka, która jest wodospadem, bez dna. 7 minuta – recenzent
ma wrażenie, że w bólach piekielnych rodzi się drugi saksofon. W natłoku
wydarzeń fonicznych, ledwie akcentuje swoją obecność. 8 minuta, to jakby wyższy
stopień intensywności całej narracji, a przy okazji, odrobinę więcej
przestrzeni dla obu dęciaków, które krzyczą, wyją, skowyczą, ciągle pozostając
jednak wewnątrz dronu. Tornado, które wsysa Cię do środka, razem z całą
zawartością świata realnego. A gdy już znajdziesz się po drugiej stronie, przestajesz myśleć o drodze powrotnej! Powiedzieć
o tej eskalacji ściana dźwięku, to
jakby nic nie powiedzieć. Noise? Brzmi zbyt poetycko. 19 minuta – jeden
z saksofonów próbuje inicjować indywidualny pasaż dźwięku, ale jarzmo narracji
nie pozwala na wiele. Jedynie tekstura całości wzbogacona zostaje o nowy,
drobny element.
Side B. Wycie, oddech demona, electrodrumming, doom
metalowa mantra. Stopa na bębnie basowym ustala zasady gry. Bicie serca!
Saksofony jakby mniej posadowione w mrocznym dronie, choć nadal w niczym nie
przypominają instrumentu dętego (raczej zmutowaną gitarę na wysokim prądzie). Emocje prawdziwe
rockowe, doznania odbiorcy definitywnie multigatunkowe. Mechaniczny rytm
perkusji udziela się wszystkim uczestnikom tego sabatu. Ostatni taniec! A recenzent ciągle chciałby
głośniej! Heavy Jazz? Jakże przewrotnie brzmią te słowa w tych
okolicznościach scenicznych. Na stronie A muzycy stali na krawędzi przepaści,
teraz – na stronie B – robią ogromny krok do przodu. Narracja wije się w
konwulsjach, jak tonący pod grubą warstwą lodu! Finał to już krwawe igrzyska
śmierci, palenie na stosie tych, którzy zwątpili. To kres, rozkoszny kres tej
szalonej podróży! Dwa saksofony i jedna perkusja! Nieprawdopodobny efekt
foniczny! Na wybrzmieniu (jakże nieadekwatne określenie!) dostajemy odrobinę
selektywnego dźwięku, jakby amplifikatory zostały wyłączone o sekundę za
wcześnie. Tak! To, co słyszmy, to jedynie te trzy potworne instrumenty!
Graham Dunning
/ Colin Webster Most Of What Follows Is True
(Cassette, Sound Holes, 2017)
Bez chwili wytchnienia ruszamy w kolejną ekscytującą podróż.
Tym razem napotykamy na prawdziwie żywy instrument dęty w konfrontacji z
intrygującą elektroniką! Colin Webster – saksofon barytonowy i Graham Dunning -
turntable, dubplates, spring reverbs (innym
słowy: stół mikserski, trochę sampli i dużo pogłosu). Kaseta zwie się proroczo Most Of What Follows Is True i przynosi
sześć opowieści, które trwają 34 i pół minuty. Nagranie studyjne z Londynu, poczynione dwa
lata temu.
One. Baryton prycha jak wieprz, a e-music snuje perkusyjne dygresje, niczym żywa istota, obija werbel zwinnymi samplami. Ciasna, zadziorna
sonorystyka. Elektronika Grahama, to kategoria dźwięków, którą szczególnie lubi
recenzent. Nie epatuje fonią, świetnie komentuje i stymuluje poczynania żywej strony świata. Dotkliwe
akustycznie talerzykowanie, które
przeradza się w skromny rezonans, jakby na potwierdzenie tych słów. Saksofon w
glorii metalicznych obcierek szykuje
się do skoku! Two. Tym razem kable Dunninga aż huczą z emocji.
Skwiercząca ściana dźwięku, rodzaj modulowanego, białego hałasu. Baryton bez wysiłku wgryza się w tę strukturę, ta
zaś niespodziewanie rezonuje. Drży i szeleści. Udane próby imitacji obu
zestawów instrumentalnych, mimo dużych różnic w zakresie stosowanych środków
wyrazu. Tembr barytonu jakby
delikatnie mutował się na kablach. Three. Muzycy ponownie w zwarciu.
Saksofon świetnie konweniuje z brudną harsch
elektroniką, choć ta buduje głównie drony wypełnione gorącym powietrzem. Instrument
Colina pracuje niczym meta świder,
który drąży skałę. Efektowne
wybrzmienie! Four. Odrobina dubowego sosu dla pokreślenia dobrego
smaku tej improwizacji. Saksofon pichci spokojną balladę dla utopijnie zakochanych,
buduje postnuklearną melodię. Z twardego dysku Grahama wyskakuje zwinny loop i organizuje ten fragment płyty. Na
wybrzmieniu studyjne pogaduszki muzyków o nierozpoznanej treści. Five.
Baryton żmudnie buduje nowy dron. E-music
w tle robi mały Twin Peaks. Cichy,
niespokojny numer z piekłem zaszytym głęboko w strukturze dźwięków. Od 3
minuty eskalacja! Graham zasysa powietrze do wewnątrz i grzmi złowieszczo.
Colin dąży ku zwarciu, jest silnie pobudzony. Po 100 sekundach uspokojenie, w
tle sonoryzująca meta opowieść wprost
ze spienionej tuby. Schodzenie w ciszę zakłócają sprzężenia na kablach. W 7 minucie - szczypta hałasu,
demonicznie siarczystej wypowiedzi obu Panów. Skwierczenie brudnego barytonu na finał. Six. Winylowy szmer w głośnikach. Colin poleruje i czyści dysze.
Trochę dźwiękowych subtelności, niczym cisza przed burzą. Spokojny niepokój,
dźwięk za dźwięk, ale wciąż w pobliżu ciszy. Całusy i temu podobne imitacje.
Rodzaj post-techno zderzonego z gorejącym dęciakiem.
Upalone dysze i nadgryzione
brzegi tuby. Kompulsywna elektronika. Błyskotliwa symbioza, kosmiczna
synergia!!
Colin Webster / Andrew Lisle Void Into Shape (CDr, Norwegianism
Records, 2017)
Tygiel stylistyczny dzisiejszej
historii wrze i kipi! Teraz czas na pure
free jazzową przygodę Webstera! O duetach naszego bohatera z perkusistami
napisano już na tych lamach kilka prac doktorskich. Na ogół dużą czcionką i
złotymi literami. W redakcji toczyły się spory jedynie o to, z którym drummerem saksofon Colina brzmi
najpełniej. Tu najtrafniejszym wyborem zdaje się być Andrew Lisle. Panowie mają
w dorobku kilka płyt, głównie wszakże koncertowych. Świetne się zatem składa,
iż w tej opowieści pochylimy się nad produkcją studyjną (Londyn, lipiec 2016r.).
Stosowny cd-r zwie się Void Into Shape,
przynosi jedenaście pełnokrwistych improwizacji i trwa blisko 50 minut. Z
lubieżną ciekawością zaglądamy do środka!
Pierwszy brzmi, jak free jazzowa rozgrzewka na alt i, dopiero co
poskładany, zestaw perkusyjny. Bardzo swobodny, wyluzowany flow Colina w zdrowej kooperacji z synkopowanym drummingiem Andrew. Precyzja
artykulacyjna, dbałość o timing,
czyste, jazzowe emocje. Drugi,
zgodnie z tytułem płyty, brnie w poszukiwaniu utraconego kształtu. Bardzo wyważona i spokojna narracja. Przy
okazji, świetna okazja do podziwiania kunsztu improwizatorskiego Colina w
czystym akustycznie środowisku dźwiękowym. Tak, to prawdziwy master of alt
sax! A że z Andrew znają się świetnie, synergia wewnątrz duetu aż
kipi. Trzeci rozpoczyna
solo perkusji. Kolejny krótki numer, zatem nie napotkamy na zadyszki lub
chwile dramaturgicznego zawahania – tylko konkret! Tu, zgrabne igraszki
sonorystyczne w ramach gry wstępnej. Studyjna okoliczność spotkania buduje
skupienie, generuje nieśpieszność i refleksyjne wręcz klimaty. Narracja w
dobrym tempie, bez popadania w galop. Skrupulatne wybrzmiewanie, które pod
pręgierzem doskonałego altu, przeradza się w drobną eskalację. Czwarty ponownie odnajduje chwilę na
spokojny tembr altu, który stawia udane stemple, posiłkując się szczoteczkami w
stanie skromnej konwulsji. Wszystko dzieje w
pobliżu ciszy. Muzycy wspólnie drążą koryto rzeki, nie zadając sobie wielu
pytań, doskonale znają bowiem swój fach. Liczba błędów narracyjnych duetu
przyjmuje trwale wartości ujemne. Ucieczka w galop jest zwinna i zaplanowana w
najdrobniejszych szczegółach. Piąty
przynosi kolejną, zwartą i dobrze opowiedzianą historię. Flow Webstera na alcie przypomina kocią zwinnością dokonania Erica
Dolphy’ego. Szósty także świetnie
komponuje się z tym, co dotychczas. Płyta składa się z jedenastu opowieści, ale
zupełnie swobodnie mogłaby być jednym trakiem.
Tak spójne stylistycznie jest to nagranie. Tu akurat, harce dęte odbywają się
po raz pierwszy na barytonie! Emocje bulgoczą, jurne konie w galopie! Siódmy od startu tonie w drummerskiej sonorystyce. Colin na alcie
tyczy szerokie kręgi, buduje dronowe pasaże, pełne nostalgii, która kąsa! W Ósmym baryton wzywa na ubitą ziemię.
Perkusja jest gotowa. Gramy krótkie piosenki,
bo dobrze się znamy. Każda myśl Colina zdaje się być bliźniaczo podobna do myśli
Andrew! W Dziewiątym ponownie baryton
na placu boju. Solowa introdukcja na kipiących od potu dyszach. Całuski,
przytulanki, incydenty na talerzach. Saksofon burczy, prycha, snuje opowieści dla złych chłopców! Delicious! Dziesiąty, to tryumfalny powrót altu. Free jazzowy konkret z
dużą dawką prawdziwie aylerowskich
melodii, ale brutalnie uwspółcześnionych. Dynamiczny flow, pełen kobiecych emocji podefloracyjnych.
Niezwykle wysoki stopień zasilania! Energia, zmysłowość, emocje,
niepowtarzalność! Jedenasty, na
finał, to ballada w rezonansie. Talerze, tomy i werble drżą, rodzaj krypto drummingu. Sprytna dynamizacja smakuje
miodem i maliną! Solo Lisle!
Alt także! High! Kocie pazury
skrobią po szybie i nie sposób się nimi nie zachwycić! Ostatnie słowo prycha z
tuby altowego instrumentu dętego, drewnianego! What a game!
David Birchall / Rogier Smal / Colin Webster Drop Out (Cassette, Astral Spirits,
2017)
Na finał dzisiejszego seta, znów
kaseta magnetofonowa! I silnie energetyczne trio - David Birchall na gitarze
elektrycznej, Rogier Smal na perkusji i Colin Webster na saksofonie (głównie
lub wyłącznie altowym). Londyńska, studyjna rejestracja z marca 2016 roku.
Kaseta zwie się, od nazwy miejsca nagrania, Drop
Out i trwa niespełna 32 minuty (dwie strony, bez tytułów).
Side A. Punkowy brud, pikantna, dynamiczna narracja, pełna zdrowej
anarchii, która bezczelnie panoszy się w studio nagraniowym. Brutalny free-jazz-noise-rock! Zawody prowadzone
wszakże w duchu jak najbardziej sportowym. Birchall w centrum, Webster po
lewej, Smal po prawej stronie. Dużo prądu i wyładowań atmosferycznych, sporo
chemii, a nawet chemikalii. 6 minuta wyznacza pierwszy krok w kierunku
psychodelii. Saksofon pętli się, drumming
jest hipisiarski (a może już hipsterski). Colin eskaluje się na alcie w wysokim
rejestrze, ma brudny, ultra’punk’noise’owy tembr. Pachnie dynamitem na
kilometr! Gęsta, uporczywa narracja. Płyta jest krótka, ale ilość poczynionych
na niej dźwięków wystarczyłaby na potrójny winyl! Gitara i alt lubią zlewać się
w jeden błyskotliwy wielodźwięk, perkusja też nie stroni od lokalnych
eksplozji. Bulgoczący tygiel energii! W okolicach wskaźnika czasu 10:30, jakby gwałtowana zmiana jakości
nagrania (nieudane zlepienie na
etapie produkcji?). Brzmienie tria nabiera przestrzenności, dzięki czemu
przyjemność odsłuchu wzrasta. Poziom agresji, drapieżności pozostaje na tym
samym poziomie, zatem całkiem spokojnie możemy pójść w taneczne pogo! 13 minuta i zdjęcie nogi z pedału gazu.
Efektem piękne, wyraziste pasaże, czynione bardzo selektywnym dźwiękiem, ze
szczyptą dubowej przestrzeni. Smal schodzi na talerze, Colin i David prowadzą
intrygujący dialog. Całuski, kropelkowanie na mokrych strunach i upoconych
dyszach. Powrót rytmu, od strony drummera,
wywołuje nową, finałową eskalację.
Side B. Dzwonki, wilgotne struny na progu, repetycje altu.
Spokojna, urocza introdukcja. Długie, niebanalne pasaże całej trójki, być może
w oczekiwaniu na eksplozję. Prawdziwa druga
strona medalu. Piękny rewers! Od 7 minuty startuje jakby nowy track. Estetyczny powrót do strony A
kasety. Ostro, czupurnie, wet za wet! Birchall płynie Hendrixem, jakże doskonale
czuje się w tej formule. Brawo! Komentarze, podpowiedzi i reakcje Webstera i
Smala godne punktu odniesienia! Na finał alt szybuje bardzo wysoko.
****
****
Wszystkie omówione dziś płyty są dostępne elektronicznie (niektóre także fizycznie) na stronie bandcampowej muzyka:
Colin Webster
Poprzednie historie Webstera na Trybunie, dla
przypomnienia:
*) ang. Autostrada do sławy! Kolejna nowa historia!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz