Znacie cały katalog netlabelu Cylinder Recordings? Nie?
Spory błąd!
Konieczna staje się zatem ściągawka, zarówno dla tych, którzy nie wiedzą, cóż to za inicjatywa, jak i dla tych, którzy wiedzą, ale nie poznali jeszcze wszystkich elementów składowych.
Konieczna staje się zatem ściągawka, zarówno dla tych, którzy nie wiedzą, cóż to za inicjatywa, jak i dla tych, którzy wiedzą, ale nie poznali jeszcze wszystkich elementów składowych.
Uważni Czytelnicy Trybuny
oczywiście doskonale rozpoznają Gonçalo Almeidę. Wiedzą, iż gra na kontrabasie,
gitarze basowej i wyśmienicie improwizuje. Że jest Portugalczykiem, ale mieszka
w Rotterdamie. Że od kilku lat prowadzi Cylinder Recordings i publikuje tam
swoje nagrania w przeróżnych konfiguracjach personalnych.
Dokonamy dziś przeglądu wydawnictw Cylinder Recordings,
w ramach którego, od marca 2015 do lutego 2017 roku, ukazało się w sumie 16
tytułów. Omówienie katalogu zaczniemy od dwóch najświeższych pozycji. Pierwsza z nich, nie ukrywamy, jest ulubioną cylindrową
płytą Pana Redaktora, tuż obok tej, którą przypomnimy na samym końcu. Nad drugą
nowością także warto zwiesić nie jedno ucho! Potem
zagłębimy się w kilka improwizacji z dęciakami,
w przypadku których, wybór tych bardziej wartościowych nie będzie wcale tak
oczywisty, jak wskazywałaby na to pobieżna lektura danych personalnych
uczestników tychże spotkań. W dalszej kolejności posłuchamy muzyki zaplątanej w
kable, przy czym – od razu zastrzegamy – być może, to najlepsze dawki
improwizacji z udziałem elektroniki, jakie przewinęły się w ostatnich
kwartałach przez odtwarzacze redakcji. Nadstawimy także ucha nad improwizacjami
stricte strunowymi. Na finał zaś przypomnimy
recenzje płyt CR już wcześniej publikowane.
Piętnastka i szesnastka
na dobry początek
(CR015) Out
Room by Luis Lopes (gitara),
Gonçalo Almeida (kontrabas) & Rogier Smal (perkusja). Nagranie
studyjne z kwietnia 2016 roku (De Nieuwe Ruimte); 3 utwory, 33 minuty bez kilku
sekund.
Wprowadzenie kontrabasu i perkusji charakteryzuje się
spokojną poetyką, ma dość jazzowe flow.
Gitara pojawia się, niezwykle nieśmiało, dopiero w 3 minucie improwizacji. Skupiona,
precyzyjna ekspozycja talerzy w oparach ciszy. Lopes stawia drobne, gitarowe
znaczniki na błyskotliwym walkingu
Almeidy. Proces dynamizacji rozpoczyna się w 5 minucie. Zwarta narracja, w
której udział rozgrzewającej się gitary rośnie z minuty na minutę. Pod koniec
utworu smyczek na gryfie kontrabasu buduje artystyczny zadzior, który dodatkowo
komplikuje strukturę narracji. W tle zmyślne repetycje Lopesa, dziergane
mikroakordami. Fragment drugi (uprzedźmy wydarzenia – kluczowy dla jakości
płyty i najdłuższy) rozpoczynają sonorystyczne igraszki – świst strun,
polerowanie powierzchni płaskich, smyk i szczypta psychodelii wprost z dna
morza. Drobny, ale niezwykle aktywny drumming.
3 minuta stawia na agresywny kontrabas. Tymczasem gitara ucieka w blue-ambient, błyskotliwie rezonuje na
dużej przestrzeni. Wyjątkowo urocza ekspozycja całego tria – niski smyczek, symultaniczna gitara i
precyzyjna perkusja (small like Smal!).
Brawo! 6 minuta, solo
Almeidy, znów niski i mocny tembr. Lopes ślizga się po strunach, background Smala znów wyśmienity!
Gitarzysta eskaluje się na tle tłustego i sfuzzowanego kontrabasu. Power noise metal improve! Gdy zostaje
na moment sam, rżnie niebywałe solo i
stawia stempel doskonałości na 10 minucie tego nagrania. Tuż po nim, spokojny
dialog drum & bass, snuty
jednakże w dalece niepokojącym stylu. Wspaniała mantra z ornamentami gitary nie
zwiastuje wcale końca utworu, lecz początek nowej, jeszcze bardziej
ekscytującej narracji. Piękny surfing
na gryfie sześciostrunowca. Pachnie
zdrowym fussion! A prawdziwe
wybrzmiewanie dopada nas dopiero po 15 minucie. Na finał płyty spora dawka
rytmu z kontrabasu, pulsująca gitara w metalicznej repetycji i small drumming Smala. Almeida na
przedzie orszaku, reszta tworzy zjawiskowy background.
Rolę nadającego rytm przejmuje perkusista, co stwarza przestrzeń dla genialnych
wprost improwizacji obu strunowców,
silnie ze sobą skorelowanych, łeb w łeb. What a game! Dirty dancing! Szaleństwo na gitarowych przetwornikach pcha
nas niechybnie ku finałowi. Na wybrzmieniu, perkusja i kontrabas podsumowują
niezwykłą sesję nagraniową.
(CR016) Duas
Margens by Gonçalo Almeida
(kontrabas) & Raoul van der Weide (kontrabas, obiekty). Koncert z
Pletterij (Harlem), z marca 2016 roku; 1 utwór, 26 i pół minuty.
Spokojne pizzicato
na obu gryfach miękko wprowadza nas w klimat koncertu na dwa duże strunowce. Odrobina wzajemnych imitacji,
szczypta separatywnych ekspozycji. Głębokie, bardzo niskie brzmienie. Pierwszy
przejaw bardziej dynamicznych działań, to 3 minuta. Trochę agresji, sporo
technicznych fajerwerków, akcenty perkusjonalne. Szczera rozmowa starych przyjaciół,
którzy ciągle mają sobie dużo do powiedzenia. 6 minuta, to gong, który
obwieszcza zejście do strefy sonore.
Kontrabas na lewej flance ma już smyczek w użyciu, tnie dźwięki na nierówne połowy. Prawy po chwili czyni
dokładnie to samo. Ostra, swingująca polerka! Nawet perkusjonalne
szczoteczkowanie i dźwięki imitujące dęciaki.
Prawdziwa orkiestra! Taniec we dwóch – teraz jeden z nich płynie bardzo nisko,
drugi zaś wysoko. Piękny dysonans! 14 minuta, fragment kropelkowej improwizacji, prowadzonej jednak przez obu muzyków bardzo
energicznie. Kolejne zejście w sonorystyczną głębię ma smak i klasę, zwłaszcza,
że wykluwa się z tego krótki pasaż wręcz noise’owy. Po chwili znów ostro, z
przytupem, w poszukiwaniu nowych, nawet perkusyjnych dźwięków. Tembr obu
kontrabasów aż skwierczy. Whaw! Like
harsh electronic! Do samego już końca występu, dużo błyskotek technicznych,
szczególnie ze strony kontrabasu grającego nieco wyżej (Almeida?). Acoustic power drum & bass drones!
Panowie potrafią doprawdy wszystko! Koniecznie sięgnijcie po ich starszy duet! A
o nim parę akapitów niżej.
Kwartet, trio i duet
(CR004) Down the Pipe by Daniele Martini (saksofon tenorowy, pętle
i efekty), Lukas Simonis (gitara, pętle i efekty), Gonçalo Almeida (bas, pętle
i efekty) & Marco Franco (perkusja). Siedem lat temu w Rotterdamie; 6
improwizacji, 40 minut bez kilkunastu sekund.
Już pobieżna lektura składu instrumentalnego sugeruje
odbiorcy, iż w trakcie tego nagrania naprawdę dużo działo się będzie w wymiarze
sound & noise. Każda sekunda tej
muzyki konstytuuje poprzednią tezę. Gęste, jazz-rockowe improwizacje z elektroniką
u boku. Gitara gotuje się od startu, sfuzzowany
bass jątrzy, trzeszczy i buzuje energią. Wprowadzenie, choć spokojne, nawet
dostojne, pełne jest metalicznego szczebiotu gitary, psychodelii i hałasu,
który czai się za rogiem. Saksofon przyczajony na trzecim plamie, tryska
dronowymi ekspozycjami, ale nie wchodzi w interakcje z gitarą i basem (bo któż
śmiałby). Ta para idzie po swoje, nie bierze jeńców i doprowadza pierwszą
improwizację do stanu wrzenia w okolicach 6 minuty. Błyskotliwa ściana dźwięku,
silnie akcentowana dobrym, rockowym drummingiem.
Odcinek drugi zaczyna dron z piekła rodem. Narracja stoi w miejscu, jak lepka,
tłusta maź, która klei się do butów. Rodzaj elektroakustyki w estetyce black metal, pozbawionej, szczególnie na
początku tempa. Gdy dochodzi dynamika, gdy narracja narasta, do gry wchodzi
saksofon i podpala lont. Gitara czyni szaleństwa na gryfie, to jakby zasada tej
płyty. Power improve! Finał fragmentu
z niebywałą pyskówką obu wioseł.
Trzecia improwizacja rodzi się przy umiarkowanie spokojnym flow gitary i perkusji. Ta pierwsza szuka rozwiązań bez
konieczności eskalowania poziomu hałasu. Saksofon podaje dźwięki, jakby z
zaryglowanej tuby. Śpiewa i tańczy. Perkusja ocieka dobrym rockiem. Narracja
kroczy i stroszy pióra. Rytm plącze się pomiędzy silnym fuzzem basu, a metalicznie brzmiącą gitarą. Po raz kolejny,
precyzyjna dynamizacja zostawia nas w obliczu ściany dźwięku na wybrzmieniu. Czwarty
fragment od startu odbywa się przy aktywnym udziale saksofonu. Sekcja pogrywa i
komentuje zmutowany tembr dęciaka.
Delikatnie upalone brzmienie – boxed
sound! Wejście basu, jak prawdziwe trzęsienie ziemi! Obok post-rockowa,
wytłumiona gitara szybko łapie pętlę za pętlą. Free Noise Jazz Rock! Black Doom Fussion! Piąty zaczyna gitarowa… synkopa! Nawet z
odrobiną swingu! Dynamicznie, energicznie, kolektywnie, a jakze! Rytm,
tonacja, melodia podszyte krzykiem, zlepione rockowym nerwem. Wszystko czynione
tanecznym krokiem, z gitarą, która co chwila wypuszcza niespodziewane dźwięki
(cuda na kablach!). Na finał gitarowa huśtawka, rockowy drive, tłusta sekcja (Almeida – hardcore punk!). Gitara, nie po raz
pierwszy, eskaluje się nieco separatywnie, ale to ona jest tu języczkiem uwagi, wnosząc do tej niebywałej opowieści pierwiastek czystego szaleństwa i
niebanalnego dysonansu estetycznego. Na ostatni dźwięk – dużo hałasu, brudu i
smrodu niebywałej urody!
(CR009) The
Creature by John Dikeman
(saksofon tenorowy) Goncalo Almeida (kontrabas) & George Hadow (perkusja). Koncert
z klubu Zaal 100, Amsterdam; 3 traki,
32 minuty bez parunastu sekund.
Gęsta sekcja (nie może być inaczej w obecności Almeidy!), niski kontrabas, twardy tenor, żywiołowy drumming.
Free jazz od startu kapie muzykom z czoła, nie ma zaskoczeń, myśl pędzi za
myślą. Walking Almeidy tłusty,
zawłaszcza dużo przestrzeni fonicznej (po części to także efekt nieperfekcyjnej jakości dźwięku). W 7 minucie kontrabasista zmienia sposób artykulacji, snuje
dość separatywną opowieść. Saksofonista dba zaś głównie o siebie i nie traci
czasu na bliższe interakcje. Po 120 sekundach kontrabas milknie, a duet sax-drums snuje nieco spokojniejszą
narrację. Po kolejnych kilku chorusach
Dikeman zostaje sam i to jemu przypada w udziale sfinalizowanie pierwszego
odcinka. Jego smutne swingi nie
czynią nieba, ale zwinnie doprowadzają do startu drugiej opowieści. Długo
oczekiwany powrót sekcji raduje nie jedną duszyczkę. Almeida i Hadow plotą wyrafinowane
septymy i stawiają saksofoniście dość wysoko poprzeczkę. Ten zaś nie do końca
potrafi wyzbyć się free jazzowej sztampy. Wzrost dynamiki cieszy recenzenta,
ale być może zaciemnia obraz sytuacji scenicznej. Finał koncertu odbywa się
przy śpiewie smyczka na gryfie, w towarzystwie komentującego drummingu, przy milczącym saksofonie.
Muzycy dość szybko schodzą w wolniejsze tempa. Narracja gęstnieje, toczy się
jak walec. W 6 minucie eskalacja saksofonu w wysokim rejestrze, czemu nie
towarzyszą szczególnie gorące westchnienia recenzenta. Te ostatnie, znów
dedykowane głównie świetnej robocie Almeidy i Hadowa. Ostatnia prosta z
samotnym smykiem, to jakby upalony, zapodziany fragment muzyki dawnej.
Wyjątkowo zaskakująca puenta!
(CR006) Into
the Grey Zone by Henk Bakker
(klarnet basowy) & Gonçalo Almeida (kontrabas). Rotterdam ponad
siedem lat temu, studio; 5 utworów, 26 i pół minuty z sekundami.
Barokowy kontrabas ze smyczkiem, kameralistyczny klarnet
basowy w spokojnej, nieśpiesznej narracji. Jeśli klarnet wysoko, to kontrabas
nisko. Bywa także odwrotnie. Bakker płynie na swym dużym dęciaku bardzo szerokim pasmem (intrygujące!). Eskalacja na gryfie
jątrzy spokój balladowo nastrojonego klarnetu, mającego delikatne inklinacje w
kierunku sonore. Próby interakcji
metodą call & response, głównie z
inicjatywy Almeidy. Gdy ten ostatni brnie w ciszę, reakcje klarnetu są bardziej
niż ciekawe. Dużo subtelności, niuansów dramaturgicznych. Co chwila jest na
czym zawiesić ucho, dużo zmienności w procesie improwizacji. Trzy pierwsze
utwory tej płyty są jednym strumieniem dźwiękowym, co dobrze służy tej
opowieści. Rodzaj zadziornej, niebanalnej kamerylistyki, która z procesu
improwizacji czyni wartość dodaną. Udane imitacje, bystre interakcje (z obu już
stron). Pomruki niedźwiedzie na wybrzmieniu. Czwarty tytuł budowany jest już
zupełnie inaczej. Muzycy eksponują się separatywnie. Najpierw solo kontrabasu pizzicato. Potem klarnet w szumie. Tuż
po nim gęsty ścieg strun, a dla przeciwwagi bardzo melodyjny klarnet. I tak na
przemian, raz jeden, raz drugi instrument, za każdym razem nieco inne
artykulacje. Razem grają dopiero w 8 minucie! I jak pięknie wybrzmiewają! Finał
– smyk, szczypta uderzeń w pudło rezonansowe, wysoki i znów melodyjny klarnet.
Rodzaj dość tanecznej rozmowy przy herbatce. Na wybrzmieniu, dobra, nisko
zawieszona kameralistyka współczesna.
Spętani w kable
(CR010) Doze
Ruínas by Gonçalo Almeida
(kontrabas) & Rutger Zuydervelt (elektronika, dźwięki dodatkowe). Studyjne
dokonania z września 2015 roku; 12 traków,
18 minut i kilkadziesiąt sekund.
(CR012) Jangadas by Gonçalo Almeida (kontrabas) & Rutger Zuydervelt (elektronika, dźwięki dodatkowe). Koncert z lutego 2016 roku; 1 trak, równo 20 minut, z zegarkiem w ręku.
Dwa spotkania duetu - błyskotliwie spajającego żywe dźwięki
kontrabasu i syntetyczne ekscesy foniczne szeroko rozumianej elektroniki (także
sample, live processing etc.).
Najpierw dwanaście miniatur, potem koncert. W sumie mniej niż 40 minut muzyki,
zatem warto zagłębić się niemal w każdy dźwięk. Sam zbiór miniatur jest
niezwykle pasjonujący, choć każde z wydarzeń sprawia wrażenie szkicu, próbki
dźwięku, nie do końca edytorsko okrzesanej. Poszukująca elektronika i wulgarny tembr kontrabasu na sam
początek. Już w drugim epizodzie symbioza elektroakustyczna zostaje w pełni
osiągnięta. Lekki pogłos, delikatna, oniryczna poświata, szczypta gadających sampli. W trzecim harsh attack! A kontrabas w roli
imitatora. Nie brakuje zapachu dobrego post-techno, a loopy i amplifikacje, zdaje się, że są także udziałem Almeidy. W
szóstym odcinku mamy już chyba do czynienia z real time processing, albowiem recenzent słyszy aż trzy kontrabasy,
a wszystko na tle intensywnego skwierczenia sterty kabli. W siódmym napotykamy
na drony, które zdobione są pojedynczymi dźwiękami perkusyjnymi. Urocze, jakże
niebanalne improwizowanie, w trakcie którego nie trudno zagubić źródło dźwięku,
choć w zderzeniu realnego instrumentu z zaawansowaną elektroniką, wydawałoby
się to mało realne. W ósmym, znów dekonstrukcja żywych dźwięków dostarcza nam
ogromu dodatkowych przyjemności fonicznych. Kind
of post-double bass music! W dziesiątym, nie pierwszy atak harsh noise! Stan permanentnego
zaskoczenia elektroakustycznego w obrębie wydawnictwa, które jest krótsze niż
standardowa zawartość jednej strony winyla. Na finał coś na kształt muzyki post-ancient. Piękne, błyskotliwe! Dekonstrukcja
baroku! Noise post-baroque!
Wszelkie ekscytacje recenzenta znajdą swoje odzwierciedlenie
w nagraniu koncertowym tegoż samego duetu. Na starcie żwawy walking kontrabasu inkrustowany
doskonałą post-elektroniką, także processing,
post-produkcja żywych ekspozycji, cały czas na zasadzie komentarza, twórczego
rozwijania pomysłu kontrabasisty. W 3 minucie piękne drony strunowca, jakby z drugiego planu, na które nakładają się inne
drony, te już bardziej syntetyczne. W 7 minucie doskonałe zejście w ciszę.
Sonorystyka na gryfie i dźwięki like
dirty percussions. Niebywała, głucha meta
przestrzeń, rodzaj elektroakustycznej ciszy. 9 minuta – molekularna
improwizacja, która zwinnie zagęszcza się i dynamizuje (znów doskonałe dźwięki
z kabla). W 14 minucie – dla odmiany – wyważony, dostojny pasaż niezwykle żywego kontrabasu na tle post-radiowego
pogłosu, szumów charakterystycznych dla post-techno, tego klasycznie
berlińskiego, dwie i pół dekady temu. Eskalacja, która następuje po chwili, ma
wymiar czysto akustyczny, choć wiemy, że to nie może być zgodne ze stanem
faktycznym. 17 minuta – rytm prosto z kabla wyznacza ramy zmysłowej
improwizacji na wysokich, miękkich
strunach kontrabasu. Na wszystko opada chmura pogłosu, dźwięki mutują się i
ulegają jakby … autoprocesowaniu. Potencjometry
są już uwolnione, a nasze uszy wypełnia ostatni, nierozpoznawalny dźwięk.
Brawo! Wybiła 20 minuta koncertu.
(CR005) Live
at OCCii by Jasper Stadhouders (gitara) & PQ (elektronika). Koncert
z Amsterdamu, kwiecień 2014; 1 trak,
17 i pół minuty.
Uwaga, jedyna pozycja w katalogu CR, w której nie maczał
palców Almeida! Jakkolwiek dokładnie nie wiemy, kto ukrywa się pod pseudonimem
PQ… Krótki epizod koncertowy na hard
electronic i naładowaną ogromną dawką pozytywnej energii gitarę elektryczną.
Konwulsyjna narracja, tworzona jakby przez dwa istotnie upalone wiosła z dużą
ilością strun. Klincz w półdystansie, który multiplikuje emocje i determinuje
poziom ekspresji. Interlokutorzy ledwie dyszą, ale jadowicie kąsają. Noise vs. noise! Elektronika nie oddaje
pola na potencjometrze! 3 minuta, to pierwszy oddech, klimat elektrycznego
oniryzmu, sytuacji, w której każdy z muzyków szuka powodu do kolejnej zaczepki,
pretekstu do nowej eskalacji. Ta ostatnia zgrzytliwa, ale niezbyt dynamiczna.
Czasami muzycy tak zwinnie się imitują, iż można zagubić w kwestii używanego przez nich instrumentarium. Dobrze się słuchają, prawidłowo reagują.
10 minuta, to spora porcja industrialnej wręcz psychodelii na obu flankach. Oj,
chciałby się więcej niż te skromne 17 i pół minuty! Na finał gitarowe pasaże ala punkowy The Ex! A wszystko na tle
metalizującej elektroniki. Same fajerwerki! Brawo!
Strings
(CR008) Duets by Nina Hitz (wiolonczela) & Gonçalo
Almeida (kontrabas). Rotterdam, studyjnie, brak daty; 6 utworów, 31 i pół
minuty.
Od pierwszej sekundy, skowyt strunowców na pogorzelisku. Wysoko, pod górę, strzeliste smyki
snują delikatnie imitujące się opowieści. Muzyka dawna, wersja piekielna. Drugi
fragment, paluchami po strunach, także moc dźwięków nieoczywistych w tej
sytuacji scenicznej – szmery i szumy, groźne opowieści z krypty, kind of death sonore. Całość perfekcyjna
akustycznie! Uszy płoną endorfinami! Wiolonczela brzmi jak kontrabas, kontrabas
brzmi jak wiolonczela. Trzeci odcinek, repryza skowytu. Teraz jednak niżej,
bliżej podłogi. Popołudniowa, klasycyzująca herbatka we dwoje, ale smyki
schodzą tak nisko, że czar pryska, a wielbiciele free ancient improve aż krzyczą z zachwytu! Dostojne tempo, ale
groźne i mroczne. Tak wita nas czwarta część tej historii. Brudny tembr, zimny pot na czole. Gęsto i
siarczyście. We fragmencie piątym jesteśmy już naprawdę pod ziemią. Piękna
sonorystyka, niemal ucieczka od dźwięku. Pizzicato
na kontrabasie na moment przypomina nam, że jednak jesteśmy po stronie żywych. Barokowy
dialog z zaszytym mikrorytmem, raczej na zasadzie kontrapunktu. Błyskotliwe
dźwięki, które zdają się multiplikować – śmiało można już rozpocząć chocholi
taniec. Najdłuższa, prawie 10 minutowa opowieść, która na wybrzmieniu przeradza
się w prawdziwy konkurs piękności. Co za pasaże! Na finał głos kobiecy, moc
obiektów różnych, szczypta kąpieli w sonorystycznym sosie, dużo pozytywnego
szaleństwa. No i pokrętny rytm na ostatniej prostej, który konstytuuje bardzo
wysoka ocenę dla Duetów.
(CR003) Dialogues, Quarrels and other Conversations by Gonçalo Almeida (kontrabas) & Friso
van Wijck (perkusja, instrumenty perkusyjne). Rotterdam, kiedyś; 1
fragment; 22 minuty i 21 sekund.
Niski smyczek na
gryfie i agresywne akustycznie incydenty na rozbudowanym instrumentarium
perkusjonalnym (głównie dotkliwe talerze!). Skowyt kontrabasu w opozycji do
strunowych zachowań interlokutora, który także szarpie, od czasu do czasu, za
bliżej nieokreślone … struny. Wycieczka w poszukiwaniu harmonii, której wszakże
nikt chyba nie utracił bezpowrotnie. 4 minuta, odrobina rytmu z gryfu, pleciona
akordami, komentowana przez ścianę orkiestry talerzy, która nie jest jednak
wyposażona w narząd słuchu. Trudna akustyka w wysokich rejestrach, którą
bezskutecznie próbuje okiełznać bardzo aktywny i kreatywny kontrabasista. Gdy
Almeida sięga ponownie po smyk, druga strona jakby na moment traci rezon, a
narracja nabiera wartości. Każdy fragment opowieści, w którym kontrabasista
oddaje pole perkusjonaliście nie kończy się szczęśliwie. W 12 minucie duży strunowiec cudownie śpiewa, ale
perkusyjny stukot skutecznie go zagłusza. Nastrój pryska, narracja nabiera
hałasu w usta. Huta szkła?! Na finał dynamiczny walking kontrabasu na tle zbyt wysoko zestrojonych cymbałów.
Ostatni dźwięk, jak kościelne wyniesienie. Szybko przechodzimy do kolejnej
płyty…
(CR001) Monologues Under Sea Level by Gonçalo Almeida (kontrabas). Rotterdam,
kiedyś; 8 utworów, 35 i pół minuty.
Kontrabasowe pizzicato
z melodią, na jazzowo, z odrobiną zadumy, ukrytej pomiędzy strunami.
Konstruktywna repetycja, ciekawe zmiany metrum, dronowe wybrzmiewanie. Drugi –
hałaśliwy smyk, brudne brzmienie, barok smażony w piekle bez środków
znieczulających – prawdziwe akustyczne cacko! Raz nisko, raz wysoko.
Dynamicznie, konwulsyjnie, z ostrym zakończeniem. Trzeci – kontrabas w galopie.
Niezbyt głośnym, ale niezwykle dynamicznym. Techniczne fajerwerki jako wartość
dodana. Czwarty – szczypta minimalistyki, pojedyncze akordy i smyk z samego dna
– mruczy, skowycze i trzeszczy. Piąty – znów smyk, ale jakby wyżej, niczym upalone cello. Dostojne schodzenie na poziom
zero, a może już poniżej poziomu morza (under
sea level!). Trochę agresji na gryfie. Szósty – powrót do minimalu,
modulacja dźwięku, to w dół, to w górę. Gęstym ściegiem, bez smyka. Siódmy –
wraca smyk, przychodzi z krypty, jeszcze wieko trzeszczy. Niski tren pogrzebowy. Kontrabasowa polifonia, jakże piękne! A na
finał krok ku górze – opus magnum tej
solowej perełki Almeidy. Ósmy – rezonujące struny, szarpane opuchniętymi
palcami nieistniejącej dłoni. Pasaż z wewnętrznym rytmem, szerokim brzmieniem wiedzie nas na finałowe zatracenie. Brawo!
W ramach repryzy
Katalog CR uzupełnia kolejnych pięć wydawnictw, które były
już na tych łamach recenzowane. Tym razem jednak, zamiast linkowych
kierunkowskazów do starych tekstów, przypomnienie napisanych o nich słów niemal
w całości. I ważna informacja – prezentowana na samym końcu płyta Buku trafiła na listę najlepszych płyt
roku 2016, według skrajnie subiektywnych sądów Pana Redaktora.
(CR002) Dikeman/ Lonberg-Holm/ Almeida/ Hadow by John
Dikeman (saksofon tenorowy), Fred Lonberg-Holm (wiolonczela, efekty), Gonçalo
Almeida (kontrabas, efekty) & George Hadow (perkusja). Poortgebouw,
Rotterdam, maj 2014; 2 części, niespełna 34 minuty.
(…) Koncert z
Poortegebouw (Rotterdam), hałaśliwego i źle nagłośnionego kwartetu, z udziałem
Johna Dikemana (…), kolejnego młodego, holenderskiego drummera George’a Hadowa i świetnie nam znanego
wiolonczelisty Freda Lonberga-Holma. Skład uzupełnia oczywiście Almeida na
kontrabasie. Panowie ze strunami używają także amplifikacji i elektronicznych
przetworników, co przy niedobrych parametrach akustycznych koncertu, wzmaga
odczucie hałasu i prowadzi do dość banalnego dyskomfortu. Koncert trwa
niespełna 33 minuty i być może stanowi to główną zaletę tego nagrania
(dostępnego, dodajmy, jedynie z plikach elektronicznych).
Oczywiście wiele
fragmentów tej freejazzowej (pełną gębą!) opowieści trzyma się pionu i
skutecznie przyciąga uwagę słuchacza (…). Jednocześnie zachęcam tych czterech
gentelmanów do ponownego spotkania z oklaskami, w zdecydowanie lepszych
warunkach akustycznych (a i może z lepszym reżyserem dźwięku).
(CR007) Live at ZAAL 100 by Goncalo Almeida
(kontrabas), Fred Lonberg-Holm (wiolonczela) & Wilbert de Joode (kontrabas).
Amsterdam ,
marzec 2012; 3 improwizacje, 41 minut z sekundami.
(…) Improwizacja
trzech odpowiedzialnych muzyków ma bardzo gęsty, intensywny charakter. Na ogół
tempo nadaje jeden z nich, delikatnie sugerując także rytm muzycznego przebiegu
wydarzeń. W tym czasie dwaj pozostali rzeźbią smykami na gryfach swych
akustycznych instrumentów. Bywa także w trakcie koncertu, że cała trójka
szarpie wielkimi paluchami upocone do granic możliwości struny. Trzy niepełne
kwadranse bez nanosekundy zbędnej nudy i momentów zawahania. Upalona
filharmonia na skraju załamania nerwowego (…). Bywa, że trzy smyki
intensywnością dźwiękowego przekazu dewastują nasz spokój i zapraszają na
huczne obchody dnia konstruktywnego niepokoju ducha. Czupurne, nieznośne,
urokliwie piękne!
(CR011) Earcinema by Gonçalo Almeida (kontrabas) & Raoul van
der Weide (kontrabas, wiolonczela, obiekty). Rotterdam, studio, kiedyś; 8 obrazków, 41 minut.
Czas na osiem obrazków
z życia dwóch kontrabasów. Raoul van der Weide i Gonçalo Almeida w roli
operatorów największych instrumentów strunowych. Przy czym ten pierwszy, w
istotnych dramaturgicznie momentach, będzie wspierał się wiolonczelą i
manipulował obiektami różnymi. Nagranie studyjne, poczynione w 2015 roku w
Rotterdamie, pierwotnie ukazało się pod tytułem Earcinema (Cylinder Recordings, 2015). Obecnie zatem
mamy do czynienia z reedycją tego materiału. Płytę, która dostępna jest …
jedynie w plikach, tym razem pod innym, jakże precyzyjnym tytułem 8
Pictures, dostarcza nam portugalski label
Nachtstück Records (2017).
Mnogość stosowanych
przez obu muzyków technik artykulacyjnych stanowić mogłaby bazę do pracy
doktorskiej pracowitego muzykologa! Doskonałe brzmienie obu wioseł. Muzycy
grają jakby naprzemiennie. Gdy pierwszy prowadzi jazzowy walking, drugi chwyta za smyczek i rżnie przepiękne
pasaże w klimatach tak kameralnych, jak i psychodelicznych. Narracja jest
niezwykle gęsta, a interakcje zadziorne. Muzycy stoją tak blisko siebie, że ich
pot łączy się w jeden płyn ustrojowy (chwilami trudno zdiagnozować, który z
nich wydaje, jakie dźwięki, albowiem potrafią scalać się w jeden ciąg zdarzeń
akustycznych). Jeśli akurat w tym momencie nieco się popisują, to robią to z
niebywała klasą! Już od czwartego obrazka ich dźwiękowe marszruty intrygująco
się zazębiają, nie brakuje sonorystycznych incydentów, a improwizacja zdaje się
być prawdziwie molekularna, szczegółowa, prowadzona w bardzo konkretnej
dynamice. Dwugryfowe, kontrabasowe monstrum, podparte tylko odrobinę mniejszą
wiolonczelą! Po precyzyjnym wytłumieniu, muzycy zwalniają tempo i brną w pasjonujący
dialog w klimatach i estetyce muzyki dawnej. W trakcie piątego obrazka pasaż
jednego strunowca wpada w sidła subtelnych akcji za progiem tego drugiego, ze
znaczącymi akcentami perkusjonalnymi (z kajetu recenzenta: narracja obu muzyków
jest niezwykle kompatybilna, obaj jadą środkowym pasmem i znów zlewają się w
jeden potok dźwiękowy; mimo, że tworzą go głównie dwa kontrabasy, muzyka nie
jest zdominowana przez niskie częstotliwości, przeciwnie – jest lekka, zwinna i
przebiegła). Wciąż dominuje pewien narracyjny schemat – szybki walking vs. rozżarzony smyk na gryfie, który smaży
wyraziste pasaże o niepoliczalnych połaciach piękna, z delikatnymi implikacjami
w kierunku sonore. W siódmym obrazku
muzycy dostarczają nam odrobinę innych dźwięków, być może będących skutkiem
skromnych procesów amplifikacyjnych, czy też użycia obiektów różnych. Strój obu
instrumentów pozostaje wszakże wysoki. Finałowy obrazek (najdłuższy) zaczyna
się burczeniem, tarciem i szarpaniem nieposłusznych strun. Jakże intrygująca
instrumentacja! Bogactwo wyobraźni! Tysiące pomysłów na sekundę! Dwa smyki w
dawnej estetyce kreślą wyjątkowe płótno prawdziwie mistrzowskim pędzlem!
(CR013) Descanso Del Dopo Popo by Tetterapadequ - Daniele Martini
(saksofony), Giovanni di Domenico (fortepian), Gonçalo Almeida (kontrabas)
& João Lobo (perkusja). Gdzieś, kiedyś; 6 utworów, 24 minuty z sekundami.
(…) Omawiane
wydawnictwo to już trzeci krążek kwartetu o nazwie, który jest parafrazą nazwy
haaskiego klubu jazzowego The Patter Quartet. Tym razem mamy przed sobą epkę,
trwającą niespełna 25 minut.
Rozedrgany tembr
kontrabasu i piana, niczym łydki dziewicy przed pierwszą nocą, niekoniecznie z
ukochanym, zaczynają tę krótką przygodę. Almeida trzyma kontekst, jak tonący
brzytwy. Rośnie niepokój, dając szansę na szczyptę przyzwoitości i choćby
fragment… udanej improwizacji. Zaduma jednak nasila się, czyniąc nagranie godne
jedynie... monachijskiego ECM. Wytrwali doczekają się na szczęście odrobiny
konstruktywnej preparacji na fortepianie – spokojnej jak Bałtyk w trakcie
upalnej końcówki lata, ale jakkolwiek wartościowej. Potem Almeida, ze smykiem w
ręku, zapisuje się na lekcje muzycznej wstrzemięźliwości do Manfreda
Eichera…(…).
(CR014) Buku by Susana Santos Silva
(trąbka), Jasper Stadhouders (gitara), Gonçalo Almeida (kontrabas) &
Gustavo Costa (perkusja). Sonoscopia, Porto, kiedyś; 13 improwizacji, mniej
więcej trzy kwadranse.
Pięćdziesięciominutowa
rejestracja w trzynastu odcinkach muzycznych zarejestrowana została… w Porto
(…). Susanę poznaliśmy już na Trybunie i myślę, że (…) Portugalka nie wymaga
specjalnej introdukcji (…). Jasper zaś, to młody, jurny i konsekwentnie
niepokorny gitarzysta z prądem stamtąd właśnie, który ma już w swoim portfolio
dysk wydany w Polsce, przez Not Two (Cactus Truck Seizures Palace, z Johnem Dikemanem na saksofonach).
Czwarty do brydża w tym zestawie, to wywodzący się ze sceny …trashmetalowej
Gustavo, którego udane bębnienie dane mi było usłyszeć po raz pierwszy.
Agresywna, ale czysta
jak łza, trąbka Susany i rozwichrzona, nieco hippisowska gitara na lekkim speadzie Jaspera, ewidentnie napędzają ten szalony
kwartet. Dynamika, ekspresja, zwięzłość wypowiedzi, chwilami rubaszna
dosłowność, to główne charakterystyki tej muzycznej opowieści. Trajektorie
kolektywnych improwizacji trąbki i gitary próbuje okiełznać sekcja rytmiczna.
Goncalo atakuje ostrym tembrem swego instrumentu, o delikatnie zabrudzonym
soundzie. Gustavo też nie odpuszcza, choć jak na drummera z metalową przeszłością, potrafi zaskoczyć
kolorystką brzmienia i różnorodnością środków wyrazu. Buku - krótkie, zwarte tematy (najdłuższy z
trudem przekracza 6 minut), szybkie urywane frazy trąbki, w ścisłej korelacji z
gitarowymi pasjansami o zaskakujących puentach. Gęsto, bardzo kolektywnie
(dominują fragmenty grane przez wszystkich muzyków jednocześnie) i zdecydowanie
na temat. Trzynaście dowodów na nieśmiertelność muzycznej anarchii. Co rusz
pyskówki, pikantne zwarcia i nieoczywiste dysonanse. By zdążyć przed zachodem
czegokolwiek, z odcieniem rockowej bezczelności i nie pytania o przyczynę
zjawiska. Jeśli dotrwamy do spokojniejszej nuty, też jest ona masywna i
bezdyskusyjnie karkołomna. Muzyka poniekąd piękna, zdecydowanie na sposób
niedelikatny. Frenetycznie doskonała podróż w nieznane!
Muzykę wyżej opisaną słuchaj uważnie na www.cylinderecordings.bandcamp.com
Uwaga, kilka pozycji z katalogu jest dostępnych także na
nośnikach fizycznych. Kupuj muzykę i płać za nią. Zarówno muzycy, jak i wydawcy
także mają rachunki!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz